|
www.bonanza.pl Forum miłośników serialu Bonanza
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:56, 28 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Dobrze. Z całą dedykacją Nie próbuj się doczytac, bo to niewykonalne
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:57, 28 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
nie będę próbować
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 21:31, 28 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
To się uspokoiłam...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 21:43, 28 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
rozumiem, że pismo u Ciebie jak u większości w dobie komputerów.... lekko niewyraźne
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 21:55, 28 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Właśnie... ja mam komputer cztery czy pięc lat dopiero... do tej pory nie nauczyłam się pisac od razu na komputerze i wszystko muszę przepisywac... nie jest tak źle, na komputerze wychodzą mi głupoty, bo próbowałam... nawet polonistka się z tego nabija... A kwestie czytelności sama rozwiązuję jesli chcę... mama się czepia, ale mnie to śmieszy odkąd przeczytałam, że scenariusze wiadomo-kogo też trzeba było odcyfrowywac...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Piotrek
Przyjaciel Cartwrightów
Dołączył: 13 Gru 2013
Posty: 169
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 20:46, 12 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Jestem w połowie Twojego opowiadania.
Jestem pod ogromnym wrażeniem Twojej dojrzałości i wiedzy Domi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 20:56, 12 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Dzięki
Staram się... Nie chcę, żeby to historyczne miało jakiś błąd... pożyczyłam od mojej historyczki z gimnazjum książkę-cegłę o historii Japoni... z samych anime wszystkiego nie da się dowiedziec... A musiało byc takie - co się biorę za inne, niż historyczne, skopię... najlepiej się czuję w realiach wojennych To akurat to taka odskocznia była... ale chyba pasuje
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:43, 18 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Udało się Dałam radę dzisiaj przepisac kawałek ciągu dalszego... Poprawłam też porzednie częsci kolorami - tymi samymi, którymi piszę to w Wordzie i w zeszycie...
Teraz przenosimy się jakieś półtora roku wcześniej Do innych miejsc, do przeciwnej strony frontu... Nie mogłam sobie darować, bo kiedy to wymyśliłam cały guzik wiedziałam o obydwu stronach... Teraz szczerze powiem, że te drugie, przegrane bardziej lubię...
To jest en kawałek - inne kolory dla odróżnienia - takie, jakie miałam w paczce dlugopisów...
Miłość. cz. 1
YOUJI.
Październik 1866 roku, Edo.
Na stoliku w półmroku pokoju leżały obok siebie nóż, bukłak z wodą, skórzany rzemień i mała ściereczka. W blasku lampy jasnowłosy chłopak o posturze wojownika polerował dokładnie swoją broń. Nie mogła umknąć mu najmniejsza plamka, najmniejsze zabrudzenie. Musiał najpierw oczyścić miecz, nim mógł użyć go w boju. Wyruszał na wojnę, by poprzeć shouguna Czuł całym sercem, że Nihon nie potrzebuje tych ludzi z zachodu. Po co jej oni? Chciał, próbował bronić swojego kraju przed groźnymi obcymi. To właśnie wtedy zginął jego ojciec. A właściwie to przepadł bez wieści. Może dostał się do niewoli, może… nadal żyje. Ale niewola była czasami gorsza od śmierci. I w końcu on, jego syn musiał podjąć decyzję. Czy podkulić ogon i schować się, jak szczeniak, czy walczyć. Ta pierwsza opcja w ogóle nie wchodziła w grę. Jak mały piesek, gdy schowa głowę i myśli, że go nie widać, jego przecież inni widzą i wiedzą, że on tu jest. Dlatego nie może się ukryć i przestać istnieć. Westchnął. Przeznaczenie… Byłoby mu łatwiej, gdyby jego wuj nadal żył. To on zawsze uczył go zasad i kodeksu honorowego. I rozumiał go lepiej, niż jego ojciec, toteż bardziej nawet wstrząsnęła nim śmierć wuja, niż zniknięcie ojca. Bo pół roku temu odszedł człowiek, przez którego był praktycznie wychowywany. Odszedł, zginął z własnej ręki. Stracił honor, więc i stracił życie. I on to widział tak, jak wielu innych gości. Teraz ważne jest, by zachować lojalność, kiedy w kraju jest tak ciężko, tak dużo się dzieje. Obcy z zachodu rządzą się, jak chcą, żądają pieniędzy, atakują wybrzeża, niszczą porty i całą zdobycz Nihon Teikoku. Po co i dlaczego? W stolicy wrze, jak w kotle z gorącą wodą postawionym nad ogniskiem. Ludzie znienawidzili Tokugawa-sama. Lojalnych wobec niego zostało już tak niewielu. Ale czyż to ich wina, że nie mogą powstrzymać tych agresywnych wrogów kraju? Ktoś tutaj jest za wolny, albo ktoś za szybki – tak powiedziała mu matka. Ona też walczyła w tej wojnie. Wyrzekła się swojej kobiecości i zawierzyła posłuszeństwo ojcu. Od niej otrzymywał wiadomości. Skończył polerować broń i zawiesił ją u pasa. Wsunął też za niego nóż, ściereczkę i bukłak z wodą zawieszony na rzemieniu. Ścisnął się mocno obi, na czole zawiązał granatową wstążkę z metalową osłonką z przodu. Znak, że nie będzie chylić czoła i, że przyszedł tu walczyć a nie, by się bawić. Spakował jeszcze torbę i swoje inne rzeczy. Sięgnął ze stołu ostatnią cenną pamiątkę. Od swego wuja dostał amulet szczęścia, który chronić miał przed klątwą – wuj nosił go na szyi, a tuż przed wejściem do salonu, gdzie miał dokonać swego życia, wręczył mu go i powiedział:
„Zostań kimś ważnym synu. Ja od zawsze wierze w ciebie. Po to tutaj byłem. Jesteś rycerzem i pamiętaj o tym. To twoje przeznaczenie. Jeżeli nie zagubisz drogi, która teraz podążasz staniesz się silny…”
Gdy już dokonał czynu widział wyraźnie, że na niego spogląda. A na jego twarzy delikatny uśmiech. Ktoś ufał mu. I dobrze. Uniósł medalion i spojrzał na niego. Do tej pory nie śmiał go założyć, leżał w szkatułce przy ołtarzyku wuja. Jednak teraz już nie miał wyjścia. Podniósł głowę i spojrzał ku drzwiom.
„To jest też i moja wojna. Patrz na mnie wuju. Od teraz nie będziesz żałował, że masz mnie w rodzinie. Ojcze, matko, wy też, jeśli żyjecie myślcie o mnie. Pokażę kim jestem i, że jestem godny waszego rodu, waszego nazwiska. Zwyciężę…” Na zewnątrz mrok wieczornego zmierzchu i jasny blask południa księżyca zlewały się z cykaniem świerszczy. Ta noc hipnotyzowała do myśli. Ktoś, jakaś niespokojna dusza bała się, inna przystępowała do wojny. On jeden, potomek głównej gałęzi rodu, jasnowłosy, ciemnooki chłopak blady, jak kwiaty wiosenne, jedyny, który dostał prawo do noszenia rodowego miecza. Przebrany w białe kimono, czarną hakamę i opaskę, chciał być widziany, jak wojownik. Cóż, miał dopiero siedemnaście lat. Sausuke Youji. Ktoś ważny, chociaż nadal młody, potomek szanowanej rodziny. Bratanek Sausuke Nakamury – najlepszego dowódcy wojsk w regionie Edo.
NIGEL.
Styczeń 1861 roku, Georgia.
W ciasnym i dusznym namiocie rozbitym gdzieś wśród rudych skał i szarych kamieni, przy migocącym świetle lampy naftowej, obok stolika zbitego z jakichś drewnianych belek stał ciemnowłosy, średniego wzrostu chłopak polerując swoją broń – nowoczesny, wielostrzałowy pistolet, będący na wyposażeniu armii. W świetle lampy błyszczący metal odbijał jasne, oślepiające refleksy. Westchnienie wzruszyło płomieniem. On tutaj tak daleko, niby potrzebny, ale tak naprawdę zbędny. Walczył dla rodzinnych idei, dla tego, co wpoili mu rodzice. Większości się to jednak nie podobało. Ale on wiedział co robi. Wspominał, jak, gdy był chłopcem obserwował prace taty. Słuchał, jak instruował nadzorców. Jego rodzina prowadziła plantację. Mieszkał w wielkim domu i był zawsze uczony tego samego. Nigdy nie poszedłby na tę wojnę, gdyby nie zdawał sobie sprawy, że bez niewolników rodzinna plantacja upadnie i stracą wszystko. To było zadanie na miarę jego rodziny. I miał tez swój honor. Patrzył z pogarda na swoich wrogów w granatowych mundurach. Chciał zniszczyć to, co do nich należało, by pojęli swój błąd. Tylko to było rozwiązaniem, oni już tracili wszystko. Walczyć i nic nie zostawić – tak mu radził nadzorca Miguel. Właściwie, to Miguel był zarządcą w majątku ojca. Pracował od kiedy on był noworodkiem, nie pamiętał, by go nie było. Kiedyś, jako dziecko obserwował Miguela. Imponowało mu jego radykalne podejście, odwaga. Pierwszym wspomnieniem, które dzielili we dwóch było popołudnie, gdy chłopak poszedł na plantację. Miguel wystrugał mu z drzewa gwizdek. Potem przychodził coraz częściej z nim rozmawiać. Miguel uczył go hiszpańskiego lepiej, niż nauczyciele. Gdy wracali w promieniach zachodzącego słońca do cichego wówczas majątku rodziny czuł, że z tym człowiekiem może wszystko. Wiele razy też słuchał, jak instruuje innych nadzorców. On tak, jakby wszystko wiedział. Do pewnego momentu również wyczuwali siebie. I z każdym dniem lepiej poznawali swoje serca. Dzięki radom Miguela to dziecko, którym był ten, kto teraz chce walczyć nie bało się i nigdy nie cierpiało. Jak miał szanować i wspominać kogokolwiek innego? Nauczycieli przychodzących do domu, którzy tylko wciąż patrzyli na niego z pogardą? Może opiekunkę z dzieciństwa? Ona była niewolnicą i służyła tylko do pilnowania jego. Bił ją tak, jak wszystkich innych. A rodzice? Byli perfekcjonistami, ojciec nawet nie chciał go puścić na wojnę. Nawet nie pisze. Jedynie ciepłe słowa z potajemnych listów od matki trochę wspierają go w trudnych decyzjach. Ona właściwie też się boi o niego. Tylko, jakby zginął co by się stało? Odłożył ściereczkę na stół i sięgnął po naboje. W tym pistolecie mieściło się ich sześć. I każdy nabój to jeden wróg. Gdyby tylko miał pewność, że zawsze trafi… Zrobi wszystko, by ocalić rodzinną plantację. Nie porzuci za żadne skarby tak cennego marzenia. Nie upadnie, nawet pod ciosem silniejszego. Nie odda swojej wiary naiwnym, słabym wrogom. Właściwie ile ich by nie było, nie odda. Uniósł wzrok i spojrzał na gwiazdy, którymi obsypane było niebo i, których światło wlewało się przez szczeliny namiotu. Wiedział, że poza obozem jest tylko czerwone pustkowie pełne skał i dzikiej roślinności. Szukał czegoś w sobie, tej siły, która pozwoli mu zawziąć się w sercu. Miał marzenie i nie lękał się powrotu.
„Moja rodzina zrozumie. Dotrze do niej co to jest prawdziwa wolność. Niech słyszą i czują, co robię. Tylko tak dostrzegą swoją prawdziwą wartość. Tylko w ten sposób udowodnię, że moje dziedzictwo jest warte moich czynów.”
Skończył ładować pistolet, włożył bęben i schował broń do kabury. Musi walczyć, jeśli ma spełnić słowo dane Miguelowi. On, ciemnowłosy, niebieskooki chłopak, panicz ze sławnego rodu. W tej chwili noszący z pełną świadomością błękitny mundur Południa. Nigel Johnson z Alabamy – syn właściciela plantacji.
MISJA W STOLICY.
Listopad 1866 roku, Kioto.
Sausuke Youji szedł gwarną ulicą. Poszukiwał jednego, konkretnego miejsca. Był zmęczony podróżą i pragnął tylko zatrzymać się wreszcie na swoim przystanku. Największym odpoczynkiem będzie dla niego walka za wolną ojczyznę. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Przez tysiąclecia budowali kulturę – niepowtarzalną i prawdziwą. Od pierwszego zjawienia się Europejczyków w porcie, można było zobaczyć, jak bardzo są okrutni. Nie liczyli się ze zdaniem nikogo niszczyli, rabowali i zabijali. Walczyli niehonorowo – strzelając z pistoletu do człowieka, nie dając mu żadnych szans na walkę, po prostu eliminowali wrogów, jak zwierzęta. Byli zwyczajnie potworami. A rodowym obowiązkiem Youjiego było pokonanie tych potworów. Teraz szukał kwatery Wilków z Mibu – Shinsengumi. Chciał do nich dołączyć i walczyć pod ich rozkazami, ponieważ tylko oni zachowali uczciwość, honor i czyste serca. I szanowali jego wuja, jako dowódcę. Dotknął ostrożnie medalionu na swojej szyi. W myślach poświęcił swoje zwycięstwo wujowi. Zrobił jeszcze krok. Dostrzegł kompleks budynków. Całkiem dużych.
„To chyba powinno być tutaj” pomyślał.
- Hej, jesteś tym nowym, który miał przybyć? Jeśli nie, to nie gap się tak, bo cię zabiję! – usłyszał nad sobą głos lekko zabarwiony wesołością. Popatrzył w kierunku bramy. Oparty o jej filar stał wyraźnie młodszy od niego chłopak w błękitnym haori i czarnej hakamie, spod których widoczne było intensywnie pomarańczowe kimono. Kasztanowe włosy związane miał w kitkę, ale nie nosił typowej samurajskiej fryzury. Również niebieska opaska z blaszką była, tak, jak hakama i haori znakiem, że to członek Shinsengumi. Uwagę Youjiego przykuła jednak drobna blizna na jego lewym policzku. Chłopak uśmiechał się łobuzersko a w jego nienaturalnie zielonych oczach błyszczały figlarne iskierki.
- Odpowiesz, czy nie? Jeśli spróbujesz zmierzyć mnie wzrokiem, zabiję cię – zachichotał chłopak.
- Nie, przepraszam! – Youji ocknął się z zamyślenia i ukłonił gwałtownie. Po chwili uniósł głowę na chłopaka. – Tak, jestem nowym członkiem. Bo to siedziba Shinsengumi, tak?
- Niestety, to jest tajne. Ale znajdujesz się we właściwym miejscu – chłopak odszedł od filara. – Nazywam się Akaza Takatoshi. Miło mi – uśmiechnął się przyjaźnie.
- J-ja… Jestem, Sausuke Youji – wykrztusił Youji.
Mina chłopaka zrzedła.
- Ten Sausuke?! Z Edo? Czy Sausuke Nakamura… - wyjąkał.
- To mój wuj – Youji uśmiechnął się niepewnie.
- Acha… - chłopak lekko zadrżał.
- Był dowódcą wojsk. Walczył z cudzoziemcami. Ale ta walka odebrała mu honor i musiał umrzeć – westchnął Youji.
- Słyszałem, że Sausuke Nakamura nie żyje. Popełnił seppuku w swoim apartamencie… - chłopak nadal mówił niepewnie i trochę drżał. – Czy ty…
- Byłem przy tym. Ale miał sprawnego sekundanta. Nie cierpiał – Youji wysilił się na lekki uśmiech. Znał całą prawdę, jednak tęsknił za wujem.
- Odpowiednia śmierć dla bohatera wojennego – chłopak westchnął.
- Nie, nie patrz na mnie przez pryzmat wuja. Poza tym, że znam Tennen-Rinshin-Ryu nie jestem nikim wielkim – Youji poczuł się trochę zdenerwowany.
- Przepraszam. Mogę na ciebie mówić Youji-kun? – chłopak uniósł na niego oczy.
- Jasne, Akaza-san – Youji uśmiechnął się do niego.
- Aj! – syknął Takatoshi. – Jestem młodszy od ciebie! Mów mi przez kun!
- Taka-kun? – zapytał Youji niepewnie.
- Stoi! – Takatoshi uśmiechnął się do niego. – A teraz chodź. Powiemy dowódcy, że przybyłeś – delikatnie popchnął Youjiego za plecy i poprowadził do siedziby. Od teraz obaj wiedzieli, że pierwsze spotkanie może przynieść dobrą znajomość. A nawet prawdziwą przyjaźń.
MISJA W NOWYM ŚWIECIE.
Luty 1861 roku, fort.
Nigel Johnson zatrzymał konia przed bramą fortu. Dotarł wreszcie do swojej jednostki. Tam, gdzie chciał i stał się żołnierzem.
- Ej, ty jesteś Nigel? – usłyszał zza bramy.
- Ja… - zaczął niepewnie.
W wejściu pojawił się jeden z żołnierzy. Nigel zadrżał dostrzegając na jego twarzy przyjazny uśmiech. Czy to był jakiś test?
- Tak, nazywam się Nigel Johnson.
- Idziesz do dowódcy? Zajmę się koniem… albo cię zaprowadzę – zaśmiał się żołnierz.
Nigel ostrożnie zsiadł i podszedł do bramy.
- Thompson! Zajmij się koniem! – zawołał żołnierz suchym głosem, odwracając się. Po chwili, gdy znów spojrzał na Nigela był uśmiechnięty, jak przedtem.
- Wybacz powolne tempo tutaj panujące. Wbrew pozorom na wojnę jesteśmy gotowi – powiedział. – Absolutnie mam pewność, że twój dowódca nie jest niebezpieczny. Nazywamy go tu „wujkiem Jessie”. Oczywiście, kiedy, kiedy nie słyszy. Ja jestem kapral Thomas Wemer. Może mam tyle lat, ile mam, ale walczyłem już kiedyś z Indianami. Potrafię obsługiwać broń – żołnierz zachichotał lekko. Nigel popatrzył na niego zaskoczony.
Wyszli już z cienia rzucanego przez bramę na jasny, słoneczny plac. Do oczu Nigela dotarł blask medalu przypiętego do munduru kaprala Wemera. Uniósł powoli wzrok na jego twarz. Gdy tylko ją zobaczył, zadrżał. Miał świadomość, że samemu mając siedemnaście lat, wygląda bardzo młodo, jak na swój wiek, lecz kapral Wemer wyglądał… Jakby był mimo to dużo od niego młodszy. Swój mundur nosił tak od niechcenia, jakby to było zwykłe ubranie, ale jednak nie wydawał się mieć do niego dystansu. Widział też jasną grzywkę opadającą na jego czoło, spod wojskowej czapki. Prawe oko Wemera miało orzechową, głęboką barwę, ale lewe osłonięte było czarną, aksamitną opaską. Nigel coraz głębiej zastanawiał się dlaczego, nie chcąc dopuścić myśli ukazującej okrucieństwo wojennych bitew. Wolał się zastanawiać.
- Wierzę, że pan to potrafi – Nigel niepewnie odwzajemnił uśmiech. – Skoro jest pa tutaj, chce iść na wojnę.
- Na razie to tylko plany. Ale już niedługo zmienią się w działanie. Niedługo będzie wojna. Jak jest, tak jest dobrze – Wemer popatrzył na Nigela. Pod tym spojrzeniem chłopak zadrżał. Nie spodziewał się tego…
- Moi rodzice prowadzą plantację w Alabamie. Nasza posiadłość nazywa się Declaroix. Wychowałem się na niej. Chcę pokazać jedynemu człowiekowi, do którego mogę mieć pełny szacunek, że dam radę walczyć na wojnie. Za majątek – powiedział powoli Nigel odwracając głowę. Trochę się zaczął obawiać Wemera.
- Declaroix?! Jesteś z tych Johnsonów? – jęknął Wemer. – Rany, mów mi Thomas, jesteśmy krewnymi!
- Nie mogę, panie kapralu… - westchnął Nigel
- Możesz, kiedy jest odpowiedni czas – Wemer uśmiechnął się do niego. – Powiem ci, kiedy on nastąpi.
- Jak pan chce – jęknął Nigel.
- Właśnie tak – Thomas objął go za plecy. Nigel rozejrzał się niepewnie. Ale plac wydawał się wyludniony. – Declaroix… byłem tam, kiedy miałem ledwie sześć lat… Ale te piękne plantacje pamiętam do dzisiaj. Słuchałem szumu wiatru, śpiewu niewolników, ptasich treli… to były najlepsze trzy miesiące w moim życiu, te spędzone w Declaroix – Thomas utkwił wzrok w przestrzeni.
– Jak już wrócimy z wojny natychmiast cię tam zabiorę, kuzynie… - Nigel również się uśmiechnął. Nareszcie poczuł się pewnie, a co najważniejsze – przypomniał sobie Thomasa Wemera.
- Ależ ja nawet nie przyjmowałem innej opcji! – Thomas popatrzył na niego zaskoczony. – Po wojnie wracamy razem do Declaroix!
- Nie wiem, czy rodzice będą zadowoleni… - westchnął Nigel. – Ale chyba znalezienie przez przypadek kuzyna nie jest przestępstwem…
Thomas pokręcił głową.
- Ja chcę jechać z tobą. Jasne, mógłbym tez sam wrócić do Tennessee, ale Charlotte nie może mnie więcej spotkać… Ciężko to wytłumaczyć… Dlatego jadę z tobą… - westchnął i przybrał błagalną minę.
- Ja nie wnikam kto to jest Charlotte… i dlaczego nie możesz wracać do Tennessee… Ale porozmawiajmy o powrocie z wojny, kiedy ona się skończy, bo na razie się jeszcze nie zaczęła… - westchnął Nigel.
- Jak chcesz. Pokój dowódcy jest tam – Thomas wskazał na drzwi.
Obaj rozumieli, że nie tylko po wojnie, ale i na wojnie można się odnaleźć...
To tyle. Niewojskowa scenka wojskowa to był zamysł... Thomas ma być z lekka taki, trochę... Bo szykuję go dla Therry... Nacierpią się razem, oj nacierpią...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 23:52, 18 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Powikłane bardzo te wątki, trzeba wracać do początków ... na razie "idą" osobno ... każdy swoim torem ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 0:20, 19 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
muszę się cofnąć kilka fragmentów...jak ogarnę całość na spokojnie dam znać
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 13:17, 19 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Domi napisał: | W tym pistolecie mieściło się ich sześć. I każdy nabój to jeden wróg. Gdyby tylko miał pewność, że zawsze trafi… Zrobi wszystko, by ocalić rodzinną plantację. Nie porzuci za żadne skarby tak cennego marzenia. Nie upadnie, nawet pod ciosem silniejszego. Nie odda swojej wiary naiwnym, słabym wrogom. |
Bardzo, ale to bardzo podoba mnie się ten fragment...
Poza tym zadziwia mnie jedna rzecz w tym wszystkim. Kiedy ja piszę opowiadanka i posty one nie różnią się wiele od siebie charakterem czy stylem. U Ciebie widać różnicę. Piszesz zupełnie jak nie ta sama osoba . Tak jakbyś umiała odgrodzić to od siebie, wchodzisz na jakiś wyższy poziom. Jestem pod ogromnym wrażeniem. To że mnogość postaci miesza mi się trochę (no dobrze bardzo mi się miesza , musiałam od początku powoli to sobie przeczytać) nie zmienia faktu, że bardzo fajnie się czyta i ....brak mi słów.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 19:13, 19 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Kochanie, kiedy piszę posty to tak, jakbym mówiła... A mówię bardziej po ludzku... Metafory to zabawa taka tylko w opowiadaniach... gdybym tak pisała to ciężko by było mnie zrozumeć, nie Poza tym nie chce mi się... ja nigdy nie mówiłam tak, jak pisałam... nawet jeszcze jako dziecko... Nie jestem artystą, więc nie wydziwiam...
A postaci nie jest dużo... ot, po dwie główne bohaterki, plus Farrel i Tomoe... Koleżanki to sprawa drugiego planu, później im trochę więcej poświęcę... Ciąg daszy to osiem indywidualnych historii różych młodych mężczyzn, których los postawił przed życiowymi wyzwaniami... nie wiem, czy dać, bo inspiracje w tej części amerykańskiej aż krzyczą z tekstu... i każda z was załapie...
A ten wątek, to coś zupełnie innego, niż reszta, to jest półtora roku wcześniej i po drugiej stronie frontu - tej, którą wolę. Przegrali, ale jednak... no, wolę ich tak jakoś... lepiej rozumiem...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 19:42, 19 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Tak, tak postaci nie jest dużo i tylko osiem indywidualnych historii ośmiu mężczyzn.... i sześć historii dziewczyn i.... Pięć pojedynczych innych, pobocznych plus kilka ktorzy juz nie żyją musze przestać wyliczać bo pekne z nadmiaru tych nielicznych historii
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Nie 19:56, 19 Sty 2014, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 19:50, 19 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Ja mam taką skłonność... tak jest we wszystkim, co wymyślam... Ale nie mam serca nikogo uśmiercać, więc urywam albo wydłubuję mu jakąś część ciała, bo w całości zostać nie może... Oj! No i wyszło szydło z worka... czyli okrutna drastyczność pozostałej reszty...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Domi dnia Nie 19:50, 19 Sty 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 19:57, 19 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
....a w związku z tym, że wojna się zbliża to rozumiem, że ginąć będą w tysiącach, czy tylko w tysiącach będziesz im coś wydziabywać
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|