Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Pióro strusia
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 43, 44, 45, 46, 47, 48  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Senszen
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Nie 13:10, 13 Gru 2015    Temat postu:

co do tego, co mi chodzi po głowie... to są trzy opcje jak na razie. I myślę, ze nie ma się co martwić powiewem optymizmu bo raczej do świąt nic nie wstawię Very Happy
Mada, bardzo dziękuje za komentarz i za czas poświęcony Smile

A tak na poważnie... Postaram się jak wkleić najszybciej, ale raczej nie w najbliższym tygodniu.


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Nie 14:04, 13 Gru 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:58, 14 Gru 2015    Temat postu:

Cytat:
Zgięła materię, delikatnie przesuwając ją między palcami. Perłowy poblask jedwabiu potęgowany był przez słońce, wpadające przez zakurzone szyby.

Piękne, plastyczno-poetyczne opisy, nawet tych zwykłych czynności

Cytat:
- Och, to nie jest suknia na prognostyczne wiejskie potańcówki, moją Rosie czekają znacznie przyjemniejsze i większe bale – twarz pani Blaze rozświetliła się, w uśmiechu. – I tak zresztą… nie pozwoliłabym iść Rosie na potańcówkę do Cartwrightów.

Pani Blaze jak zwykle zadaje szyku

Cytat:
… a już zaczęły krążyć plotki o jej nieprzystojnym zachowaniu.
- Pani Blaze – zaoponowała stanowczo Jane – jak na razie można powiedzieć, że są to jedynie plotki. A plotki już wystarczająco zniszczyły życie niektórym osobom w tym mieście, nie uważa pani?- zakończyła chłodnym tonem.

Jak widać nie każdy lubi plotki

Cytat:
Widzę, ze nie ma sensu, by wspierać lokalne sklepiki, które ledwo wiążą koniec z końcem. I zresztą nic dziwnego, skoro oferuje się takie… rzeczy
- Proszę? – Jane wyprostowała się gwałtownie.
- Myślę, ze nie mam tutaj czego szukać… przy tak marnym wyborze… wszystkiego…

A przed chwilą tak jej się ten materiał podobał

Cytat:
- Drogie panie, raczą nam panie wybaczyć… - Adam ukłonił się lekko. – Nie chcieliśmy wam przeszkadzać… w rozmowie… - zakończył, unosząc lekko brew.

Ach! Ten sarkazm Adama

Cytat:
Pani Blaze pociągnęła nosem i wyprostowała się sztywno.
- Panie Cartwright, na pewno będzie pan zainfiltrowany pewnymi wiadomościami… Dotyczącymi pańskich gości… - grobowym głosem powiedziała. Jane Gordon obróciła się na pięcie i spiorunowała ją wzrokiem.
Adam spojrzał beznamiętnie na panią Blaze i w duchu westchnął.

Pani Blaze wyraźnie chce zainteresować Adama, ale w tym tempie, to chyba niewiele mu opowie

Cytat:
– A co do pana, panie Canaday…
- Jean! – Jane Gordon przerwała jej gwałtownie.
- To jakkolwiek nie darzyłam pańskiej żony sympatią – powiedzmy sobie szczerze, była to impregnowana, prokastrynowana kobieta…to…

O! Candy’emu też się oberwie?

Cytat:
- Chciałam jedynie złożyć wyrazy współczucia – zakończyła słodkim tonem i nieśpiesznie wyszła ze sklepu. (…)
- Jane, czy rzeczywiście mamy usiąść? – zainteresował się niespokojnie Adam. – Czy po prostu… jak zwykle zresztą… zignorować?
Jane pokręciła głową. Usta jej drżały.
- Jane, co się stało? Nie było nas zaledwie dwa tygodnie? – łagodnie spytał Adam. – Bo jestem jeszcze skłonny uwierzyć, ze tym razem pani Blaze chciała nam powiedzieć coś rzeczywiście ważnego?

Przypadkiem chciała, ale nie zdążyła

Cytat:
- Candy, tak mi przykro... - Jane otarła mokre oczy. - India zachorowała... i...
- Żartujesz, prawda? - Adam spojrzał na nią osłupiały.
- Żartujesz? - głucho powtórzył Candy.
- Nie... - Jane Gordon obróciła się i gwałtownie zaczęła ocierać twarz chusteczką.

A tu już autorka walnęła kartoflem między oczy czytelnika! Czyżby to była poważna choroba? Co z Indią?

Pięknie napisane. Doskonałe opisy. Rosnące napięcie. Świetne komiczne odzywki pani Blaze. No i zagadka – co z Indią?Calość bardzo ciekawa i męcząca dla niecierpliwego czytelnika pragnącego się dowiedzieć co dalej? Ale czyta się bardzo dobrze. Tylko ta niecierpliwość


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Sob 1:31, 19 Gru 2015    Temat postu:

***

- Candy, czekaj – Adam złapał mężczyznę za ramię i spróbował go zatrzymać. Canaday wyrwał mu się, obrócił na pięcie i zatrzymał w połowie ruchu.
- Na co niby mam czekać? – wycedził przez zaciśnięte zęby
- Nic nie wiemy, Jane nie jest nam w stanie powiedzieć nic konkretnego…
- Jak dla mnie było to wystarczająco konkretne – przerwał mu Candy i szarpnął za wodze przywiązane do koniowiązu.
- Co się stało? – Hoss wtrącił się, wodząc oczami od wzburzonego Candy’ego do Adama, który wyglądał, jakby za wszelką cenę starał się jeszcze opanować.

- Candy, nie bądź głupcem – cicho powiedział Adam. – Nie daj się…
- Mam się nie dać ponieść emocjom, tak? – Candy wbił wzrok w Adama. – Łatwo ci powiedzieć, prawda? To nie chodzi przecież o Twoją żonę!
- To nie ma nic do rzeczy. Usłyszeliśmy całkowicie nieprawdopodobną historię i najpierw lepiej ją sprawdzić… najlepiej pojedźmy do doktora Harpera, to rozsądny człowiek…
- Gdyby to chodziło o Twoją rodzinę, to już w tej chwili byłbyś w połowie drogi do San Francisco, żeby…
- Żeby co? – zakpił Adam, mrużąc oczy. – Co masz teraz zamiar zrobić niby?

Candy zacisnął zęby. Mimo słońca świecącego mu prosto w twarz, oczy miał szeroko otwarte. Praktycznie nieruchome, intensywnie niebieskie, utkwione w twarzy Adama. Oddychał płytko, przez nos, wszystkie mięśnie miał napięte, w zbielałej dłoni mocno trzymał wodze.

- Znasz może bajkę o chłopcy, który wołał o pomoc? – Adam spytał, już nieco spokojniej.

Hoss, zdezorientowany, otworzył lekko usta. Candy przeciwnie – zacisnął szczęki jeszcze mocniej.

- Ty chyba żartujesz, prawda? – wycedził z trudem. – Rozumiem, ze możesz mieć w poważaniu każdego, kto nie nosi nazwiska Cartwright, ale na litość… sam chciałeś się z nią żenić…
- Teraz to chyba ty zaczynasz żartować, zresztą kiepski to żart. Daj mi skończyć – chłodno przerwał mu Adam. – Był sobie mały chłopiec…
- Adam – ostrzegawczo warknął Candy. – Daj mi jechać, poopowiadać możesz w trakcie.
- Mogę przedstawić wersję skróconą.
- Może od razu powiesz, do czego dążysz? – cierpko rzucił Candy podchodząc w końcu do konia.
- Mieszkańcy lubią plotki.
- Mówisz?

Adam przełknął ślinę, próbując dobrać odpowiednie słowa.

- India od ładnych kilku lat… wbrew swojej woli… jest obiektem różnych plotek…
- Mówisz? – zakpił ponownie Candy, wskakując na konia.
- Czekaj – Adam podszedł bliżej, złapał jedną ręką za uzdę konia, drugą, za kołnierz koszuli Canaday’a
- Pamiętasz ten dzień, kiedy napadli na Ponderosę i ranili Jamiego? India nawet nie była w pobliżu… a po mieście chodziły plotki, że już nie żyje.
Candy wzdrygnął się gwałtownie.
- To nie był pierwszy raz, kiedy ktoś jej… lub komukolwiek innemu, mieszkającemu w Ponderosie… wmawiał chorobę. I nie był też ostatni.
- Mam się więc uspokoić, bo mieszkańcy już wielokrotnie wcześniej, z upodobaniem… - Candy powoli wymawiał kolejne słowa.
- To plotki. Powinieneś się już przyzwyczaić. – łagodnie skończył Adam.
- Jest tylko jeden problem, Adamie – Candy wyprostował się w siodle i opuścił niżej rondo kapelusza. – Na końcu, z tego co pamiętam… chłopiec mówił prawdę. Jadę do Ponderosy, ty, jeśli chcesz… rozmawiaj sobie z Harperem.

***

Genevive zaczerpnęła spazmatycznie powietrza i otarła zaczerwienioną od płaczu twarz. Z jej gardła wydarł się kolejny, nieartykułowany a na pewno nieelegancki odgłos. Przycisnęła chusteczkę do ust, zacisnęła powieki. Na wargach poczuła smak swoich łez i mdlący słodki smak różanego olejku.
Nie była w stanie się uspokoić – od nagłego wyjazdu z Ponderosy zmieniło się całe jej życie. Nie była w stanie tam dłużej przebywać od kiedy zobaczyła... Francisa w ramionach innej. I to jeszcze kogoś tak ordynarnego jak Rose Blaze. Namówiła państwa Cartwright na nagły wyjazd. Żeby tylko oszczędzić resztki swojego serca. Wtedy, kiedy zobaczyła ich razem, Francisa i Rose, idących pod rękę, uśmiechniętych, zrozumiała - nie miała już co marzyć o własnym domu, uroczych, błękitnookich słodkich maleństwach… jak i ciepłych ramionach kochającego męża.

Na policzki wystąpił jej natychmiast gorący rumieniec zakłopotania – jako dobrze wychowana panna nie powinna nawet myśleć o takich rzeczach jak… nie miała już powodu, by myśleć, że jakikolwiek mężczyzna zechce ja na żonę. Że będzie na nią patrzył… tak jak Adam Cartwright potrafił patrzeć na swoją żonę.

Zacisnęła cienką chusteczkę w dłoni, która położyła na podołku. Wyprostowała się i spojrzała w lustro. Twarz miała zaczerwienioną, usta spierzchnięte. Oczy, rozgorączkowane, błyszczały niezdrowo. Jeszcze nigdy nie wydawała się być sobie taka brzydka.

Pociągnęła nosem i otarła łzy przemoczonym już rękawem. Starając się spokojnie oddychać, podeszła do toaletki krytej pięknym, haftowanym batystem. Zrezygnowana, spojrzała raz jeszcze w lustro i sięgnęła po gąbkę. Dłuższą chwilę poświęciła na przetarcie twarzy zimna wodą. Kiedy już skończyła i chciała ocenić efekt, zobaczyła w lustrze ojca. Stał w drzwiach do jej pokoiku. Jak zawsze, minę miał nieprzeniknioną. Rzadko okazywał uczucia, zawsze kierował się dobrem interesów. Nigdy nie okazywał zrozumienia dla jej duszy i serca.

Wyprostowała się jeszcze bardziej, wysoko uniosła podbródek i obróciła się.

- Ojcze – cicho powiedziała, lekko dygając.
- Córko – odpowiedział bezbarwnym tonem. Stał nieruchomo, gęste, siwe brwi ocieniały i tak głęboko osadzone oczy. Były to oczy człowieka, który całą swoja duszę zakuł w kajdany rozsądku. Serce zamknął w żelaznej klatce.

Patrzyli na siebie przez moment, nie mówiąc nic.

- Genevive – powiedział po chwili. Przerwał i rozejrzał się wokoło. Wzrok jego prześlizgiwał się z delikatnych, haftowanych serwetek przez subtelne krajobrazy jej autorstwa, które z taka radością eksponowała. Krzywił się na dziurawienie ścian i w końcu, zdesperowany, kazał obstalować u stolarza specjalną, ruchomą ścianę, na której bez problemu mogła rozwiesić dzieło każdego formatu.

- Tak ojcze?
- W salonie czeka Will Cartwright. Jest wzburzony i zrozpaczony… Chce z Tobą rozmawiać… przedstawił mi pewne niejasne argumenty…
- Jakież to argumenty ojcze?
- Genevive, jako Twój ojciec… Powiedz mi jedno tylko. Czy zrobiłaś cokolwiek, czego powinnaś się wstydzić… żałować…
- A jak sądzisz ojcze?

Odgarnął włosy z czoła i lekko westchnął.

- Zawsze wierzyłam, ze posiadasz dużą dawkę zdrowego rozsądku… Mimo Twojej egzaltowanej postawy. Traktowałem to jako nieodłączny element twojej młodości, dzieciństwa, którego nie chciałem zbyt wcześnie przerywać. Zawsze wiedziałem, że doskonale wiesz, czego chcesz od życia. A rzadka to cecha. Więc teraz, odwołując się do Twojego zdrowego rozsądku pytam raz jeszcze, tak jak wciąż pytam od Twojego powrotu. Czy chcesz mi cokolwiek powiedzieć, co powinienem wiedzieć – jako Twój ojciec i opiekun – na temat tego, dlaczego tak nagle opuściłaś Ponderosę.

- Nie ojcze, nie zrozumiesz mnie. – Podniosła wysoko głowę i dyskretnie pociągnęła nosem.

Ledwo zauważalnie kiwnął głową.

- Masz kwadrans, by się doprowadzić do porządku. Po tym czasie oczekuję, ze stawisz się w salonie.
- Macie zamiar wydusić ze mnie zeznania? – spytała chłodnym kpiącym tonem, który podpatrzyła u Adama Cartwrighta. Na ojca chyba nie działał on jednak.
- Genevive, Will Cartwright ma do ciebie pytania… i nie wygląda na to, by chciał czekać. Oczekuje odpowiedzi. Szczerych. Na miejscu był też, przypominam ci, pan Schwartz więc niewiele ukryjesz.

- A co on może wiedzieć? – prychnęła drwiąco.
- Więcej, niż ci się może wydawać – ojciec odparował spokojnie.
- Dosyć tego – do pokoju wtargnął gwałtownie Will Cartwright.
- Jak pan śmie! – Genevive szybko zakryła poplamioną od płaczu twarz przemoczoną chusteczką.
- Jak ja śmiem? – warknął mężczyzna. – Jak ja śmiem? – uniósł laskę i zamachnął się nią dziko.
- Cartwright, miarkuj się! – ojciec stanął szybko mu na drodze i wyszarpnął mu laskę z ręki.
- Ja mam się miarkować Brown? – Will przełknął z wysiłkiem ślinę. – Lepiej niech ta Twoja córeczka… ta rozpieszczona…
- Dosyć!
- To trucicielka! – ryknął Cartwright.
- Co takiego? – Genevive oparła się ciężko o toaletkę. Ręka jej trafiła na wilgotna gąbkę, zimna woda przeciekła jej między palcami. – Przecież to… absurd… przecież…
- Co? – ojciec zachwiał się i podparł wyszarpniętą przed chwilą laską. – Moja córka… nie, przecież…
- Laura dopiero teraz mi powiedziała… nie wiem dlaczego zwlekała tak długo… ale była zaślepiona – Will przetarł poczerniałe usta wierzchem dłoni. – Traktował cię jak córkę… Kochała cię… a ty… Ty się nam tak odpłaciłaś?


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Nie 23:06, 20 Gru 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 1:05, 20 Gru 2015    Temat postu:

Cytat:
- Candy, czekaj – Adam złapał mężczyznę za ramię i spróbował go zatrzymać. Canaday wyrwał mu się, obrócił na pięcie i zatrzymał w połowie ruchu.
- Na co niby mam czekać? – wycedził przez zaciśnięte zęby
- Nic nie wiemy, Jane nie jest nam w stanie powiedzieć nic konkretnego...

Łatwo Adamowi tak mówić. Powinien przecież wiedzieć, że niepokój o ukochaną osobę jest silniejszy od racjonalnych przesłanek.

Cytat:
- Candy, nie bądź głupcem – cicho powiedział Adam. – Nie daj się…
- Mam się nie dać ponieść emocjom, tak? – Candy wbił wzrok w Adama. – Łatwo ci powiedzieć, prawda? To nie chodzi przecież o Twoją żonę!

Candy ma rację. W takiej sytuacji trudno o zachowanie spokoju

Cytat:
- Gdyby to chodziło o Twoją rodzinę, to już w tej chwili byłbyś w połowie drogi do San Francisco, żeby…

Otóż to właśnie! Adam gnałby na złamanie karku

Cytat:
Candy zacisnął zęby. Mimo słońca świecącego mu prosto w twarz, oczy miał szeroko otwarte. Praktycznie nieruchome, intensywnie niebieskie, utkwione w twarzy Adama. Oddychał płytko, przez nos, wszystkie mięśnie miał napięte, w zbielałej dłoni mocno trzymał wodze.

Nie byłabym zdziwiona gdyby Candy przyłożył Adamowi. Jest na granicy wytrzymałości…

Cytat:
- Ty chyba żartujesz, prawda? – wycedził z trudem. – Rozumiem, ze możesz mieć w poważaniu każdego, kto nie nosi nazwiska Cartwright, ale na litość… sam chciałeś się z nią żenić…

A tu Candy jest niesprawiedliwy. Adam nigdy nikogo nie lekceważył. Tylko strach o Indię usprawiedliwia Candy’ego

Cytat:
- Może od razu powiesz, do czego dążysz? – cierpko rzucił Candy podchodząc w końcu do konia.
- Mieszkańcy lubią plotki.
- Mówisz?

Adam przełknął ślinę, próbując dobrać odpowiednie słowa.

- India od ładnych kilku lat… wbrew swojej woli… jest obiektem różnych plotek…

To fakt, że India bardzo często była obiektem plotek, ale czy teraz tak jest to tylko wie Autorka. Obawiam się, że tym razem Indii naprawdę przytrafiło się coś złego

Cytat:
- To plotki. Powinieneś się już przyzwyczaić. – łagodnie skończył Adam.
- Jest tylko jeden problem, Adamie – Candy wyprostował się w siodle i opuścił niżej rondo kapelusza. – Na końcu, z tego co pamiętam… chłopiec mówił prawdę. Jadę do Ponderosy, ty, jeśli chcesz… rozmawiaj sobie z Harperem.

Zabrzmiało bardzo, ale to bardzo niepokojąco
Cytat:
Genevive zaczerpnęła spazmatycznie powietrza i otarła zaczerwienioną od płaczu twarz. (…) Nie była w stanie się uspokoić – od nagłego wyjazdu z Ponderosy zmieniło się całe jej życie. Nie była w stanie tam dłużej przebywać od kiedy zobaczyła... Francisa w ramionach innej. I to jeszcze kogoś tak ordynarnego jak Rose Blaze.

Kobieta i zranione uczucia – wybuchowa mieszanka.

Cytat:
Na policzki wystąpił jej natychmiast gorący rumieniec zakłopotania – jako dobrze wychowana panna nie powinna nawet myśleć o takich rzeczach jak… nie miała już powodu, by myśleć, że jakikolwiek mężczyzna zechce ja na żonę. Że będzie na nią patrzył… tak jak Adam Cartwright potrafił patrzeć na swoją żonę.

Myślałam, że Genevive nieco wydoroślała, a tu widać, że mrzonki jej nie opuszczają. Z takim podejściem do życia to faktycznie nie znajdzie męża.

Cytat:
Kiedy już skończyła i chciała ocenić efekt, zobaczyła w lustrze ojca. Stał w drzwiach do jej pokoiku. Jak zawsze, minę miał nieprzeniknioną. Rzadko okazywał uczucia, zawsze kierował się dobrem interesów. Nigdy nie okazywał zrozumienia dla jej duszy i serca.

Wyprostowała się jeszcze bardziej, wysoko uniosła podbródek i obróciła się.

- Ojcze – cicho powiedziała, lekko dygając.

Świetnie opisałaś relacje ojca i córki, a chyba właściwie ich brak. Widać, że w ich uczuciach nie ma ciepła i miłości.
Cytat:
- Genevive, jako Twój ojciec… Powiedz mi jedno tylko. Czy zrobiłaś cokolwiek, czego powinnaś się wstydzić… żałować…
- A jak sądzisz ojcze?
(…) - Zawsze wierzyłam, ze posiadasz dużą dawkę zdrowego rozsądku… Mimo Twojej egzaltowanej postawy. Traktowałem to jako nieodłączny element twojej młodości, dzieciństwa, którego nie chciałem zbyt wcześnie przerywać. Zawsze wiedziałem, że doskonale wiesz, czego chcesz od życia. A rzadka to cecha. Więc teraz, odwołując się do Twojego zdrowego rozsądku pytam raz jeszcze, tak jak wciąż pytam od Twojego powrotu. Czy chcesz mi cokolwiek powiedzieć, co powinienem wiedzieć – jako Twój ojciec i opiekun – na temat tego, dlaczego tak nagle opuściłaś Ponderosę.

Zacytowałam prawie cały ten fragment, który mnie zaniepokoił. Jeżeli ojciec dziewczyny zadaje taki pytanie to znaczy, że Genevive ma coś na sumieniu i nie jest to błahostka
Cytat:
- To trucielka! – ryknął Cartwright.
- Co takiego? – Genevive oparła się ciężko o toaletkę. Ręka jej trafiła na wilgotna gąbkę, zimna woda przeciekła jej między palcami. – Przecież to… absurd… przecież…
- Co? – ojciec zachwiał się i podparł wyszarpniętą przed chwilą laską. – Moja córka… nie, przecież…
- Laura dopiero teraz mi powiedziała… nie wiem dlaczego zwlekała tak długo… ale była zaślepiona – Will przetarł poczerniałe usta wierzchem dłoni. – Traktował cię jak córkę… Kochała cię… a ty… Ty się nam tak odpłaciłaś?

Jak mawia nasza Koleżanka… kartofel między oczy… jak malowany. Zupełnie mnie zaskoczyłaś. Cóż pozostaje mi czekać na kolejny odcinek.
Senszen, zaglądam na forum po ciężkiej i pracowitej sobocie, a tu taka miła niespodzianka. Pięknie napisany fragment. Piszesz z prawdziwą lekkością. W tym odcinku stworzyłaś klimat niepokoju i niepewności. Doskonale Ci to wyszło. Przerwałaś w bardzo ważnym momencie. Nie muszę dodawać, że teraz będę się skręcać z ciekawości.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lucy
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 19 Gru 2014
Posty: 1405
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bytom, Górny Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 5:17, 20 Gru 2015    Temat postu:

Przedostatnia emotikonka ADY doskonale oddaje mój stan po przeczytaniu tego fragmentu! Najpierw gryzłam paluchy, gdy czytałam dialog między Adamem a Candym; a ostatnie zdania doprowadziły mnie do zeza zbieżno-rozbieżnego! Senszen, doskonałe!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:29, 20 Gru 2015    Temat postu:

senszen napisał:
- Candy, czekaj – Adam złapał mężczyznę za ramię i spróbował go zatrzymać. Canaday wyrwał mu się, obrócił na pięcie i zatrzymał w połowie ruchu.
- Na co niby mam czekać? – wycedził przez zaciśnięte zęby

No właśnie. Na co? Shocked

senszen napisał:
- Candy, nie bądź głupcem – cicho powiedział Adam. – Nie daj się…

Mądry się znalazł. Ciekawe, jak on by się zachował, gdyby chodziło o Marie. Rolling Eyes

senszen napisał:
- Czekaj – Adam podszedł bliżej, złapał jedną ręką za uzdę konia, drugą, za kołnierz koszuli Canaday’a
- Pamiętasz ten dzień, kiedy napadli na Ponderosę i ranili Jamiego? India nawet nie była w pobliżu… a po mieście chodziły plotki, że już nie żyje.

Nareszcie zrozumiałam, do czego Adam dąży. Trochę na okrętkę, zamiast walić prosto z mostu. Candy i tak wykazał się anielską cierpliwością. Surprised

senszen napisał:
- Mam się więc uspokoić, bo mieszkańcy już wielokrotnie wcześniej, z upodobaniem… - Candy powoli wymawiał kolejne słowa.
- To plotki. Powinieneś się już przyzwyczaić. – łagodnie skończył Adam.
- Jest tylko jeden problem, Adamie – Candy wyprostował się w siodle i opuścił niżej rondo kapelusza. – Na końcu, z tego co pamiętam… chłopiec mówił prawdę.

I co na to nasz mądraliński Question

senszen napisał:
Genevive zaczerpnęła spazmatycznie powietrza i otarła zaczerwienioną od płaczu twarz.

Genevive w akcji. Jak nie ryczy, to się dąsa lub wymyśla niestworzone rzeczy. Barwna, udana postać. Jak tylko wkracza do akcji, od razu wiadomo, że namiesza. Co stanie się tym razem? Rolling Eyes

senszen napisał:
zobaczyła w lustrze ojca. Stał w drzwiach do jej pokoiku. Jak zawsze, minę miał nieprzeniknioną. Rzadko okazywał uczucia, zawsze kierował się dobrem interesów. Nigdy nie okazywał zrozumienia dla jej duszy i serca. (…)- Córko – odpowiedział bezbarwnym tonem. Stał nieruchomo, gęste, siwe brwi ocieniały i tak głęboko osadzone oczy. Były to oczy człowieka, który całą swoja duszę zakuł w kajdany rozsądku. Serce zamknął w żelaznej klatce.

Interesujący opis, wiele mówi o człowieku.

senszen napisał:
- Masz kwadrans, by się doprowadzić do porządku. Po tym czasie oczekuję, ze stawisz się w salonie.
- Macie zamiar wydusić ze mnie zeznania? – spytała chłodnym kpiącym tonem, który podpatrzyła u Adama Cartwrighta. Na ojca chyba nie działał on jednak.
- Genevive, Will Cartwright ma do ciebie pytania… i nie wygląda na to, by chciał czekać. Oczekuje odpowiedzi. Szczerych. Na miejscu był też, przypominam ci, pan Schwartz więc niewiele ukryjesz.

Genevive znalazła się w klatce. Neutral

senszen napisał:
- Dosyć tego – do pokoju wtargnął gwałtownie Will Cartwright.
- Jak pan śmie! – Genevive szybko zakryła poplamioną od płaczu twarz przemoczoną chusteczką.
- Jak ja śmiem? – warknął mężczyzna. – Jak ja śmiem? – uniósł laskę i zamachnął się nią dziko.

Will? A temu co się stało?! Shocked Shocked

senszen napisał:
- Laura dopiero teraz mi powiedziała… nie wiem dlaczego zwlekała tak długo… ale była zaślepiona – Will przetarł poczerniałe usta wierzchem dłoni. – Traktował cię jak córkę… Kochała cię… a ty… Ty się nam tak odpłaciłaś?

Cóż ta Laura znowu wymyśliła? A Will - jak zwykle - ślepo jej wierzy. Confused

Senszen, nie ukrywam, że liczyłam na rozwiązanie sprawy Indii, ale widzę, że postanowiłaś potrzymać nas w niepewności. Oczywiście, rozumiem to i akceptuję. Very Happy Czekam na kolejne odcinki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Nie 13:33, 20 Gru 2015    Temat postu:

Mada
cieszę się, ze lektura jest aż tak smakowita Wink Emotikonka fantastyczna Very Happy
Cytat:
Interesujący opis, wiele mówi o człowieku.

jak to się mówi... punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Genevive widać tak widzi swojego ojca
ADA
Cytat:
Świetnie opisałaś relacje ojca i córki, a chyba właściwie ich brak. Widać, że w ich uczuciach nie ma ciepła i miłości.

w kolejnym fragmencie powinni sie oni oboje nieco ożywić. zwłaszcza ojciec Wink
Cytat:
Nie byłabym zdziwiona gdyby Candy przyłożył Adamowi. Jest na granicy wytrzymałości…

był taki plan... był... zaczynam podejrzewać, ze komuś Candy jednak przyłoży

Lucy, ADA, Mada bardzo dziękuję za życzliwe komentarze i cierpliwość w oczekiwaniu na rozwikłanie wątków Very Happy
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:59, 20 Gru 2015    Temat postu:

senszen napisał:
- Candy, czekaj – Adam złapał mężczyznę za ramię i spróbował go zatrzymać. Canaday wyrwał mu się, obrócił na pięcie i zatrzymał w połowie ruchu.
- Na co niby mam czekać? – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Właśnie na co?
senszen napisał:
- Mam się nie dać ponieść emocjom, tak? – Candy wbił wzrok w Adama. – Łatwo ci powiedzieć, prawda? To nie chodzi przecież o Twoją żonę!
- To nie ma nic do rzeczy. Usłyszeliśmy całkowicie nieprawdopodobną historię i najpierw lepiej ją sprawdzić… najlepiej pojedźmy do doktora Harpera, to rozsądny człowiek…

Ja na miejscu Candy’ego postąpiłabym tak samo. Adam mnie irytuje nadmiernym spokojem.
p.s. Senszen jakbyście z ADĄ zmówiły….jeszcze niech u Mady Adaś zacznie mnie wkurzać to …. Laughing

senszen napisał:
- Znasz może bajkę o chłopcy, który wołał o pomoc? – Adam spytał, już nieco spokojniej.

Adam przegina…..
senszen napisał:
- Mieszkańcy lubią plotki.
(…)
- To nie był pierwszy raz, kiedy ktoś jej… lub komukolwiek innemu, mieszkającemu w Ponderosie… wmawiał chorobę. I nie był też ostatni.
- Mam się więc uspokoić, bo mieszkańcy już wielokrotnie wcześniej, z upodobaniem… - Candy powoli wymawiał kolejne słowa.

Właśnie….nie rozumiem, czemu Candy jeszcze rozmawia z Adamem. Popędzaj konia Candy i gnaj do Indii.
senszen napisał:
Nie była w stanie się uspokoić – od nagłego wyjazdu z Ponderosy zmieniło się całe jej życie. Nie była w stanie tam dłużej przebywać od kiedy zobaczyła... Francisa w ramionach innej. I to jeszcze kogoś tak ordynarnego jak Rose Blaze. Namówiła państwa Cartwright na nagły wyjazd. Żeby tylko oszczędzić resztki swojego serca. Wtedy, kiedy zobaczyła ich razem, Francisa i Rose…..

Fragment niby normalny. Ot Genevive ze złamanym sercem w domciu…ale….
senszen napisał:
- Tak ojcze?
- W salonie czeka Will Cartwright. Jest wzburzony i zrozpaczony… Chce z Tobą rozmawiać… przedstawił mi pewne niejasne argumenty…

…ten fragment mnie zaniepokoił. A niby czemu Will zrozpaczony? I co ma z tym wspólnego Genevive? I nadal nie wiem co z Indią? Same pytania żadnych odpowiedzi.
senszen napisał:

- To trucicielka! – ryknął Cartwright.

Olaboga! Co się w Ponderosie działo? Co? Co?
Senszen jestem w stresie. Mam wrażenie, że motasz się z weną i zastanawiasz czy kogoś ubić! A konkretnie Indię i dlatego fragment jest pełen znaków zapytania oraz zakończony taką otwartą furtką….plotki czy nie? Zatruła czy nie? Mad Mad Mad Mad I co ma z tym wspólnego Laura? O matko! Chyba zejdę ....
Wprowadziłaś stresujący klimat dla mojego serca,


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Nie 23:05, 20 Gru 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Nie 23:05, 20 Gru 2015    Temat postu:

Aga, bardzo dziękuje za komentarz Smile

Cytat:
Mam wrażenie, że motasz się z weną i zastanawiasz czy kogoś ubić!

no cóż Rolling Eyes motam się motam...
Cytat:
Zatruła czy nie? I co ma z tym wspólnego Laura?

Will i Laura (razem z przyległościami w postaci podopiecznych) wyjechali z Ponderosy jakieś dwa tygodnie temu? Will się nie rzuca z powodu choroby/stanu zdrowia Indii. Raz - bo, jak podejrzewam, jest mu to obojętne, dwa - bo o tym nie wie. Przecież nikt by mu telegramu nie słał.
Podsumowując: chora jest jeszcze jedna osoba.

Miotam się z weną, miotam...


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Nie 23:08, 20 Gru 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 23:07, 20 Gru 2015    Temat postu:

Dostaję oczopląsu Lepiej napisz coś co nam rozjaśni w głowach.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Nie 23:08, 20 Gru 2015    Temat postu:

ale we fragmencie?
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 23:17, 20 Gru 2015    Temat postu:

no raczej Laughing w długim fragmencie wiele wyjaśniającym.... Laughing Laughing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Nie 23:40, 20 Gru 2015    Temat postu:

bo zawsze bym mogła po prostu udzielić długiej odpowiedzi na kolejne pytania Cool Byłoby to chyba nawet prostsze Rolling Eyes
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:22, 22 Gru 2015    Temat postu:

tere fere....tak łatwo się nie wyłgasz. Rolling Eyes

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Nie 19:11, 03 Sty 2016    Temat postu:

Obłęd się panoszy...



Adam szarpnął gwałtownie za klamkę. Drzwi skrzypnęły, jęknęły, ale się nie otworzyły. Adam zaklął pod nosem, odchylił rondo kapelusza i spróbował zajrzeć w okno.
- Rozumiem, że Harpera może nie być, ale jego asystentka powinna być w środku, nie uważasz? – odwrócił się do Hossa.
- Hoss, słuchasz mnie? Jak sądzisz, gdzie może być Harper? Albo ktokolwiek inny, rozsądny w tym mieście?
- Powinienem za nim pojechać, nie uważasz Adamie? – Hoss zamrugał niespokojnie i utkwił w Adamie smutne oczy. – Nie powinien być sam.
- Hoss – Adam wziął głęboki oddech. - Martwisz się o niego, czy o tych, których może spotkać? – sarkastycznie rzucił.
Hoss zmarszczył brwi i westchnął przez nos.
- Jest zdenerwowany, ty też byś był na jego miejscu.
- Najpierw bym się postarał wyjaśnić co się tutaj wyprawia – oschle rzucił Adam. – a nie jechał jak wariat, na złamanie karku…
- Bzdury gadasz – dobitnie podsumował go Hoss. – Gdybyś podejrzewał, że Marie… albo komukolwiek ci bliskiemu… coś się stało, już byś był w połowie drogi do Ponderosy. Albo całe życie źle Cię oceniałem.
Adam spojrzał osłupiały na Hossa, zamknął oczy i wziął kilka głębokich oddechów. Powietrze było rozgrzane, smakowało kurzem, piasek zgrzytał lekko w zębach.
- Czy całe miasto zwariowało? – spytał retorycznie Adam. – Wszyscy się zachowują, jakby dotknęła ich lekka… albo nawet i niezbyt lekka histeria. Nie słyszałeś tego, co nam opowiadała Jane Gordon. Minęło ledwie kilka tygodni a miasto zdaje się być pogrążone w anarchii, wszędzie wybuchają spory, kłótnie… Grecka tragedia to przy tym niewinna igraszka. To się nie może dziać naprawdę. Musi być jakieś racjonalne wyjaśnienie.
- A Candy się martwi, że Indii i Cookie coś się stało. – Hoss wtrącił.
- Nie ma powodu – poirytował się Adam. – To nie jest rozsądne. To jest już panika. Nie ma żadnych dowodów… To tylko słowa. I dlatego…
- Czasem słowa wystarczą. – Hoss pokręcił głową. – To przecież nie jest racjonalne. Niepokój o rodzinę… czasem wystarczy drobiazg. Doskonale o tym wiesz.
Adam westchnął głęboko. Policzył pod nosem do dziesięciu.
- Sam się martwisz. – stwierdził nagle Hoss. – Dlatego tak uparcie twierdzisz, że to wszystko jest bez sensu. Starasz się być spokojny, ale się boisz, ze coś się naprawdę stało.
Adam skrzywił się nieznacznie i potarł nieogolone szczęki.
- Masz rację, martwię się. Ale kiedy całe miasto panikuje, my panikować nie możemy – jedną dłonią zdjął z głowy kapelusz, przeczesał wolną dłonią włosy. – Jedźmy, może jeszcze złapiemy Candy’ego. Dowiemy się jak wygląda sytuacja a potem możemy się zająć wyjaśnianiem całej tej histerii.
Hoss uśmiechnął się przelotnie i otworzył usta.
- Chyba powinnam wyjaśnić, co się stało – usłyszeli za sobą drżący głos. – Obawiam się, że to wszystko, całą ta sytuacja w mieście… to moja wina.
Adam odwrócił się, czując jak narasta w nim poczucie bezradności i odrealnienia. Annie Gordon stała, nerwowo wykręcając niebieskie, niciane rękawiczki. Oczy miała podkrążone, usta blade.
- Pani Nigt… to znaczy panno Gordon – Adam odkaszlnął zakłopotany. – Nie bardzo rozumiem?
- Myślę, że powinniśmy gdzieś usiąść, bo ta historia jest długa, zawikłana… i całkowicie pozbawiona sensu – wciąż drżącym głosem powiedziała Annie.
Adam spojrzał na szczupłą, roztrzęsioną dziewczynę, na zaniepokojonego Hossa i przegryzł policzek.
- Hoss, jedź za Candym, nie ujechał chyba jeszcze daleko. Panno Gordon, usiądziemy gdzieś i opowie mi panna wszystko, od początku.
***
Annie objęła dłońmi filiżankę z herbata i uśmiechnęła się nerwowo. W małej kawiarence było pusto, cicho. Tylko pojedyncze osy latały nad stolikami, nieśmiało krążąc przy przywiędłych od upału mizernych kwiatach.
- To wszystko wydaje się być absurdalne. – stwierdziła nieśmiało, z zakłopotaniem. – I ciężko to opowiedzieć.
Pani Blaze była jedną z pierwszych osób, jakie napotkałam w tym mieście. Początkowo wydawała się być miła, potem zaczęła się coraz bardziej wtrącać w moje życie, moje prywatne sprawy. Doskonale wiem, ze mój… - odkaszlnęła z zakłopotaniem – mąż… miał swoje „plany”… i… ale to ona właśnie go sprowokowała. To ona napisała ten list, Marcus przyjechał… i wszystko zaczęło się psuć. – Annie drgnął głos i sięgnęła gwałtownym ruchem po chusteczkę. – Zresztą nie musze opowiadać, doskonale pan, panie Cartwright wie, jakim człowiekiem się okazał Marcus. Żałuję, że go poznałam, że za niego wyszłam. Naprawdę żałuję.
Kiedy Marcus trafił do więzienia i zdołałam się rozwieść, wszyscy w mieście byli dla mnie bardzo mili. Wyrozumieli. Rada szkoły pozwoliła mi dalej uczyć, rodzice na ogół nie mieli zastrzeżeń do mojej pracy. Z wyjątkiem pani Blaze. Ona od początku sugerowała, ze jako rozwódka nie mam prawa uczyć, jako że moja opinia nie jest już nieposzlakowana. Miała zastrzeżenia do mojego sposobu uczenia, cały czas dowodziła, że szkaluje jej córkę, że bez powodu stawiam jej złe oceny, że zazdroszczę Rosie urody, inteligencji… czy czego tam jeszcze – zakończyła kulawo i upiła łyk herbaty. – Panie Cartwright, proszę mi wierzyć, nie mam co zazdrościć Rosie Blaze inteligencji. Dziewczyna nie ma jej w nadmiarze.
Annie zamrugała i upiła nerwowo kolejny łyk herbaty.
- W każdym razie, jakoś to znosiłam. Pozostali mieszkańcy miasta… Wszyscy mi powtarzali, że nie mam powodu, żeby się przejmować. Że pani Blaze taka już jest. Jakoś to znosiłam. Aż do przyjazdu nowego pastora. Na początku bałam się go. Raczej nie budził on sympatii. Wydawał się być nerwowy, pretensjonalny i niesprawiedliwy. A potem okazało się, że jego żona jest jeszcze gorsza. Pozornie miła, spokojna, uśmiechnięta. Przyjechała i od razu zaczęła ustawiać wszystkich wedle swojego światopoglądu. Zaprzyjaźniła się z panią Blaze. I nagle… panie Cartwright, nagle stałam się pariasem. Sąsiedzi ledwo odpowiadali mi na „dzień dobry”. Pani Blaze znowu zaapelowała o usunięcie mnie ze stanowiska nauczyciela. Pastorowa nie zaprosiła mnie na szycie…
- Co proszę? – wyrwało się Adamowi.
- Na szycie – powtórzyła Annie. – Nie zaprosiła wtedy też i Indii… ani pani Cartwright. Bo jak orzekła, wykazały się one „nieprzyzwoitą postawą”.
- Annie, w porządku. Ale jak to ma się do tego, co teraz dzieje się w mieście. Wszyscy są skłóceni, zdenerwowani…
- To moja wina – wyszeptała Annie. – Miałam już dosyć bycia osobą, którą wszyscy obgadują. Plotki, które rozpuszcza z taką swobodą pani Blaze wyrządziły już tyle zła. A ona dalej jest traktowana przez wszystkich z jakimś dziwnym pobłażaniem. A przecież za swoje postępowanie już dawno powinna zostać wytarzana w smole i w pierzu. A dalej wszyscy traktują ją z szacunkiem, na który przecież nie zasługuje. A ja się zaczęłam bać. A przecież wiem do czego byli zdolni mieszkańcy miasta. A Frank siedzi teraz w więzieniu, Indii chyba tylko cudem się udało przeżyć. A pani Blaze dalej chodzi sobie spokojnie po mieście i nic jej nie zagraża. A przecież zasłużyła, chociaż na ostracyzm.
Annie urwała, spojrzała w sufit i głęboko odetchnęła.
- Więc i ja zaczęłam plotkować. – zakończyła nieśmiało, oblewając się rumieńcem wstydu. – Chciałam jej pokazać, do czego doprowadzić mogą plotki, które ona rozpowszechnia. – wyszeptała, pociągając nosem. – Ale wszystko się wymknęło spod kontroli… i dlatego wszyscy są teraz tak rozhisteryzowani.
Na chwilę zapanowała cisza.
- Ja mam wrażenie, że zaraz popadnę w obłęd. Atmosfera w mieście jest jaka jest. A pani Blaze, nieporuszona, radosna, szykuje się na wesele swojej córki z synem pastora. – zakończyła Annie, bezradnie opierając głowę na rękach.
Adam odetchnął z ulgą.
- Czyli to tylko plotki, tak? – upewnił się.
- Tylko plotki? – Annie podniosła na niego oczy.
- Ta opowieść, którą nas uraczyła Jane Gordon; że doktor Harper zdesperowany wyjechał za panną Brown… lekarza nie było na miejscu i w związku z tym…
- Doktor Harper wyjechał, rzeczywiście. Choć nie wydaje mi się, żeby to było spowodowane osobą panny Brown – Annie potwierdziła cicho.
- lekarza nie było na miejscu… - cicho powtórzył Adam
- lekarza nie było na miejscu – jak echo powtórzyła Annie.
***
- Panie Cartwright, proszę się uspokoić! – zawołał pan Brown. – Proszę się miarkować, kogo pan oskarżasz i o co!
Do pokoju wpadł zaniepokojony krzykami pan Schwartz i objął zdumionym wzrokiem całą scenę.
- Panie Cartwright, proszę się uspokoić – pojednawczo wtrącił pan Schwartz. – Proszę powiedzieć, co się stało?
- Zejdź mi z drogi – warknął Will. – Chcecie wiedzieć, co się stało?
- Najwidoczniej szanowny panie – wtrącił niezrażony niczym pan Schwartz.
- Margaret choruje, w zasadzie od dnia przyjazdu do San Francisco. Początkowo myślałem, że to wina ciężkiej podróży…
- A dlaczego mniema pan teraz inaczej? – pan Brown wyprostował się i przesunął kilka kroków w lewo, tak, żeby zasłonić córkę.
- Pan Schwartz, mieszkający w Ponderosie również poważnie zachorował – wtrącił pan Schwartz.
- To twoja wina – wykrztusił z siebie Will.
- Niby co takiego? – spokojnie spytał pan Brown. – Dlaczego podejrzewa pan, że panna Dayton została otruta a nie zachorowała?
- panna Dayton mogła zachorować wcześniej. Na tą sama chorobę co pan Schwartz. – powtórzył niezrażony niczym Maurice.
- Nic mnie nie obchodzi choroba jakiegoś najemnika w Ponderosie. Obchodzi mnie moja córka i jej zdrowie. Moja córka, którą kocham – powoli wyrzucił z siebie Will.
- Nie pozwólmy aby strach przysłonił nam rozsądek. Pan Schwartz również był mi bardzo drogi, panie Cartwright. Więcej niż drogi. Ale ja nie oskarżam panny Brown o otrucie człowieka – sucho zwrócił mu uwagę Maurice.
- Nigdy bym nie otruła Peggy, panie Cartwright – wykrztusiła z siebie w końcu Genevive. – Przecież to moja przyjaciółka, też ją kocham, jak siostrę…
- Peggy gorzej się poczuła po podróży. Teraz, od tygodnia się nie widujecie i Peggy czuje się coraz lepiej. To logiczne, że…Peggy jest młoda, nie powinna tak ciężko chorować…
- Panie Cartwright, jedyna logiczna rzecz w tej sytuacji to zasięgnąć opinii lekarza. Tylko lekarz powinien się wypowiadać o przyczynach choroby –przerwał mu pan Brown. – I przede wszystkim… trzeba się uspokoić. Margaret czuje się lepiej, to wspaniała nowina. I to jest najważniejsze.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Senszen Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 43, 44, 45, 46, 47, 48  Następny
Strona 44 z 48

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin