Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Serce przy sercu
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Coli
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:01, 30 Maj 2014    Temat postu:

Cindy i Joe leżeli wyrzuceni na brzeg, niedaleko pasły się ich konie, które jeszcze chwilę wcześniej leżały obok swoich właścicieli. Cartwrightowi leżącemu na plecach świeciło słońce w oczy, więc w końcu je otworzył. Podniósł się do pozycji siedzącej. Obok niego była dziewczyna leżąca na brzuchu. Joe przekręcił ja na plecy. Miała ranę na głowie, ale żadnych poważniejszych obrażeń nie odniosła. Rozdarł swoją koszulę, zamoczył ją w rzece i przyłożył do jej czoła. Po paru minutach Cindy odzyskała przytomność. Dziewczyna jeszcze dobrze nie zdążyła się odezwać, kiedy otoczyła ich banda rozbójników. Związali ich i zaprowadzili do swojego obozowiska. Tam zostali przywiązali do drzewa. Przy ognisku siedziała dziewczyna, jej czarne jak u kruka włosy były potargane, sukienka w kolorze mięty była brudna i poszarpana.
-Przeszukajcie juki przy koniach? – rozkazał herszt bandy.
-To można było by sprzedać. – stwierdził jeden ze zbójców trzymając w rękach okazałą i piękną skórę wilka.
-To też. – powiedział drugi mając w rękach prześliczny naszyjnik, który Cindy dostała od syna wodza.
-Nas interesują tylko pieniądze i złoto odłóżcie to z powrotem na miejsce. – nakazał przywódca.
-Tak jest szefie. – odpowiedzieli mężczyźni wkładając z powrotem rzeczy wyjęte z toreb przy koniu Cindy.
-A ty Henry masz coś? – zapytał dowódca bandy. – Henry? – powtórzył, ale ów mężczyzna wyszedł tylko z zza konia Joe, w ręku trzymał kość z mięsem, które w najlepsze zajadał.
-Skąd to masz? – spytał jeden z towarzyszy – był to ten co trzymał skórę wilka i patrzył na kawałek mięsa wygłodniałym wzrokiem.
Henry wskazał na torby przy koniu Małego Joe. Cała banda się tam zbliżyła. Kiedy podnieśli klapy od toreb ich oczom ukazały się sakwy wypełnione jedzeniem.
-Wreszcie najemy się do syna. – stwierdził przywódca. – Gerda… – zawołał na córkę – przynieś kocioł.
Po chwili zawartość obu toreb wylądowała w naczyniu. Wszyscy rozsiedli się wokół ogniska, wzięli do ręki kawałki mięsa i w najlepsze się zajadali.
-Szefie, ale przy koniu tej dziewczyny jest jeszcze druga torba. – powiedział Henry zajadający już trzecią porcję mięsa, było go na tyle, że bez problemu starczyło dla całej bandy.
-To sprawdź co tam jest? – zapytał dowódca pomiędzy jednym, a drugim kęsem.
Mężczyzna podszedł do konia i otworzył torbę, była w niej tylko jedna rzecz, więc ją wyjął.
-Co to jest… – podrapał się po głowie – …i do czego służy? – zapytał trzymając w dłoniach drewniany trzon służący jako uchwyt zakończony twardym włosiem.
-To szczotka idioto… – powiedziała Cindy przywiązana do drzewa, na całe szczęście rozbójnicy ani jej ani Joe nie zakneblowani ust – …kobiety tego używają do czesania włosów. – wytłumaczyła.
Wszyscy siedzący przy ognisku parsknęli śmiechem.
-Niby skąd miałem o tym wiedzieć… – zaczął się bronić Henry – …nie jestem kobietą. – stwierdził.
-To raczej też się nam nie przyda. – oznajmił herszt bandy – Odłóż to na miejsce. – dodał.
Mężczyzna położył przedmiot z powrotem do torby. Wrócił do ogniska, usiadł przy swoich kompanach i wziął sobie kolejny kawałek mięsa. Nagle od strony koni dało się słyszeć:
-Ała!!!
Po chwili wyszła stamtąd Gerda. Owa szczotka zaplątała się jej we włosy.
-To boli. – powiedziała w kierunku Cindy.
-Bo źle to robisz. – orzekła brązowowłosa dziewczyna.
Brunetka podeszła do niej i wyciągnęła w jej kierunku sztylet.
-Jeśli zrobisz mi krzywdę to poćwiartuję cię na milion kawałeczków. – zawiadomiła Gerda przykładając koniuszek noża do brody dziewczyny, żeby wiedziała, że nie żartuje, a później rozwiązała jej ręce.
Córka dowódcy rozbójników siadła przed nią plecami. Cindy delikatnie i ostrożnie zaczęła rozczesywać jej włosy, które wyglądały tak jakby nigdy w życiu nie były czesane. Po paru minutach włosy starszej dziewczyny były proste jak łany zboża, teraz wyglądała sto razy lepiej.
-Jesteś bardzo piękna, gdybyś miała jeszcze ładną sukienkę, to nie jeden chłopiec by się za tobą obejrzał. – poinformowała Cindy.
-Siedź tutaj i nie próbuj uciekać, bo jak cię dorwą towarzysze mojego taty, to najpierw się z tobą zabawią, a później cię zabiją. – poinformowała zanim weszła do jednego z namiotów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:49, 30 Maj 2014    Temat postu:

Więcej tu klimatów z Królowej śniegu Andersena, niż z Bonanzy. Córka rozbójnika w zasadzie nie była złą dziewczyną, ta z baśni ... kim okaże się Gerda z fanfika?

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Pią 15:49, 30 Maj 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:00, 06 Cze 2014    Temat postu:

Po kilku chwilach z namiotu wyszła brunetka trzymała ona w rękach średniej wielkości skrzynkę. O dziwo! Dziewczyna, która jej czesała włosy siedziała nadal w tym samym miejscu, a była święcie przekonana, że przy pierwszej nadarzającej się okazji ucieknie, a może była tak przestraszona jej groźbą, że jej się to po prostu nie opłacało. Gerda położyła przed młodszą dziewczyną przedmiot.
-To miała być moja ślubna wyprawa, ale moja mama zmarła jak miałam pięć lat, więc nie zdążyła mi jej zrobić. – zwróciła się do Cindy córka dowódcy rozbójników.
-Doskonale cię rozumiem moja mama zmarła spadając z konia jak miałam pięć lat. – wyznała brązowowłosa dziewczyna.
-Ale przynajmniej masz ojca i brata. – brunetka spojrzała na chłopaka przywiązanego do drzewa.
-Joe nie jest moim bratem, to mój przyjaciel, ja nie mam rodzeństwa, a mój tata zmarł kilka miesięcy temu, dlatego przebywam teraz w domu Joe i jego rodziny, jego tata to mój ojciec chrzestny. – poinformowała ją Cindy o swojej sytuacji.
-Ojciec chrzestny? – zapytała Gerda.
-Zaraz po urodzeniu dziecka wybiera mu się albo matkę chrzestną albo ojca chrzestnego, w trakcie chrztu ta osoba trzyma cię na rękach, a w wypadku, gdyby twoi rodzice zginęli, a ty nie ukończyłabyś jeszcze 18 lat, taka osobą się tobą opiekuje. – wytłumaczyła Cindy.
-Rozumiem. – odpowiedziała dziewczyna – Czyli ty jeszcze nie masz 18 lat? – zapytała.
-Nie. W dniu, w którym przyjechałam do domu Joe były moje 16-te urodziny. – odparła.
Starsza dziewczyna otworzyła kufer i wzięła do ręki liliowy materiał.
-Ten mi się podoba najbardziej. – poinformowała podając jej także przybory do szycia.
Cindy zabrała się za szycie sukienki. Była ona długa sięgająca kostek, z pionowymi falbanami, z dekoltem, który był obszyty kilkoma marszczeniami, a w strategicznym miejscu była kokarda, do tego jeszcze w talii była wstążka, tak, że jak się ją zawiązało podkreślała zarówno jej smukłą sylwetkę, jak i kobiece kształty. Gdy dziewczyna już ją skończyła szyć, Gerda zabrała strój i poszła w krzaki, żeby się przebrać, kiedy stamtąd wyszła mężczyźni siedzący przy ognisku zaczęli charakterystycznie gwizdać.
-Niech no się tylko, który zbliży do mojej córki… – oświadczył dowódca bandy – …a skończy tak samo jak Filip. – dodał.
Wszyscy doskonale pamiętali jak skończył wspólnik szefa, kiedy ten chciał mu zgwałcić córkę, ich dowódca tak go wtedy urządził, że ciało wyglądało tak jak rozkładającej się krowy, którą za chwilę miały zjeść sepy. Gerda podeszła do Joe i się do niego zwróciła, gdyż przystojny chłopak od pierwszej chwili się jej spodobał:
-Zostań moim mężem, będę dobrą żoną, będę cię kochać i urodzę ci tuzin dzieci.
O matko i co ja mam teraz robić?!, pomyślał Mały Joe. „Nie” nie mogę powiedzieć, bo zrobi krzywdę Cindy, ale „Tak” też nie mogę powiedzieć, bo musielibyśmy zostać tu na zawsze. Myśl, Joe, myśl, przecież nigdy nie narzekasz na brak pomysłów, co mam powiedzieć tej całej Gerdzie, żeby nie robiła sobie nadziei na małżeństwo, kłębiło się w głowie Cartwrighta.
-Jesteś bardzo ładna i to byłby dla mnie zaszczyt gdybym mógł być twoim mężem, ale nie mogę, w domu czeka na mnie narzeczona… – skłamał Joe bez większego żalu – …jej ojciec by mnie zabił, gdybym zerwał z nią zaręczyny. – dodał.
-Rozumiem. Szkoda. Ta twoja narzeczona to wielka szczęściara. – wyznała brunetka.
-Jak chcesz być dobrą żoną to musisz nauczyć się szyć. Mężczyźni często nie mają guzików przy koszulach, a skarpetki zazwyczaj są poprzecierane na piętach i w miejscu, gdzie jest duży palec u nogi zdarzają się również dziury. – wytłumaczyła jej Cindy.
Młodsza z dziewczyn wzięła kawałek materiału i pokazała jej na czym to polega. Po chwili córka rozbójnika sama próbowała coś uszyć, co jakiś czas kłuła się w palec, ale gdy już załapała o co chodzi, wychodziło jej to całkiem nieźle. Cindy w tym czasie szyła już drugą sukienkę, tym razem z niebieskiego materiału, o zupełnie innym kroju i fasonie. To całkiem sympatyczna dziewczyna, pomyślała Gerda pod koniec dnia. Przez cały dzień były zajęte szyciem i w między czasie ze sobą rozmawiały o różnych rzeczach. Gdy dziewczyna zbliżała się nad rzekę żeby nabrać do garnka wody usłyszała jakieś hałasy i odgłos szamotania, zobaczyła jak Artur chce zgwałcić Cindy. Córce dowódcy rozbójników przed oczami stanęło, jak to ojciec Artura – Filip również chciał ją wziąć siłą. Gerda ani chwili się nie wahała zabrała z ziemi odrzuconą byle jak broń chłopaka i zadała mu śmiertelny cios najpierw jeden, potem drugi i następny…
-To za twojego ojca… – wysyczała i wepchnęła mu sztylet w szyję.
Z ust młodzieńca wytrysnęła krew, po chwili leżał martwy na ziemi. Ty wstrętna, podła gnido, pomyślała rozbójniczka. Jaki ojciec taki syn, dodała w myślach i rozejrzała się, gdzie umknęła Cindy. Była ona metr dalej skulona i śmiertelnie przerażona. Gerda zbliżyła się do niej cały czas trzymając w ręku zakrwawiony nóż. Młodsza dziewczyna odsunęła się jeszcze dalej, kiedy zobaczyła w oczach córki herszta rozbójników żądzę mordu. Gerda rzuciła się w jej kierunku, Cindy będąc przekonana, że dziewczyna chce jej zrobić krzywdę zerwała się na równe nogi i pobiegła w stronę obozowiska, gdzie już wszyscy spali. Cała roztrzęsiona, zapłakana i w podartej sukience wtuliła się w Małego Joe przywiązanego do drzewa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 11:42, 10 Cze 2014    Temat postu: Serce przy sercu

Ciekawa to Gerda ,taka orginalna.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:33, 20 Cze 2014    Temat postu:

Kiedy Cindy wraz ze wschodem słońca otworzyła oczy (Mały Joe nadal spał) poszła nad rzekę się umyć. Kiedy siedziała nago w wodzie nagle usłyszała jakiś hałas, więc szybko schowała się pod taflę wody, tak, że było jej widać tylko głowę. Z krzaków wyszła Gerda, trzymała coś w rękach, położyła to na chwilę na trawie, gdy zbliżyła się do brzegu i przy nim uklękła.
-Nie bój się nie zrobię ci krzywdy. Przepraszam za wczoraj nie chciałam cię przestraszyć. – powiedziała patrząc się na młodszą dziewczynę. Cindy niepewnie podpłynęła do brzegu.
-Chodź. – zwróciła się córka rozbójnika podając jej rękę.
-Ale ja nic na sobie nie mam, a w każdej chwili może ktoś tutaj przyjść. – stwierdziła brązowowłosa dziewczyna.
Gerda cały czas wyciągała w jej kierunku rękę. Mimo tego, że Cindy nie była pewna czy może jej bezgranicznie zaufać, choć przecież gdyby nie ona, teraz była by zhańbiona i Adam na pewno już by jej nie chciał. Podała jej swoją dłoń i pozwoliła się wyprowadzić na brzeg. Jedyne co z jej stroju było nadal całe to bielizna, sukienka już się do niczego nie nadawała. Kiedy Cindy stała przed Gerdą w samej bieliźnie, starsza dziewczyna do niej rzekła:
-Mam tu coś dla ciebie. – podniosła z trawy wrzosową sukienkę. – Przez całą noc ją szyłam dla ciebie, a kolor tego materiału pasuje do ciebie wprost idealnie. – wyznała.
Gdy młodsza dziewczyna już założyła sukienkę przejrzała się w wodzie i odpowiedziała rozbójnicze:
-Masz do tego talent jest zupełnie taka jakby była kupiona w sklepie.
-Skoro tak mówisz to znaczy, że musi to być prawda. – brunetka spojrzała na młodszą dziewczynę. – Nigdy nie byłam w tym jak to nazywasz sklepie. Żyjemy tutaj jak sięgam pamięcią. Innych ludzi nie miałam okazji również poznać, chyba, że tata i jego kompani kogoś zaatakują. – oświadczyła.
-Rozumiem. – Cindy spojrzała na nią ze współczuciem. Czyli czytać i pisać nie umie, pomyślała.
Gdyby było to możliwe to by ją nauczyła. Zrobiło się jej bardzo szkoda nie tylko Gerdy, ale także tych innych ludzi, którzy tego nie umieją, ale przecież nie może zbawić całego świata. Ruszyły w stronę powrotną do obozowiska. Młodsza z dziewczyn podeszła do Cartwrighta. Gdy Mały Joe na dobre się rozbudził zaczął się wypytywać co się stało, że ma na sobie tą sukienkę, więc Cindy dokładnie mu opowiedziała co się wczoraj wieczorem stało. Mężczyzna czuł się wstrętnie i obrzydliwie, znowu zawiódł, zamiast ją bronić i się nią opiekować, nic nie mógł zrobić, bo był związany i bez broni. Rozbójnicy zaczęli ostrzyć noże i inne potrzebne rzeczy do wyprawy. Może uda im się znowu kogoś napaść, albo zdobyć jakieś jedzenie, ponieważ to co było w torbach chłopaka już nic nie zostało. Wokół ogniska walały się tylko same poobgryzane kości. Wszyscy rozbójnicy w najlepsze ponapełniali sobie wczoraj brzuchy, ale Joe i Cindy nie mieli nic w ustach, co odczuwali przez ostatnią dobę, więc starali się nie myśleć o jedzeniu. Dziewczyna wtulona w Cartwrighta przez cały dzień rozmawiała z nim o ich położeniu, niestety nie mieli kompletnie żadnego pomysłu jak się stąd wydostać, a nic nie wskazywało na to, aby ich sytuacja się zmieniła. Kiedy zbliżał się zachód słońca powrócili rozbójnicy, byli bardzo źli i wściekli, wrócili do obozowiska z niczym, siekiery i inne narzędzia latały we wszystkie strony.
-Jestem tak głodny, że zjadłbym nawet ludzie mięso. – powiedział jeden z rozbójników do dowódcy, tak, cicho, że Cindy i Joe nie mogli go usłyszeć, ów mężczyzna wymownie spojrzał na jeńców przy drzewie.
-Zostało jeszcze trochę wina. – rzekła Gerda, która usłyszała to co powiedział jeden z kamratów jej ojca.
-Przynieś, kochanie. – zwrócił się do córki herszt bandy.
Gdy już każdy z rozbójników wypił po dwa, trzy łyki napoju z jednej butli, którą wszyscy mieli na spółkę przyniesioną przez dziewczynę, poczuli się trochę bardziej odprężeni. Potem każdy po kolei zaczął zasypiać. Gdy już wszyscy w najlepsze spali, a Gerda była już pewna, że się nie obudzą z powodu choćby najmniejszego spowodowanego hałasu, podeszła do Joe i Cindy, zaczęła ich gwałtownie budzić.
-Musicie uciekać. – powiedziała rozcinając więzy na rękach chłopaka, które otaczały drzewo od tyłu nim zostały związane w nadgarstkach, by sam nie mógł się uwolnić. Mały Joe, jak i Cindy byli zaskoczeni tym, że brunetka im pomaga.
-Już nie raz, i nie dwa zdarzało się, że tata wraz z towarzyszami zabijali jeńców, żeby napełnić sobie wiecznie głodne brzuchy. – oświadczyła Gerda. – Nie chce żebyś ty i on tak skończyli, bardzo cię polubiłam. – wyznała starsza dziewczyna patrząc się na brązowowłosą.
Cartwright szybko podniósł się do pozycji stojącej, nie zauważając, że nadepnął na jakąś gałązkę, on i Cindy zamarli z przerażenia, będąc przekonani, że na ten dźwięk zaraz wszyscy się obudzą.
-Spokojnie dałam do wina wywar z szyszki chmielu zwyczajnego, kwiat lawendy, ziele serdecznika oraz ziele męczennicy cielistej, będą spać do rana jak zabici. – oznajmiła córka rozbójnika. – Proszę… – dodała oddając Joe jego pas z bronią – …a to dla ciebie. – podała młodszej dziewczynie bardzo ostry sztylet. – Odprowadzę was jak najdalej od obozowiska, a później pozacieram wszystkie ślady, żeby nie trafili na wasz trop. – poinformowała siadając za Cindy na koniu.
Gdy już dojechali na miejsce Gerda uściskała drugą dziewczynę jak siostrę na pożegnanie, następnie złożyła gorący i bardzo namiętny pocałunek na ustach zdezorientowanego i oszołomionego Cartwrighta, by po chwili zniknąć w ciemnych zaroślach.


Witam po dwutygodniowej przerwie zapraszam do czytania i komentowania tej części opowiadania.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:38, 20 Cze 2014    Temat postu: Serce przy sercu

Gerda bardzo sympatyczną postacią jest.
Bałam się ,że ci ludożercy zrobią krzywdę Joe i Cindy.
Czy Gerda się jeszcze pojawi ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 18:14, 27 Cze 2014    Temat postu:

Mały Joe i Cindy jechali w najlepsze przed siebie przez cały dzień. Na szczęście obyło się bez żadnych przygód (jakichkolwiek, zarówno tych dobrych, jak i złych). Gdy już powoli zbliżał się zmierzch rozbili obozowisko, w nocy również nic się nie wydarzyło. Dziewczynie nawet nie przeszkadzało to, że spali w siebie wtuleni, choć oddałaby wszystkie skarby świata, żeby obok niej był Adam. Następnego ranka, kiedy Cartwright się obudził i zauważył, że nie ma przy sobie dziewczyny przeraził się, że może coś jej się stało. Ze strachem w oczach rozglądał się na wszystkie strony. Nagle do jego uszu dotarł plusk wody, więc udał się w tamtą stronę. Z pomiędzy gałązek krzaków zasłaniających mały zalew zobaczył w nim pływającą Cindy. Odetchnął z ulgą, a już myślał, że stało się coś złego. Przyglądał się jej przez chwilę, nie mogąc się nadziwić, że jeszcze nie tak dawno bała się żywiołu jakim jest woda.
-Za każdym razem idzie ci coraz lepiej, jeszcze trochę, a wyrosną ci skrzela. – powiedział Joe oparty o skałę wystającą z krzaków, a obok niej w trawie były ubrania Cindy.
Dziewczyna błyskawicznie słysząc głos chłopaka odwróciła głowę w jego stronę (tylko głowę, reszta ciała była zanurzona pod wodą) i z lękiem oraz obawą, że jej przyjaciel widział ją nago, gdyż nie wiedziała jak długo jest przez niego obserwowana.
-Nie wiesz, że to nie ładnie jest podglądać. – stwierdziła brązowowłosa dziewczyna, której twarz cała pokryta była ze wstydu szkarłatem.
-Myślisz spędzić tam cały dzień. – odparł Mały Joe nie komentując tego co przed chwilą powiedziała towarzyszka jego podróży.
Po chwili Cartwright wszedł do wody, kierując się w jej kierunku. Cindy to widząc spanikowała jeszcze bardziej i odpłynęła jak najdalej, starając się przed nim schować, ale Joe był od niej szybszy. Kiedy ich twarze znajdowały się naprzeciwko siebie, mężczyzna zobaczył w jej oczach lęk i strach.
-Joe, proszę… – zaczęła błagalnie drżącym od płaczu głosem – …jesteś moim przyjacielem, ale przede wszystkim mężczyzną, a krew nie woda. – dodała załamującym się tonem.
-Jak w ogóle mogłaś coś takiego pomyśleć, prędzej bym strzelił sobie w głowę niż zrobił ci jakąkolwiek krzywdę, jesteś dla mnie bardzo, bardzo, bardzo ważna i nigdy bym sobie nie darował, gdyby z mojej strony spotkała cię jakaś przykrość lub cierpienie. – oświadczył Joseph Cartwright i ją do siebie przytulił, starając się ją uspokoić.
To co się stało dwa dni temu bardzo na nią wpłynęło, pomyślał Joe siedząc przy rozpalonym ognisku i grzebiąc w nim bezmyślnie patykiem.
-Zanim zrobiłam sobie tą małą kąpiel… – powiedziała Cindy wychodząc z krzaków już kompletnie ubrana – …znalazłam to. – wskazała na niewielką kupkę jadalnych grzybów, jagód, poziomek, jeżyn, borówek, jadalnych korzonków i jakiś owadów. – Co prawda się tym za bardzo nie najemy, ale przynajmniej nie będzie nam tak burczeć w brzuchach.
-Jesteś niesamowita. – oznajmił Mały Joe.
-To tylko jedzenie. – odpowiedziała Cindy – Naprawdę…
-Do tego jeszcze wspaniała i kochana. – stwierdził Cartwright nie dając jej dokończyć – Każda inna na twoim miejscu narzekałaby, marudziła i w ogóle. Chciałem zabrać cię tylko na wycieczkę, a od czasu, kiedy zaatakowali nas Komancze wszystko idzie zupełnie nie tak jak planowałem. Gdyby tu był tata albo Adam to nawrzeszczeli by na mnie za kompletny bark rozumu i odpowiedzialności, że narażam cię na same niebezpieczeństwa i mieli by rację. JA nie wiem dlaczego Bóg postawił mnie na twojej drodze i, że masz przed sobą najgorszą ofiarę losu na świecie, którą spotykają wszystkie najokropniejsze rzeczy jakie tylko możesz sobie wyobrazić. Jeśli jakimś cudem uda nam się wrócić do domu… – monolog Joe zapewne trwałby dalej, ale Cindy najpierw się w niego wtuliła, a potem położyła mu rękę na sercu.
-Jesteś najlepszą osobą (drugą osobą, zaraz po Adamie, dodała w myślach) na świecie jaką mogłam spotkać w swoim życiu. – oświadczyła podnosząc głowę do góry i patrząc mu głęboko w oczy.
Gdy zjedli już dość ubogie śniadanie ruszyli w dalszą drogę. Według Joe mieli się kierować na północ, Cindy nie znała Ponderosy, więc raczej nie bardzo mogła mu pomóc w rozpoznaniu drogi do domu. Gdzieś po południu, chyba w okolicach godziny 18:00 natrafili na mały drewniany domek, zsiedli z koni, które przywiązali do ogrodzenia i podeszli bliżej do drzwi. Właśnie zamierzali zapukać, kiedy zza zakrętu wyszedł mężczyzna w średnim wieku, cały brudny od kopalnianego pyłu, styrany pracą i potem spływającym z czoła.
-Jestem Cliff Kane. – przedstawił się widząc dziewczynę i chłopaka – W czym mogę wam pomóc? – zapytał.
-Ja jestem Mały Joe. – powiedział Cartwright – …a to Cindy. Czy moglibyśmy dostać coś do jedzenia? – spytał – Cokolwiek. Nie chcemy jedzenia za darmo. Wszystko odpracujemy ciężką pracą. – dodał pośpiesznie.
Cliff wprowadził ich do domu i poczęstował tym co miał. Kasza jeszcze nigdy tak nie smakowała Joe jak dzisiaj, ale po tym dzisiejszym dość lichym śniadaniu byłby wstanie zjeść nawet suchy chleb i wodę, a co dopiero taki rarytas jak kasza. Jak uda nam się wrócić do domu to przeproszę się z tą fasolą, którą Hoss dostał od Obiego, pomyślał najmłodszy syn Bena. Gdy już mieli napełnione brzuchy nawet nie zauważyli jak szybko zasnęli. Jednak gdyby wiedzieli co ich w najbliższym czasie czeka, uciekli by stamtąd gdzie pieprz rośnie.


Bardzo Was przepraszam za brak notek na „Pocałunek z różą”, gdzie powinny już się ukazać trzy, łącznie z tą dzisiejszą, ale wolny czas i wena (a raczej jej brak) nie idą w parze, a poza tym na brak wolnej chwili raczej nie narzekam, gdyż mój szef – Adam (czy to nie piękne imię) każdy swój czas wolny poświęca tylko mnie, więc warunków sprzyjających do pisania notek, a tym bardziej wejścia na forum raczej nie mam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kola dnia Pią 18:15, 27 Cze 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:03, 27 Cze 2014    Temat postu: Serce przy sercu

ten Kain ?
Aż ciarki mnie przeszły ,że wykorzystałaś motyw z tego odcinka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:10, 04 Lip 2014    Temat postu:

Skoro świt Cliff zabrał Joe ze sobą żeby ten pomagał mu w kopalni, a Cindy miała zająć się domem i obejściem, które było z tyłu domu. Mężczyzna pozabierał im broń, tłumacząc, że do pracy nie będzie im potrzebna, a konie zaprzęgał do pracy przy kopalni. To przechodziło ludzie pojęcie dom był tak zapuszczony, że nie wiadomo było czy kiedykolwiek od czasu jego wybudowania widział kobiecą rękę. Dziewczyna otworzyła na oścież okna i drzwi, po czym żwawo zabrała się do pracy. Zeszło jej co prawda aż do zmierzchu, ale końca pracy nadal nie było widać. Wieczorem była tak niemiłosierne brudna i zasmolona, że Joe ledwo ją rozpoznał, sam po resztą lepiej od niej nie wyglądał. Zjedli na spółkę talerz grochu i soczewicy, którą dziewczyna znalazła jak robiła porządki, a potem ją smacznie ugotowała, do tego stopnia, że nawet pan Kane nie mógł się nachwalić jej kulinarnych zdolności. Przez najbliższe dni, które następnie przechodziły w tygodnie jeden od drugiego niczym się specjalnie nie różnił, Mały Joe i Cindy pracowali od świtu do nocy ponad ludzkie siły. Jak już nie było co do garnka włożyć i im żołądek przyrastał do pleców, mężczyzna pastwił się nad nimi jeszcze bardziej. Wieczorem zmęczeni po pracy padali po prostu wyczerpani. Przy tym jeszcze dokuczał im ciągle, robił im przykrości, jakie tylko zdołał wymyślić, wyśmiewał się z nich, bił ich, nieraz musieli siedzieć i pracować do późnych godzin nocnych. Jeśli udało im się zasnąć to jedynie na trzy, cztery godziny, ale z czasem pozbawiono ich nawet i tego. Mimo, że pracowali za pięciu Cliff Kane nie dawał im ani odrobiny wytchnienia. Ubrania, a raczej w strzępach łachmany ledwo na nich wisiały zakrywając skórę i wystające spod niej kości.
-Joe… – wyszeptała Cindy, kiedy konie wyciągały kolejną zawartość kamieni z kopalni w środku nocy. – …trzymaj. – podała mu coś do ręki, ale w tych ciemnościach jej przyjaciel nie był w stanie rozpoznać co to jest.
-Cindy, jak ty się tutaj dostałaś? – zapytał zaskoczony Cartwright. Po chwili usłyszał przekręcanie klucza w zamku przy kajdanach na jednej ze swoich nóg przez dziewczynę. – Skąd to masz? – zadał kolejne pytanie.
-Rzucił się na mnie jak byłam niedaleko stajni, nie miałam siły, żeby się spod niego wydostać, kiedy wsadził mi rękę pod sukienkę sypnęłam mu piachem w oczy i zerwałam mu klucz z szyi. – wyrzucała z siebie szybko.
Mały Joe przytulił ją do siebie delikatnie, poczuł ciepły oddech Cindy na zgięciu swojej szyi. Zawsze jakiś łajdak musi pchać łapy tam, gdzie nie trzeba, a ja nigdy nie jestem w stanie jej wtedy pomóc, pomyślał.
– Zabrałam też twoją broń i mój sztylet, uciekajmy stąd póki jeszcze można. – ponaglała go dziewczyna.
Chłopak wyciągnął nogę z kajdan, szybko i cicho ruszyli przed siebie w kierunku koni. Odczepili od żelastwa, na którym znajdowały się kamienie z kopalni, a sami na nie błyskawicznie wskoczyli, kiedy zauważyli zataczającego się w ich kierunku Kane’a przecierającego sobie oczy z piachu, żeby móc cokolwiek zobaczyć i pognali jak wicher w stronę horyzontu, gdzie majaczyły w oddali góry lub drzewa spowite przez ciemność jak w egipskiej piramidzie prowadzeni przez gwiazdę polarną. Ani na chwilę się nie zatrzymywali na odpoczynek pomimo strasznego zmęczenia spowodowanego nieprzespanymi kilkunastoma nocami, ani nie oglądali się za siebie, chcieli być jedynie jak najdalej od tego potwora.
-Chciałabym być koniem. – powiedziała Cindy, gdy leżeli w trawie, a niedaleko nich ich wierzchowce skubały soczystą, zieloną trawę, słońce świeciło na niebie już od ponad kwadransa.
Dziewczyna podniosła się z ziemi i niebezpiecznie się zachwiała, starając się utrzymać na dwóch nogach. Mały Joe w ostatniej chwili ją złapał, żeby się nie przewróciła i nie zrobiła sobie czegoś złego przy upadku, a potem ruszyli na poszukiwania czegoś do jedzenia.
-Niestety nie widziałem nigdzie żadnego zwierzęcia czy ptaka. – poinformował Joseph Cartwright kiedy wchodził na polanę, z drugiej strony zbliżała się do niego Cindy niosąc w dłoniach… – Jakim cudem one cię nie użądliły? – zapytał wyjmując plaster miodu ze środka.
-Odstraszyłam je dymem z ogniska. – odparła biorąc następny plaster. – Jak zobaczyłam na drzewie ul rozpaliłam pod nim ognisko, a potem weszłam na drzewo, jak już sobie wszystkie odleciały to go ściągnęłam… – opowiadała dziewczyna – …zeszłam na dół zasypałam ognisko i ruszyłam w drogę powrotną. – dodała.
-Ładny z ciebie niedźwiadek wspinający się po drzewach. – rzekł zaczepnie Mały Joe i usmarował czubek nosa przyjaciółki lepką substancją.
Kiedy już wszystko dokładnie zjedli (nie została ani jedna kropelka miodu) ruszyli w dalszą drogę w o wiele lepszych nastrojach. Podróż im się niemiłosiernie dłużyła i bardzo chciało im się pić, ale nigdzie nie było choćby najmniejszego źródła wody. Joe nigdy nie sądził, że kiedykolwiek będzie się czuł w Ponderosie jak w labiryncie, z którego jest trudno wyjść. Czas jaki miał być przeznaczony na wycieczkę z Cindy już dawno temu minął, więc w domu reszta rodziny na pewno się bardzo martwi. Cartwright nie przestając się modlić i mając nadzieję, że tata, Adam albo Hoss w końcu ich znajdą, bo tego, że ich szukają nie miał ani odrobiny wątpliwości. Kolejne godziny nieznośnie powoli mijały, a żar lał się z nieba jakby byli w Afryce, przeszło przez głowę dziewczyny. Już nawet nie miała siły siedzieć prosto, głowa jej opadała w grzywę zwierzęcia zmierzającego swoim rytmem przed siebie. Mały Joe dopiero po chwili zauważył, że koń Cindy coraz bardziej zwalnia, a ona ledwo się trzyma w siodle. Okręcił się i zawrócił Cochisa, by się zrównał z drugim koniem. Ledwo się do nich zbliżył, dziewczyna osunęła się w jego ramiona. Jego przyjaciółka była rozpalona, zaczęła drżeć i jęczeć, gdy dotknął ręką czoła zauważył, że na gorączkę, a na karku zaczęła pojawiać się wysypka. Cartwright zaczął się zastanawiać, co mu przypominają symptomy tej choroby, ale jak na złość owo wspomnienie nie chciało wyjść na wierzch. Na moment spojrzał na rozjarzone słońce, pogładził włosy Cindy przyklapując je nieco, wytarł z twarzy przyjaciółki pot, a potem jak grom z jasnego nieba go oświeciło, jabłko Adama z przerażeniem mu zadrgało i przed oczami pojawiła mu się córka Vinsa*. Już wiedział co jest Cindy, to był tyfus.


*na wiązanie do odcinka „Zaklinacz deszczu”


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Camila
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 15 Sie 2013
Posty: 4515
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:21, 04 Lip 2014    Temat postu:

Biedna ta Cindy.
Nie dość, że wymęczył ją Kane to jeszcze tyfus.
Mam nadzieję, że nic jej nie będzie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:46, 04 Lip 2014    Temat postu:

Mieli pecha ... a to psychopata, potem tyfus ... co jeszcze ich czeka na tej wycieczce?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:57, 04 Lip 2014    Temat postu: Serce przy sercu

Mam nadzieję ,że Cindy przeżyje ,bo bardzo ją polubiłam.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:02, 04 Lip 2014    Temat postu:

Faktycznie straszni z nich pechowcy. Trafić na takiego psychopatę ... Szkoda mi Cindy ... gdy udało im się uciec to dziewczynę dopada tyfus i znowu robi się niebezpiecznie .... Joe też może być zarażony, mam jednak nadzieję, że tak się nie stanie i że przede wszystkim Cindy wyjdzie z tej choroby Confused

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:22, 06 Lip 2014    Temat postu:

Cindy zaradna babeczka...ale i one mają gorsze dni, które właśnie nadeszły...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:51, 18 Lip 2014    Temat postu:

Cindy leżała w jaskini i jęczała. Tak było przez ostatnie trzy dni. Wtedy kiedy Mały Joe się zorientował, że to jest tyfus posadził dziewczynę przed sobą na koniu, a jej koń przywiązany do jego konia szedł za nimi. Jechał wtedy przez cały dzień, całą noc i jeszcze pół dnia zanim trafił na tę jaskinię, w której płynął mały strumień wody. Co jakiś czas wkładał ją całą do wody, żeby zbić tą cholerną gorączkę. Dawało to co prawda niewielką poprawę, bo nie była już taka rozpalona, ale gorączka nadal się utrzymywała. Siedział przy niej i czuwał przez cały czas, nie potrafił myśleć ani o jedzeniu, ani tym bardziej o dalszej podróży. Całe szczęście, że on już kiedyś przechodził przez tę chorobę, więc raczej nie groziło mu, że się zarazi. Jedyne co mógł teraz zrobić to czekać i modlić się, doskonale zdawał sobie sprawę, że ta choroba jest śmiertelna, a on bez doktora nic nie mógł zaradzić.
-Cindy… – Mały Joe ucieszył się tak jakby dostał najwspanialszy prezent na gwiazdkę, kiedy sześć dni później dziewczyna otworzyła oczy.
-Pić… – usłyszał słabo wydobywający się głos z jej spierzchniętych warg.
Mały Joe podszedł do strumienia i w dłoniach, z których zrobił łódkę nabrał do nich wody. Ostrożnie żeby nie uronić ani kropelki usiadł przy dziewczynie i delikatnie przyłożył je do jej ust. Cindy wszystko wypiła i bacznym wzrokiem rozejrzała się po miejscu, w którym byli.
-Teraz będzie już tylko lepiej. – stwierdził Cartwright, kiedy przyjaciółka położyła mu głowę na kolanach. – Postaraj się zasnąć ta choroba cię bardzo wymęczyła. – dodał.
Kiedy zobaczył jak spokojnie i miarowo porusza się jej klatka piersiowa, oparł głowę o ścianę jaskini i również zasnął, gładząc bezwiednie jej włosy o barwie mlecznej czekolady. Obudzili się dopiero dwa dni później rześcy i wypoczęci, wreszcie mogli się należycie wyspać i odpocząć po tym jak ich Cliff Kane wymęczył, a i w wypadku Cindy choroba zrobiła swoje.
Napełnili do pełna swoje bukłaki i ruszyli w dalszą drogę, niestety z pustymi żołądkami, bo w promieniu kilkunastu metrów nie było żadnej zwierzyny, ani niczego innego do jedzenia. Nagle, kiedy byli w gęstym borze, że światło słoneczne ledwo się tu przedzierało usłyszeli straszny ryk, aż drzewa się zatrzęsły i ptaki poderwały się do lotu.
-Jedźmy stąd jakoś nie mam ochoty sprawdzać co to było? – powiedziała Cindy nerwowo oglądając się za siebie.
Joe musiał przyznać jej niestety rację, co prawda miał jeszcze trochę naboi w pistolecie, ale nie wiedział jak jeszcze długo potrwa to błądzenie po Ponderosie. Gdyby ci niewydarzeni Komancze nie napadli na nich przy tym wąwozie to…, teraz kompletnie nie wiedział, w którą stronę mają jechać, kierowali się niby przed siebie, w końcu kiedyś natrafią na znajome tereny, które Joe zna jak własną kieszeń, bo w tej chwili raczej nie mógł nic takiego powiedzieć. Zgubić się nie zgubili, ani tym bardziej nie kręcą się w kółko, ale… w tej chwili miał serdecznie już dość Ponderosy, jedyne czego teraz pragnął to znaleźć się w wygodnym łóżku i napełnić sobie do pełna brzuch, przed wypowiedzeniem tego na głos powstrzymywała go myśl, że Cindy jest teraz z nim, bądź co bądź już tak wiele przeszli i nie spędza tyle czasu z Adamem, jak to zwykle bywa, kiedy są w domu.
-Cindy, Cindy… – tak go zaprzątnęły własne myśli, że nie zauważył, gdzie jego przyjaciółka jest, starał się ją jak najszybciej odszukać, ponieważ była ona tutaj pierwszy raz i prawdopodobieństwo, że się zgubi jest więcej niż pewne, a poza tym nie powinni się niepotrzebnie rozdzielać.
-Nie musisz się tak drzeć nie jestem głucha. – odparła dziewczyna jadąc od zachodniej części lasu – Jak człowiek głodny to myśli o różnych głupotach, które akurat mu przychodzą do głowy. – oznajmiła schodząc z konia i opierając się o najbliższe drzewo z jedną ze swoich toreb.
Mały Joe również siadł z konia, usiadł naprzeciwko niej i zastanawiał się co tym razem Cindy znalazła, jak przypuszczał, choć nie był pewny coś do jedzenia, ostatnim razem był to miód. Dziewczyna otworzyła sakwę w jej wnętrzu były dzikie róże, aronie i ku jego zdziwieniu… liście pokrzyw. Wyciągnął rękę po garść ciemnych owoców, co prawda były one cierpkie, bo takie one są kiedy dojrzeją, przypomniał sobie fragment jednej z lekcji biologii, kiedy panna Abigeil o nich opowiadała. Cindy wyciągnęła rękę po garść czerwonych owoców, a potem włożyła do ust, kolejną rzeczą, która w nich wylądowała były liście pokrzyw. Mały Joe aż się skrzywił, na myśl o tym, że dziewczyna będzie mieć bąble na języku.
-Jak wie co się zrobić żeby nie było tych specyficznych właściwości, które sprawiają, że pokrzywa parzy, to są bardzo smaczne. – poinformowała go widząc jak zamyka również ze strachu oczy.
Mały Joe niepewnie wziął do ręki jeden z liści, kiedy z powrotem otworzył oczy, faktycznie gdy go dotknął nie poczuł żadnych bąbli pokazujących mu się na skórze, a następnie włożył go sobie do ust. O dziwo, był naprawdę bardzo smaczny, w smaku trochę przypominał rukolę*. Nabrał sobie ich solidną garść i włożył do buzi, spróbował również dziko rosnącej róży, była znacznie lepsza niż aronia, ale w takich warunkach był gotowy wszystko zjeść byleby mu kiszki marsza nie grały. Popili to jeszcze wodą z bukłaków i ruszyli w dalszą drogę. Mały Joe nie mógł się nadziwić z zachwytu i radzenia sobie przez nią w tak spartańskich warunkach, ale pewnie gdyby ją o to zapytał odpowiedziała by mu, że wie to wszystko z książek. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że łączy ich coś naprawdę wyjątkowego, tylko nie bardzo wiedział jak to nazwać, ale na pewno nie była to miłość.
-Co miałaś na myśli, kiedy mówiłaś „Jak człowiek głodny to myśli o różnych głupotach, które akurat mu przychodzą do głowy”. – zapytał znienacka Joe cytując jej własne słowa.
-Że jedyne czego teraz się pragnie to znaleźć się w wygodnym łóżku i napełnić sobie do syta brzuch. – odpowiedziała mu Cindy.
Mały Joe patrzył na nią jak zaczarowany, powiedziała dokładnie to samo co on wcześniej sobie pomyślał, czyżby to była jakaś telepatia, że potrafią sobie czytać w myślach.


*Rośnie dziko w basenie Morza Śródziemnego, nad Morzem Czarnym (Bułgaria, Krym), w Afryce (Republika Czad), w Azji Zachodniej, na Kaukazie, Zakaukaziu, w Turkmenistanie. Rozprzestrzenił się też jako gatunek zawleczony lub uciekinier z uprawy w wielu innych rejonach świata: w pozostałych rejonach Europy, w Afryce Południowej, Indiach, w Australii i na Nowej Zelandii, w Ameryce Północnej.

Witam po dwutygodniowej przerwie zapraszam do czytania i komentowania tej części opowiadania.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kola dnia Pią 23:52, 18 Lip 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Coli Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Strona 9 z 10

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin