|
www.bonanza.pl Forum miłośników serialu Bonanza
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 21:06, 14 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
Zgadzam się w stu procentach.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 21:10, 14 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
Postaram się więc to jakoś uwzględnić
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 17:39, 21 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
Postać Rosie pojawiła się już - to jest ta sama Rosie, którą umieściłam w zeszłorocznym zadaniu miesięcznym lutowym (tematem były buty )
Miłego czytania
***
- A cóż to takiego jest niby? – kobieta nieufnie wzięła do ręki szklaną buteleczkę z ciemnego szkła. Jasny proszek, który w niej był przesypał się ciężko, trochę jak drobny, wilgotny piasek.
- Lekarstwo – zadrwił Candy. – A czego się spodziewałaś?
Kobieta spojrzała na niego z wyraźnym oburzeniem w oczach. Wydawało się nawet, że jej gęste rude włosy uniosły się w pasji tego spojrzenia. Wszystko w niej było raczej zwyczajne; poczynając od szaroniebieskiej sukienki w drobną łączkę, szczupłą sylwetkę, ładną choć bladą twarz. Jednak jej spojrzenie i jej włosy tworzyły z niej nadspodziewanie płomienną postać.
Pojedynczy rudy lok spadł na jej czoło, odgarnęła go mimowolnym ruchem i przyjrzała się dokładnie czarno-białej etykiecie.
- Aspiryna?* – wyciągnęła ostrożnie korek i powąchała.
- Zapewne pachnie różami a smakuje lukrecją…
- Nie znoszę lukrecji.
- … Ale jest to lekarstwo i może ci pomóc. Przywiozłem ci też kawę, cukier i rodzynki. – skończył spokojnie Candy. Wyciągnął z sakwy trzy małe paczuszki owinięte w brązowy papier, usiadł energicznie i sięgnął po dzbanek stojący przed nim.
- Nie ruszaj! – Kobieta zerwała się na równie nogi i niemal wyrwała mu naczynie z ręki.
Candy westchnął, pokręcił głową i łagodnym gestem wyciągnął do niej rękę. Kobieta stała bez ruchu, prawie nie oddychała. Kostki palców, zaciśniętych kurczowo na uchwycie, zbielały mocno.
- Rosie, uspokój się, to tylko woda…
- Piłam z tego dzbanka – sucho odpowiedziała.
- Z gwinta? – zakpił Candy.
Rosie przez moment stała bez słowa. Niespodziewanie prychnęła i całą godnością, na jaką było ją stać, ponownie usiadła, lewą ręką zagarniając fałdy spódnicy. Pochwyciła jednak spojrzenie Candy’ego – i odwróciła wzrok.
Zapadło niezręczne milczenie.
- Mieliśmy nie wspominać o naszych problemach, taki był układ – stwierdziła niezadowolonym głosem. – Mieliśmy o tym nie mówić i…
- Masz na myśli to, że uważasz, że masz galopujące suchoty? – Candy usiadł i oparł się wygodnie. – Jak chcesz porozmawiać, to proszę. Mów, słucham.
- Ja mam suchoty, wiem to. To po pierwsze. A po drugie, to bym na Twoim miejscu się tak nie rozsiadała, to może nie być aż tak długa rozmowa. Podejrzewam nawet, że możesz wylecieć z tego krzesła szybciej niż kojot postrzelony w ogon– Rosie puściła do niego oko z kwaśnym uśmiechem.
- Nie byłaś u lekarza więc nie wiesz. To po pierwsze. Po drugie…
- Po drugie masz manię ratowania kobiet w potrzebie, co pewnie jest związane… w sumie, z czym to jest związane? Zawsze taki byłeś? Czy dopiero po śmierci żony?
- Zawsze, bo jestem wspaniałym człowiekiem – Candy uśmiechnął się olśniewająco. – A o Indii nie mam zamiaru rozmawiać, tak jak ty nie masz zamiaru rozmawiać… o bardzo wielu rzeczach. Jak Twoje udawane małżeństwo… A zresztą właśnie przyznałaś, ze jesteś w potrzebie. Ja ci pomagam. Tak robią dobrzy sąsiedzi.
Rosie skrzywiła się i ostrożnie odstawiła w końcu dzbanek.
- Wracając do tego leku, to doktor Harper zarzekał się, że jest bardzo skuteczny… podobno pomaga na reumatyzm, bóle głowy, gorączkę…
- Cudowne! A jest coś, czego ten lek nie robi? – kobieta wstała, zgarnęła ze stołu paczuszki i podeszła do drewnianej szafy stojącej obok kuchni.
- Kawy nie zaparzy… - bąknął Candy.
Rosie spojrzała na niego przez ramię, uśmiechnęła się katem ust i pogrzebaczem rozgrzebała żar pod kuchnią.
- Nikt się nie dziwił, że kupujesz dla mnie kawę i cukier? - zainteresowała się.
- No wiesz, nikt się nie pytał o to, co mam zamiar zrobić z tymi wielce podejrzanymi produktami.
- A gdyby pytał?
- Po prostu pomagam sąsiadce, która została sama i mieszka daleko od miasta. Rosie; co w tym dziwnego? – zapytał retorycznie Candy.
- No wiesz…
- Wiem, co powiesz. Miałaś nie poruszać tego tematu. – Ostrzegł ją Candy. – Kupowanie komuś kawy, czy nawet takich niezwykle trudno dostępnych produktów jak rodzynki nie jest przecież równoznaczne z oświadczynami. Przyjaźnimy się, po prostu. Już od ładnych kilkunastu lat.
Candy uśmiechnął się do Rosie, opierającej się nonszalancko o pogrzebacz.
- Ty też byś mi pomogła… po odliczeniu sobie połowy kosztów – dodał po namyśle.
Rosie pokręciła głową i westchnęła. Poprawiła węzeł włosów na karku, patrząc na nikłą strużkę pary, unoszącą się znad dzbanka. Znikała ona szybko, rozpływając się w słońcu przesączającym się przez krótkie, kolorowe zasłonki. Spokojny niedzielny poranek. Był piękny dzień, niebo rozciągało się perłowym błękitem nad smukłymi sosnami i różowymi szczytami gór. Nie dokuczał jej głód, bieda czy brud. Candy był nawet dobrym towarzyszem rozmowy… równie chętnie jak ona unikającym pewnych tematów. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Tylko ten nieustający, lekki ból głowy. Ten niesmak w ustach. Ten chłód wokół talii, tam, gdzie wcześniej tak chętnie ją obejmował jej… Zamknęła oczy na sekundę i przełknęła z wysiłkiem.
- A oto i kawa – postawiła filiżankę przed Candy’m i w ramach rekompensaty uśmiechnęła się do niego względnie miło. – A teraz mi powiedz co u twojej Cookie. Już jakoś przebolała rychłe pójście do szkoły?
- Ona? - Candy prychnął śmiechem. – Oczywiście, że tak. Wyobraź sobie takie małe stworzonko, które poważnym tonem oświadcza, że nie podoba się jej ten pomysł, ale im wcześniej tam pójdzie, tym wcześniej wyjdzie. I to tyle. Żadnych dyskusji już więcej nie prowadziła.
Zawsze jak wspominał o Cookie oczy mu łagodniały.
- A co dzisiaj porabia?
- Pojechała do kościoła, razem z Griffem i Carwrightami. Lubi jeździć akurat z nimi, bo wtedy wie, że Naughty będzie śpiewać w chórze.
- Cookie jak widać ma dobry gust. – Naughty ma piękny głos i świetne wyczucie rytmu. Śpiewała na… mnie kilka razy. Urocza dziewczyna… na pewno ma już grono swoich adoratorów.
- Rosie, uwierz mi… akurat ten temat mnie jeszcze nie interesuje – Candy przetarł twarz dłońmi, jakby chciał zetrzeć z siebie lekkie przerażenie. – Na szczęście mam jeszcze kilka lat.
- Powtarzaj to sobie, powtarzaj… Ale… masz jeszcze kilka lat, by zainteresować się młodymi pannami… czy jeszcze kilka lat dzieli cię od momentu, gdy ktoś zacznie się interesować pewną konkretną młodą damą? – Rosie zapytała niewinnie.
- Już, starczy mi na dzisiaj tych złośliwości – Candy jednym haustem dopił kawę. – Głowa mnie zaczyna boleć cod tej rozmowy.
- Aspirynki?
Candy głęboko odetchnął przez nos.
- Wpadnę do Ciebie za dwa-trzy dni. Potrzebujesz czegoś?
Rosie tylko uśmiechnęła się słodko, wypiła łyczek kawy, elegancko odginając mały palec.
- Nie mam pojęcia, co chcesz mi tym gestem przekazać i nie mam zamiaru się zastanawiać – skwitował krótko mężczyzna. – Rozmowa z Tobą to zawsze ciekawe przeżycie… pamiętaj, masz brać lekarstwo.
Rosie opadły ramiona, przewróciła zniecierpliwiona oczyma.
- Przecież to nie pomoże. To tylko jakiś… biały proszek, nic więcej. Co ma być, to będzie.
- No właśnie. Będziesz brała lekarstwo i wtedy się dowiesz co ma być. – Candy podniósł brwi i szybkim gestem nałożył kapelusz, odchylając maksymalnie rondo. Uśmiechnął się szeroko– Pani Brownie, kawa była wspaniała.
- Despota.
- Czy ty czytasz wolnych chwilach słownik? – zainteresował się Candy. – Jadę, Cookie na pewno już wróciła z kościoła.
- Racja, jedź już. – zgodziła się wesoło Rosie. – Muszę zobaczyć, czy ta aspiryna potrafi pływać. Na początek sprawdzę jak sobie radzi z whisky.
Candy zmiął w ustach kilka słów, spojrzał wymownie w sufit i obrócił się na pięcie. Zamknął za sobą cicho drzwi, przez uchylone okno usłyszała jeszcze ciche rżenie jego konia.
Podniosła się ciężko z krzesła i podeszła powoli do okna. Zza zasłonek obserwowała jeźdźca. Szczupły, dość wysoki. Czarny kapelusz leżał swobodnie na dłuższych, kręcących się włosach. Candy porzucił ostatnio swoją odwieczną czerwoną koszulę, tak jakby chciał się mniej rzucać w oczy. Zmienił się.
Był teraz poważniejszy, bardziej odpowiedzialny, bardziej cierpliwy, cichszy. Z roześmianego, beztroskiego chłopaka, któremu niestraszny był deszcz padający na głowę czy wystające deski na pryczy więziennej, stał się dorosłym mężczyzną. Rozważnym, dorosłym mężczyzną. Rozważnym, odpowiedzialnym i kochającym ojcem. Dobrym człowiekiem. Który z takim bólem w oczach wyłapywał u niej wszystkie drobiazgi, które przypominały mu o zmarłej Indii. Jak to przeklęte zgarnianie spódnicy lewą ręką.
- Niech to – Rosie zagryzła usta. – Lubiłam go wtedy. Nie mogłam z nim wytrzymać zbyt długo, ale go lubiłam. Teraz mogę z nim wytrzymać, ale już go tak nie lubię.
Jeździec odjechał. Ślady podków odbijały się ciemną linią od żółtawej, piaszczystej drogi. Koniowiąz rzucał długi cień. Dookoła panowała cisza, na kawałku ziemi przed domem ciągnęły się, nienaturalnie proste rabatki brązowo-pomarańczowych kwiatów. Na lekkim wietrze chybotał się, pomalowany spłowiałymi już farbami, okrągły znak w kształcie ciasteczka. W każdym razie przypominać to miało ciasteczko.
Zawsze chciała mieć taki domek. Swoją małą piernikową chatkę.
- Trzeba go było w sobie wtedy rozkochać – mruknęła pod nosem, zaciskając dłoń na zasłonce. Luźny materiał lekko rozłaził się jej pod wilgotnymi od potu palcami. - Miałabym teraz swoją piernikową chatkę, miałabym się z kim kłócić i kogo besztać… I mogłabym sobie wmawiać, że tak powinno być.
Otarła szybkim ruchem łzy z oczu.
- Miłość to jest zdecydowanie zła rzecz. Miejmy nadzieję, ze aspiryna jest lepszym wynalazkiem. Dobrze, to teraz sprawdzamy. – Zarządziła głośno i ciężkim krokiem podeszła do kredensu i wyciągnęła buteleczkę z aspiryną. Odkorkowała ją i jeszcze raz ostrożnie powąchała. Substancja nie miała szczególnego zapachu.
- Obyś smakowała równie dobrze, co pachniesz – powiedział stanowczo do buteleczki.
***
Głęboko odetchnął świeżym powietrzem. Dookoła niego szumiały drzewa, słodko-gorzki zapach rozgrzanej zieleni docierał do niego potężnymi falami, mieszając się z ostrą wonią żywicy. Przepalona, wysoka trawa przeplatała się z mocnymi pędami, na których jaśniały rozpaloną bielą kwiaty rumianku. Było sucho, ostatnie burze niewiele pomogły. Rumianek jednak, plenił się obficie, w każdym możliwym miejscu. Czy to pomiędzy luźnymi okruchami czerwonawych skał, czy to na spalonych łąkach.
Candy wyprowadził konia na główną drogę i nieco przyśpieszył. Minął zakręt i zobaczył znajomą bryczkę. Uśmiechnął się do siebie. Jasny warkocz Cookie połyskiwał w oddali. Dziewczynka kręciła głową zawzięcie, zapewne prowadząc gorącą dyskusję z Griffem.
- Griff! Będę ci oddawać rodzynki przez tydzień – doleciało do niego. Stłumił w sobie śmiech. Jeżeli Cookie chciała przez tydzień oddawać Griffowi rodzynki… to w sumie to nic nie znaczyło.
- …i po co mam ją przepraszać, ale zgoda, przeproszę ją. Bez rodzynek.
Candy pokręcił lekko głową. Poprawił zsuwający się kapelusz.
Cookie pokręciła się na koźle, wspięła się na kolana i pocałowała Griffa w policzek. Chłopak na szczęście ją złapał.
- Bez takich akrobacji. Bo spadniesz. I wtedy nie będę musiał nikogo przepraszać, bo mnie Candy ze skóry obedrze.
- I tak będziesz musiał przeprosić. Zgodziłeś się.
- Jak zawsze – Griff pokręcił głową i ponaglił konia – Jak zawsze musisz mieć ostatnie słowo, prawda?
Candy w końcu podjechał wystarczająco blisko – Griff i Cookie tak byli zajęci swoją dyskusją i ustalaniem własności rodzynek, że nawet go nie zauważyli.
- Tak się składa, że raczej ja mam ostatnie słowo.
Cookie odwróciła się gwałtownie i stanęła na koźle, wyciągając do niego ręce. Podjechał bliżej i porwał ją na swoje siodło.
- Miałaś tak nie robić – ostrzegł ją poważnym tonem. – Griff, co mówiłeś?
- Tobie się naprawdę wydaje, że masz tutaj jakieś ostanie słowo? – Odgarnął z czoło włosy, wyprostował się i nieco powściągnął wodze.
- Ja nigdy nie spadam – zauważyła Cookie. – Wspinałam się z Clay’em na największa jabłoń i tez nie spadłam… A weszłam wyżej niż on.
- Co ty nie powiesz… - Candy przytulił ją mocniej i pocałował w czubek głowy. – A dlaczego postanowiłaś Griffowi oddać swoje rodzynki?
Cookie zrobiła niepewną minę i spojrzała niespokojnie na Griffa.
- Dobrze, inaczej – Candy przegryzł policzek. Zdecydowanie, wychowanie dziecka wykształcało w nim wiele nowych cech charakteru. – Griff, co takiego przeskrobałeś?
- Ależ nic – żachnął się on, z wesołą miną. – Spokojnie wychodziłem sobie z kościoła, nikomu nie wadząc, kiedy nagle podchodzi do mnie jakaś obca brunetka i proponuje małżeństwo.
Candy spojrzał na niego uważnie.
- Obca?
- Tak, obca. – Griff uśmiechnął się kwaśno. – Mnie w każdym razie. Może ty ją znasz, bo w zasadzie to swoją rękę oferowała Tobie, nie mnie.
- To co odpowiedziałeś w moim imieniu? – zainteresował się Candy.
Aspiryna została wprowadzona na rynek farmaceutyczny dopiero w roku 1899 (czyli później niż akcja mojego opowiadania), sama jednak metoda ekstrakcji kwasu acetylosalicylowego znana była wcześniej, już od drugiej połowy XIX wieku.
Wcześniej również dostępne były produkty zawierające kwas salicylowy. Sprzedawane były jako salicylany i reklamowane jako środek na choroby stawów czy środek przeciwbólowy - podobnie zresztą jak i sama aspiryna. Aspiryna jednak, w przeciwieństwie do kwasu salicylowego, pozbawiona jest pewnych skutków ubocznych i szybko uznana została za lek uniwersalny. Firma Bayer wprowadzając ją na rynek sugerowała również, że jest to pewna nowość, co na pewno miało znaczący wpływ na dużą popularność leku. Wikipedii znajduje się nawet informacja, że w czasie epidemii hiszpanki część osób zmarła nie z powodu samej grypy ale właśnie z przedawkowania aspiryny. Powinnam była poszukać lepiej... ale w tej rozmowie, do tej sytuacji... aspiryna pasowała mi idealnie
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 23:05, 21 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
Cytat: | - A cóż to takiego jest niby? – kobieta nieufnie wzięła do ręki szklaną buteleczkę z ciemnego szkła. Jasny proszek, który w niej był przesypał się ciężko, trochę jak drobny, wilgotny piasek.
- Lekarstwo – zadrwił Candy. – A czego się spodziewałaś? |
No, właśnie, czego się spodziewała? Whisky czy perfum?
Cytat: | … Ale jest to lekarstwo i może ci pomóc. Przywiozłem ci też kawę, cukier i rodzynki. – skończył spokojnie Candy. Wyciągnął z sakwy trzy małe paczuszki owinięte w brązowy papier, usiadł energicznie i sięgnął po dzbanek stojący przed nim.
- Nie ruszaj! – Kobieta zerwała się na równie nogi i niemal wyrwała mu naczynie z ręki. |
Rosie jest strasznie nerwowa. Ciekawe, co to za choroba?
Cytat: | - Piłam z tego dzbanka – sucho odpowiedziała.
- Z gwinta? – zakpił Candy. |
Candy’emu wyostrzył się dowcip.
Cytat: | - Masz na myśli to, że uważasz, że masz galopujące suchoty? – Candy usiadł i oparł się wygodnie. – Jak chcesz porozmawiać, to proszę. Mów, słucham.
- Ja mam suchoty, wiem to. To po pierwsze. A po drugie, to bym na Twoim miejscu się tak nie rozsiadała, to może nie być aż tak długa rozmowa. Podejrzewam nawet, że możesz wylecieć z tego krzesła szybciej niż kojot postrzelony w ogon– Rosie puściła do niego oko z kwaśnym uśmiechem. |
A więc to o to chodzi. Domniemana choroba… Rosie też ma cięty język
Cytat: | - Zawsze, bo jestem wspaniałym człowiekiem – Candy uśmiechnął się olśniewająco. – A o Indii nie mam zamiaru rozmawiać, tak jak ty nie masz zamiaru rozmawiać… o bardzo wielu rzeczach. Jak Twoje udawane małżeństwo… A zresztą właśnie przyznałaś, ze jesteś w potrzebie. Ja ci pomagam. Tak robią dobrzy sąsiedzi. |
Jedno nie pozostaje dłużne drugiemu, a Candy faktycznie dobrym człowiekiem jest.
Cytat: | - Wracając do tego leku, to doktor Harper zarzekał się, że jest bardzo skuteczny… podobno pomaga na reumatyzm, bóle głowy, gorączkę…
- Cudowne! A jest coś, czego ten lek nie robi? – kobieta wstała, zgarnęła ze stołu paczuszki i podeszła do drewnianej szafy stojącej obok kuchni.
- Kawy nie zaparzy… - bąknął Candy. |
A szkoda. To by dopiero było
Cytat: | - Nikt się nie dziwił, że kupujesz dla mnie kawę i cukier? - zainteresowała się.
- No wiesz, nikt się nie pytał o to, co mam zamiar zrobić z tymi wielce podejrzanymi produktami.
- A gdyby pytał? |
A ileż musiałby tego kupić, żeby zwrócić na siebie uwagę. Rosie albo jest przeczulona, albo wyjątkowo czepliwa.
Cytat: | A teraz mi powiedz co u twojej Cookie. Już jakoś przebolała rychłe pójście do szkoły?
- Ona? - Candy prychnął śmiechem. – Oczywiście, że tak. Wyobraź sobie takie małe stworzonko, które poważnym tonem oświadcza, że nie podoba się jej ten pomysł, ale im wcześniej tam pójdzie, tym wcześniej wyjdzie. I to tyle. Żadnych dyskusji już więcej nie prowadziła.
Zawsze jak wspominał o Cookie oczy mu łagodniały. |
Cookie to bardzo mądra i sprytna dziewczynka. Jej sposób rozumowania jest, jak na tak małą dziewczynkę bardzo dojrzały. I jak widać jest oczkiem w głowie swojego taty.
Cytat: | Candy porzucił ostatnio swoją odwieczną czerwoną koszulę, tak jakby chciał się mniej rzucać w oczy. Zmienił się.
Był teraz poważniejszy, bardziej odpowiedzialny, bardziej cierpliwy, cichszy. Z roześmianego, beztroskiego chłopaka, któremu niestraszny był deszcz padający na głowę czy wystające deski na pryczy więziennej, stał się dorosłym mężczyzną. |
Czas płynie… Candy sporo przeszedł… siłą rzeczy musiał się zmienić. Jest przecież ojcem samotnie wychowującym dziecko.
Cytat: | - Miłość to jest zdecydowanie zła rzecz. Miejmy nadzieję, ze aspiryna jest lepszym wynalazkiem. |
A tu się nie zgodzę. Owszem aspiryna jest niezłym lekiem, ale nie umywa się do miłości
Cytat: | Dookoła niego szumiały drzewa, słodko-gorzki zapach rozgrzanej zieleni docierał do niego potężnymi falami, mieszając się z ostrą wonią żywicy. Przepalona, wysoka trawa przeplatała się z mocnymi pędami, na których jaśniały rozpaloną bielą kwiaty rumianku. Było sucho, ostatnie burze niewiele pomogły. Rumianek jednak, plenił się obficie, w każdym możliwym miejscu. Czy to pomiędzy luźnymi okruchami czerwonawych skał, czy to na spalonych łąkach. |
Bardzo sugestywny opis. Z tymi burzami to tak, jak u mnie
Cytat: | - Ja nigdy nie spadam – zauważyła Cookie. – Wspinałam się z Clay’em na największa jabłoń i tez nie spadłam… A weszłam wyżej niż on.
- Co ty nie powiesz… - Candy przytulił ją mocniej i pocałował w czubek głowy. – A dlaczego postanowiłaś Griffowi oddać swoje rodzynki? |
Słodka, rozczulająca scenka, choć te popisy Cookie są niepokojące.
Cytat: | - To co odpowiedziałeś w moim imieniu? – zainteresował się Candy. |
Z tego, co sobie przypominam, to nic nie odpowiedział, bowiem stał jak słup soli
Senszen, miło, że Twoja wena uaktywniła się. Odcinek interesujący, nie pozbawiony elementów humorystycznych, a do tego jeszcze ciekawa informacja o aspirynie. Cały czas czekam na spotkanie Candy’ego z Ruth.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Śro 21:21, 22 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
ADA bardzo dziękuję za przemiły i dowcipny komentarz Sprawił mi naprawdę dużą radość
Wena poczuła się już nieco przyciśnięta do muru (najważniejsze wymówki się jej skończyły ) i chyba zaczęła się nieco poczuwać... do prowadzenia zajęć twórczych
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 22:41, 24 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
I dobrze, że Twoja wena poczuwa się do obowiązku tworzenia To daje nadzieję na szybki ciąg dalszy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pią 22:49, 24 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
Jak jutro zacznę pisać Upały, które teraz są pozwolą się lepiej wprowadzić w klimat Nevady
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 22:50, 24 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
To więcej niż pewne. I życzę lekkiego pióra, a właściwie klawiatury
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pią 22:55, 24 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
Dziękuję
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 21:11, 27 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
***
Jasnozielone liście spływały na taflę przejrzystej wody. Przez migotliwą powierzchnię przeświecały różnokolorowe kamienie, płonące wieloma odcieniami szarości, różu i granatu. Drobne, koronkowe główki stokrotek wyglądały spod zwalonego, omszałego pnia spróchniałej sosny. Większe, roztaczające silną woń, kwiaty rumianku płożyły się wokół koralowych okruchów skalnych. Dzień pachniał jeszcze latem, rozgrzanymi igłami sosen, żywicą leniwie spływającą po pachnącej gorzką ziemią korze drzew.
Cookie stała, na czubkach palców, lewą dłonią przytrzymując się gałązki drobnego drzewka rosnącego nad sadzawką. Wychylała się, najdalej jak mogła. Oderwała właśnie jedną nogę od pnia drzewa, na którym stała i przeniosła ciężar ciała na drugą nogę. Wyciągnęła prawą dłoń, czubkami palców muskając obiekt swojego pożądania.
- Po pierwsze, powinnaś bardziej uważać na to, co się dzieje dookoła Ciebie – zauważył Griff, łapiąc ją w talii i stawiając bezpiecznie na pniu. Sam stał po kostki w wodzie a minę miał lekko… dziwną.
- Uważałam – zaprotestowała Cookie – wiedziałam, że to ty. – Uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Nie, nie wiedziałaś. Każdy mógł do Ciebie podejść i coś ci zrobić – rzucił Griff i wyszedł z sadzawki, otrzepując buty z wody.
- Po co? – zdziwiła się Cookie. – I co?
Griff zmieszał się. Czasem zapominał, że Cookie jest jedynie dzieckiem… i to w sumie małym. I widzi świat zupełnie inaczej niż on.
- Masz po prostu uważać na obcych. A po drugie, mogłaś wpaść do wody – zmienił lekko temat. – Nie zawsze będzie ktoś, kto będzie mógł Cię złapać.
- To wtedy upadnę – Cookie uśmiechnęła się, dla odmiany figlarnie. – Podobno, żeby wstać, trzeba najpierw upaść.
Griff spojrzał na nią zdezorientowany.
- Bardzo filozoficzne – zauważył.
- Pan Adam mówił coś takiego... rozmawiał wtedy z pastorem. A właściwie, dlaczego pastor przestał ostatnio przyjeżdżać na szachy do pana Adama? Zawsze rozmawiali o czymś ciekawym – pożaliła się Cookie.
- I co, teraz nie masz kogo podsłuchiwać? – Griff uśmiechnął się katem ust, przysiadł na trawie i zaczął podwijać mokre nogawki spodni.
- Oni wiedzieli, że tam jestem, tylko nie zwracali na mnie uwagi. I ja nie podsłuchuję. Ja się kształcę – Cookie wysoko podniosła głowę.
- Ja myślę, że niezależnie od efektu… powinnaś ich przeprosić – zaproponował Griff z uśmiechem w oczach i poważną twarzą. Zanieść kwiatki czy coś…
- Pani Quirck spodobały się kwiatki? – weszła mu w słowo Cookie. – Przeprosiłeś, ją? Nie gniewała się?
Griff pochylił się nad swoimi nogawkami, by Cookie nie zobaczyła, jak się śmieje. Podchodziła do sprawy tych przeprosin bardzo poważnie. Uzbierała nawet dzisiaj, wczesnym porankiem, bukiet niebieskich kwiatków. Poinstruowała go, co ma z nim zrobić i co ma powiedzieć.
Nie umiał powiedzieć, co kieruje Cookie, ale z duża przykrością musiał przyznać, że dziewczynka robi z nim co tylko chce.
- Nie, nie gniewała się – przyznał powoli, spokojnym głosem. – Była zachwycona bukiecikiem i kazała ci serdecznie podziękować.
Cookie odetchnęła i usiadła, rozpromieniona, obok Griffa.
- Cookie – zaczął niepewnie.
- Cookie… w sumie… - przegryzł wargę i zawahał się. Wszelkie pytania o sens tych absurdalnych przeprosin były bez sensu. W głowie takiego małego szkraba mogło się roić wszystko.
Ale patrzyła na niego teraz, takimi wielkimi, niewinnymi oczyma. Ciemnoniebieskimi, nakrapianymi srebrnymi punkcikami.
Gdyby jakakolwiek dorosła kobieta spojrzała na niego takimi oczyma… to by przepadł. Z kretesem i z hukiem. Ale to była tylko Cookie.
- W sumie… To czego szukałaś nad sadzawką?
Cookie uśmiechnęła się kącikiem ust – gama jej uśmiech niezmiennie go zaskakiwała.
- Zauważyłam, że o korę zaczepiło się coś błyszczącego, chciałam zobaczyć, co to jest.
- I co to jest?
- Nie wiem, nie pozwoliłeś mi po to sięgnąć.
- W sumie to sensowne – Griff klepnął się w kolano i wstał. – Zaczekaj chwile, zaraz zobaczę, co to jest. Dla Ciebie to za daleko, ja sięgnę bez problemu.
***
- Pastorze, błagam, musi pan coś powiedzieć – naciskała Laura Quintal.
Pastor westchnął, mało dyskretnie, i spojrzał przeciągle na rozstawioną szachownicę. Adam Cartwright, siedzący naprzeciwko popijał kawę, małymi łyczkami. Po jego oczach widać było, że ma konkretny plan dotyczący tej rozgrywki.
- Pani Quintal… Panno Quirck… Nie bardzo rozumiem, co ja takiego mam powiedzieć. Sprawa jest dosyć jasna i nie widzę tutaj żadnej obrazy moralności.
Laura zacisnęła usta i gniewnym ruchem zacisnęła dłoń na papierowym wachlarzu. Ruth zdawała się tego nie zauważać, z wielkim zainteresowaniem oglądając wzór na firankach.
- To, co zrobiła moja podopieczna jest niewybaczalne i…
- Jeżeli jest to pani podopieczna, pani Quintal, to chyba jednak do pani należy rozwiązanie problemu, prawda? – zauważył uprzejmie Adam.
Laura spojrzała na niego wzburzona.
- Przyprowadziłam dziewczynę tutaj, by usłyszała kilka słów, mających naprowadzić ja na drogę nieskalanej moralności…
- O Panie… – jęknął pastor.
- Ale jak widzę, nawet tutaj, na plebanii, pleni się zepsucie – perorowała z zapałem Laura. – Pamiętam jeszcze te pełne ognia, wstrząsające kazania, które pozwoliły mi zrozumieć tyle rzeczy…
- Ja też je pamiętam – ucieszył się Adam.
- Ja też – grobowo potwierdził pastor. – Pani Quintal, mimo wszystko, nie wydaje mi się, by panna Quirck zrobiła coś, co jest nieprzyzwoite. Śmiałe, na pewno. Być może i nieprzemyślane, zwłaszcza biorąc pod uwagę do kogo skierowana była ta prośba. Ale nie nazwałbym tego nieprzyzwoitym zachowaniem.
- Zawiodłam się. Głęboko. – stwierdziła kobieta i zamaszystym, pełnym godności gestem zagarnęła spódnicę… i wyszła.
- Więc mnie jest głęboko przykro – uprzejmie odpowiedział pastor i krzywiąc, się, upił łyk mleka.
- Jest pan bardzo wyrozumiały pastorze – odezwała się w końcu Ruth, uśmiechając się z ulgą. – Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się tak rozsądnych słów z ust pastora. Czy mogę spytać o jedną rzecz?
- To brzmi niemal jak obelga, moje dziecko – pastor uśmiechnął się blado. – A moja wyrozumiałość przyszła wraz z narastającą dyspepsją.
- Skąd…
- Często się mnie o to pytają… - krótko podsumował pastor.
- W każdym razie, dziękuję za przemiłą pogawędkę i najmocniej przepraszam, w imieniu swoim i ciotki, za przerwanie partii szachów – Ruth uśmiechnęła się ciepło. – Mam też nadzieję, że pan Canaday nie ma mi za złe tego wybryku?- zwróciła się do Adama.
- Myślę, że najlepiej by było się dowiedzieć bezpośrednio, od pana Canaday’a – poradził Adam z łobuzerskim uśmiechem.
- W takim razie, to zrobię. O ile znowu się nie pomylę – Ruth z trudem powstrzymała się od porozumiewawczego mrugnięcia. – Dziękuję za rozmowę i miłego popołudnia.
Po wyjściu kobiety zapadła cisza. Zniszczony zegar nad półką z książkami tykał z wysiłkiem. Ciężkie zasłony, zasunięte z powodu ostrego słońca, powiewały niemal bezgłośnie. Pastor wpatrywał się z uwagą w szachownicę, jego dłoń zawisła nad białym laufrem. Adam spojrzał na niego bez słowa. Pastor ostatnio bardzo schudł, jego dłoń wydawała się być niemal tak wychudzona i zasuszona, jak dłoń mumii, którą pastor trzymał, ku zgorszeniu i obrzydzeniu żony, na honorowym miejscu. W swoim gabinecie, tuż obok ozdobnie oprawionej biblii.
- To nie jest dyspepsja – zauważył.
- Ale objawy są podobne. Tylko bardziej dokuczliwe… ale za to moja wyrozumiałość wobec grzechów moich owieczek rośnie w zaskakującym tempie.
- Owieczki by wolały, by ich pastor zajął się nieco swoim zdrowiem a nie nurzał się w wyrozumiałości.
- Skąd ten sarkazm, panie Cartwright? Owieczkom nigdy dosyć wyrozumiałości, o czym sam próbowałeś mnie bezskutecznie przekonać, kilka lat temu. Czy możesz przekazać panu Canaday, że chętnie bym go w końcu zobaczył w kościele? Bo zaraz uznam, ze jest zbyt obciążony pracą i będę miał pretensje do jego pracodawcy.
- Szach. Nic nie stoi na przeszkodzie, by pojawił się w kościele.
- Coś chyba jednak stoi, skoro od paru tygodni on sam się nie pojawia. Właśnie straciłeś wieżę.
- Taki był zamiar. Szach.
- Canaday znajduje się w szachu? Piękna uwaga.
- Nie, szach na Twoim królu. A Candy niewiele mówi. Ale zrezygnował chociaż z zamiaru wyjazdu, zapisał córkę do szkoły.
- O ile kiedykolwiek rzeczywiście miał taki zamiar. Czy ten pionek tutaj stał? Miałem wrażenie, ze już go zbiłem.
- Podobnie jak cztery inne. W tej grze jest dużo pionków, pastorze.
- Wszyscy jesteśmy tylko pionkami. Szach-mat – pastor usiadł wygodniej i przetarł okulary rękawem. Adam wpatrywał się podejrzliwie w szachownicę.
- Zagadałeś mnie – zauważył ponuro. – To było postępowanie nieuczciwe.
- Dlaczego? – zdziwił się pastor i obdarzył go nikłym uśmiechem. – Zauważ, że ja tez musiałem mówić.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 23:26, 27 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Jasnozielone liście spływały na taflę przejrzystej wody. Przez migotliwą powierzchnię przeświecały różnokolorowe kamienie, płonące wieloma odcieniami szarości, różu i granatu. Drobne, koronkowe główki stokrotek wyglądały spod zwalonego, omszałego pnia spróchniałej sosny. Większe, roztaczające silną woń, kwiaty rumianku płożyły się wokół koralowych okruchów skalnych. |
Wiem, że się powtarzam, ale muszę to napisać: świetnie wychodzą Ci opisy przyrody. Są bardzo realistyczne. Wystarczy tylko przymknąć powieki i już… „Jasnozielone liście spływały na taflę przejrzystej wody”.
Cytat: | - Masz po prostu uważać na obcych. A po drugie, mogłaś wpaść do wody – zmienił lekko temat. – Nie zawsze będzie ktoś, kto będzie mógł Cię złapać.
- To wtedy upadnę – Cookie uśmiechnęła się, dla odmiany figlarnie. – Podobno, żeby wstać, trzeba najpierw upaść.
Griff spojrzał na nią zdezorientowany. |
Bardzo dorosła uwaga, jak na tak małą dziewczynkę, ale jej zachowanie trochę mnie niepokoi. Cookie zachowuje się tak, jakby cały czas coś sprawdzała, testowała… może się mylę… może to tylko dziecięca ciekawość
Cytat: | - Pan Adam mówił coś takiego... rozmawiał wtedy z pastorem. A właściwie, dlaczego pastor przestał ostatnio przyjeżdżać na szachy do pana Adama? Zawsze rozmawiali o czymś ciekawym – pożaliła się Cookie. |
No, właśnie dlaczego pastor już nie gra z Adamem w szachy? Czyżby powiedział coś obrazoburczego?
Cytat: | - I co, teraz nie masz kogo podsłuchiwać? – Griff uśmiechnął się katem ust, przysiadł na trawie i zaczął podwijać mokre nogawki spodni.
- Oni wiedzieli, że tam jestem, tylko nie zwracali na mnie uwagi. I ja nie podsłuchuję. Ja się kształcę – Cookie wysoko podniosła głowę. |
Otóż to! Każdy sposób jest dobry, żeby czegoś się nauczyć. Cookie jest nad wyraz rezolutną panienką.
Cytat: | Nie umiał powiedzieć, co kieruje Cookie, ale z duża przykrością musiał przyznać, że dziewczynka robi z nim co tylko chce. |
A dlaczego z dużą przykrością? Griff jest dobrym materiałem na kochającego ojca.
Cytat: | Ale patrzyła na niego teraz, takimi wielkimi, niewinnymi oczyma. Ciemnoniebieskimi, nakrapianymi srebrnymi punkcikami.
Gdyby jakakolwiek dorosła kobieta spojrzała na niego takimi oczyma… to by przepadł. Z kretesem i z hukiem. Ale to była tylko Cookie. |
Wynika z tego, że Cookie gdy dorośnie będzie łamać męskie serca. Nie wiem czy Candy będzie z tego powodu szczęśliwy
Cytat: | Pastor westchnął, mało dyskretnie, i spojrzał przeciągle na rozstawioną szachownicę. Adam Cartwright, siedzący naprzeciwko popijał kawę, małymi łyczkami. Po jego oczach widać było, że ma konkretny plan dotyczący tej rozgrywki. |
A jednak grają. Dlaczego więc nie bywa w Ponderosie. Czyżby jakieś problemy?
Cytat: | - To, co zrobiła moja podopieczna jest niewybaczalne i…
- Jeżeli jest to pani podopieczna, pani Quintal, to chyba jednak do pani należy rozwiązanie problemu, prawda? – zauważył uprzejmie Adam. |
Słuszna uwaga, jednakże pani Quintal moim zdaniem przesadza. Ruth nieco zaszalała, ale toż to jeszcze nie koniec świata.
Cytat: | - Przyprowadziłam dziewczynę tutaj, by usłyszała kilka słów, mających naprowadzić ja na drogę nieskalanej moralności…
- O Panie… – jęknął pastor.
- Ale jak widzę, nawet tutaj, na plebanii, pleni się zepsucie – perorowała z zapałem Laura. – Pamiętam jeszcze te pełne ognia, wstrząsające kazania, które pozwoliły mi zrozumieć tyle rzeczy… |
Że tak powiem Laura poleciała po bandzie… zdaje się, że stara się być świętsza od pastora.
Cytat: | Pani Quintal, mimo wszystko, nie wydaje mi się, by panna Quirck zrobiła coś, co jest nieprzyzwoite. Śmiałe, na pewno. Być może i nieprzemyślane, zwłaszcza biorąc pod uwagę do kogo skierowana była ta prośba. Ale nie nazwałbym tego nieprzyzwoitym zachowaniem. |
Brawa dla pastora, ale wszytko wskazuje na to, że pastor zrobił sobie z pani Quintal wroga.
Cytat: | Ruth uśmiechnęła się ciepło. – Mam też nadzieję, że pan Canaday nie ma mi za złe tego wybryku?- zwróciła się do Adama.
- Myślę, że najlepiej by było się dowiedzieć bezpośrednio, od pana Canaday’a – poradził Adam z łobuzerskim uśmiechem.
- W takim razie, to zrobię. O ile znowu się nie pomylę – Ruth z trudem powstrzymała się od porozumiewawczego mrugnięcia. |
Ruth podoba mi się coraz bardziej. Ona i Adamem mają podobne poczucie humoru. Słowa dziewczyny dają nadzieję, że jej propozycja trafi wreszcie do właściwego adresata
Cytat: | - To nie jest dyspepsja – zauważył.
- Ale objawy są podobne. Tylko bardziej dokuczliwe… ale za to moja wyrozumiałość wobec grzechów moich owieczek rośnie w zaskakującym tempie.
- Owieczki by wolały, by ich pastor zajął się nieco swoim zdrowiem a nie nurzał się w wyrozumiałości.
- Skąd ten sarkazm, panie Cartwright? |
Pastor jeszcze się pyta?! Adam po prostu troszczy się o niego. To tak trudno zrozumieć?
Cytat: | Czy możesz przekazać panu Canaday, że chętnie bym go w końcu zobaczył w kościele? Bo zaraz uznam, ze jest zbyt obciążony pracą i będę miał pretensje do jego pracodawcy. |
Zapewne są inne przyczyny i mam nadzieję, że je poznamy. Cała rozmowa pastora i Adama bardzo ciekawie poprowadzona. Super!
Senszen, bardzo się ucieszyłam, gdy tu zajrzałam. Miło, że wkleiłaś kolejną część opowiadania. Świetnie pokazałaś relacje Cookie i Griffa. Pozostałe postaci też bardzo dobrze nakreślone. Czekam na ciąg dalszy, mając nadzieję, że nastąpi to jeszcze w tym tygodniu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 15:57, 28 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Cookie zachowuje się tak, jakby cały czas coś sprawdzała, testowała… może się mylę… może to tylko dziecięca ciekawość |
być może sprawdza granice cierpliwości wszystkich dookoła, ale to raczej tylko dziecięca ciekawość
Cytat: | A dlaczego z dużą przykrością? Griff jest dobrym materiałem na kochającego ojca. |
jakby nie patrzeć, jest pod sześcioletnim pantoflem
ADA serdecznie dziękuję za przemiły, barwny komentarz Nad kolejnym fragmentem myślę. Jest wtorek, więc szanse na kolejny odcinek, jeszcze w tym tygodniu są
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 19:02, 28 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
Trzymam więc kciuki i czekam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 1:13, 30 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
Cytat: | - … Ale jest to lekarstwo i może ci pomóc. Przywiozłem ci też kawę, cukier i rodzynki. – skończył spokojnie Candy. Wyciągnął z sakwy trzy małe paczuszki owinięte w brązowy papier, usiadł energicznie i sięgnął po dzbanek stojący przed nim. |
Candy pomyślał o wszystkim
Cytat: | - Mieliśmy nie wspominać o naszych problemach, taki był układ – stwierdziła niezadowolonym głosem. – Mieliśmy o tym nie mówić i… |
No właśnie. Czy to jest przyjaźń? Czy to coś poważniejszego?
Cytat: | - Nikt się nie dziwił, że kupujesz dla mnie kawę i cukier? - zainteresowała się.
- No wiesz, nikt się nie pytał o to, co mam zamiar zrobić z tymi wielce podejrzanymi produktami. |
Candy robi się sarkastyczny nieco
Cytat: | Candy był nawet dobrym towarzyszem rozmowy… równie chętnie jak ona unikającym pewnych tematów. Wszystko było w jak najlepszym porządku. |
Wszystko wskazuje na to, że sporo ich łączy … a raczej mają ze sobą wiele wspólnego
Cytat: | Ale… masz jeszcze kilka lat, by zainteresować się młodymi pannami… czy jeszcze kilka lat dzieli cię od momentu, gdy ktoś zacznie się interesować pewną konkretną młodą damą? – Rosie zapytała niewinnie. |
Może i nieco złośliwie to zabrzmiało, ale … takie jest życie właśnie. Candy musi to przemyśleć
Cytat: | - Trzeba go było w sobie wtedy rozkochać – mruknęła pod nosem, zaciskając dłoń na zasłonce. Luźny materiał lekko rozłaził się jej pod wilgotnymi od potu palcami. - Miałabym teraz swoją piernikową chatkę, miałabym się z kim kłócić i kogo besztać… I mogłabym sobie wmawiać, że tak powinno być.
Otarła szybkim ruchem łzy z oczu.
- Miłość to jest zdecydowanie zła rzecz. Miejmy nadzieję, ze aspiryna jest lepszym wynalazkiem. |
Czyżby żałowała utraconej szansy?
Cytat: | Głęboko odetchnął świeżym powietrzem. Dookoła niego szumiały drzewa, słodko-gorzki zapach rozgrzanej zieleni docierał do niego potężnymi falami, mieszając się z ostrą wonią żywicy. Przepalona, wysoka trawa przeplatała się z mocnymi pędami, na których jaśniały rozpaloną bielą kwiaty rumianku. Było sucho, ostatnie burze niewiele pomogły. Rumianek jednak, plenił się obficie, w każdym możliwym miejscu. Czy to pomiędzy luźnymi okruchami czerwonawych skał, czy to na spalonych łąkach. |
Przepiękny opis kwitnącego rumianku. Niby skromny kwiatek, a piękny, pachnący i pożyteczny
Cytat: | - Ależ nic – żachnął się on, z wesołą miną. – Spokojnie wychodziłem sobie z kościoła, nikomu nie wadząc, kiedy nagle podchodzi do mnie jakaś obca brunetka i proponuje małżeństwo.
Candy spojrzał na niego uważnie.
- Obca?
- Tak, obca. – Griff uśmiechnął się kwaśno. – Mnie w każdym razie. Może ty ją znasz, bo w zasadzie to swoją rękę oferowała Tobie, nie mnie.
- To co odpowiedziałeś w moim imieniu? – zainteresował się Candy. |
No tak! Griff tylko sobie siedział i z grzeczności nie zaprzeczył, że jest ojcem Cookie. Dżentelmen przecież! A tu chcą, żeby przepraszał? No i Candy … jakoś się nie oburza, przeciwnie jest ciekawy, co odpowiedział Griff? Pewnie teraz zastanawia się, czy Griff nie przehandlował jego atrakcyjnej ręki tajemniczej brunetce
Cytat: | - Masz po prostu uważać na obcych. A po drugie, mogłaś wpaść do wody – zmienił lekko temat. – Nie zawsze będzie ktoś, kto będzie mógł Cię złapać.
- To wtedy upadnę – Cookie uśmiechnęła się, dla odmiany figlarnie. – Podobno, żeby wstać, trzeba najpierw upaść. |
Rozmowy między Cookie a Griffem są niesamowite. Doskonale się rozumieją, a rozsądne, nieco filozoficzne teksty dziewczynki często go zaskakują. Nie tylko jego
Cytat: | - Oni wiedzieli, że tam jestem, tylko nie zwracali na mnie uwagi. I ja nie podsłuchuję. Ja się kształcę – Cookie wysoko podniosła głowę. |
No tak, ocena zależy od punktu widzenia, a ten od punktu siedzenia
Cytat: | Podchodziła do sprawy tych przeprosin bardzo poważnie. Uzbierała nawet dzisiaj, wczesnym porankiem, bukiet niebieskich kwiatków. Poinstruowała go, co ma z nim zrobić i co ma powiedzieć.
Nie umiał powiedzieć, co kieruje Cookie, ale z duża przykrością musiał przyznać, że dziewczynka robi z nim co tylko chce. |
Cóż, już w tym wieku Cookie robi co chce z facetami, to jest z Candy’m i Griff’em. Z innymi, na przykład z Jonem osiąga mniejsze sukcesy
Cytat: | - To, co zrobiła moja podopieczna jest niewybaczalne i…
- Jeżeli jest to pani podopieczna, pani Quintal, to chyba jednak do pani należy rozwiązanie problemu, prawda? – zauważył uprzejmie Adam.
Laura spojrzała na niego wzburzona.
- Przyprowadziłam dziewczynę tutaj, by usłyszała kilka słów, mających naprowadzić ja na drogę nieskalanej moralności… |
Dobrze, że nie zażądała ukamieniowania jej za sianie zgorszenia
Cytat: | - Jest pan bardzo wyrozumiały pastorze – odezwała się w końcu Ruth, uśmiechając się z ulgą. – Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się tak rozsądnych słów z ust pastora. Czy mogę spytać o jedną rzecz?
- To brzmi niemal jak obelga, moje dziecko – pastor uśmiechnął się blado. – A moja wyrozumiałość przyszła wraz z narastającą dyspepsją. |
Pastor jest po prostu rozsądnym, wyrozumiałym człowiekiem
Cytat: | - Zagadałeś mnie – zauważył ponuro. – To było postępowanie nieuczciwe.
- Dlaczego? – zdziwił się pastor i obdarzył go nikłym uśmiechem. – Zauważ, że ja tez musiałem mówić. |
Pastor jest jednak i sprytnym człowiekiem. Udało mu się przechytrzyć Adama
Bardzo ciekawie przedstawione postacie, charakterystyczne teksty, pasujące do nich. Nieco humoru, trochę melancholii, refleksji nad szczęściem, upływającym czasem. Bardzo fajne relacje Cookie i Griffa, ich rozmowy, przyjaźń … bardzo interesująco opisane. Chwilami zastanawiam się, które z nich lepiej zna życie. Jak zwykle przepiękne opisy, akcja ciekawa, dobrze poprowadzona
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Czw 1:22, 30 Cze 2016, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 14:57, 30 Cze 2016 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Chwilami zastanawiam się, które z nich lepiej zna życie. |
tak jak sama kiedyś stwierdziłaś; Griff zna dobrze życie, od tej gorszej strony. Cookie może i ma co nieco do powiedzenia, ale zdecydowanie odnosi się to do tej lepszej strony życia Jak widać, są sobie w stanie wiele powiedzieć - co prawda, wątpię, by Griff miał ochotę roztaczać przed Cookie jakieś ciemne wizje
Ewelina, serdecznie dziękuję za piękny i ciekawy komentarz
Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Czw 15:10, 30 Cze 2016, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|