Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Pocałunek z różą
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 17, 18, 19, 20, 21, 22  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Coli
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:26, 16 Maj 2014    Temat postu:

Nazajutrz rano większość mieszkańców Virginia City tłoczyło się przy biurze szeryfa. Zbliżyła się także do niego rodzina Cartwrightów, która właśnie przyjechała do miasta.
-Tym razem nie wyciągniesz brata z kłopotów złapano go na gorącym uczynku. – oświadczył Nathaniel Richardson widząc Clay’a Stafforda.
-Twój syn zabił Erykę… – powiedział Robert O’Braian do Bena Cartwrighta – …Danny złapał go jak trzymał ją w swoich ramionach, w plecach mojej córki była kula z pistoletu. – wyznał.
-Dlaczego? – dało się słyszeć głos Willa, głowę miał opartą o ścianę budynku i walił w nią pięściami. – Od dwóch miesięcy spotykałem się z Eryką, trzy dni temu poprosiłem ją o rękę, a teraz… Co to ma być? Najpierw Deisy, teraz Eryka… i jeszcze Joe musi być w to zamieszany. Znowu!!
-Kto się tak dobija? – Roy wyszedł z biura słysząc walenie.
-I jak szeryfie? – zapytał się Carol przybrany syn Roberta, który wziął go na wychowanie zaraz po tym jak jego rodzice zostali zabici przez Indian, a on ulitował się wtedy nad pięcioletnim wówczas chłopcem i przygarnął go do siebie, i razem się wychowywał z jego własnymi dziećmi Dannym i Eryką.
-A co mówi Joe? – zapytał Ben.
-Pewnie cały czas podkreśla, że jest niewinny. – stwierdził Robert O’Braian.
-Bill, przyprowadź go tutaj!! – krzyknął szeryf na swojego zastępcę.
Masters przyprowadził skutego kajdankami najmłodszego Cartwrighta.
-Od kiedy Clay sporządniał to teraz kłopoty przyczepiły się do mnie ze zdojoną siłą. – powiedział Mały Joe, kiedy zobaczył połowę swojej rodziny.
-Co ty do diabła robiłeś z moją narzeczoną sam na sam?! – ryknął na niego wściekły Will.
-Omawialiśmy niespodziankę na twoje urodziny, kiedy padł strzał w plecy Eryki i zsunęła się w moje ramiona, zakrwawiając mi ręce, dlatego wszyscy myślą, że to ja ją zabiłem. – opowiedział całe zdarzenie Joe.
Zastępca szeryfa właśnie zamierzał zabrać najmłodszego Cartwrighta do aresztu, kiedy niewidamo skąd pojawił się galopujący na swoim koniu Zorro, szybko chwycił za rękę Joe i podciągnął go. To były ułamki sekund Mały Joe błyskawicznie znalazł się na koniu za plecami zamaskowanej postaci. Po jakimś czasie za miastem Joe odwrócił do tyłu głowę.
-Mamy ogon. – powiedział widząc za nimi wzbijający się tuman kurzu i podążającą za nimi pogoń.
-Zaraz ich zgubimy. – odpowiedział mu schowany pod maską Adam – Tylko trzymaj się mocno.
Niby czego?, pomyślał Mały Joe. Adam wziął jedną z rak młodszego brata, otoczył nią swoją talię, po chwili wylądowała tam druga ręka. Pognał konia jeszcze bardziej i podążyli w stronę rzeki.
-Cholera, tutaj się ślad urywa. – powiedział Bill Masters, kiedy dotarli nad strumień.
-Wcale nie… Spójrz… – ktoś inny z pogoni wskazał na drugą stronę rzeki, gdzie były mokre ślady kopyt konia.
-Ruszcie się musimy ich przecież złapać. – odparł Robert O’Braian, który także był wśród osób, które znalazły się w pogoni.
-Po co właściwie mamy ich łapać. – stwierdził Roy – Przecież jak Zorro się za coś bierze to zawsze znajduje winnego. – dodał.
Tymczasem Mały Joe i Adam pod przebraniem Zorro dotarli na miejsce zdarzenia. Koń został przywiązany do drzewa. Jak Maria to robi, że zawsze znajduje prawdziwego winnego, myślał Adam. Cóż… trzeba przeszukać cały teren może wpadniemy na jakiś ślad, dodał w myślach.
-Opowiedz mi dokładnie wszystko po kolei. – zwrócił się do Małego Joe.
Kiedy już wszystko usłyszał rzekł:
-Więc strzał padł z okolicy tamtych krzaków i drzewa.
Udali się w tamtą stronę. Joe zagłębił się w krzaki, a Zorro poszukiwał śladów obok drzewa. Po paru minutach młodszy z braci usłyszał odgłos jakby szamotania się, więc wychylił stamtąd nieznacznie głowę. Zobaczył mocujących się ze sobą Carola i Zorro, Mały Joe był schowany w zaroślach, wiec pierwszy z mężczyzn nie wiedział, że tutaj jest jeszcze jedna osoba. Carol przez cały czas mówił, że ton zabił Erykę, ponieważ przyjęła oświadczyny Willa Cartwrighta, a nie jego, gdyż od pierwszej chwili kiedy ją zobaczył pokochał ją najszczerszą i najczystszą miłością jaką tylko można sobie wyobrazić, a ona nie dość, że nie odwzajemniała jego uczuć, to jeszcze wybrała innego. Nagle zdarzyło się coś niespodziewanego, co kazało Joe zapomnieć o myśleniu nad tym co przed chwilą usłyszał.
-Adam Cartwright. – usłyszał zaskoczony głos Carola.
Widocznie musiał mu ściągnąć maskę, myślał Mały Joe, który zamarł z przerażenia. Zmroziła go ta wiadomość. Nie mogą od tak sobie zaprowadzić go do szeryfa, bo Carol wyzna wszystkim tożsamość Zorro, chodziło po głowie najmłodszego Cartwrighta. Raczej nie miał wyboru, wyciągnął zza pasa pistolet, który mu dał Adam tak na wszelki wypadek, wyszedł z krzaków, które zasłaniały mu widoczność i strzelił w plecy Carola. Po chwili ściągnął martwe ciało z najstarszego brata, który był nieprzytomny. Jeszcze nie zdążył dobrze pomyśleć co zrobić dalej, kiedy usłyszał galopujące konie, więc szybko ściągnął z Adama strój Zorro, schował go w dziurze w drzewie, a konia rozwiązał i wypuścił, wiedział, że sam znajdzie drogę do kryjówki. Dosłownie minutę później wjechał szeryf oraz rodziny Cartwrightów i O’Braianów. Mały Joe wszystko (no prawie wszystko) dokładnie opowiedział szeryfowi.
- …musiałem go zabić… – powiedział Joe do szeryfa, kiedy stali nad ciałem Carola – …gdybym tego nie zrobił, to on zabiłby Adama.
-To podchodzi pod obronę koniczną… – stwierdził Clay – …wiec nie grozi ci żadne więzienie. – dodał.
-Jak widać można być obsesyjnie chorym z miłości. – podsumował Will.
-Jak to się mówi do trzech razy sztuka, z następną na pewno już się ożenisz. – zwrócił się do niego Clay.
-Ej, to nie było śmieszne. – poinformował bratanek Bena Cartwrighta i kopnął go w ponderosę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kola dnia Pią 22:04, 16 Maj 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:50, 16 Maj 2014    Temat postu: Pocałunek z różą

Nie wiem dlaczego Cola tak nie lubisz Willa ,że taki pech go prześladuję.
Joe zabił Carlosa i wreszcię było trochę Zorro.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Camila
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 15 Sie 2013
Posty: 4515
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:57, 16 Maj 2014    Temat postu:

Fakt, szkoda Willa, ale może w końcu mu się ułoży

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:21, 16 Maj 2014    Temat postu:

Will ma pecha do kobiet. Joe strzelający w plecy? Nie jest moim idolem, ale ... nie posądziłabym go o taki czyn. Może z troski o brata ...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:48, 22 Maj 2014    Temat postu:

Trzy dni później kiedy Roy rozmawiał z Benem, jego bratankiem oraz dwoma starszymi synami przed ich domem w Ponderosie podszedł do niego kapitan Ramon amerykańskiej armii i poinformował go:
-Znaleźliśmy w końcu miejsce pobytu tych meksykańskich rebeliantów. Ukryli się w górach przy wschodniej granicy Ponderosy z Arizoną.
-Zrobicie z nimi porządek, prawda? – zapytał szeryf.
-Chcielibyśmy, ale nie możemy. Mają zakładnika i żądają okupu. Powiedzieli, że prędzej zabiją chłopaka niż opuszczą teren Ponderosy. – oznajmił kapitan.
Ben niebezpiecznie się zachwiał i usiadł w bujanym w fotelu, który stał na werandzie.
-Rano wysłałem Joe, żeby przywiózł drewno z tamtego rejonu. Wysłałem własnego syna na bezsensowną śmierć. – ukrył twarz w dłoniach.
-Może chodzi o kogoś innego. – powiedział Ramon – Jeden z moich ludzi widział konia tego, którego wzięli na zakładnika. To był srokaty koń. – powiadomił.
-Chryste panie. – wypadło z ust przejętego Bena – Ile oni chcą? Dam każdą cenę byleby odzyskać syna żywego. – oświadczył.
-100 tysięcy. – powiedział kapitan.
-Przecież 1/5 części całego naszego majątku. – stwierdził Adam.
-Kiedy chodzi o życie najbliżej ci osoby nie liczą się żadne pieniądze, najważniejsze jest tylko to, żeby Joe wyszedł z tego żywy. Jedź do miasta, daj w zastaw ziemię i przyjeżdżaj z pieniędzmi na miejsce. – poinstruował pierworodnego Ben.
Adam stał jak skamieniały i tępo wpatrywał się w ojca.
-Co tutaj jeszcze robisz?! Rusz się!! Wolisz żeby ci brata zabili!! – senior rodu podniósł na niego głos.
Adam wskoczył na konia stojącego na podwórzu i pognał w kierunku miasta. Od chwili kiedy Joe wiedział, że to on jest Zorro to co było między nimi stało się bardzo mocne i bardzo nierozerwalne. Łączyły ich niesamowite więzi, (nie chodziło tu tylko o więzi krwi), ale o coś więcej czego nigdy by się nawet nie spodziewał. To było takie niezwykłe i przyjemne, lubili przebywać w swoim towarzystwie, rozumieli się w pół słowa, choć różnili się jak ogień i woda. Kiedy dotarł do miasta natychmiast pognał do banku, tam przypadkiem wpadł na Claya, który mu pomógł, gdy się dowiedział o co chodzi, a teraz razem pędzili w kierunku, gdzie był obóz tych rebeliantów, na miejscu w bezpiecznej odległości byli już Ben, Will, Hoss, Roy oraz kapitan Ramon, za niektórymi skałami była część jego ludzi, ale reszta wojska stacjonowała dość daleko od tego miejsca.
Po chwili od północnej strony dało się słyszeć wystrzał jednego z żołnierzy w kierunku rebeliantów. Niestety ów mężczyzna chybił. W tamtym kierunku poszybował strzał jednego z rebeliantów.
- Co ten idiota wyprawia? Wydaje mu się, że jak jest z jednej z dwóch najbogatszych rodzin z Nowego Orleanu to mu wszystko wolno. Chyba zdegraduje porucznika Stafforda do stopnia szeregowca. – mówił kapitan Ramon na temat mężczyzny, któremu zachciało się strzelać.
-Mogę. – powiedział Clay wskazując na lornetkę* wiszącą na szyi kapitana.
Minutę później przez lornetkę Clay zobaczył bardzo znajomą mu twarz, a na jego ustach pojawił się mimowolny uśmiech. Przez chwilę rozglądał się, żeby zobaczyć jak wygląda sytuacja. Była to dość liczna, niebezpieczna banda panosząca się po okolicy i czuła się bezkarne. I niestety tak się ulokowała, że żołnierze nie dali by rady się tam przedostać, bo nigdzie jakby się wydawało nie było żadnego przejścia. Clay odłożył przedmiot na miejsce.
-Dokąd się wybierasz? – zapytał go Will, gdy zauważył, że jego przyjaciel gdzieś idzie.
-Zaraz wracam. – odparł Clay. Nie takie znowu zaraz, pomyślał. Miał pewien plan, ale nie chciał nikogo wtajemniczać w szczegóły.
Stafford szybko dotarł tam, gdzie zamierzał.
-Clay, co ty tutaj robisz? – zapytał się kuzyna Edmund.
Młodszy z mężczyzn wszystko mu pokrótce opowiedział, o tym co się z nim działo od kiedy widzieli się po raz ostatni. O swoim pokrewieństwie z Cartwrightami, o tym, że ten który jest zakładnikiem rebeliantów to jego młodszy brat, o swoim karcianym nałogu, o tym, że przez jakiś czas służył w meksykańskiej armii…
-…a od paru tygodni wróciłem do zawodu. – zakończył swoją opowieść Clay, biorąc do ręki karabin drugiego żołnierza zabitego przez jednego z rebeliantów. – Jesteś w stanie tak strzelać, żeby trafić w cel i nie spudłować.
-Tak. To co wcześniej było, to przez Adriana… – wskazał na zabitego żołnierza – …potrącił mnie.
-Tylko mi nie zabij brata, bo obedrę cię ze skóry. – oświadczył Clay i usadowił się na odpowiedniej pozycji.

*lornetkę wynalazł Galileusz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 12:51, 22 Maj 2014    Temat postu: Pocałunek z różą

Kim jest ten kuzyn Edmunt ?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:43, 22 Maj 2014    Temat postu:

Akcja wyraźnie się rozkręciła, ciekawe, czy uratują Joe? Pewnie tak ... ale może on też trochę pocierpi ...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:08, 25 Maj 2014    Temat postu:

Strzały padały w różnych kierunkach od północnej strony. Meksykańscy rebelianci również odpowiadali im ogniem, ale ci co tam byli bardzo celnie strzelali i po paru minutach ¾ najeźdźców było już martwych. Zostało ich co najwyżej 10 w tym ten, co trzymał pistolet przy głowie Joe.
-Co się tam dzieje? – zapytał Ben trzymając ręką kapelusz.
-Zdegraduje. Jak nic zdegraduje, tego żołnierza. – mówił kapitan Ramon.
Adam przyłożył lornetkę do oczu. Tam gdzie był owy żołnierz zobaczył mężczyznę w mundurze celującego do jednego z rebeliantów, który od jego strzału padł martwy na ziemię. Obok niego był… Pierworodny Bena podkręcił ostrość lornetki. …Clay, który zmieniał zawartość magazynka karabinu. Gdy już go naładował przyłożył sobie do oka i szukał następnego celu. Adam zastanawiał się, w którego Stafford ma zamiar strzelić. Nagle zauważył poruszające się jego usta, coś zapewne mówił, ale co tego to już nie wiedział. Najstarszy z braci Cartwright zobaczył jak Joe niepewnie odchylił głowę w prawą stronę, jakby szykując się na najgorsze. Ledwo co się poruszył wystrzał z pistoletu Clay’a trafił w czaszkę tego co przystawiał pistolet do głowy Małego Joe, jego zawartość wytrysnęła we wszystkie strony. Joe odrzuciło metr dalej, twarz miał całą brudną od krwi i mózgu zabitego przed chwilą człowieka. Stafford odrzucił broń, zjechał po urwisku na dół i biegł w stronę młodszego brata. Ten drugi żołnierz zjechał za nim. Gdy Clay znalazł się już przy Joe, przytulił go do siebie i próbował uspokoić:
-Już po wszystkim. Jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze.
-Uważaj za tobą. – Clay usłyszał głos Edmunda.
Błyskawicznie się odwrócił, jeden z ledwo żywych rebeliantów resztkami sił celował do niego z pistoletu. Stafford z wytrenowaną szybkością przez lata przy grze w pokera strzelił od niego szybciej.
-Dobre to było. Gdzie się nauczyłeś tak strzelać? – zapytał kuzyna starszy z mężczyzn.
-Nie ważne. Chodźmy już stąd. Normalnie zwariować można. – stwierdził Clay.
Wziął brata ze sobą i udali się do konia.
-Piękny koń. – oświadczył Edmund widząc srokatą klacz* – Chciałbym mieć takiego konia. – wyznał.
-Nie jestem głodny. – odpowiedział Mały Joe Willowi, kiedy siedział już w domu na kanapie.
Przy stole siedzieli i jedli kolację jego bracia, ojciec oraz kuzyn Claya – Edmund, którego zaprosił młodszy Stafford.
Kapitan Ramon chciał go zdegradować, tak jak zapowiedział, ale Edmund sam wolał odejść w stopniu pułkownika, niż dalej służyć w wojsku jako szeregowy. Oczywiście jego przełożony zgodził się na to, gdyż każdy żołnierz będący w wojsku miał do tego prawo.
-Czyli twój ojciec i ojciec Claya byli braćmi. – powiedział Hoss.
-Tak, ale mieli jeszcze siostrę – mamę naszej kuzynki Alice. – poinformował Edmund. – No na mnie już pora, rano mam dyliżans, a co z moją propozycją? – zapytał Cleya.
-Przykro mi, ale z tobą nie pojadę. Mam tutaj pracę… – mówił młodszy z mężczyzn.
-W Nowym Orleanie też jest mnóstwo kancelarii, swego czasu przecież największe się o ciebie zabijały. – argumentował Edmund.
-…brata, rodzinę, przyjaciela. Tu jest moje miejsce, mój dom, moja rodzina i nie zamienił bym tego na żadne pieniądze, najlepsze kancelarie świata czy brylowanie na salonach. – oświadczył Clay Stafford.
-Trudno. – odparł Edmund – Przynajmniej nie każ czekać na siebie tyle czasu, czasami napisz jakiś list, że żyjesz albo nas odwiedź, jak się ma w koło same kobiety to oszaleć idzie. – oznajmił starszy Stafford.
-Jak to same kobiety? – zapytał Will.
-Moja żona – Isabella, siostra – Rebeka, wspomniana już kuzynka – Alice i jeszcze siostra Alicji – Susanna. – poinformował bratanka Bena Cartwrighta Edmund wyliczając na palcach.
Mężczyzna pożegnał się ze wszystkimi, wsiadł na konia i ruszył do miasta.
-Gdyby mnie nie było to na pewno byś z nim pojechał. – odezwał się Mały Joe, od kiedy wrócili do domu był jakiś nieswój.
Clay podszedł do niego, przyklęknął przy nim, stykali się ze sobą czołami.
-Żadna siła nie jest w stanie sprawić, żebym stąd wyjechał chyba, że po moim trupie. Nigdy cię nie zostawię. To dzisiaj uświadomiło mi, jak bardzo jestem do ciebie przywiązany, zaangażowany i jak wiele dla mnie znaczysz. – wyznał Clay i uściskał młodszego brata, ale zupełnie inaczej niż ostatnio.
Po dłuższej chwili Mały Joe wyjawił:
-Robisz to dokładnie tak samo jak mama. – Clay na samą jej wzmiankę uśmiechnął się, chciałby żeby Joe opowiedział mu o niej coś więcej, jedyne co wiedział to: „Sprawiała, że w domu zawsze była wiosna, była roześmiana i serdeczna i była najładniejszą kobietą w Nowym Orleanie”, no i jeszcze miał medalion, który mu podarował Joe**, kiedy chciał stąd wyjechać, całe szczęście, że Adam wtedy za nim pojechał i go przekonał żeby wrócił***, bo zapewne żałowałby tej decyzji do końca życia.

*na początku odcinka „Marie, my love” jest wzmianka o tym, że to jest klacz, a nie ogier.
**nawiązania do odcinka „The First Born”
***nawiązanie do pierwszej części fanficku Riki – „The First Born”


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:16, 25 Maj 2014    Temat postu: Pocałunek z różą

Nie wiem ,ja jakoś specjalnie tego Claya nie zapamiętałam.
Will to co innego ,jako bratanek Bena bardziej należał do rodziny.
W tym opowiadaniu o Zorro dla mnie jest stanowczo za mało Zorro w Zorro.
I czy kuzyn Edmunt się jeszcze pojawi ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:29, 25 Maj 2014    Temat postu:

Sporo akcji i wiele postaci ... ciekawe, co dalej z Joe i Clay'em ...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:59, 25 Maj 2014    Temat postu:

Dobrze, że Clayowi udało się uratować małego Joe. Jemu naprawdę zależy na przyrodnim bracie, co zrozumiałe, bo przecież to jego jedyna rodzina. Też jestem ciekawa, czy napiszesz jeszcze coś o Edmundzie. Fragment dynamiczny z niebezpieczną akcją tak jak bywało na Dzikim Zachodzie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:39, 28 Maj 2014    Temat postu:

-Szeryfa, szeryfa. Jesteś w tym mieście jakiś szeryf!!! – krzyczała rudowłosa panienka zsiadając z konia.
-Jestem zastępcą. W czym mogę pomóc. – powiedział Bill Masters podchodząc do niej.
-Kilka kilometrów stąd dyliżans został napadnięty przez comancheros. – mówiła szybko dziewczyna.
-Znowu meksykanie. – nagle Bill usłyszał za plecami Roya z nim była prawie cała rodzina Cartwrightów, która zaoferowała swoją pomoc.
-Gdzie panienka ich widziała? – zapytał szeryf.
-Pokażę wam. – odpowiedziała.
-Mowy nie ma, zostajesz tutaj, tam będzie niebezpiecznie i może stać ci się krzywda. – odparł podniesionym głosem Bill zapominając się, że przecież nie są na ty.
Dziewczyna najpierw z całej siły go spoliczkowała, a potem zaczęła go chciwie i namiętnie całować. Masters był zaskoczony jej reakcją. Poczuł na swoich ustach jej delikatne i mięknie wargi. Pomału zaczynało mu się to podobać. Odpowiedział jej na pocałunek zupełnie zapominając, że nie są sami i stoją na środku ulicy pełnej gapiów.
-Nadal uważasz, że nie mogę w wami jechać. – powiedziała, kiedy stykali się nosami.
-Masz nie przeszkadzać i się mnie słuchać. – oświadczył Bill. Chciał pomóc tym nieszczęśnikom, którzy są w łapach tych zbirów. Dziewczyna wskoczyła na konia.
-Panie przodem. – przemówił zastępca szeryfa. Dziewczyna odjechała kilka metrów dalej, ale była w zasięgu ich wzroku.
-Bill, ty to masz szczęście, dziewczyna nie dość, że ładna to jeszcze zgrabna… – stwierdził Mały Joe. – …i jeszcze ten temperament. – dodał.
-Jak chcesz to ją sobie bierz, ja nie jestem zainteresowany. – odpowiedział Masters.
-Tylko żartowałem, nie mam zamiaru ci zabierać dziewczyny. – stwierdził najmłodszy Cartwright.
-To nie jest moja dziewczyna. – zaoponował starszy od niego mężczyzna – Ledwo ją znam.
Kiedy już dojechali na miejsce. Schowali się na najbliższymi skałami, niestety nic nie mogli zrobić, bo teren był nie osłonięty i nie dałoby rady wziąć ich z zaskoczenia, a w otwartej walce nie mieliby szans, bo przeciwników było trzy razy więcej. Dyliżans miał rozbite koło i był przewrócony. Starsza pani tuliła do siebie swoją siostrzenicę, mężczyzna w cylindrze zasłaniał swoim ciałem swoją żonę oraz półtorarocznego synka, a przywódca comancheros przykładał drugiemu mężczyźnie do głowy pistolet.
-Puść go. – powiedział Will Cartwright, wychodząc z kryjówki.
-Gdzie leziesz? – bratanek Bena usłyszała za sobą konspiracyjny głos Hossa.
-Ten idiota już do reszty zwariował. – dało się słyszeć głos Adama.
-Życie ci nie miłe, schowaj się zanim odstrzelą ci głowę. – zwrócił się do niego Clay.
-Staram się wyciągnąć twojego kuzyna z kłopotów. – odparł mu Will półgębkiem.
Mężczyzna przystawiający pistolet do głowy Edmunda odwrócił się do tyłu i uradowany krzyknął:
-Giermo!!!
-Proszę, puść go. – przemówił Will w kierunku Mateo*.
-Ten tutaj zabił mi brata i bratanka, bo byli w bandzie z tymi rebeliantami. – palec meksykanina znalazł się na spuście.
-To, że go zabijesz, nie wróci im życia. Proszę, puść go. – odparł Will. W tej samej chwili padł strzał w plecy meksykanina i mężczyzna padł martwy.
-Może to Zorro. – stwierdził szeryf, który nadal był schowany wraz ze swoim zastępcą i pozostałą rodziną Cartwrightów. Wszyscy w dłoniach mieli broń i kompletnie żadnego pomysłu.
-Cholera. – zaklął Mały Joe.
-Co się stało? – zapytał Adam – Dlaczego nie trzymasz broni? – zadał kolejne pytanie.
-Bo jej nie mam. – odpowiedział najstarszemu bratu – Chyba ta wariatka mi ją zabrała, bo jej tutaj nie ma.
Przez następne pół godziny było słychać tylko wystrzały z pistoletu. Meksykanie padali jak muchy, bo nie mogli zlokalizować tego kto do nich strzela, więc nie mogli odpowiedzieć ogniem. Gdy padł martwy już ostatni meksykanin dziewczyna zwinnie jak sarna zeskoczyła na ziemię, w dłoni trzymała broń najmłodszego Cartwrighta. Mężczyźni chowający się za skałami podeszli do Willa oraz pasażerów z dyliżansu.
-Co ja ci mówiłem. – zwrócił się Bill do dziewczyny i chwycił ją za nadgarstek.
Dziewczyna znowu go spoliczkowała i ponownie pocałowała go w usta. Masters poczuł rozchodzące się ciepło i falę gorąca.
-Pańska narzeczona uratowała nam życie. – powiedziała kobieta tuląca do siebie malutkiego chłopca.
-To nie jest moja narzeczona. – zaoponował zastępca szeryfa.
-Co ci się nie podoba? – zapytała wypinając dumnie pierś.
-Ty… ty… jak ty się właściwie nazywasz? – zapytał Masters nie przestając trzymać jej za nadgarstek.
-Krystle Grant… – odpowiedziała – …i puszczaj to boli. – dodała.
Cartwrightowie podnieśli dyliżans, naprawili koło i opatrzyli lekko rannego w nogę woźnicę. Po chwili pasażerowie ruszyli w dalszą drogę, a siódemka mężczyzn oraz dziewczyna ruszyła z powrotem do Virginia City.
-Ale wstyd. Przecież jak się w mieście o tym dowiedzą to mnie odwołają z funkcji szeryfa. – mówił Roy.
-Jak mnie zaprosisz na kawę, kolację albo potańcówkę. – zwróciła się rudowłosa dziewczyna do zastępcy szeryfa. – To zapomnę, że mnie z wami nie było. – wyznała.


*ten Mateo z odcinka „Towarzysze broni”


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:44, 28 Maj 2014    Temat postu: Pocałunek z różą

Fajne nawiązanie do odcinka z przyjacielem Willa.
A i wolałabym ,żeby ta ta ognista panna była właśnie dla Willa a nie zastępcy szeryfa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:25, 31 Maj 2014    Temat postu:

Mały Joe siedział na wysokiej jabłoni i zastanawiał się, kto przyjdzie pierwszy Adam czy Maria. Pod drzewem był rozłożony koc, jedzenie z koszyka piknikowego i kwiaty, chciał jeszcze w porcji ciasta dla panny de la Vega włożyć pierścionek Adama, ale nigdzie nie mógł go znaleźć po mimo tego, że przeszukał cały dom. Przecież to nie igła, zastanawiał się. Na dodatek jeszcze do każdego z osoba napisał osobne kartki, żeby się dzisiaj spotkali pod starą jabłonią. Miał nadzieję, że tym razem już się uda. Jak to się mówi do trzech razy sztuka, koszyk z kwiatami i kartką nie wypalił, list i róża również, może przynajmniej dzisiaj wszystko pójdzie tak jak trzeba. Jest… ucieszył się w duchu, kiedy zobaczył zbliżającą się dziewczynę, która po chwili siadła na kocu.
-Ale miła niespodzianka. – powiedziała Maria, kiedy wzięła do ręki bukiet kwiatów i przystawiła je sobie do nosa.
Po paru minutach przyszedł Adam, dziewczyna poderwała z koca, podbiegła do mężczyzny i się w niego wtuliła.
-Zawsze potrafisz mnie zaskoczyć. – odparła myśląc, że piknik to jego sprawka.
Atmosfera była naprawdę bardzo przyjemna. Bardzo dobrze im się ze sobą było, a jeszcze lepiej rozmawiało. Pocałuj ją wreszcie zakuty łbie, pomyślał Joe, kiedy Adam zbierał z policzka Marii jakiś paproch. Najchętniej cisnął by w niego jabłkiem, ale jak któreś z nich go tutaj zauważy to momentalnie minie magiczna chwila. Po chwili pierworodny Bena nachylił się do panny de la Vega, Joe zacisnął w pięści ręce i zbliżył do swoich ust modląc się w duchu, żeby jego starszy brat wreszcie pocałował dziewczynę, ale tym razem był to paproch w oku. O rany co za leń, gdybym był na jego miejscu to bym się tak nie ociągał, myślał Mały Joe. Po jakimś czasie, gdy już Joe z nudów przysypiał, nagle zauważył jak Adam rozgląda się na wszystkie strony, czy nikt ich przypadkiem nie podgląda i… Zobaczył jak jego najstarszy brat całuje Marię bardzo powoli i z wielką rozkoszą. No wreszcie, szczerząc się od ucha do ucha. Teraz to już im pomagać nie trzeba, stwierdził. Ja za niego już się nie będę oświadczał, pomyślał. Ciekawe kiedy ogłoszą radosną nowinę, bo na ślub już raczej długo czekać nie trzeba będzie, dodał w myślach. Już dobrze było po zachodzie słońca, kiedy Mały Joe wracał do domu, przejeżdżał właśnie niedaleko jeziora Tahoe, lecz nagle zobaczył coś co kazało mu się raptownie zatrzymać. Zobaczył swojego kuzyna całującego jakąś dziewczynę, w sumie nie byłby to zadziwiający widok, ponieważ Will miał prawo do szczęścia i cieszył się, że spotyka się z jakąś dziewczyną. Zważywszy na to, że jego dwie poprzednie narzeczone nie żyją, z całego serca życzył mu żeby tym razem wszystko skończyło się szczęśliwie. Bardzo był ciekawy, kim jest wybranka jego serca. Zszedł z konia, schował się w krzakach, mało brakowało, a omal by nie krzyknął, gdyż Will całował się z Krystle Grant – narzeczoną Billa Mastersa, te rude włosy po prostu by wszędzie rozpoznał. Jak nic będą kłopoty…, stwierdził w myślach Joe …przecież jak się Bill dowie to go zamorduje. Na drugi dzień, gdy Adam, Ben i Mały Joe byli w mieście, w stronę zastępcy szeryfa biegła Krystle i jak zwykle rzuciła mu się na szyję, po chwili w najlepsze już się całowali. Po chwili para narzeczonych udała się do cukierni Grace. Mieszkańców miasta już to tak nie bulwersowało i nie dziwiło, zarówno panna Grant, jak i Bill wpadli po uszy. Joe po prostu nie mógł w to uwierzyć, jak ona mogła być tak dwulicowa i wyrachowana, przecież skoro kocha Billa, to po co zawraca głowę jego kuzynowi. Nie mógł sobie tego po prostu wyobrazić, przecież Will będzie rozczarowany i z pewnością będzie cierpiał. Mały Joe nie chciał być donosicielem, ale chyba będzie musiał powiedzieć Mastersowi prawdę i wyznać jaka jest jego narzeczona.
-Trapi cię coś? – zapytał Adam, gdyż od wczoraj Joe nie najlepiej wyglądał.
-Sam muszę sobie poradzić, raczej nie wiele mi pomożesz. – odpowiedział starszemu bratu.
Każdy z Cartwrightów zajął się tym co miał do załatwienia. Kiedy Joe załatwił to co miał załatwić udał się do kancelarii Richardsona, gdyż miał sprawę do Claya. Kiedy wszedł do pomieszczenia nikogo nie zastał, więc usiadł na fotelu swojego starszego brata i postanowił na niego poczekać, obrócił się na nim w kierunku szafy, gdzie były równo poukładane książki, ich grzbiety były okute złotymi nićmi. Nagle usłyszał głosy Nathaniela i jakiegoś innego mężczyzny. Fotel, w którym siedział Mały Joe miał tak wysokie oparcie, że osoby wchodzące do pomieszczenia nie zauważyły, że ktoś w ogóle jest w środku.
-…wystarczy, że dam to do podpisania Staffordowi i mam problem z głowy, niech on teraz się z tym użera, nas nikt nie będzie o nic podejrzewał. – mówił Richardson do towarzysza. – Dobra idę go poszukać im szybciej się tego pozbędę tym lepiej. – dodał.
-Ja też muszę coś załatwić spotkamy się za godzinę? – powiedział ten drugi i obaj wyszli.
O rany! Koniecznie trzeba coś zrobić, bo Clay będzie mieć kłopoty, pomyślał Mały Joe. Muszę go znaleźć pierwszy, dodał w myślach. Z tych zamyśleń wyrwało go wpadnięcie na zastępcę szeryfa, jego narzeczoną oraz dwóch swoich braci i ojca.
-Joe, dobrze się czujesz nie najlepiej wyglądasz? – zapytał Hoss.
Mały Joe właśnie miał odpowiedzieć, kiedy w ich kierunku biegła rudowłosa dziewczyna i wpadła w objęcia narzeczonej Mastersa.
-W oczach nam się dwoi. – stwierdził Bill.
-Nie. – odpowiedziała panna Grant – To moja siostra bliźniaczka – Taylor. – powiedziała i przedstawiła resztę ludzi. – Mój narzeczony - Bill Masters…
-Ja też mam narzeczonego… – odparła Taylor – …wczoraj poznałam kogoś wspaniałego, kto do reszty skradł moje serce, duszę i jeszcze jest nieziemsko przystojny. – podzieliła się nowiną druga panna Grant.
-…oraz rodzina Cartwrightów, Ben oraz jego synowie Adam, Hoss i Mały Joe. – dokonała dalszej prezentacji wskazując na każdego po kolei.
-…a tobie mama nie mówiła, że to nie ładnie jest podglądać. – powiedziała Taylor rozpoznając fragment kurki, którą widziała wczoraj prześwitującą przez krzaki.
-Po pierwsze to, że jesteś narzeczoną Willa nie daje ci prawa do tego co mam robić, a co nie, po drugie wcale was nie podglądałem tylko zobaczyłem przez przypadek, a po trzecie mama nie miała okazji mi tego powiedzieć, bo zmarła jak byłem mały. – odpowiedział poruszony Joe.
-To jest narzeczona Willa? – zapytał Hoss.
-Tak. Widziałem ich jak się całowali. – odparł mu młodszy brat, nagle zobaczył Claya i Nathaniela. Ten pierwszy właśnie miał zamiar podpisywać coś co mu podstawił Richardson. Joe momentalnie przypomniało się zdarzenie z kancelarii, więc migiem poleciał w ich kierunku i w ostatniej chwili wyrwał z rak Nathaniela papier, który na całe szczęście jeszcze był nie podpisany.
-Co ty najlepszego wyprawiasz? – zapytał Stafford młodszego brata.
-Może najpierw czytaj to co podpisujesz. – odpowiedział Joe próbując złapać oddech i trzymającego się za bok, gdyż go kolka złapała.
Clay czytał papier i z każdym kolejnym zdaniem coraz bardziej powiększały mu się oczy.
-Bogu dziękuj, że byłem w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, bo byś się z kłopotów nie wygrzebał. – stwierdził Mały Joe.
-Ładnie by mnie urządził, idziemy do szeryfa. – oznajmił i chwycił Richardsona pod rękę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:54, 31 Maj 2014    Temat postu:

I znów mam problemy z komentarzem ... skąd duża jabłoń w ustronnym piknikowym miejscu? Te drzewa sadzili w przydomowych sadach ... To jednak był Dziki Zachód. Pustkowia, więc owocowych drzew raczej nie było ... Joe miał kilka lat, kiedy zginęła jego matka. Trochę ją pamiętał i nieraz rozmawiali ... no i ciekawa jestem, co było w tym dokumencie, ktory podsunięto Clay'owi do podpisania ... chociaż Clay jako prawnik powinien wiedziec o zasadzie czytania tego, co się podpisuje Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Coli Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 17, 18, 19, 20, 21, 22  Następny
Strona 18 z 22

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin