|
www.bonanza.pl Forum miłośników serialu Bonanza
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 14:20, 28 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Obiecałam Zorinie, że do końca tygodnia, więc proszę bardzo Część o córce Joe - Małej Sophie (w tym konkretnym przypadku Mała Sophie to nazwa własna, więc występuje w fanfiku wielką literą ) Starałam się, żeby było słodko, ale chyba znów jest zbyt słodko jednakże mam nadzieję, że będzie śmiesznie...
***************************************************************
R.4.
Pierwsze pojedynki.
W dniu, kiedy chłopcy wraz z Axelem tropili kogoś, kto został już wytropiony, nad żółtym domkiem panowała atmosfera życia, ale i lekkiego niepokoju. Łącząc się z rosą parującą znad traw padł wystrzał w kierunku ostatniej z ośmiu butelek ustawionych na płotku odgradzającym las od polany.
- Bardzo ładnie, Jessie! - Joe zaśmiał się serdecznie i delikatnie klepnął synka w ramię. - Niedługo będziesz tak szybki, jak tata - przyklęknął obok chłopca. - Pokaż rewolwer. Załadujemy - wyciągnął rękę po broń. Jessie oddał pistolet, ale milczał.
- Tatusiu... - odezwał się w końcu. - Patty nie chciała dać mi odkodowania... I powiedz... Czy dżentelmen musi się ożenić?
- Dlaczego pytasz? - Joe popatrzył na synka lekko zdziwiony.
- Bo Patty pytała, czy jestem dżentelmenem... a tydzień temu słyszeliśmy z Davidem Sandersem, jak rodzice krzyczą na jego siostrę, wiesz, Molly... mówili, że jeśli Steve jest dżentelmenem to teraz musi się z nią ożenić... tylko tyle słyszeliśmy spod okna... no i to by się zgadzało... wszyscy dżentelmeni, jakich znam mają żony... i dziadek i wujkowie i ty tato masz mamę... to i ja się chyba muszę ożenić z Patty... - powiedział chłopiec smutno i całkiem poważnie.
Na dźwięk tego wyznania Joe zdębiał i poczuł rozchodzący się po plecach zimny dreszcz. Naturalnie Steve Carlson miał zamiar ożenić się z Molly, która była już na językach połowy miasteczka... ale nie był w stanie wyjaśnić dziecku dlaczego.
- Bo widzisz, Jessie... - zaczął niepewnie. - No nic, postrzelamy jeszcze?
- Tak! - twarz chłopca się rozjaśniła. Chwycił rewolwer z wyciągniętej ręki taty i z całych sił spróbował wycelować.
- Zaczekaj, Jessie - Joe nachylił się do niego i ostrożnie chwycił pistolet za lufę. - Znowu nie ta rączka.
- Ale ja chcę tak, jak ty! - wykrzyknął Jessie krzyżując ramiona i robiąc nadąsaną minkę.
- Już ci tłumaczyłem kochanie... - oczy Joe przybrały wyraz głębokiego cierpienia.
- A Sophie może tak, jak ty. To niesprawiedliwe! - stęknął Jessie.
- Bo widzisz... - zaczął Joe przewracając oczami z zakłopotaniem. Tłumaczył już wiele razy swojemu synowi także tę sprawę, ale dziecko wyraźnie nigdy nie rozumiało o co mu chodzi. Już miał zamiar otworzyć ponownie usta, gdy usłyszał od strony domku:
- Widzę, że świetnie sobie radzicie, chłopcy!
Odwrócił się natychmiast. Dostrzegł, że Alice stoi obok okna po wschodniej stronie domu i uśmiecha się serdecznie. Miała wrócić dopiero za dwie godziny... Popatrzył na nią niepewnie i odpowiedział jej słabym uśmiechem z dawką niewinności w spojrzeniu łamiącą wszelkie standardy. Wstał i podszedł do niej zmieszany. Nie był pewny, czy widziała, jak "świetnie" sobie radzi...
- Jak mam mu wytłumaczyć różnicę między nim a siostrą? - westchnął przejeżdżając dłonią po włosach - tych pod kapeluszem.
- Nie musisz. Powiedz mu tylko, że jest praworęczny, jak mama. Tak nic mu nie wytłumaczysz - oczy Alice się śmiały.
Joseph odetchnął z ulgą.
- Sophie zrozumiała... - wystękał.
- Więc z Sophie też bawiłeś się bronią? - oczy Alice przybrały stalowy chłód, ale błądziła w nich iskra troski. - Oni mają sześć lat...
- Tata... pozwalał mi postrzelać, jak miałem pięć... - wykrztusił Joe. - Nie pilnował mnie... A ja ich pilnuję... Przepraszam...?
Alice westchnęła i ścisnęła go za ramię. Owszem, jej teść nie pilnował syna, ale z opowieści wiedziała doskonale, że Adam i Hoss przez cały czas to robili.
- Więcej nie chcę widzieć takiej zabawy - wyszeptała. - Jeśli dzieci nie zrobią krzywdy sobie, postrzelą ciebie. To maluchy... rozumiesz?
- Tak... rozumiem - westchnął Joe. Był bezbronny wobec troski i słodyczy żony. Czuł, że inaczej nie potrafi. I zaczęło go męczyć czym on sam różnił się od własnych dzieci, że mógł strzelać w tym wieku a one nie mogą jeszcze tego robić. Wreszcie doszedł do bardzo smutnego wniosku. To było już po śmierci jego mamy... pewnie gdyby żyła zachowałaby się wtedy tak samo, jak teraz Alice...
Joe Cartwright wchodząc do domu, gdzie panowała cisza spodziewał się, iż nie będzie w nim żywej duszy. Zamierzał położyć się w sypialni, by odpocząć przed wyjazdem do Gartnerów. Jednak, gdy tylko zamknął drzwi dostrzegł swoją córeczkę siedzącą przy stoliku, plecami do ich szarego, kamiennego kominka i rysującą coś po kolei na pięciu kartkach rozłożonych na stole. Dziecko odwróciło się słysząc drzwi a jego białą, jak mleko twarzyczkę rozjaśnił uśmiech.
- Pa! Zobacz! Ładne? - zakrzyknęło podnosząc jedna z kartek. - Rysuję las! Mógłbyś mi pomóc?
- Co mam robić, księżniczko? - Joe podszedł do stolika i usiadł naprzeciwko córki.
- Narysuj drzewo - dziewczynka podała mu jedną z kartek.
- Drzewo... dobrze. Będziesz miała duuuże drzewo - zaśmiał się i zabrał do pracy.
- Hej... - zaczęła Mała Sophie, gdy kończyli rysować pień. - Wiesz, że Todd Evans, ten, z którego tatą się kłócisz o tę ziemię przy rzece już mi nie dokucza?
- Dokuczał ci? - Joe uniósł głowę. Poczuł jakieś dziwne zdenerwowanie. Odrzucił brązową kredkę i zaczął malować zieloną.
- Nie bardzo... - Mała Sophie uśmiechnęła się nieśmiało. - Parę razy podstawił mi nogę, ale się nie przewróciłam - roześmiała się już jaśniej. - A przy szkole rzucił we mnie zjedzonym jabłkiem. Nie ruszałam go, bo jest dużo starszy i bałam się, że już nie dostaniesz tej ziemi. Ale wczoraj mnie popchnął i upadłam. To wstałam, dogoniłam go, przycisnęłam do płotu, bo to było przy tym nowym osiedlu... Tam był taki duży płot. Szarpał się, przycisnęłam go kolanem tak trochę niżej, jak ma się brzuch. Zrobił się taki jakiś czerwony i już się nie bronił. Uderzyłam go jeszcze tak, jak ty to robisz. Upadł i się nie ruszał. To uciekłam. A dziś rano powiedział mi "cześć" - dziewczynka wybuchnęła śmiechem.
- Gdzie go uderzyłaś? - wyjąkał Joe. Podskoczył, słysząc pyknięcie wydane przez łamiący się rysik zielonej kredki, którą przycisnął zbyt mocno do papieru. Odłożył ją i schwycił drugą, pierwszą z brzegu kredkę.
- Tak... niziutko... tutaj, gdzie się kończy brzuszek... Tak przycisnęłam i troszkę obróciłam kolano... - zaczęła tłumaczyć Mała Sophie. - A on jakoś tak się zgiął do przodu i... powiedz tato, czemu on był taki czerwony?
- Sophie... Nie wolno bić chłopców. Damy tak nie robią - zaczął Joe walcząc z purpurą wypływającą na twarz, po czym jak nigdy skrupulatnie skupił się na rysowaniu liści drzewa niebieską kredką.
- On nie był dżentelmenem to i ja na moment zapomniałam być damą - Sophie założyła rączki i przybrała obrażoną minę.
- Dobrze - Joe roześmiał się i pogłaskał córeczkę po głowie. - Czasem trzeba użyć siły...
- Pa... - wykrztusiła Sophie. - Katie Smith zaprasza mnie dzisiaj na przyjęcie... Ma pozwoliła mi pójść... a ty się zgadzasz?
- Skoro mamusia się zgodziła... - Joe usiadł ponownie na krześle. - Zawiozę cię.
- Tato! - Mała Sophie rzuciła mu się na szyję przez stół.
- Ale mamusia będzie musiała cię odebrać. Ja muszę pojechać coś załatwić - westchnął.
- W porządku - dziecko skinęło główką.
- A teraz popatrz! Ładne drzewko? - Joe uniósł kartkę.
- A dlaczego ono ma niebieskie liście? - zapytała Sophie niepewnie.
Joe wytrzeszczył oczy do wielkości spodków. Błyskawicznie odwrócił kartkę.
- Niebieskie? - wykrztusił.
Sophie wybuchnęła śmiechem.
- Pójdę nakarmić koniki księżniczko.. - Joe podniósł się z miejsca, mając nadzieję, że córka zapomni szybko o tym nieudanym rysunku. Tak naprawdę nigdy w życiu staranniej nie narysował drzewa...
- Pa...? - usłyszał, gdy był już przy drzwiach. Obrócił się szybko uśmiechając promiennie.
- Czy Frank i Tom mogliby się o mnie pojedynkować? - zapytała Sophie.
- Pojedynkować? - Joe wpatrzył się w córeczkę z niepewną miną.
- Ale nie tak normalnie! Na szpady! - zapiszczało dziecko z dziwnym błyskiem w szmaragdowych oczkach.
- Zapytaj ich! - Joe skinął głową i wyszedł. Ponownie tego dnia odetchnął z ulgą...
Kilka minut później w szaleńczym pośpiechu zaprzęgał konie. Chciał jak najwcześniej udać się do Gartnerów, by zastać w ich domu choć jedną osobę. Chciał też zdążyć odwieźć córkę na przyjęcie.
- Joe... - usłyszał za swoimi plecami. Odwrócił się i dostrzegł Alice wychodzącą z niewielkiej przybudówki, która spełniała zdanie dziecinnego pokoju.
- Pozwoliłaś Sophie iść na przyjęcie? - zapytał Joe.
- Pozwoliłam. Będą tam same dziewczynki. Chyba nie wda się w bójkę... - westchnęła Alice.
- Opowiadała ci? A ja durny się zastanawiałem dlaczego stary Evans wczoraj wieczorem wycofał swoje roszczenia - ramionami Joe wstrząsnął histeryczny śmiech.
- Pa! Ma! Mogę zabrać moje nowe niebieskie wstążki z Sacramento? - ułlyszeli z okna.
- Dobrze - roześmiała się Alice. - Zawiążę ci.
- Ja to zrobię - Joe powstrzymał żonę gestem.
Wóz jechał wesoło traktem podskakując na kamieniach. Mała Sophie siedziała na koźle między mamą a tatą. Zapragnęła, by słoneczny poranek, pęd powietrza, rodzice i ta podróż nigdy się nie skończyły. Popatrzyła na nich. Wyglądali na tak szczęśliwych, jak ona. Chwilę później całą trójką zaczęli śpiewać:
- Ja jestem Jinks kapitan i tego się nie wstydzę.
Że karmię swego konia fasolą, kukurydzą,
I chociaż przyznać muszę, że żyję ponad stan,
Wywijam kapeluszem, kapitan, wielki pan...
Sophie śmiała się do rozpuku i była dumna, że jej brat biega teraz gdzieś sam z Davidem Sandersem a ona tak wspaniale się bawi. Nawet żałowała, że to przyjęcie jest celem tej podróży a nie sama jazda. Wiedziała też, że na przyjęciu będzie Charlotte Redfred. A to nie oznaczało nic zabawnego...
Nim upłynęła godzina, Joe udalo się odwieźć córkę na przyjęcie a żonę do miasta. Pozostawił Alice lekką bryczkę, by mogła odebrać dziecko od Smitów a sam wrócił do domu, osiodłał swojego konia i skierował się w stronę nowego osiedla osadników, gdzie powinna znajdować się szkoła. Z rozbawieniem przypomniał sobie opowieść synka, gdzie dwunastoletni Adrim Johnson przestraszył się małego chłopca i odszedł. Prawda była taka, że Adrim był synem pracownika Joe, wybitnym łobuzem, przez którego staremu Johnowi groziło zwolnienie. I prawdą też było, że ostatnie trzy razy wpadł z winy Jessiego. Joe nie powiedział synkowi, że Adrim nie boi się jego samego, tylko jego nazwiska, ale śmiał podejrzewać, że syn się tego domyśla. Popędził swego srokatego konia wzdłuż ulicy i rozglądając się uważnie wokół skręcił według opowieści Jessie'go za szkołę. Gdy wyjechał z krzaków dostrzegł małą ścieżkę, która rzeczywiście prowadziła w dół wzgórza. Przyspieszył a na jej końcu dostrzegł mały dom, stojący pod drzewami. Gdy podjechał bliżej ocenił, iż zbudowany był dość niezdarnie. Szpary między deskami, wykrzywione pod nienaturalnym kątem gwoździe i okiennice, których według Joe nigdy nie dałoby się porządnie zamknąć wskazywały na brak umiejętności budowniczego. Jego uwagę przykuł też wóz z końmi stojący w podwórzu. Całość przypominała inne wozy, które widywał często, jednak uprząż koni koloru jasnobeżowego wysadzana drobnymi, białymi kamykami, świecącymi niczym diamenty, mogła świadczyć tylko o ogromnej majętności. Takie uprzęże posiadały konie bardzo bogatych inwestorów i to nie z Ameryki a z Europy. Joe wstydził się sam przed sobą, że nie widział nigdy czegoś podobnego. Znał te kwestie z opowieści starszego brata, który widział inwestora z Europy podczas studiów w Bostonie. W związku z tym nie rozumiał co ta uprząż robi u biednego człowieka. Nim zapukał, spojrzał jeszcze na firanki w oknach, te, o których mówił jego syn. Misterny sposób ich wykonania wskazywał na miejskie pochodzenie rodziny. Były z pewnością szyte przez wprawnego krawca, ale na tym niestety Joe się nie znał. Wzdychając ciężko zapukał do drzwi i łagodnie nacisnął klamkę. W niewielkiej, zimnej izbie, za zbitym niezdarnie drewnianym stołem siedział przystojny, ciemnowłosy mężczyzna. Miał bardzo duże oczy i łagodne loki na grzywce. Był bardzo szczupły, wręcz chudy. Nakładał tytoniu do fajki i zdawał się pogrążony w niemiłych myślach. Gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi, które w pewnej chwili zablokowały się na podłodze i nie dały poruszyć (Joe ocenił, że dół drzwi był ścięty krzywo) odwrócił głowę.
- Czego pan chcesz? - zapytał szorstko.
- Pan Gartner? - odpowiedział Joe spokojnie.
- Gartner? - mężczyzna przez moment się zastanawiał. - A tak... Gartner. Michael Gartner. Niedługo tu mieszkam. Nie przeszkadzaj pan. Chciałem zapalić - odwrócił twarz i skupił się na nabijaniu fajki tytoniem.
- Mój syn spotkał wczoraj pańskiego. Chciałem zapytać... - zaczął Joe.
- Nic pan nie masz do moich dzieci - twarz Gartnera stężała, odłożył fajkę i uniósł się z krzesła. - Proszę powiedzieć swojemu synowi, że jeśli tknie mojego dam mu w skórę.
- Mój syn uratował pańskiego przed grupą wyrostków. Są rówieśnikami, więc dobrze się rozumieją... - zaczął Joe stanowczo.
- Chcesz pan powiedzieć, że sześciolatek uratował mojego syna przed kilkoma starszymi od niego chłopcami?
- Tak. To były dzieci moich pracowników. Boją się każdego Cartwrighta. Dlatego, że mój syn go z tego wyciągnął i dlatego, że pańska rodzina wyraźnie potrzebuje pomocy przyjechałem, by dać panu propozycję - Joe nakazał Gartnerowi gestem, by usiadł. Mężczyzna zrobił to bez wahania, jednak ze zdenerwowaną miną.
- Nie potrzebuję pańskich propozycji. Idź pan stąd - Gartner znowu skupił się na nabijaniu fajki tytoniem. - Słyszałem już o Cartwrightach. Myślisz pan, że nie wiem, jak to jest mieć pieniądze na wszystko? Nie marnuj pan swoich pieniędzy na nas. My i tak zaraz stąd wyjedziemy.
- Mimo wszystko proszę przyjechać, jeśli będzie pan chciał porozmawiać. My chętnie pomożemy - Joe szarpnął drzwi, by je otworzyć i odwrócił się do wyjścia.
- Stój pan! - zawołał ostro Gartner. Joe zatrzymał się i skierował twarz ponownie do wnętrza domu. - Naprawdę pana syn rozmawiał z moim? - zapytał Gartner niepewnie.
- Powiedział, że chce być jego przyjacielem - odparł Joe łagodnie.
- To dobrze... - po ustach mężczyzny błądził przez moment cień uśmiechu. Jednak krótko. - Dobrze. Idź pan!
- Do widzenia - uśmiechnął się Joe i wyszedł.
Gdy już udało mu się zamknąć drzwi tego domu westchnął ciężko. Nie tak miała przebiegać ta rozmowa. Co jeszcze zauważył? Porcelanową zastawę w drobne, czerwone różyczki ustawioną na kredensie zbitym z nieoheblowanych desek tak, jakby za chwilę miał się rozlecieć...
Przyjecie.
- Little Sophie! Twoja babcia naprawdę pochodziła z Francji? - Sadie McLark podbiegła do Małej Sophie z zaciekawioną minką.
- Tak! - zawołała dziewczynka z uśmiechem pełnym dumy. - I nawet wyszła za hrabiego a potem miała synka. Ale ten hrabia umarł a synek wyjechał. Potem znalazła sobie dziadka - wyszczerzyła ząbki w jeszcze szerszym uśmiechu.
- To ty chyba kiedyś pojedziesz do Francji, co? - dopytywała Christy Tomson.
- Tak! Pojadę na studia i będę malarką! - zaśmiała się Sophie.
- A mówiłaś, że rewolwerowcem? - zdziwiła się Nora Perseval.
- Też będę. Ale to tutaj. Zostanę malarką, żeby rysować tak pięknie, jak tata. Zobaczcie! - Mała Sophie wydobyła z kieszonki rysunek drzewa. - To namalował mi dzisiaj tata! - wszystkie dziewczynki wpatrzyły się w rysunek.
- A dlaczego ono ma niebieskie liście? - zdziwiła się Christy.
- Nie wiem - Sophie wzruszyła ramionami. - Ale jest piękne, prawda?
- Tak, jak i ty - usłyszały za plecami. Odwróciły się i dostrzegły wysoką, dużą dziewczynę z burzą rudych loków na głowie. Ubrana była w sukienkę z ciemnozielonego muślinu a włosy przewiązane miała wielką, zieloną wstążką. - Masz nawet drugie francuskie imię. Jesteś doskonała!
- Odczep się, Charlotte Redferd - syknęła Mała Sophie.
- Bo co mi zrobisz? - Charlotte podeszła do Sophie i spojrzała na nią wojowniczo. Była dobre dwie głowy wyższa od dziewczynki. - O jakie masz ładne wstążki. Pokaż, może wezmę sobie jedną... - szarpnęła za błękitną wstążkę Sophie. Tamta wyrwała jej włosy.
- Nie rusz! To prezent od taty! - pisnęła. Odwróciła się dumnie i chciała odejść.
- Ale daj mi jedną! - Charlotte szarpnęła ją za włosy, by odwrócić. W tym momencie Sophie odwróciła się sama i z całej siły wymierzyła jej cios pięścią w twarz. Charlotte upadła, potrząsnęła głową, spojrzała z niedowierzaniem na dziewczynkę, podniosła się i rzuciła w jej stronę. Mała Sophie widząc to uskoczyła w bok. Charlotte wylądowała twarzą w piasku.
- Uduszę cie! - wrzasnęła oglądając swoją sukienkę. Rzuciła się na Małą Sophie i obie zaczęły się szamotać. Dziewczynki patrzyły na to z przerażeniem nie wiedząc zupełnie co maja robić. Gdy kurz z podwórka przykrył Sophie i Charlotte w oknie pojawiła się matka Sadie. Jednak, nim dobiegła do bijących się wszystko ucichło...
*************************************************************
Jeżeli są gdzieś błędy piszcie, bo ten WordPad nie podkreśla błędów...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Domi dnia Czw 19:55, 29 Sty 2015, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 14:28, 28 Wrz 2014 Temat postu: Sosny |
|
|
Ciepłe opowiadanie.
Dzieci bywają okrutne a Sophie taka sama jak tatuś porywcza.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez zorina13 dnia Nie 14:36, 28 Wrz 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Isabella3
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 05 Sie 2013
Posty: 3217
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 15:33, 28 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Bardzo ciekawy fragment, świetnie się czyta
Nie wiem czemu, ale momentami ten fragment przypominał mi troszkę odcinek Domku na Prerii... Początek był taki ciepły, rodzinny, a Joe wprost przesłodki Praktycznie widziałam jego cudne minki
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 17:56, 28 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Ja się delikatnie wzroruję na Domku na Prerii... tam były fajne relacje i w niektórych momentach pasowały mi do Bonanzy
A Joe miał być uroczy najplastyczniej mogę wyobrazić sobie jego udrę czoną twarzyczkę, gdy pyta "gdzie go uderzyłaś"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Isabella3
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 05 Sie 2013
Posty: 3217
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 18:12, 28 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Domi napisał: | najplastyczniej mogę wyobrazić sobie jego udrę czoną twarzyczkę, gdy pyta "gdzie go uderzyłaś" |
O tak
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Isabella3 dnia Nie 18:13, 28 Wrz 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 19:00, 28 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Miłe, pełne ciepła rodzinnego opowiadanie. Dobry moment, kiedy córka opowiada ojcu o pobiciu chłopca i jego reakcji ... no i to drzewo ... z niebieskimi liśćmi Dobre. Klimat rzeczywiscie taki jak w Domku na prerii, postacie też nieco zblizone, ... ale potwierdzilaś, że wzorowalaś się na tym serialu ...
Domek na prerii, to jakby serial - córka Bonanzy. Podobnie poprowadzone wątki, postacie, sceny, relacje międzyludzkie ... czasy i stroje też sie zgadzają
Jak wspomniałam fajne ... ale tu nie ma Adama!!!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Nie 19:01, 28 Wrz 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 20:28, 28 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Nie ma. Jest Joe. W części kolejnej będzie Adam. Teraz jeszcze jeden fragment o Joe Jednakże... No nic, myślę, że fankom Adama spodoba się co zrobi w części ósmej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 21:27, 28 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
W ósmej? Joe czy Adam coś zrobi? Tyle każesz nam czekać ??? A wracając do fragmentu...bardzo cieple i rodzinne relacje...co prawda z pominięciem ciosu w klejnoty... biedny Joe musiał przechodzić męki słuchając co jego córka wyczynia z chłopcami... Kolor liści i żywo dowodzi, że mogło mu się to i owo zjezyc lub skurczyć czekam na Adama intensywnie i nieco niecierpliwie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Nie 21:28, 28 Wrz 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kola
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kielce Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 14:13, 29 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Jestem pełna uznania Domi, że udało ci się połączyć "Bonanzę" z "Domkiem na prerii". Ostatnio jestem zafascynowana tym drugim serialem, ale jednak mojej miłości do "Bonanzy" nic nie przebije.
Jestem również na poszukiwaniach "Autostrady do nieba" z polskim lektorem, ale oprócz jednego odcinka na YouTube, trudno jest cokolwiek znaleźć?! Większość odcinków jest niestety z napisami.
Zastanawiam się czy też nie zamieścić opowiadania, w którym nasi bohaterowie mają żony i tak dalej. Tytuł tego opowiadania jest dość wymowny i raczej nie będzie usłany różami. Zachowanie Adama, a tym bardziej Joe będzie jeszcze inne niż to, w którym was przyzwyczaiłam do tej pory w moich opowiadaniach.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 16:07, 29 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Wklejaj ja chętnie przeczytam...
A ósma część będzie teraz szóstą i siódmą rozpiszę na osobny fanfik jeszcze tylko dokończenie o Sophie i będzie wasz Adaś
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 15:01, 25 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Pomyślałam, że wkleję ten krótki fragment, gdyż dopisałam go między pierwszą a drugą część części piątej i nie bardzo pasuje akcją do reszty, która dziać się będzie dwie godziny później. Mam nadzieję, że się spodoba i wyjaśni, lub pogmatwa conieco... Dużą rolę znów tutaj odgrywać będą Gartnerowie
***************************************************************
Cz. 2 części pierwszej - "Pierwsze pojedynki"
Alice Cartwright zatrzymała bryczkę pod Głównym Sklepem, prowadzonym przez Thorntona i Alexandrę Carlów. Ta dwójka była miłym małżeństwem i kobieta chętnie robiła tu zakupy, od kiedy tylko ten sklep istnial w mieście. Postawiła bryczkę przy wejściu i weszła po trzech niewysokich schodkach na sklepowy ganek. Gdy wchodziła do wnętrza, miły dźwięk dzwonka zawieszonego u drzwi oznajmił jej przybycie wypełniającej właśnie księgę długów pani Carl. Zgrabna kobieta ze schludnie upiętymi, ciemnymi lokami uniosła głowę.
- Pani Cartwright! - zawołała uśmiechając się przyjaźnie. - Dobrze, że pani przyszła - wydostała się zza sklepowej lady szeleszcząc spódnicą sukni w różową kratę. - Sprowadziliśmy właśnie z mężem te kapelusze, które pani widziała w katalogu.
- Bardzo mi miło, Alexie - uśmiechnęła się Alice. - Ja też w zasadzie mam do ciebie pytanie...
- Jakie? - pani Carl odwróciła się od stolika, gdzie ustawione były wieszaki na kapelusze.
- Chciałabym zapytać, czy może nie był u ciebie w sklepie ktoś o nazwisku "Gartner" - zapytała Alice.
- Nie... pani Carl się zamyśliła. - Ale wydaje mi się, że widziałam to nazwisko w księdze dłużników. Wydaje mi się, że Thorn zapisał je tej środy. Za chwilę sprawdzę! - kobieta podskoczyła w górę i szeleszcząc różową, kraciastą spódnicą pobiegła ponownie za ladę. Przez moment przerzucała kartki leżącej na pulpicie księgi, aż w końcu wydała znaczący pisk i wskazała palcem jedną z pozycji na liście. - Jest! Tej środy niejaki Michael Gartner kupował u nas chleb i tytoń. Na kredyt. Powiedział, że zapłaci, gdy znajdzie tutaj pracę, ale nie zjawił się do tej pory.
- Dziękuję - Alice kiwnęła głową. - Jeśli mogę Alexie... poproszę kilogram białego cukru, woreczek mąki kukurydzianej i pięć jajek.
- Ach! Tak! - zawołała pani Carl uderzając się dłonią w czoło. - Już, już, pani Cartwright!
Alice uśmiechnęła się delikatnie. Bardzo lubiła tę kobietę. Jej córka - Leslie Carl należała do grona najukochańszych przyjaciółek Małej Sophie i często widywana była w żółtym domku. Mimo usilnych próśb Alice, Alexandra Carl uparcie nazywała ją wciąż "panią Cartwright".
Wzrok Alice powędrował powoli z krzątającej się za ladą Alexie do półek znajdujących się w całym sklepie. W pewnym momencie dostrzegła w jego wnętrzu drobną, czarnowłosą kobietę, przeglądającą płótna na sukienki. Kobieta trzymała w rękach brązowy perkal i perkal w błękitno-granatową kratę i wyraźnie obliczała coś w pamięci. Jej obecność wzbudziła zdziwienie Alice, gdyż do tej pory była pewna, że znajdują się z Alexandrą same w sklepie. Wyraz twarzy nieznajomej wskazywał, że potrzebuje pomocy.
- Dzień dobry. Mogę pai pomóc? - Alice podeszła powoli do kobiety, starając się, by jej ton brzmiał tak profesjonalnie, jak w latach, gdy pracowała w sklepie i aby nie przestraszyć już wystraszonej. Na dźwięk głosu kobieta podskoczyła, jak ukłuta i powoli odwróciła głowę wbijając w nią ciemne, wielkie oczy. Jej wyraz twarzy krzyczał: "Proszę ie robić mi krzywdy!". Widząc jej twarz Alice pomyślała, że jest dużo młodsza, niż wcześniej wnioskowała po jej ubiorze. Tymczasem kobieta opuściła smuto głowę.
- ten brązowy jest ładniejszy. Ale kosztuje dolara. Nie może mi pani pomóc. Muszę wziąć ten w kratkę - westchnęła zrezygnowana.
Alice powoli sięgnęła do portfela.
- Ile pani brakuje? - zapytała przyjaźnie.
Oczy kobiety ponownie urosły do rozmiarów dwóch talerzy.
- Nie! - wrzasnęła i zdecydowanie porwała w ręce kraciasty materiał. Skierowała się raźnym krokiem do lady. - Wezmę ten!
- Spokojnie - Alice roześmiała się na ten widok.
- Przepraszam - kobieta zatrzymała się i odwróciła z zasmuconą miną.
- Nic się nie stało. Rozumiem. Niemniej jednak...
- Mój mąż jeszcze nie ma pracy. Kiedy ją zdobędzie i odbierze pierwszą wypłatę, kupię sobie ten materiał. Na razie wystarczy mi ten... - popatrzyła smutno na trzymaną belę z materiałem w niebieską kratę.
- A gdybym kupiła ten brązowy i podarowała pani w prezencie? - zapytała Alice. - Aby przywitać panią w mieście.
Oczy kobiety przybrały błagalny wyraz. Wyglądało na to, że długo myśli. Po chwili podeszła do Alice.
- Wie pani... mąż zabrania mi i dzieciom rozmawiać z kimkolwiek. Nie powiodło mu się w życiu, więc jest bardzo zawzięty. Kocham go i widzę, że zamyka się w sobie. Przyjechał tutaj z nadzieją, że będzie inaczej. Nie wiem, co się wydarzy... - wyznała.
- Niech się pani nie martwi. To miasto dla wielu okazało się końcem wędrówki. Ludzie tutaj są inni. Ja z mężem chętnie pani pomożemy - Alice położyła jej dłoń na ramieniu. Było jej żal tej kobiety. Czuła, że jej mąż ucieka przed czymś i ciągnie ją za sobą a ona nie potrafi się odnaleźć w tym pędzie.
- Ma pani dzieci? - zapytała nagle nieznajoma.
- Tak - odparła jej Alice łagodnie. - Bliźnięta. Córkę i syna. Mają sześć lat.
- Ja mam dwunastoletnią córkę i sześcioletniego syna. Moja Abbie to wykapany ojciec - zaśmiała się kobieta.
- Moja Sophie też jest podobna do ojca... czasem to nie jest niestety dobre. Teraz odwieźliśmy ją na przyjęcie do koleżanki. Mam przeczucie, że gdy pojadę ją odebrać nie będzie czekać na mnie miłe powitanie... - westchnęła Alice. - To grzeczna dziewczynka, ale często wdaje się w bójki. Odjeżdżając widzieliśmy z mężem na tyłach ogrodu jedną z dziewczynek, z którą bardzo się nie lubi. Jednak mimo to cały czas mam nadzieję...
- To ma pani dużo szczęścia. Moja córka zachowuje się jak trzydziestoletnia pani domu. Uważa, że jest na tyle dorosła, by samodzielnie kara brata. Nawet, jeśli nic nie zawinił. Nie rozumie, że mąż izoluje nas dla naszego dobra i uważa, że mój Sam robi coś złego oddalając się nawet kilka kroków od domu. Tłumaczę jej, że siostrze nie wolno bić brata, ale ona i tak go bije... - westchnęła kobieta. - A Sam nigdy nie ucieka, ani się nie broni...
Alice dostrzegła, że w oczach kobiety pojawiają się łzy. Zrozumiała, że wolałaby nawet, by jej syn odepchnął siostrę, niż znosił jej razy. Nie była pewna, co ma odpowiedzieć nowopoznanej, by ją pocieszyć, gdy rozległo się wołanie zza lady.
- Pani Cartwright! Mam zapakować też ten perkal?
- Tak, Alexie - zawołała do niej Alice ze śmiechem. - Proszę przyjąć ten prezent. To jest gest przyjaźni, nie miłosierdzia - podeszła do lady, zabrała swoje zakupy i belę z materiałem.
- Dobrze... rozumiem. Pani...? - zapytała nieznajoma niepewnie.
- Alice Cartwright - uśmiechnęła się Alice, podając materiał kobiecie.
- Chętnie towarzyszyłabym pani w drodze po córeczkę, ale niestety muszę już wracać do domu. Mąż będzie martwił się, że nie ma mnie tyle czasu - kobieta przyjęła perkal z ręki Alice i skierowała się do wyjścia. - Miło się z panią rozmawiało, mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś zobaczymy - ukłoniła się po europejsku i otworzyła drzwi.
- Przepraszam - zawołała Alice. Przez to wszystko nie zapytała o najważniejsze. - Zapomniałam zapytać panią o imię.
Kobieta odwróciła się w drzwiach i uśmiechnęła do Alice.
- Ruth Gartner - odpowiedziała.
*************************************************************
PS. Ostatni nie wskakuje mi litera "N" na klawiaturze, więc jeśli gdzieś jej brakuje, powiedzcie gdzie... starałam się poprawić, ale nie wiem, czy wszystko...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Domi dnia Czw 19:57, 29 Sty 2015, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 15:58, 25 Paź 2014 Temat postu: Sosny |
|
|
Chyba Alicja znalazła nową przyjaciółkę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 19:32, 25 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Tak, znalazła. Bardzo wierną przyjaciółkę
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 16:47, 26 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Bardzo sympatyczny gest ze strony Alicji ... a przede wszystkim taktowny. Myślę, że panie się zaprzyjaźnią ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 17:06, 26 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Też tak myślę
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|