|
www.bonanza.pl Forum miłośników serialu Bonanza
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kola
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kielce Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 18:57, 18 Cze 2015 Temat postu: Harry Potter i dziedzic Gryffindora |
|
|
Rozdział 1
Tajemnicze dziecko
-Tonks, masz coś tam? – zapytał David Gore swojej koleżanki z pracy, kiedy ta pochylała się nad komodą, lecz odpowiedziała mu tylko cisza.
Rozejrzał się po pokoju. Inni aurorzy porozchodzili się do następnych pomieszczeń. Salon wyglądał jak istne pobojowisko, a reszta domu wcale nie wyglądała lepiej. Nad nim górowała czaszka z wychodzącym wężem, znak rozpoznawczy Sam-Wiesz-Kogo. Na podłodze były dwa martwe ciała, kobiety i mężczyzny, a na sekretarzyku leżało zdjęcie ślubne owej pary. Żadnych innych zdjęć w domu nie było. W gruncie rzeczy było to pomieszczenie bardzo ciepłe i przytulne, gdyby nie wyglądało tak jakby przed chwilą tedy przeszło tornado.
-Norma. – stwierdził trzeci auror wychodzący z kuchni, wpychając sobie do buzi orzechowe ciasteczko, które tam znalazł.
-Na górze też nic. – odpowiedziała czarownica schodząca po schodach.
-Obszedłem cały obszar, na którym jest dom, ale nic szczególnego nie wpadło mi w oczy. – dał się słyszeć tubalny głos Kingsley’a Shacklebolt’a, który włożył głowę przez rozbite okno.
-Tonks, pomożesz nam. – dało się słyszeć głos blondwłosej czarownicy, przy której już był Tonny – Ich krewni na pewno będą chcieli pochować swoich bliskich. – stwierdziła Amanda.
-Poproście Kingsley’a. Ja już mam zajęte ręce. – poinformowała Nimfadora Tonks.
Dopiero teraz wszyscy zauważyli, że najmłodsza w tym pomieszczeniu czarownica trzyma coś na rękach przykrytych przez płaszcz. Trzech mężczyzn i czarownica zbliżyli się w jej stronę. David ostrożnie odsunął kawałek materiału, ich oczom ukazał się śpiący i wtulony w dziewczynę sześcioletni chłopczyk. Było widać po jego twarzy, że z całą pewnością płakał.
-Myślicie, że widział kto to zrobił? – zapytała w miarę cicho druga czarownica.
-Stinley, głupszego pytania już było. Trudno nie zauważyć tłumu śmierciożerców, którzy zabijają ci rodziców. – warknął Shacklebolt, lecz w duchu pomyślał, że zachowuje się jak typowa blondynka z dowcipów.
-Chodziło mi o to, czy byłby w stanie rozpoznać tożsamość tych, którzy to zrobili, gdyby pokazać mu zdjęcia podejrzanych, panie przemądrzały. – odgryzła się kobieta, którą czarnoskóry czarodziej traktował z góry.
Dziecko poruszyło się niespokojnie w ramionach Tonks jeszcze mocniej się do niej tuląc.
-Cicho. – zirytowała się dwudziestoczteroletnia dziewczyna, patrząc to raz na koleżankę z pracy, to raz na towarzysza z Zakonu Feniksa.
-Wracajmy już. – rzekł David, który dowodził tą pięcioosobową grupą aurorów.
Zabrali ciała martwych rodziców chłopca i nim minęło pięć minut teleportowali się na terenie Ministerstwa Magii. W Kwaterze Głównej Aurorów znajdowało się kilka osób, które były na nocnej zmianie, a wśród których znajdował się sam szef Biura Aurorów – Gawain Robards. Amanda i Tonny odstawili ciała zamordowanych do odpowiedniego pomieszczenia, natomiast David, Kingsley i Tonks weszli do głównego pomieszczenia.
-Dobrze byłoby ściągnąć tutaj Amelię Bones. To pod jej biuro podlega odnajdywanie krewnych tych, których najbliżsi, w tym rodzice nie żyją. – powiedziała Tonks sadowiąc się na kanapie obok swojego szefa i odkrywając zasłonięte swoim płaszczem dziecko.
Mężczyzna po czterdziestce zbliżył się w jej kierunku. W jej objęciach zobaczył chłopczyka, który spał uroczo. Miał kruczoczarne włosy, piwne oczy, śliczny zgrabny nosek i usta w kolorze malin. Gawain zbliżył rękę w stronę dziecka.
-Nie budź go. – ofuknęła go Nimfadora podnosząc nieco głos, po chwili jednak zrozumiała, że popełniła totalną gafę. Nie dość, że zrugała swojego bezpośredniego przełożonego, to jeszcze zwróciła się do niego na ty. – Przepraszam. – odparła zarumieniona ze spuszczoną głową.
Robards tylko się uśmiechnął. W tej chwili bardziej odezwał się w niej instynkt macierzyński niż profesjonalny auror, ale wcale nie miał jej tego za złe.
-Gdyby nie miał żadnych żyjących krewnych, to zawsze możesz go adoptować. Byłabyś świetną mamą. – zwrócił się do niej Gawain podnosząc się kanapy i nalewając sobie kawy do kubka.
Na policzkach Tonks pojawiły się jeszcze większe rumieńce niż poprzednio. Delikatnie i ostrożnie żeby nie obudzić dziecka położyła go wzdłuż kanapy, a jego głowę oparła na swoich kolanach, okrywając go przy tym własnym płaszczem i gładząc go po włosach, przypatrywała się mu jak śpi.
-David, kawy. – rzekł Shacklebolt zbliżając się do ekspresu, gdy jego szef udał się w kierunku fotela, w którym zwykle siadywał Alastor Moody.
-Chętnie. – odparł mu tamten.
-Tonks? – spytał Kingsley czarownicy zapatrzonej w dziecko.
-Nie. – odpowiedziała.
W tym samym momencie zobaczyła ogon patronusa Minerwy McGonagall w szczelinie drzwi. Nerwowo przełknęła ślinę, zaraz ona i czarnoskórzy czarodziej wpadną jak śliwka w kompot. Ten Dumbledore już nie ma kiedy robić zebrań Zakonu, pomyślała.
-Wiesz co Shacklebolt jednak daj mi tę kawę. – powiedziała po dłuższym namyśle dziewczyna.
Auror o ciemniejszej karnacji szedł do niej z kubkiem kawy, kiedy się nad nią nachylał, żeby móc jej podać naczynie, Tonks przekazała mu na ucho to co zobaczyła. Mężczyzna przekazał swojej koleżance resztę swojego dyżuru, pożegnał się ze wszystkimi i udał się na Grimmauld Place nr 12.
-Jesteśmy już prawie w komplecie, więc… - mówił Dumbledore, gdy Kingsley zamykał za sobą drzwi, równocześnie dwa razy stukając w nie różdżką, żeby je zablokować i wyciszyć.
-A Tonks… - odezwała się Emelina, więc Shacklebolt szybko wszystkim zrelacjonował co się stało.
-Niestety nie wszystko idzie tak jak trzeba. Krewni Harry’ego… - zaczął dyrektor szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
-Czarny Pan tymczasowo poluje na Gridewalda, więc Potter chwilowo może być spokojny o swój tyłek. – wciął się Severus Snape.
-Żartujesz sobie Severusie, prawda. – Albus nie był zachwycony tym co usłyszał od szpiega Zakonu. Jeśli Voldemortowi uda się zdobyć Czarną Różdżkę – najpotężniejszą różdżkę na świecie, to już nic, ani nikt nie będzie w stanie go powstrzymać.
-Ta różdżka jest w najbezpieczniejszym rękach na świecie, więc nie masz co się o nią martwić Dumbledore. – odparł Snape.
-Jeśli ona dostanie się w niepowołane ręce, Snape… - odezwał się Moody.
-Komu jak komu, ale tobie Szalonooki chyba nie muszę tłumaczyć, co to jest Przysięga Wieczysta. A mi życie jeszcze jest miłe. – spojrzał wyzywająco w oczy podstarzałego aurora nauczyciel eliksirów.
-Wracając do krewnych Harryego… - ponowił Dumbledore przerwaną mu sekwencję – …zginęli w wypadku samochodowym. Nikt nie przeżył.
-Harry nie był z nimi jakoś specjalnie związany, ale na pewno ta wiadomość nie wywrze na nim pozytywnych emocji. – stwierdził Lupin.
-Tak czy siak Syriusz nie może nad nim sprawować prawnej opieki, więc Harry najprawdopodobniej trafi do sierocińca. – rzekł Albus Dumbledore.
W tym samym momencie dało się słyszeć pukanie do drzwi. Pierwsza z brzegu osoba odblokowała drzwi i trójka dzieci weszła do środka. Na przedzie stał Harry Potter ściskając jakąś kartkę w dłoni.
-Dursleyowie nie żyją. – powiedział czternastoletni chłopak. – W tym liście, który przysłano dopiero co z Ministerstwa…
-Ja go sprawdziłam jest autentyczny, nie ma mowy o pomyłce, ani tym bardziej o podrobieniu. – przerwała mu Hermiona.
-W każdym bądź razie… - ciągnął dalej Harry - … z dniem dzisiejszym moim prawnym opiekunem jest Severus Snape.
-A to niby z jakiej racji. – oburzył się Syriusz Black.
-Tu jest napisane… - Harry przeleciał wzrokiem po zmiętym liście - …, że mój dziadek Charlus Potter i Charlotte Snape z zd. Potter to bliźnięta, więc Snape jest moim kuzynem i…
-Severusie nie mogłeś nam tego powiedzieć wcześniej. – spojrzał Albus na śmierciożercę spod swoich okularów połówek.
-Wychowywałem się w sierocińcu. Nic nie wiem o własnych rodzicach, a co dopiero o jakiś dalszych krewnych, dyrektorze. – wyznał z wielką niechęcią Mistrz Eliksirów.
-Ale gdy po raz pierwszy pojawiłeś się w szkole w twoich dokumentach, w rubryce rodzice było napisane Eileen Prince i Tobiasz Snape. – poinformowała Minerwa McGonagall.
-Może dlatego, że mnie adoptowali. – odparł jej z przekąsem profesor eliksirów.
-Harry, trafiłeś jak z deszczu pod rynnę. Sam nie wiem co jest gorsze ci mugole czy… - mówił Ron współczując przyjacielowi.
-Radziłbym ci Weasley nie kończyć tego zdania chyba, że chcesz od 1 września do 24 czerwca mieć szlaban. – rzekł Snape uśmiechając się złośliwie w kierunku rudzielca.
Ron nerwowo przełknął ślinę. W pomieszczeniu zapadła krępująca cisza.
-To kiedy się mogę do ciebie wprowadzić. – dało się słyszeć głos Pottera.
-A nie wolałbyś zostać tutaj. – Mistrz Eliksirów położył szczególny nacisk na ostatnie słowo. – I Blacka będziesz mieć na miejscu. – dodał zachęcająco.
-No… tego… yyy… - Harry’emu plątał się język, podrapał się po głowie.
Niewiadomo skąd usłyszał głos swojej mamy, mówiącej do niego „Idź do niego. No idź. Nie będziesz tego żałował.” Głos jak nagle się pojawił, tak nagle ucichał. Harry dwa razy zamrugał gwałtownie powiekami.
-Dobrze się czujesz? – zapytał Lupin, gdyż nie tylko on zauważył dziwne zachowanie nastolatka.
-Słyszeliście ten głos? – spytał niepewnie Harry.
-Voldemort? – Dumbledore spojrzał na chłopaka.
W tym samym momencie znowu usłyszał głos, ale tym razem był to jego ojciec „Życie nie jest czarne i białe, ma też różne odcienie szarości. Książki nie ocenia się po okładce. Dajcie sobie drugą szansę.”
-Nie wiem jak i skąd, ale właśnie słyszałem głos taty. – powiedział nastolatek nie przestając patrzeć na twarz Syriusza - Chciał żebym zamieszkał z nim. – wskazał ręką Snape’a – Czy jest coś o czym powinienem wiedzieć?
-Taki mały nieistotny drobiazg. – przytknął do swoich ust szklankę z brendy.
-Syriusz. – nastolatek spojrzał ostro w oczy mężczyzny.
-Przez gardło mi to nie przejdzie. Może lepiej będzie jak sam to zobaczysz. – podał mu do ręki fiolkę ze swoim wspomnieniem, które dopiero co tam umieścił.
-Nie chcę oglądać twoich wspomnień. Chce to usłyszeć od ciebie. - Harry nadal drążył.
-W naszym świecie „rodzice chrzestni” ma całkiem inne znaczenie niż w świecie mugoli. – Syriusz udawał, że zainteresowało go coś na ścianie, nie był w stanie spojrzeć w oczy Harry’ego. – U mugoli „rodzice chrzestni”, to matka i ojciec, natomiast w „naszym świecie” jeśli urodzi się dziewczynka to ma dwie matki chrzestne, jeśli natomiast chłopiec to dwóch ojców.
-Ty to nazywasz drobiazgiem. – huknął Harry tak, że aż wszyscy podskoczyli, gdy szybko skojarzył fakty.
-Przez przypadek się dowiedziałem. Gdyby nie Smark to twoi rodzice zginęliby trzy dni po tym jak się urodziłeś, a nie gdy miałeś rok. Z dnia na dzień mój najlepszy przyjaciel, a twój ojciec i ten pieprzony Wycierus stali się dla siebie jak bracia. Wybaczyli sobie dosłownie wszystko. Do tej pory nie mogę zapomnieć jak Śmiercjojad nosił cię na rękach, nucił ci kołysanki i od razu zasypiałeś jak aniołek, a jak ja cię miałem na rękach to darłeś się tak jakby cię ze skóry obdzierali. – Black z każdym wypowiadanym słowem coraz wyżej podnosił głos, aż do chwili gdy rąbnął pięścią w stół.
-Uważałem cię za przyjaciela. – oświadczył Potter patrząc się w oczy Blacka – Przyjaciel to taka osoba, która niczego nie zrobi za twoimi plecami. nigdy cię nie okłamie, a tym bardziej niczego przed tobą nie zatai. Ty najwyraźniej masz mnie w głębokim poważaniu, idź do diabła! – krzyknął Harry wybiegając i trzaskając za sobą drzwiami. Miał zamiar się spakować i zabrać się ze Snape’em jak tylko się skończy zebranie Zakonu Feniksa.
-Moje gratulacje, Black. – Snape nie mógł się powstrzymać od drwiącej uwagi.
-Wal się, Smarkerus. – odparł Black i ruszył szybko za swoim chrześniakiem.
Zebranie Zakonu skończyło się dopiero o czwartej nad ranem. Harry Potter czekał ze spakowanym kufrem i pustą klatką (Hedwiga była na łowach) oparty o kanapę w salonie. Tłumaczeń Syriusza nie chciał w ogóle słuchać, a tym bardziej widzieć go na oczy. Gdy Snape go zobaczył podszedł do niego zdecydowanym krokiem.
-Zostało jeszcze trochę proszku Fiuu, więc możecie przejść kominkiem. – rzekła Molly Weasley.
-Mój dom nie jest podłączony do sieci, gdyż nie powinien zostać namierzony ani przez Ministerstwo, ani przez Czarnego Pana. – oświadczył profesor eliksirów.
-Gościnny to ty zbytnio nie jesteś, Smark. – stwierdził złośliwie Syriusz Black.
-Taka była decyzja mojego krewnego, kiedy żył w czasach Merlina, jeśli już musisz wiedzieć, Black. – poinformował Mistrz Eliksirów.
-Chyba nie jest to do końca taki zwykły dom skoro pamięta tamte czasy? – zapytał czternastoletni chłopiec w okularach i z blizną na czole.
-W dniu moich szesnastych urodzin nie wiadomo skąd pojawił się pewien tajemniczy list, a potem się okazało, że to jest testament. W nim było napisane, że pewna rezydencja, która od bardzo dawna należy do mojej rodziny jest moją własnością. – odpowiedział Harry’emu szpieg Zakonu.
-Rezydencja? – spytał zaskoczony syn Jamesa Pottera.
-Zajechało mi Malfoyem. – powiedział Ronald Weasley.
-Będziemy mogli odwiedzić, Harry’ego? – zapytała Hermiona Granger ignorując uwagę swojego rudego przyjaciela.
-Nie mam zamiaru cię do niczego zmuszać, ani tym bardziej narzucać swoją wolę. – zakomunikował profesor eliksirów Harry’emu – Możesz zapraszać kogo chcesz i kiedy chcesz… - kontynuował dalej – …ale jeśli są to śmierciożercy, Czarny Pan lub Syriusz Black to nie życzę sobie tych osób w moim domu. – oświadczył Severus Snape – A co do twojego pytania, panno Granger to „Tak”.
Mężczyzna zmniejszył bagaże chłopaka do rozmiarów pudełka od zapałek i włożył do kieszeni. Chwycił Pottera za rękę i po chwili razem się teleportowali.
-Super. – ucieszyła się Hermiona – A byłam przekonana, że się nie zgodzi. – odparła z entuzjazmem. Ron dlaczego się nie cieszysz? – dodała patrząc na niego.
Ten nic nie odpowiedział tylko ze spuszczoną głową ruszył w kierunku schodów.
-Co się stało? Przecież Snape go nie ugryzie. – rzekła zdezorientowana Granger, ale odpowiedziała jej Ginny:
-On się boi…
-Przecież Snape uczy nas od czterech lat Ron wcale nie musi się go bać. – stwierdziła Hermiona.
-To nie chodzi o Snape’a. – odpowiedziała najmłodsza Weasley – Po prostu nikt nigdy nas do siebie nie zaprasza.
***
Promienie słońca przedzierały się przez ledwo widoczną szparę w oknie i padały na kanapę, gdzie jeszcze spał sześciolatek. Kilka następnych promieni padło na twarz dziecka. Chłopczyk zaczął przecierać oczy, by po chwili być już rozbudzonym na dobre. Usiadł na kanapie. Płaszcz, którym był przykryty zsunął się z niego. Natomiast on sam zaczął się z ciekawością rozglądać po pokoju, w którym się znajdował. Zsunął się z kanapy i przebiegł wzrokiem po biurkach, które wokół były rozmieszczone, a na nich panował istny bałagan.
-Chyba za bardzo nie przepadają tu za porządkiem. – powiedział nie przestając się przyglądać sześciu biurkom, które się tutaj znajdowały.
Tonks, Dawid, Amanda, Tonny i Gawain z sąsiedniego pomieszczenia usłyszeli chłopczyka przez ledwo uchylone drzwi, które były tak umieszczone, że ten ich nie zauważył.
-Nie zaszkodzi jak zrobię tu mały porządek. – stwierdził, nie wiedząc, że w sąsiednim pokoju znajduje się pięcioro ludzi i z niemałym zainteresowaniem go obserwuje przez szczelinę w drzwiach.
Chłopczyk tylko pstryknął palcami i w jednej chwili na sześciu biurkach wszystko ładnie było poukładane.
-A mi się wydawało, że magią bezróżdżkową tylko Sam-Wiesz-Kto włada. – powiedziała cicho Amanda.
Dawid tylko przyłożył palec do ust dając jej tym znać, żeby siedziała cicho. Chłopczyk ruszył wąskim korytarzem przed siebie.
-Bo cię zauważy. – powiedział Tonny w ostatniej chwili chowając głowę Tonks poniżej poziomu szyby.
-Boni, te szyby są zrobione z lustra weneckiego. – oznajmił Robards – My możemy go zobaczyć, ale on nas już nie. – poinformował go szef Biura Aurorów.
Kolejne biurka jakie chłopczyk znajdował na swojej drodze wcale nie wyglądały lepiej niż te w pierwszym pokoju. Gdy już za pomocą swoich czarów posprzątał wszystkie biurka w Kwaterze Głównej Aurorów, usłyszał czyjś krzyk:
-Gdzie jest ta cholerna teczka, tu nic nie można znaleźć!! - dziecko podążyło w kierunku, z którego dobiegł go ów głos.
-Przecież jest tutaj czysto jak w muzeum, więc dlaczego pan nie może znaleźć tego czego szuka. – zwrócił się chłopczyk do pięćdziesięciopięcioletniego mężczyzny.
Człowiek zastygł przez chwilę w bezruchu wpatrując się w dziecko, lecz po chwili oprzytomniał.
-Dzień dobry, proszę pana. – rzekł sześciolatek. – Jeśli pomogę panu znaleźć tę teczkę, którą pan szuka, powie mi pan, gdzie jest toaleta. – zaproponowało dziecko.
-Wątpię, żebyś wiedział, gdzie znajduje się czerwona teczka. Położyłem ją przecież rozłożoną na biurku. – poinformował człowiek.
Chłopiec podszedł do regału, gdzie pofrunęła teczka z biurka i ją stamtąd wyjął.
-To ta? – zapytał, gdy podawał mu przedmiot, mężczyzna w średnim wieku ją otworzył.
-Skąd wiedziałeś, o którą mi chodzi? – spytał zaskoczony jegomość przyglądając się bacznie dziecku.
-Intuicja. – odparł chłopiec.
-Jestem Derek Cook, a toaleta jest tam. – zwrócił się do niego mężczyzna podając mu rękę na przywitanie, a potem wskazał mu ręką na pożądanie pomieszczenie.
-Severus Snape. – przedstawiło się dziecko – Dziękuję. – rzekł chłopiec i podreptał w tamtym kierunku.
Gdy drzwi się za nim zamknęły do pokoju, gdzie znajdowało się biurko Cooka weszła pozostała piątka aurorów, którzy akurat przebywali w Kwaterze Głównej Aurorów.
-Co ci powiedział? – zapytała Tonks bez żadnych wstępów.
-Tylko mi się przedstawił nic więcej. – odpowiedział Derek. – Skąd on tutaj się wziął? – zapytał.
-Jego rodzice zostali zabici przez śmierciożerców, ale jakimś cudem jego nie zauważyli. – poinformował Dawid.
Po kilku minutach chłopiec wyszedł z toalety i ruszył w powrotną drogę do głównego centrum, gdzie już kręciła się piątka aurorów.
-Dzień dobry. – powiedział na przywitanie, następnie usiadł na kanapie.
-Witaj, młody człowieku. – zwróciła się do niego Tonks, stawiając przed nim na stole talerz pełen różnorodnych kanapek oraz kubek z herbatą.
-Nie, dziękuję. – odpowiedział, po pomieszczeniu przeszedł szmer.
-Nie jesteś głodny? – zapytała zaskoczona Nimfadora Tonks siadając koło niego.
-Jestem, ale tata mi zawsze powtarzał, że nie mogę niczego brać od obcych. – odpowiedziało grzecznie dziecko.
-Wcale nie zamierzam cię otruć. – oświadczyła różowowłosa dziewczyna.
-Ale są tacy co by bardzo tego chcieli, gdyby tylko wiedzieli, że udało mi się przeżyć ubiegłą noc. – poinformowało dziecko.
Podciągnęło nogi pod brodę i skuliło się w rodu kanapy, starając się za wszelką cenę nie myśleć o jedzeniu. Tonks zastanawiała się jak przekonać małego do jedzenia, ale jego argumenty były bardzo logiczne, nawet jak na sześcioletniego chłopca. W tym samym czasie do pomieszczenia weszła kobieta z kwadratową szczęką i krótko przyciętymi brązowymi włosami. Miała niebieskie oczy, z czego jedno zdobił monokol. Jej oczy spoczęły na chłopcu wciśniętym w kącie kanapy. W rękach trzymała ogromną, grubą księgę. Przywitała się ze wszystkimi, sześciolatek podszedł do niej, ujął jej dłoń w swoją i delikatnie ucałował jej zewnętrzną stronę.
-Mały dżentelmen. – stwierdziła Tonks, komentując zachowanie chłopczyka.
-Tata mi zawsze powtarzał, że osobą starszym, a zwłaszcza kobietom należy się szacunek. – oznajmiło dziecko.
-Proszę usiąść. – zwrócił się Tonny, ustępując miejsca kobiecie. Amelia Bones usiadła na sofie, a księgę rozłożyła na stole.
-Jak mnie pani Bones odstawi do razu do Rufusa Scrimgeoura to formalności będą już zbędne. – oznajmiło dziecko.
Wszystkich bardzo zaskoczyło nieco to wyznanie i niby dlaczego miałby być odstawiony do ministra magii.
-Twoja godność młody człowieku? – zapytała Amelia, puszczając mimo uszu jego aroganckie zdanie.
-Severus Victor Snape. – odpowiedział chłopiec, który nie rozumiał zachowania pani Bones.
Kobieta przez dobrą chwilę szukała potwierdzenia tej informacji w księdze.
-Skąd wiedziałeś, że to Amelia Bones, a nie ktoś inny? – zapytała go w między czasie Tonks.
-Tata dużo mi opowiadał o Ministerstwie Magii i jego ważniejszych pracownikach. – rzekł chłopiec. – Amelia Bones jest dyrektorką Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów w Ministerstwie Magii, pod jej biuro podlegają m. in. używanie magii w świecie mugoli, znajdywanie krewnych osób, które np. tak jak ja straciły rodziców czy komisja do legalizacji animagów oraz zamykanie osób w Azkabanie, które są nielegalnymi animagami. Czarownica czystej krwi. Panna.
-Jesteś dobrze zorientowany mój drogi. – zwróciła się do niego ponownie Amelia, po chwili zadała kolejne pytanie:
-Dokładna data twojego urodzenia i imiona twoich rodziców?
-19 marca 1989r. Dolina Feniksa, Victor Snape i Nicole Scrimgeour. – odpowiedziało na jednym wdechu dziecko.
Amelia Bones właśnie miała zadać kolejne pytanie, kiedy w drzwiach Biura Aurorów pojawiła się głowa pewnego mężczyzny.
-Osobiście się tu pofatygowałem, bo już od dobrych kilku tygodni, nie mogę się doczekać raportów, sprawozdania i paru innych rzeczy. – powiedział.
-Jeszcze dziś pan minister będzie je mieć na swoim biurku. Osobiście tego dopilnuję. – oświadczył Gawain, który w obu rękach trzymał jakieś dokumenty.
-Robards, ja powinienem mieć to na wczoraj, najdalej za godzinę ma to być na moim biurku. – stwierdził Scrimgeour, omiatając pomieszczenie wzrokiem.
Severus błyskawicznie wstał z kanapy i szybko podbiegł w kierunku mężczyzny, który momentalnie wziął go na ręce.
-Jesteś tu z mamą czy z tatą? – zapytał, gdy mały siedział mu na rękach.
-W nocy zostali zamordowani przez Voldermorta. – odpowiedział chłopczyk z oczami pełnymi łez. Minister Magii przytulił do siebie sześcioletniego chłopca.
-Nic nie sprawi mi większej przyjemności niż zajmowanie się moim ulubionym siostrzeńcem. – odparł mu Rufus.
-Bo jestem twoim jedynym siostrzeńcem, wujku. – dodał Severus uśmiechając się. Mężczyzna zmierzwił mu włosy.
-Trzeba było od razu przyprowadzić go do mnie jak tylko tu trafił. – powiedział minister do szefa Biura Aurorów - Robards, ogarnij się. To nie jest twój pierwszy dzień w pracy. – za mężczyzną z dzieckiem na rękach zamknęły się drzwi.
-Trzeba było od razu przyprowadzić… - powiedział Robards naśladując głos ministra magii - …a co to ja jasnowidz jestem, żeby wiedzieć, że to twój siostrzeniec. – dodał na odchodnym i zamknął się w swoim gabinecie.
-Bardzo przepraszamy, że panią tu fatygowaliśmy, gdybyśmy wiedzieli… - odparł David Gore przepraszającym tonem.
-Nic się nie stało. – zwróciła się do niego kobieta – Ile osób jeszcze musi zginąć, żeby panowanie Sam-Wiesz-Kogo się skończyło? – powiedziała zmierzając w kierunku drzwi.
Tymczasem Rufus Scrimgeour wszedł z siostrzeńcem do swojego biura. Na środku pomieszczenia stał długi stół. Z lewej strony od wejścia było duże okno, po którego bokach znajdowały się bordowe zasłony. Na północnej ścianie znajdowała się ogromna pod sam sufit biblioteka. Obok niej znajdował się szezlong, a niedaleko wnęka, gdzie mogłaby znajdować się kuchnia, ponieważ znajdowały się tam różne szafki, mała lodówka, wyspa, przy której stały trzy krzesła i niewielki barek. Zaraz za nią znajdowały się drzwi do sąsiedniego pokoju, gdzie weszli. Pokój wyglądał przepięknie i przestronnie. W centralnym miejscu znajdowało się tam łóżko, a po prawej jego stronie kolejne drzwi. Najprawdopodobniej do łazienki, pomyślał chłopiec.
-Tutaj będziesz spał. – powiedział do małego - Ja będę spał na kanapie. – dodał Rufus.
-Panie ministrze… - dało się słyszeć nieśmiały głos sekretarki, której głowa po dwóch minutach wychyliła się przez uchylające się drzwi, gdy Scrimgeour wrócił do pomieszczenia ze stołem.
-Tak… - zwrócił się do niej mężczyzna.
-Za pół godziny będzie zebranie ze wszystkimi szefami departamentów. – oznajmiła.
-Dziękuję, że mi przypomniałaś moją droga. – rzekł minister – Nancy… - powiedział, gdy dziewczyna już wychodziła – …mogłabyś pójść do baru i przynieść talerz naleśników oraz kubek czekolady. – poprosił mężczyzna.
-Oczywiście. – odparła Nancy zamykając drzwi.
Dziewczyna była zaskoczona prośbą ministra magii. Zawsze przecież jadał w barze ze swoimi interesantami, a poza tym z tego co było jej wiadome nigdy nie jadał naleśników, nie mówiąc już o piciu czekolady. Po niecałych pięciu minutach sekretarka była z powrotem, niosąc w dłoni talerz z masą pachnących, ciepłych naleśników oraz kubkiem gorącej czekolady. Gdy weszła do komnat ministra magii przy stole siedział już były szef Biura Aurorów oraz sześcioletni chłopczyk. Dziewczyna postawiła rzeczy przed nimi na stole.
-Severusie to jest Nancy moja sekretarka, Nancy to jest mój siostrzeniec Severus. – dokonał prezentacji.
-Bardzo mi miło panią poznać. – odparł chłopiec uśmiechając się do niej i zaczął jeść.
-Cieszę się, że mogę poznać pańską rodzinę, panie ministrze. – wyznała, po chwili jednak dodała: - Nie chcę być niemiła, ale twój wujek jest bardzo zajętym człowiekiem, więc może szybko zjesz i wrócisz do rodziców. – oświadczyła dziewczyna.
-Moi rodzice zostali ubiegłej nocy zamordowani przez Voldermorta. – odpowiedział szczerze Severus zanim mężczyzna zdołał cokolwiek powiedzieć.
-Nancy, poza mną on nie ma żadnych innych żyjących krewnych, więc zostanie ze mną do dnia swojej pełnoletniości. – rzekł minister magii.
-Bardzo przepraszam, panie ministrze. – odparła zakłopotana Nancy, która popełniła wielką gafę – Moje kondolencje z powodu straty siostry i szwagra. – odparła skruszona dziewczyna, której było przykro.
Za drzwiami dało się słyszeć ruch i szepty ludzi.
-To ja może tam dokończę… - chłopiec wskazał na wyspę – …a wujek niech zajmie się swoimi sprawami. – oznajmił i ruszył wraz z rzeczami w tamtym kierunku.
-Może go stąd zabrać, żeby nie przeszkadzał. – zaproponowała Nancy, gdy mały siedział już na wysokim krześle i w najlepsze pałaszował naleśniki popijając ciepłą czekoladą, która przyjemnie grzała go od środka.
Zebranie szefów departamentów już w najlepsze trwało. Co jakiś czas Severus słyszał pojedyncze zdania, gdy czytał pierwszą wyciągniętą z brzegu książkę, kiedy leżał na brzuchu na szezlongu.
-Panie ministrze… - zwrócił się do najważniejszego urzędnika w Ministerstwie Magii jeden z jego pracowników, kiedy on jak i innych uczestników zebrania zobaczył coś czego codziennie raczej się nie widywało.
Rufus Scrimgeour obejrzał się za siebie, żeby zobaczyć o co im chodzi, skoro zbytnio nie interesowali się zebraniem, tylko czymś co jest za nim. Odwrócił się na krześle o 180 stopni i zobaczył jak metr nad ziemią unosi się szezlong, a na nim Severus czytający jakąś książkę, bo widział jak sześciolatek porusza ustami.
-Severusie co to za książka? – zapytał go minister magii, gdy już mu minęło zaskoczenie.
-„Standardowa księga zaklęć, stopień 1” – odpowiedział malec, po chwili spojrzał na twarz swojego wujka, a potem w dół, żeby zobaczyć czemu tak wszyscy się przyglądają. –Ja nie zrobiłem tego specjalnie, przysięgam. – odparł szybko chłopiec widząc, że mebel, na którym się znajduje unosi się w powietrzu.
-Wiem, Severusie. – zwrócił się do niego Rufus spokojnym tonem.
Dziecko znalazło szybko przeciwzaklęcie, po jego wypowiedzeniu mebel powoli wylądował na podłodze. Minister Magii wstał z krzesła, podszedł do biblioteki i wyjął inną książkę.
-To będzie bardziej bezpieczniejsze. – odparł i podał siostrzeńcowi album o zwierzętach. – Zapewniam cię, że szkoły i nauki jeszcze będziesz miał dość. – dodał.
Popołudniu minister magii wraz ze swoim siostrzeńcem udali się na ulicę Pokątną, żeby zrobić zakupy. Najpierw udali się do sklepu Madame Malkin, gdzie zakupili trzy komplety szat: codzienną, wyjściową oraz na specjalne okazje. Kolejnych punktem były Esy i Floresy. Kiedy zbliżali się w ich kierunku, Rufus poczuł na sobie spojrzenie czyichś oczu, mocno zacisnął palce na schowanej w kieszeni różdżce, żeby móc ją w razie czego użyć. Przez następnych kilka minut owe oczy nadal śledziły ruchy ministra magii oraz sześciolatka. W pewnym momencie na dwójkę przechodniów wyskoczył mężczyzna w średnim wieku.
-Szalonooki musisz się czaić jak jakiś śmierciożera. – powiedział Scrimgeour z wyciągniętą w jego kierunku różdżką – Mogłem cię zabić. – dodał chowając przedmiot z powrotem do kieszeni.
-Sprawdzam tylko pański refleks, panie ministrze. – odpowiedział Alastor Moody – Za biurkiem kondycji się raczej nie nabywa. – stwierdził fakt.
-Severusie, to jest… - Rufus już chciał przedstawić drugiego mężczyznę.
-Słynny Alastor Moody, pogromca wielu śmierciożerców, zarówno tych martwych jak i wsadzonych do Azkabanu przez niego osobiście. – wyrecytował chłopiec.
-Eee tam. – odparł drugi czarodziej, na którego policzkach pojawił się niewielki rumieniec zakłopotania. –Tylko dobrze wykonuję swoją pracę. – dodał.
-Jak dla mnie jest pan równie wielki co Harry Potter. – powiedziało podekscytowane dziecko ciesząc się, że osobiście poznało legendarnego aurora, o którym tata mu tyle opowiadał.
-Bez urazy Szalonooki, ale trochę nam się śpieszy. – powiedział Rufus zagarniając dziecko ramieniem i ruszyli w dalszą drogę pozostawiając doświadczonego aurora na środku ulicy.
Gdy znaleźli się już w księgarni Esy i Floresy, minister magii zapytał swojego siostrzeńca:
-Wolisz tą czy tą? – w lewej ręce trzymał standardowe klasyczne baśnie znane przez każde dziecko czystej krwi, a w prawej popularne „Baśnie Barda Beedle'a”.
-O rany. – sześciolatek podrapał się po głowie, tata czytał mu baśnie na dobranoc, ale okładce książki to on się zbytnio nie przyglądał. – Proszę pana. – chłopiec zwrócił się do sprzedawcy.
-W czym ci mogę pomóc mój drogi. – zaoferował się sklepikarz, który był podekscytowany tym, że sam minister magii robi u niego zakupy.
-W której książce znajduje się „Baśń o mądrym gryfie”? – zapytał Severus.
-Pewnie to twoja ulubiona co? – zapytał go sprzedawca, chłopiec pokiwał potakująco głową. – Ta w lewej.
Minister odłożył „Baśnie Barda Beedle'a” na półkę, natomiast tą drugą książkę położył na małym stosiku, który się piętrzył niedaleko. Wziął książki na ręce i zaniósł je do kasy. Po kilku chwilach już spacerowali ulicą Pokątną.
-Severusie masz ochotę na lody? – zapytał się siostrzeńca Rufus. – Severusie, Severusie. – powtórzył minister magii, gdy zauważył, że małego nie ma obok niego.
Przez chwilę myślał, żeby sprowadzić aurorów, bo został pewnie porwany przez śmierciożerców. W następnej kolejności przyszło mu do głowy, że może jest gdzieś w tym tłumie ludzi. Kolejna myśl jaka mu przyszła do głowy to to, że się najzwyczajniej w świecie zgubił. Mężczyzna znalazł go z przyklejonym do szyby nosem przed sklepem Różdżki Ollivandera. Sześciolatkowi z otwartych drzwi sklepu przypatrywał się jego właściciel.
-Severusie, różdżkę dostaniesz dopiero za pięć lat. – powiedział do niego Rufus, kiedy zobaczył jak dziecko wzdycha na widok różdżek, powystawianych na wystawie sklepu. –Może wolisz miotłę. – wskazał na sklep Markowy sprzęt do Quidditcha.
-Nie przepadam za quidditchem, ale za to bardzo lubię zwierzęta. – wyznał chłopiec nie przestając się wpatrywać w wystawę.
Przez drobną chwilkę przeszło ministrowi magii przez myśl czy by mu nie kupić kota albo sowy, lecz po chwili zganił się w myślach. Przecież jest jeszcze na nie za mały, a obowiązek zajmowania się zwierzęciem spadłby na mnie, pomyślał mężczyzna.
-Masz ochotę na duże lody z czekoladową polewą. – zaproponował Scrimgeour malcowi.
-Wolałbym pójść na cmentarz i odwiedzić rodziców. – szczerze wyznał sześcioletni chłopczyk.
Pomysł na to opowiadanie jest mojego autorstwa, lecz cała reszta należy do świata J. K. Rowling. Mam nadzieję, że się wam spodoba, bo nie chciałabym zakończyć tego opowiadania na jednym rozdziale. Rozdziały zawsze będą tej samej długości, ale za często nie będą się one ukazywać, gdyż wyżej wymienioną notkę z przerwami pisałam dwa tygodnie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kola dnia Czw 22:44, 18 Cze 2015, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 20:10, 18 Cze 2015 Temat postu: |
|
|
Cytat: | W tym samym momencie znowu usłyszał głos, ale tym razem był to jego ojciec „Życie nie jest czarne i białe, ma też różne odcienie szarości. Książki nie ocenia się po okładce. Dajcie sobie drugą szansę.”
-Nie wiem jak i skąd, ale właśnie słyszałem głos taty. |
" słyszenie głosów, których nikt inny nie słyszy, nie jest dobrą oznaką, nawet w świecie czarodziejów" - no, nie mogłam się powstrzymać...
Cytat: | natomiast w „naszym świecie” jeśli urodzi się dziewczynka to ma dwie matki chrzestne, jeśli natomiast chłopiec to dwóch ojców.
(...)
-Przez przypadek się dowiedziałem. |
I nikt inny o tym nie wiedział? Nikt się nie interesował, kto jest drugim ojcem chrzestnym? Najpierw ustanowili Blacka oficjalnym ojcem chrzestnym a potem, w tajemnicy, poprosili o to Snape'a?
Ciekawe... może kolejne rozdziały wyjaśnią coś więcej, bo jak na razie jest to dosyć zagmatwane...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kola
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kielce Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 20:45, 18 Cze 2015 Temat postu: |
|
|
senszen napisał: | Cytat: | W tym samym momencie znowu usłyszał głos, ale tym razem był to jego ojciec „Życie nie jest czarne i białe, ma też różne odcienie szarości. Książki nie ocenia się po okładce. Dajcie sobie drugą szansę.”
-Nie wiem jak i skąd, ale właśnie słyszałem głos taty. |
" słyszenie głosów, których nikt inny nie słyszy, nie jest dobrą oznaką, nawet w świecie czarodziejów" - no, nie mogłam się powstrzymać...
Cytat: | -Voldemort? – Dumbledore spojrzał na chłopaka. |
Jednak jest ktoś kto by uwierzył, że Harry wcale nie zwariował!
Cytat: | natomiast w „naszym świecie” jeśli urodzi się dziewczynka to ma dwie matki chrzestne, jeśli natomiast chłopiec to dwóch ojców.
(...)
-Przez przypadek się dowiedziałem. |
I nikt inny o tym nie wiedział? Nikt się nie interesował, kto jest drugim ojcem chrzestnym? Najpierw ustanowili Blacka oficjalnym ojcem chrzestnym a potem, w tajemnicy, poprosili o to Snape'a?
Cytat: | Gdyby nie Smark to twoi rodzice zginęliby trzy dni po tym jak się urodziłeś, a nie gdy miałeś rok. Z dnia na dzień mój najlepszy przyjaciel, a twój ojciec i ten pieprzony Wycierus stali się dla siebie jak bracia. Wybaczyli sobie dosłownie wszystko. Do tej pory nie mogę zapomnieć jak Śmiercjojad nosił cię na rękach, nucił ci kołysanki i od razu zasypiałeś jak aniołek, a jak ja cię miałem na rękach to darłeś się tak jakby cię ze skóry obdzierali. – Black z każdym wypowiadanym słowem coraz wyżej podnosił głos, aż do chwili gdy rąbnął pięścią w stół. |
Tutaj masz fragment, gdzie wszystko zostało dokładnie wyjaśnione.
Ciekawe... może kolejne rozdziały wyjaśnią coś więcej, bo jak na razie jest to dosyć zagmatwane...
Jeśli coś jeszcze wydaje ci się niejasne to pytaj. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kola dnia Czw 20:49, 18 Cze 2015, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 21:10, 18 Cze 2015 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Tutaj masz fragment, gdzie wszystko zostało dokładnie wyjaśnione. |
to nie jest odpowiedź na moje pytanie. W zacytowanym fragmencie tłumaczysz powody niechęci Blacka w stosunku do Snape'a - i to tłumaczy jedynie, dlaczego Black był zazdrosny. Ja byłam ciekawa dlaczego nikt inny nie wiedział, ze Snape jest ojcem chrzestnym Harry'ego/ nikt inny Harry'ego nie powiadomił o tym fakcie. I co ma znaczyć to, ze Black dowiedział się o tym przez "przypadek".
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kola
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kielce Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 21:28, 18 Cze 2015 Temat postu: |
|
|
senszen napisał: | Cytat: | Tutaj masz fragment, gdzie wszystko zostało dokładnie wyjaśnione. |
to nie jest odpowiedź na moje pytanie. W zacytowanym fragmencie tłumaczysz powody niechęci Blacka w stosunku do Snape'a - i to tłumaczy jedynie, dlaczego Black był zazdrosny. Ja byłam ciekawa dlaczego nikt inny nie wiedział, ze Snape jest ojcem chrzestnym Harry'ego/ nikt inny Harry'ego nie powiadomił o tym fakcie. I co ma znaczyć to, ze Black dowiedział się o tym przez "przypadek". |
Te informacje nie są i nie będą zamieszczone w mojej historii, ponieważ nie są aż tak istotne dla całego opowiadania, dlatego bez wyrzutów sumienia mogę ci je przekazać.
Nikt inny nie wiedział o tym, że Snape jest ojcem chrzestnym Harry'ego, ponieważ Voldemort chciał zniszczyć Potterów, a gdyby ktokolwiek inny dowiedział się o tym fakcie, Snape byłby spalony jako szpieg Zakonu.
A ten "przypadek" to, że Black któregoś dnia odwiedził Potterów, zastał Snape'a z dzieckiem na rękach, nim Lily i James zdążyli go schować w przysłowiowej szafie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 21:47, 18 Cze 2015 Temat postu: |
|
|
Dżises, Senszen podziwiam Twoją krucjatę ja zgubiłam się po kilku zdaniach...nie moje klimaty.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 22:05, 18 Cze 2015 Temat postu: |
|
|
Cytat: |
W jej objęciach zobaczył chłopczyka, który spał uroczo. Miał kruczoczarne włosy, piwne oczy, śliczny zgrabny nosek i usta w kolorze malin. |
Dziecko śpi od początku opowiadania, jak rozumiem....skąd zatem zna kolor oczu dziecka?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Czw 22:05, 18 Cze 2015, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kola
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kielce Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 22:22, 18 Cze 2015 Temat postu: |
|
|
[quote="Aga"] Cytat: | ...nie moje klimaty. |
Mimo wszystko byłoby mi bardzo miło, gdybyś tu zaglądała i komentowała, ja zawsze jeśli mam czas to zaglądam i komentuję twoje opowiadania.
[quote="Aga"] Cytat: | ..skąd zatem zna kolor oczu dziecka? |
To jest opis narratora, a nie spostrzeżenia bohatera , ale jeśli takie tłumaczenie cię nie satysfakcjonuje uznaj to za moje niedopatrzenie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kola dnia Czw 22:30, 18 Cze 2015, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 16:38, 23 Cze 2015 Temat postu: Harry Potter i dziedzic Gryffindora |
|
|
Kompletnie nie moja bajka,nie wiem kto jest kim.
To znaczy wiem ,że mały chłopiec jest czarodziejem tak ?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kola
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kielce Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 22:31, 01 Wrz 2015 Temat postu: |
|
|
Rozdział 2
Atak
-Co ty tutaj robisz? – zapytał Snape różowowłosą dziewczynę, którą byłby w stanie rozpoznać nawet na drugim końcu świata.
Nimfadora Tonks siedziała na ławce w parku, nogi miała podciągnięte pod brodę, a rękami obejmowała swoje kolana. Była odwrócona tyłem do człowieka, który zapewne skądś ją znał. Mężczyzna usiadł obok niej. Niebo zakrywała masa ciemnych chmur. Dwudziestoczterolatka spojrzała od niechcenia w bok.
-Nie mogę pozbierać myśli. – odparła szpiegowi Zakonu Tonks - Mama mi wyznała, że człowiek, którego przez całe moje życie uważam za ojca… - zawiesiła głos - Dał mi swoje nazwisko i wychował jak własną córkę, ale moim biologicznym ojcem nie jest.
-Możesz mnie pilnować, żebym nie zrobiła czegoś głupiego. Strasznie się boję, że będę chciała się z nim skontaktować, albo dam się złapać śmierciożercom żeby z nim być. – wyznała dziewczyna, której od kilku godzin dobrze się rozmawiało ze Snape’em.
Teraz na ich spadały olbrzymie krople deszczu, przed którymi zawzięcie próbowali się schronić. Biegli obok siebie w równym tempie. Gdy stanęli w przedpokoju domu dziewczyny byli przemoczeni do suchej nitki.
Po kilku chwilach siedzieli w salonie. Tonks siedziała skulona na kanapie i piła gorącą herbatę z kubka, a Snape siedział przed kominkiem, w którym płonął ogień, ubrania na nim były już suche. Obok niego stał drugi kubek z gorącym napojem.
-Jest jeszcze gorzej niż poprzednio. – powiedziała Nimfadora patrząc na okno, które zasnute było setkami kropli. – Możesz przenocować u mnie. – zaproponowała.
-Nie chce ci robić kłopotu. – rzekł Snape biorąc do ręki naczynie.
-To żaden problem. Możesz spać tutaj. – wskazała tapczan, gdzie siedziała.
-Masz jakiś koc? – zapytał Severus trzy godziny później, gdy wszedł do sypialni Tonks i usiadł na łóżku, jakby deszczu było mało doszły jeszcze grzmoty i błyskawice.
W tym samym momencie tak mocno huknęło, że Tonks aż się poderwała ze strachu i przylgnęła do niego. Już zapomniała jak to jest się przyjemnie przytulić do drugiego człowieka. Od chwili kiedy David – jej były chłopak, który pracował w departamencie Magicznych Gier i Sportów ją zostawił bardzo to przeżyła.
-Przepraszam. – powiedziała odsuwając się od Snape’a – Nigdy nie przepadałam za grzmotami. – oświadczyła. – Koce są w szafie. – wskazała na mebel.
Jeszcze dobrze Snape nie zdążył się podnieść, kiedy huknęło jeszcze bardziej niż poprzednio. Tokns wtuliła się w niego jak małe bezbronne dziecko. Po stracie Davida nie mogła sobie znaleźć miejsca. Czuła się tak strasznie samotna, choć starała się tego nie okazywać. Nie chciała być dzisiejszej nocy sama.
-Zostań. – usłyszał Snape w swoim uchu.
-To ma być jakaś propozycja. – odparł mając przez sobą jej włosy.
-Nie. Po prostu zostań. – odpowiedziała.
Po paru minutach leżeli w siebie wtuleni. Co jakiś czas za oknem było słychać raz po raz głośniejsze grzmoty od poprzednich. Tonks starała się zatuszować drżenie jej ciała jak osika przed mężczyzną, który był obok niej. Nagle coś w niej pękło. Przecież już pokazała Snape’owi, że wcale nie jest taka twarda na jaką wygląda, pokazała mu swoje najsłabsze punkty i największe słabości. Była po prostu sobą i niczego nie udawała. Przy Alexie i Davidzie, jej byłych, stawała się zupełnie inną osobą, chowała się za maską jak zwykły tchórz. Nie przepadała za Snape’em, mimo to, była przy nim tak blisko, jak nigdy by nie przypuszczała. Jej usta złączyły się z wargami mężczyzny. Pocałunki były czułe i delikatne, a jednocześnie namiętne. Z każdą kolejną minutą jego pocałunki i pieszczoty były coraz bardziej gorące, a jej ciało i zmysły stawały się rozpalone, do granic pobudzone. Czuła się taka bezpieczna, wiedziała, że może mu ufać i że jej nie skrzywdzi. Z jej byłymi chłopakami jeszcze nigdy nie doświadczyła takiej bliskości. Choć bardzo ich kochała jakaś cząstka jej ciała mówiła „Nie”, a teraz ze Snape’em było jej tak cudownie. Wolała nie myśleć, co by zrobił, gdyby powiedziała, że nigdy z żadnym mężczyzną tego nie robiła. Może to przerwać i powiedzieć „Stop” na pewno zrozumie, przecież to ona pierwsza zaczęła, a poza tym ona wcale nie chce tego przerywać. Ich ciała tańczyły w rytmie miłości i złączyły się w jedno. Za oknem burza przybrała coraz bardziej na sile, a grzmoty i błyskawice ani na moment nie przestawały cichnąć. Jęki i krzyki rozkoszy roznosiły się po całym domu.
-Możemy po porostu o tym zapomnieć albo kontynuować niezobowiązujący związek. – zaproponowała Tonks, gdy jedli rano śniadanie w łóżku. Snape pił kawę z filiżanki.
-Z doświadczenia wiem, że później któraś ze stron się angażuje i rozstania do łatwych nie należą. – stwierdził mężczyzna.
-Bardzo wygodne podejście. Najzwyczajniej w świecie boisz się stałych związków i takie rozwiązanie jest ci na rękę. – oświadczyła dziewczyna.
-Jesteś zwykła hipokrytka. Ile nie udanych związków masz za sobą? – zapytał.
Nimfadora gwałtownie odłożyła tacę na nocny stolik, wyrwała mu z ręki filiżankę i pokazała mu drzwi.
-Skoro tak wszystkich traktujesz to zostanie starą panną masz gwarantowane. – rzekł Snape, który po chwili zarobił siarczysty policzek.
Jednak nim wstał z łóżka, dziewczyna wczepiła się zachłannie w jego usta i przewróciła na poduszkę. Przez kolejne kilka godzin trudno było nauczycielowi eliksirów opuścić dom Tonks, gdyż ta skutecznie uniemożliwiała mu wstanie z łóżka, a w zasięgu jego wzroku znajdowały się bardzo krągłe i seksowne piersi, które idealnie pasowały do jego dłoni. Całe szczęście, że były wakacje i Snape nigdzie nie musiał się spieszyć.
-Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że z tą dziewczyną, która mojego pierwszego dnia w pracy wsadziła mi na głowę kociołek wyląduję w łóżku, to wysłał bym go do św. Munga na oddział dla psychicznie chorych. – powiedział Mistrz Eliksirów przyglądając się jak Tonks gotuje obiad.
-Zupełnie o tym zapomniałam. – odparła Nimfadora próbując zupy czy nie jest za słona – Prawdę powiedziawszy przed lekcją wszyscy uczniowie zrobili losowanie. Ta osoba, która wylosuje krótką słomkę miała w „miły sposób” powitać nowego profesora. – poinformowała.
-I tobie akurat trafiła się ta krótka słomka. – rzekł Snape.
-Niestety. – odpowiedziała dziewczyna.
-Nie lepiej użyć do tego czarów? – zapytał widząc, że Tonks zamierza ręcznie myć całą górę piętrzących się brudnych naczyń, gdy już zjedli posiłek. Chyba jest to zbiór z całego miesiąca, jak stwierdził w myślach, gdy ta trzymała w rękach jeden z talerzy.
-Mam problem z tymi domowymi zaklęciami. – powiedziała, Severus dwa razy ruszył różdżką i naczynia same zaczęły się myć.
Nagle dało się słyszeć pukanie do drzwi. Talerz, który Tonks trzymała w rękach upadł na podłogę i się potłukł.
-Cholera, to Fleur miałyśmy iść na zakupy. – poinformowała zdenerwowana. – Mam pomysł. – powiedziała uspokajając się, do drzwi dało się słyszeć kolejne pukanie – Dobra, ja z nią idę, a ty za jakiś kwadrans stąd wyjdziesz i zamkniesz drzwi. – oznajmiła.
Snape zrobił tak jak powiedziała Tonks i udał się do Kwatery Głównej Zakonu, żeby zobaczyć co tam Potter nawywijał. Dzięki mocy z medalionu, która uwolniła się tamtej pamiętnej nocy, wiedział, że żadna siła nie jest wstanie dostać się do jego umysłu, nawet jeśli będzie to sam Czarny Pan.
-Już się za Harry’m stęskniłeś? – warknął Syriusz, gdy Molly Weasley otworzyła drzwi Kwatery Głównej Zakonu, a w nich stał Severus Snape.
-Też się cieszę, że cię widzę, Black. – wysyczał Mistrz Eliksirów wchodząc do środka, po chwili swoje kroki skierował do kuchni.
-Harry, nie ma takiej opcji, żeby oni się pogodzili. – powiedziała Hermiona siedząca na oparciu fotela. – Poza tym rano coś ci obiecał, a teraz nie dotrzymuje tej obietnicy. – stwierdziła fakt.
-Harry, to nie tak. – zaczął Syriusz usprawiedliwiającym tonem – To jest po prostu ode mnie silniejsze. – dodał.
-To może wróć do Azkabanu skoro nie potrafisz nad sobą panować. Wystarczy tylko odrobina silnej woli. – rzekł okularnik.
-Co to kurde jest? – dało się słyszeć z kuchni głos profesora eliksirów wypluwającego z ust łyk czarnego napoju.
-Kawa, Snape, kawa. – powiedział Artur, który dzisiaj miał akurat wolne.
-Nie znoszę sypanej kawy. Smakuje jak pomyje. – poinformował szpieg Zakonu, który z kieszeni wyjął pięć galeonów. – Daję własne pieniądze na kawę, ma być rozpuszczalna, tego paskudztwa nawet nie tknę. – oznajmił i wyszedł.
-Mamo, nie tylko Snape nie cierpi takiej kawy. – wtrącił się Charlie – ¾ Zakonu lubi kawę rozpuszczalną. – zakomunikował jej drugi w kolejności starszeństwa syn.
-Voldemort zaprzestał poszukiwań Grindewalda? – zapytał Dumbledore pięć godzin później na zebraniu Zakonu.
-Nie. – odpowiedział mu profesor eliksirów. – Co więcej Czarny Pan chce żebym zmienił pracę. – ogłosił.
-Dobre sobie przecież po za nauczaniem nic innego nie potrafisz. – dało się słyszeć z drugiego końca stołu głos Syriusza Blacka.
-On uważa, że większy pożytek ze mnie będzie w Ministerstwie. – kontynuował szpieg Zakonu.
-I niby w jakim departamencie masz pracować? Przestrzegania Prawa Czarodziejów? Jak tylko zobaczą Mroczny Znak wsadzą cię do Azkabanu. Zza krat nikogo raczej nie będziesz mógł szpiegować. – głos Blacka aż kipiał od sarkazmu.
-Myślisz, że Czarny Pan tego nie przewidział. – oświadczył Severus Snape i podniósł rękę do góry.
Wszyscy członkowie Zakonu zobaczyli, że na lewym przedramieniu nie było żadnego znamienia.
-To, że go nie widać, nie znaczy, że go tam nie ma. – powiedział Snape opuszczając rękę.
-To gdzie Voldemort chce żebyś pracował? – zapytał dyrektor Hogawartu.
-W Biurze Aurorów. – odpowiedział Snape. Syriusz Black parsknął śmiechem.
-Będzie ci potrzebne szczęście. – powiedziała Tonks – Ktoś kto nie jest żółtodziobem, musi w pojedynku pokonać Szalonookiego, żeby dostać posadę aurora, a jeszcze nikomu się to nie udało. – poinformowała. – No chyba, że Moody da ci fory. – dodała.
-Tonks,… - zaczął Severus Snape akcentując każde słowo – …wcale nie potrzebuję forów, żeby pokonać tego… - prychnął, resztę zdania wyszeptał jej wprost do ucha. – …podstarzałego dziada. Dziewczyna udała nagły atak kaszlu, żeby zatuszować napad gwałtownego śmiechu.
-A mi się wydawało, że znalezienie nowego nauczyciela OPCM-u to będzie jedyny problem w nowym roku szkolnym. – powiedziała Minerwa McGonagall.
-Horacy bardzo się ucieszy, że będzie mógł wrócić. – oświadczył Albus Dumbledore.
-Czarny Pan też. – oznajmił Snape – Jeśli zamach na Slughorna mu się powiedzie to już nie będzie musiał szukać czarnej różdżki. – zakomunikował.
-Super. To jeszcze teraz trzeba będzie pilnować tego grubasa. – stwierdził Moody.
Dyrektor Hogwartu opowiadał co planuje zrobić, jednak myśli szpiega Zakonu odpłynęły w zupełnie innym kierunku, kiedy zamknął powieki.
Jedenastoletni chłopiec właśnie wyszedł ze sklepu Madame Malkin i skierował swoje kroki do Różdżki Olivandera. Ledwo otworzył drzwi usłyszał dzwonek, który znajdował się nad nimi. Rozejrzał się niepewnie i zrobił kilka kroków w przód.
-Dzień dobry. – powiedział chłopiec.
Przed nim znikąd nagle pojawiła się mgła, a on gwałtownie zakaszlał, kiedy w jego nozdrza wdarł się zapach starości i kurzu. Z mgły wyłonił się staruszek o wielkich srebrnych oczach, które w półmroku płonęły blado jak dwa księżyce.
-Dzień dobry. – odpowiedział, a mgła jak nagle się pojawiła tak nagle zniknęła. – Nie sądziłem, że cię zobaczę, a jednak jesteś, Severusie. Masz oczy swojej matki. Takie tajemnicze i przenikliwe. Doskonale pamiętam, kiedy tu przybyła żeby kupić swoją pierwszą różdżkę. Dziewięć i ¾ cala, berberys, bardzo elegancka. Doskonała do rzucania zaklęć i uroków.
Olivander zbliżył się do chłopca, który poczuł, że ma wielką ochotę zamrugać powiekami. Te oczy przewiercały go na wylot.
-Natomiast twój ojciec wybrał cyprys. Dwanaście cali. Bardzo poręczna. Godna mocy swojego właściciela. Mężczyzna podszedł do nastolatka bliżej.
-No dobrze… Popatrzmy. – wyciągnął z kieszeni długą taśmę ze srebrną podziałką, która sama już zabrała się do mierzenia.
-No dobrze, proszę spróbować tą. Czarny bez i włos z ogona jednorożca. Dziesięć cali. Dopasowująca się do ręki. Proszę wziąć i machnąć.
Severus właśnie zamierzał nią machnąć, kiedy właściciel sklepu mu ją wyrwał i wepchnął kolejną.
-Tarnina i serce smoka. Osiem i pół cala, sztywna. No, proszę spróbować…
Severus próbował i próbował. Nie miał pojęcia, o co panu Olivanderowi chodzi. Stos wypróbowanych różdżek rósł w zastraszającym tempie.
-Wygląda na to, że nie ma dla mnie różdżki. – powiedział Severus odkładając ostatnią różdżkę z markotną miną, po podłodze walały się wszystkie różdżki jakie tylko właściciel sklepu posiadał.
-Będziesz mieć różdżkę albo nie nazywam się Olivander. Zaraz… tak sobie myślę… właściwie dlaczego nie?... Niezwykła kombinacja… Heban i włos gryfa. Czternaście cali. Ładna i giętka. – oświadczył sklepikarz.
-Gryfa? – zapytał zaskoczony jedenastolatek. – Przecież gryfy żyły w czasach założycieli Hogwartu. – wyjaśnił.
-Rad jestem, że bystrości ci nie brakuje. Ta różdżka należała do jednego z założycieli szkoły.– odparł Olivander.
Severus machnął różdżką. Poczuł uderzenie gorąca przeszywające go od serca aż po najdalsze części ciała. Chłopiec machnął nią od niechcenia, a z niej wystrzeliły srebrno-czerwone iskry. W powietrzu unosiły się języki ognia, lecz niczego nie paliły.
-Niewiarygodne… Doprawdy niewiarygodne… - mruczał właściciel. – To naprawdę ciekawe, jak do tego doszło. Bo, widzi pan, różdżka sama wybiera sobie czarodzieja… Myślę, że możemy się po panu spodziewać wielkich rzeczy...Ostatecznie ten, którego zabije ta różdżka dokonywał wielkich rzeczy… strasznych, to prawda, ale wielkich.
Severus zapłacił siedem złotych galeonów, a następnie udał się do Esów i Floresów.
Szpieg Zakonu poczuł na swoich ustach ciepłe, jedwabiste wargi, które doprowadzały go do szaleństwa, a kolana zrobiły się miękkie. Z przyjemnością zamruczał, kiedy do jego ust, wtargnął język i doprowadził go na skraj rozkoszy. Tonks jesteś niemożliwa, pomyślał, w tej samej chwili otworzył oczy. Przed nim znajdowała się twarz Syriusza Blacka. Severus Snape z impetem zepchnął go z siebie i drugi mężczyzna wylądował na podłodze.
-Nigdy… więcej… nie… waż… się… tego… robić… - przy każdym wypowiadanym słowie miotał w niego strasznymi czarnomagicznymi zaklęciami. Kiedy skończył Black wyglądał jak ofiary Czarnego Pana po strasznych torturach. Nauczyciel eliksirów wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.
-Tym razem to już przesadziłeś. – Black usłyszał głos Lupina, gdy wypluwał krew na podłogę.
-Nawet nie będę usprawiedliwiać, Snape’a. Zasłużyłeś sobie na to. – tym razem był to Dumbledore.
***
-Ojciec mnie zabije jak mu powiem, że zgubiłem różdżkę. – powiedział Draco Malfoy do swojego przyjaciela Teodora Notta, gdy szli jednym z korytarzy Ministerstwa Magii.
Swoich ojców znaleźli w głównym centrum Ministerstwa Magii. Należeli oni do niewielkiego grona śmierciożerców, którzy mogli bezkarnie chodzić na wolności. Dwaj mężczyźni stali i rozmawiali z ministrem.
-Dzień dobry. – przywitali się kulturalnie chłopcy z Rufusem, gdy podeszli bliżej swoich ojców, a minister magii im odpowiedział.
-Mogę się dowiedzieć, dlaczego zakłócasz mi dzień pracy. – zwrócił się do swojego syna Lucjusz Malfoy. Zanim Draco zdążył otworzyć usta, odezwał się ojciec Notta:
-Jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze.
-Na co ci są potrzebne tym razem. Nową miotłę dostałeś przecież na urodziny. – powiedział pan Malfoy.
-Na różdżkę. – dało się słyszeć ledwo dosłyszalny głos Draco.
-Zgubiłeś różdżkę. – Lucjusz podniósł głos na swojego pierworodnego – Różdżki na drzewach nie rosną. Jakby tak każdy chciał gubić różdżki… Powinieneś w zasadzie mieć tylko jedną na całe życie… – inni pracownicy Ministerstwa Magii z ciekawością się przysługiwali reprymendzie jaką daje pan Malfoy swojemu jedynemu synowi.
Nagle nad fontanną, która była w samym centrum pomieszczenia, dokładnie za ministrem magii i dwójką pozostałych mężczyzn pojawił się mały chłopiec.
-Więc to twoja zguba. – powiedział sześciolatek, dzięki czarom opuszczając się powoli na ziemię – Znalazłem ją w łazience na drugim piętrze. – oznajmił, podając różdżkę Draco.
-Myślałem, że wypadła mi z kieszeni, gdzieś na korytarzu. – zakomunikował chłopak, który miesiąc wcześniej skończył piętnaste urodziny nawet nie dziękując.
-Severusie, co ci się stało w rękę? – zapytał Rufus Scrimgeour siostrzeńca widząc na jego prawej wewnętrznej stronie ręki wybroczyny.
-Mam uczulenie na włosy jednorożca. – poinformowało dziecko. –To pewnie z jego różdżki, bo jak nią czarowałem to dziwnie mnie pękła ręka, wujku. – wyjaśniło dziecko.
-Jesteś tu już od dobrych dwóch tygodni, a ja praktycznie nic o tobie nie wiem. – stwierdził minister magii.
-Raz już mi się coś takiego przydarzyło i mama smarowała mi je maścią, pamiętam, że pachniała aloesem. – zakomunikował sześciolatek.
-Jak będę mieć przerwę to skoczę na Pokątną do apteki po odpowiedni specyfik. – zwrócił się do malca Scrimgeour.
-Nie wypada, żeby minister magii chadzał po aptekach. – rzekł Lucjusz Malfoy. – Można przecież wysłać kogoś innego, co byśmy zrobili gdyby coś się panu ministrowi stało. – dodał z udawaną troską.
-Malfoy, lepiej wiem co mi wypada, a co nie. Mam nogi i sam mogę pójść, wcale nie muszę nikogo wysyłać, a poza tym przez 25 lat byłem aurorem, nie dam się zabić pierwszemu lepszemu śmierciożercy. – Rufus spojrzał na Lucjusza wyzywającym tonem.
-A nie chciałbyś się pobawić w chowanego? – zapytał minister magii siostrzeńca.
Lucjusz spojrzał na swojego syna przenikliwych spojrzeniem. Rusz się baranie, może jak się zaprzyjaźnisz z tym małym potworkiem, to minister magii da mi posadę sekretarza, o którą się tak staram od ponad pół roku i zrezygnuje z innych kandydatów na to stanowisko, pomyślał Malfoy.
Draco stał niewzruszony jak posąg. Minister Magii chyba sobie kpi, wcale nie zamierzam zajmować się tym bachorem, jest tyle ciekawszych rzeczy do robienia niż niańczenie tego dzieciaka, pomyślał.
-Może wolisz berka albo szachy. – Teodor Nott oparł ręce na kolanach i zwrócił się do sześciolatka. – Chcesz cukierka? – zaproponował wyciągając z kieszeni torebkę.
-Nie przepadam za cukierkami. – odpowiedział mu Severus Snape.
-Nie lubisz słodyczy? – zapytał zaskoczony przyjaciel Draco Malfoya.
-Lubię. – odpowiedział mu sześciolatek – Tylko cukierków nie cierpię. – dodał.
-Rozumiem. To na pewno polubisz. Gdzieś tutaj miałem czekoladowe żaby. – czternastolatek, jego piętnaste urodziny wypadały dopiero za trzy tygodnie, szukał po kieszeniach smakołyku. – Niestety została ostatnia. – dodał, podając ją dziecku. Severus odpakował i ugryzł kawałek.
-Rzeczywiście dobre. – stwierdził malec.
-W środku są karty do zbierania. Ja mam już niezłą kolekcję, ty też możesz zacząć zbierać, na co trafiłeś…
Chłopiec wyjął kartę i ją odwrócił. Z obrazka szczerzył się do niego Lord Voldemort.
-Możesz ją sobie zatrzymać. Nie chcę oglądać tej parszywej mędy, która dwa tygodnie temu zabiła mi rodziców. Merlinowi dziękować, że mi udało się przeżyć. – oznajmił sześciolatek.
Teodor Nott zbliżył się do niego i przytulił go do siebie jak brata. Severus Snape poczuł niesamowite ciepło w sercu. Zamknął oczy. „Słuchaj swojego serca, synku. Ono nigdy cię nie okłamie, zawsze będziesz wiedział kto jest wobec ciebie szczery i uczciwy, a kto fałszywy i obłudny”, przypomniał sobie słowa ojca. Dzięki swojej mocy i sercu wiedział, że od Malfoyów bije zło i odraza, a od jego wujka i tego nastolatka, który go do siebie tulił same dobre emocje i intencje.
-Znam cię dopiero od kwadransa, a jesteś dla mnie jak młodszy brat. – oznajmił mu syn Notta.
-Pewnie fajnie jest mieć brata. – stwierdził sześciolatek.
-Mam dwie młodsze siostry, to bliźniaczki, mają osiem lat, bardzo mi na nich zależy, ale czasami są tak denerwujące, że wolałbym mieć brata. – poinformował Teodor, po chwili wziął malca na barana.
-Idziesz czy zostajesz? – zapytał syn Notta swojego przyjaciela Dracona.
Młody Malfoy nawet się nie odwrócił w ich stronę i na nich nie spojrzał.
-Ten twój przyjaciel nie jest zbytnio uprzejmy, nie mówiąc już o dobrym wychowaniu. – powiedział Severus – Jak mają na imię twoje siostry?
-Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do jego fochów. Draco jest trzy razy gorszy niż kobieta w ciąży, a moje siostry to Michelle i Gabrielle. – mówił syn Notta, gdy zniknęli w jednym z korytarzy.
-To dlaczego się z nim przyjaźnisz, skoro nie umiesz zaakceptować jego wad? – dało się słyszeć głos z korytarza. Zapadła krępująca cisza. – Rozumiem. Jakby nie nazywał się Malfoy, a jego ojciec nie był najbogatszym i wpływowym czarodziejem, to byś się z nim nie przyjaźnił. Prawda. – orzekł sześciolatek. Teodor nadal milczał. – Mam rację. Dlatego milczysz. – domyślił się Severus.
-Jesteś jeszcze lepszy niż ta stara oszustka Trelawney. – odezwał się w końcu Teodor – Profesor Trelawney jest nauczycielką wróżbiarstwa. – wyjaśnił. Z korytarza nadal było słychać ich rozmowę.
-Ja nie umiem przepowiadać przyszłości. – poinformował Severus Snape. – Tylko czasami zdarza mi się używać leglimencji. – objaśnił.
-Jesteś niesamowity wiesz. Niewielu dorosłych czarodziei to umie, a ty masz dopiero sześć lat. – odparł z niemałym podziwem Teodor Nott, po chwili jednak zbliżali się powoli do końca korytarza i ich głosów już nie było słychać.
Po kilku chwilach ruszyli na zwiedzanie ministerstwa magii. Właśnie zmierzali do korytarza, gdzie znajdowało się Biuro Aurorów. Notta aż korciło żeby zobaczyć jak tam jest, więc lekko obaj wychylili głowy znad krawędzi parapetu i spojrzeli przez okno.
-Ciekawe co tutaj robi profesor Snape? – zapytał cicho Teodor widząc mężczyznę z tłustymi włosami i haczykowatym nosem.
-Jeśli uda ci się pokonać Szalonookiego w pojedynku dostaniesz posadę aurora. – usłyszeli chłopcy przez niedomknięte drzwi.
Alastor Moody wystrzelił w kierunku bruneta zaklęciem paraliżującym, ale tamten bez najmniejszego problemu je zablokował.
-I to niby ma być ten słynny pogromca śmierciożerców. – zadrwił Mistrz Eliksirów. – U Sam-Wiesz-Kogo robiłem za prawą rękę… - w kierunku aurora poleciało zaklęcie „tafli lodu”.
Mężczyzna próbował utrzymać równowagę na śliskim podłożu. Wymachując przy okazji rękami żeby się nie przewrócić.
-Baletem Bellatriks Lestrange raczej nie pokonałeś. – profesor eliksirów nie mógł się powstrzymać od sarkazmu.
Teraz Alastor Moody wściekł się nie na żarty. Gdzieś miał to, że Dumbledore poprosił go, żeby pozwolił Sanpe’owi wygrać. Z całą furią zaatakował przeciwnika. Po pomieszczeniu latały przeróżne czarnomagiczne zaklęcia. Snape i Moody toczyli ze sobą zażarty pojedynek. Szalonooki już dwukrotnie zdążył oberwać, były nauczyciel eliksirów – ani razu. O ile auror wypowiadał na głos formułki różnych zaklęć, usta szpiega Zakonu nie poruszyły się ani o milimetr. Zaklęcia niewerbalne miał w małym palcu.
-Co ten idiota wyprawia? – Tonks usłyszała w swoim uchu głos Shacklebolt’a – Na własne uszy słyszałem, jak Dumbledore go prosił, żeby pozwolił Snape’owi wygrać. – kontynuował.
Za oknem z niemałym podziwem od kwadransa dwaj chłopcy oglądali zapierający dech w piersiach pojedynek. Po następnych piętnastu minutach Szalonooki leżał na plecach z wycelowaną w swoją pierś różdżką przeciwnika.
-To było fascynujące. – powiedziała Taylor McLaggen, kiedy Moody podnosił się z podłogi. – Nauczysz mnie tego „ślizgającego” zaklęcia. - rzekła trzepocząc rzęsami do Snape’a.
Szpieg Zakonu obrzucił ją spojrzeniem. Miała niebieskie oczy w kolorze nieba, półdługie włosy w kolorze słońca i szafirową szatę, która opinała jej się na piersiach jak balony oraz pośladkach jak dwa duże bochenki chleba.
-Po pierwsze wolę rude dziewczyny… - puścił oko Tonks, która tym razem dzięki swojemu darowi, była metamorfomagiem, ślicznie wyglądała w długich kasztanowych włosach – …a po drugie kup sobie większą szatę, w tej wyglądasz jak salceson. – za tę odzywkę dostał siarczysty policzek od panny McLaggen, która wybiegła wściekła z pomieszczenia, nawet nie zauważywszy dwóch chłopców.
-Witaj na pokładzie. – rzekł do Snape’a Robards – Biurko będziesz mieć obok Kingsley’a. – poinformował.
-Szalonooki wreszcie trafiłeś na godnego siebie przeciwnika. – zwrócił się do niego David Gore, Snape rozsiadł się wygodnie za swoim biurkiem, rozkoszując się smakiem zwycięstwa.
Wolał sprowokować Szalonookiego do równej walki, niż dostać ją tylko dlatego, że ten mu się podstawi. Gawain wyszedł ze swojego biura, podszedł do niego trzymając coś w ręce, a następnie położył ów przedmiot na biurku. Było to zdjęcie dwóch niezwykle przystojnych mężczyzn stojących ramię w ramię jak bracia oprawione w złote ramki ze zdobieniami. Mężczyzna stojący po lewej stronie wydał mu się jakoś dziwnie znajomy.
-Tata byłby z ciebie dumny. – powiedział szef Biura Aurorów opierając jedną rękę o stół – Był najlepszym aurorem jakiego kiedykolwiek znałem i wspaniałym człowiekiem o wielkim sercu. – poklepał go po ramieniu i ruszył w drogę powrotną.
Snape wziął ramkę ze zdjęciem do ręki, oparł jego krawędź o klatkę piersiową i przejechał kciukiem po mężczyźnie przedstawiającego jego ojca. Starał się zapomnieć o tamtej nocy kiedy oboje jego rodzice tragicznie zginęli. Próbował wyprzeć to zdarzenie ze swojej głowy i zepchnąć je w jak najdalsze jej odmęty. Ale owo wydarzenie wracało do niego noc w noc od trzydziestu lat podczas snu lub kiedy znajdował się w pobliżu dementorów. Robards właśnie kładł rękę na klamce, gdy za sobą usłyszał:
-Sześć lat miałem kiedy to się stało, nie wiele z tego okresu pamiętam, możesz…
Gawain odwrócił głowę, rozpromienił się na te słowa, jego oczy błyszczały, a na twarzy zagościł uśmiech.
-Oczywiście. – odparł mu, domyślając się o co chce go poprosić syn najlepszego przyjaciela.
Severus podniósł się z krzesła, nie przestając trzymać w dłoni ramki ze zdjęciem zbliżył się do szefa Biura Aurorów, który otworzył drzwi swojego gabinetu i razem weszli do środka. Robards zablokował oraz wyciszył drzwi, żeby nikt niepowołany ich nie usłyszał i zaczął opowiadać szpiegowi Zakonu o jego ojcu.
-Wygląda na to, że Snape już nie będzie nas nauczać. – stwierdził Teodor, kiedy już odkleili się od szyby przez nikogo nie zauważeni i zagłębili się w następne korytarze Ministerstwa Magii.
Gdy minęli już cztery korytarze nagle w ich kierunku pomknął promień czerwonego światła. Chłopcy wpadli na ścianę, żeby przed nim umknąć.
-Cholera nie trafiłem… - usłyszeli gruby głos mężczyzny, a na podłodze zobaczyli maskę śmierciożercy, która mu spadła.
-Trzeba się stąd wynosić póki jeszcze można. – powiedział przyciśnięty przez Teodora do ściany sześciolatek. – Jak krzyknę „teraz” to uciekamy. – odparł malec.
W ich kierunku pomknęły kolejne promienie, chłopcy upadli na podłogę, zaczęli się czołgać do najbliższego korytarza. Kiedy dotarli do celu, byli już poza zasięgiem rażenia, Severus krzyknął „Teraz!” i mogli puścić się biegiem.
-Czarny Pan kazał nam zabić tego bachora!!! – usłyszeli krzyk Bellatriks Lestrange, która razem ze swoimi towarzyszami deptała im po piętach.
Teodorowi zaczęło już brakować powietrza w płucach, a w boku bardzo mocno go kłuło od długotrwałego biegu. Nie wiedział ile im udało się przebiec, ale jednego był pewien jeśli tamci ich dopadną to ich zabiją. Nott miał już zdecydowanie dość. Wolał zostać wyrzucony z Hogwartu za używanie czarów niż zostać zabity przez śmierciożerców. Wystrzelił w ich kierunku pierwszym zaklęciem jakie mu przyszło do głowy:
-Drętwota. - zaklęcie dosłownie o włos minęło jednego ze śmierciożerców.
-Musimy się rozdzielić. – usłyszał głos innego sługusa Voldermorta – Avery, ty z Amycusem i Alecto idźcie w lewo, Antonin, Bella i Mulciber w prawo, ja z Jugsonem i Thorfinn prosto. – rozporządził.
-Merlinie, dlaczego jak jest potrzebna pomoc, to nikogo w pobliżu nie ma. – sześciolatek usłyszał Teodora, który próbował uspokoić oddech. Był kompletnie zziajany.
Nim jednak minęła minuta śmierciożercy ich znaleźli i wystrzelili kolejne zaklęcia, które pomknęły w kierunku chłopców.
- Expulso, Rictusempra, Petrificus totalus. – Teodor wypowiadał kolejne zaklęcia celując przez ramię w śmierciożerców za swoimi plecami. Ostatnie z nich nawet w jednego trafiło, ale Nott nie zdążył uskoczyć, następne dwa zaklęcia wypowiedziane przez Thorfinn’a i Yaxley’a ugodziło go w nogę i bok. Upadł na podłogę.
Czternastolatek mimo to podniósł się. Powłócząc ranną nogą wraz z Severusem dowlekli się do schodów. Rana w boku coraz bardziej się rozprzestrzeniała i Teodor z każdą chwilą opadał z sił. Gdy znaleźli się w połowie schodów śmierciożercy byli na samym ich szczycie. Nott zachwiał się i spadł ze schodów. Sześciolatek podbiegł do niego.
-Uciekaj! – krzyknął starszy chłopak.
-Wystarczy, że musiałem widzieć jak umierają moi rodzice. Nie zostawię cię tutaj samego. Nigdy. – Severus był stanowczy i miał żar w oczach.
Z każdą kolejną chwilą rosła aż do olbrzymich rozmiarów czerwono-złota kula energii, która pomknęła w kierunku śmierciożerców, a wokół niego rozpościerał się żółty blask. Thorfinn i Yaxley wycelowali w niego zaklęcia. Dokładnie w tym samym momencie zbiegli się ludzie ściągnięci hukiem jaki spowodował Nott przy upadku ze schodów. Wszystko działo się w bardzo zastraszająco szybkim tempie. Zaklęcia odbiły się od kuli energii i wróciły do swoich właścicieli. Jeden został oszołomiony, a drugi odleciał do tyłu i wpadł na ścianę.
-Złapany na gorącym uczynku. – krzyknął ktoś z tłumu rozpoznając szefa Departamentu Przestrzegania Prawa – Yaxley’a, gdy przy upadku na ścianę spadła mu maska.
Jakiś auror wycelował w twarz drugiego nieprzytomnego śmierciożercy, spadła mu maska i wszyscy zobaczyli twarz Thorfinn’a.
-Następny gagatek. – dało się słyszeć głos przedzierającego się przez tłum Tonny’ego Boni, a zaraz zanim torował sobie drogę Minister Magii.
-Nic ci się nie stało? – Rufus Scrimgeour podbiegł do siostrzeńca.
-Mi nic nie jest, ale Teo jest ranny – odpowiedział malec – Proszę, pana… – chłopiec zwrócił się do jednego z trzech aurorów zabierających śmierciożerców – …tam jest jeszcze jeden, Teodor go trafił, ale reszta na pewno uciekła, kiedy narobił hałasu spadając ze schodów. – wyjaśniło dziecko.
-Lepiej sprowadzić posiłki tak na wszelki wypadek. – powiedział Tonny zapobiegawczo, z tej chwili nieuwagi skorzystał Yaxley i mu się wyrwał, ale nie zdążył uciec, bo dopadło go zaklęcie ojca Teodora.
Blondyn ze związanymi włosami wił się w strasznych konwulsjach od zaklęcia Cruciatus. Po Ministerstwie Magii roznosiły się krzyki nieopisanego bólu spowodowanych zaklęciem. Nott Sr spojrzał mu w twarz:
-Jeśli mój syn umrze to nikt nie powstrzyma mnie przed zabiciem ciebie. – oświadczył, mając na myśli Czarnego Pana, kiedy mówił nikt.
-Wiem, że pan jest zrozpaczony, załamany i wściekły, ale zostanie im złożony pocałunek dementora, więc nie musi pan wymierzać kary na własną rękę. – zwrócił się do niego jeden z aurorów.
-A ten co tutaj robi? – zapytał Draco, mając na swoim ramieniu rękę ojca, kiedy zobaczył profesora eliksirów.
-Ja od dzisiaj tutaj pracuję. – oświadczył Mistrz Eliksirów – Zanim się rozpocznie rok szkolny Dumbledore na pewno znajdzie kogoś na moje miejsce, nich cię głowa o to nie boli, Draco. – poinformował swojego chrześniaka.
-Trzymaj się Teo, będzie dobrze. – były nauczyciel przykucnął przy swoim byłym uczniu i kilkoma ruchami różdżki wyleczył ranę na nodze.
-Tego niestety nie znam. I nie potrafię ci pomóc. – rzekł szpieg Zakonu patrząc na nadal powiększającą się ranę w boku.
-Jesteś prawdziwym przyjacielem. – stwierdził nastolatek mając łzy w oczach i będąc przekonanym, że umrze – Draco gdyby był na twoim miejscu, uciekłby i zostawił by mnie samego. – mówił nie przestając trzymać chłopca za rękę i powoli zamykając oczy.
Sześciolatek wypuścił jego rękę, w której już nie czuł tętna, ukucnął i położył obie dłonie na ranie.
-Nie pozwolę ci umrzeć. Słyszysz, nie pozwolę. – wokół niego rozpościerał się blask, ale tym razem był czerwony. Po policzkach zawzięcie spływały mu łzy i kapały rzęsiście na ranę, która zaczęła się zmniejszać, ale nastolatek nadal był nieprzytomny. Wśród tłumu nastąpiło poruszenie.
-Kim jest ten chłopiec? Co to za czary? – mówili jeden przez drugiego.
-Nie wiem co to za magia. – powiedział szpieg Zakonu stojący obok Malfoów, Ministra Magii i ojca poszkodowanego chłopca – Ale obiło mi się o uszy, że łzy miłości podobnie jak łzy feniksa mają uzdrawiające właściwości. – nie było wśród tłumu nikogo, kto by nie usłyszał wypowiedzianych przez niego słów.
Nagle Teodor Nott otworzył oczy, rany już prawie nie było. Spojrzał na zapłakaną twarz sześciolatka, usadowił go sobie na kolanach i go do siebie przytulił.
-Nie potrafię wyrazić słowami ile to dla mnie znaczy. - wyznał Teodor Nott.
-Broniłeś mnie przed nimi, mimo tego, że jesteś ślizgonem. – stwierdził siostrzeniec ministra magii. – Właśnie przez magię, która we mnie jest Voldermort jeszcze nie raz będzie próbował mnie zabić. – oświadczył.
-Przecież ta przepowiednia… i Potter… to on jest wybrańcem. – Teodor starał się to wszystko ogarnąć.
-Ona jest tylko po to by odwrócić jego uwagę od prawdziwego zagrożenia. Jestem jedynym potomkiem tego, który jest równy mocą Voldemortowi i który jest w stanie go zniszczyć. To mi jest przeznaczone go zabić, a nie Harry’emu Potter’owi. Jeśli oczywiście uda mi dożyć tego momentu. – wyjawił mu sześciolatek.
-Na Merlina, dlaczego nie powiedziałeś mi tego wszystkiego wcześniej. – Rufus Scrimgeour nie mógł uwierzyć w to co słyszy.
To dziecko powinno mieć szczęśliwe dzieciństwo, powinno mieć kochającą rodzinę, matkę i ojca, powinno bawić się zabawkami oraz z rówieśnikami, zajmować się rzeczami typowymi dla dzieci w jego wieku, a nie sprawami, którymi nawet nie jeden dorosły czarodziej nie dałby sobie rady, myślał minister.
-Nie tylko ty masz pewien sekret. – wyznał Rufus patrząc na siostrzeńca – Dzięki temu, że twój dziadek wyszedł za twoją babcię, która była z dziada pradziada w Slytherininie, a tylko w męskich potomkach ujawnia się moc tego czarodzieja, Voldermort właśnie zrobił sobie we mnie wroga jeszcze potężniejszego niż Gellerta Grindewalda. – zakomunikował.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kola dnia Wto 21:01, 13 Paź 2015, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 17:53, 02 Wrz 2015 Temat postu: Harry Potter i dziedzic Gryffindora |
|
|
Ładna ta scena miłosna i rozmowa o związku.
Nigdy to nie jest łatwe ,tak w pełni komuś zaufać.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kola
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kielce Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 21:14, 11 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
Rozdział 3
Urodziny
-Szalonoooki po co przyprowadziłeś tutaj to dziecko. – Molly Weasley nie kryła swojego oburzenia, po resztą tak jak i inni członkowie Zakonu.
-Po tym co się ostatnio stało w Ministerstwie, minister magii kazał mi go pilnować dwadzieścia cztery godziny na dobę. – wyjaśnił Alastor Moody. – Molly nie czytałaś Proroka, przecież pisali o tym na pierwszej stronie „Atak śmierciożerców w Ministerstwie Magii”.
-Molly na Merlina przecież to tylko dziecko. Nie jest w stanie nam zaszkodzić. – Hagrid wprost był oczarowany chłopczykiem.
-Dzieci więcej widzą i rozumieją niż się wydaje. – dało się słyszeć zza książki głos profesora eliksirów.
-Jedyna osoba w tym domu, która jest mnie w stanie zrozumieć. – powiedziała pani Weasley, ciesząc się, że choć jedna osoba jest po jej stronie i podziela jej obawy.
-Jestem jakoś dziwnie spokojny, że on nic nikomu nie powie. – zakomunikował Albus Dumledore członkom Zakonu.
W tym samym czasie sześciolatek, któremu nie pozwolono wejść do pomieszczenia, gdzie znajdowała się większość członków Zakonu Feniksa, zaczął analizować gobelin, na którym znajdował się ród Blacków. Gdy już skończył zeszedł po schodach w bliżej nieokreślonym kierunku, na zwiedzanie reszty domu. Przechodząc koło kuchni nagle usłyszał jakby miauczenie kota. Zaintrygowany, niepewnie wsadził głowę w szczelinę między drzwiami na poszukiwania zwierzaka. Bardzo lubił zwierzęta, zwłaszcza koty. W domu mieli jednego, był czarny jak noc i umiał mówić, nazywał się Behemot. Może udało mu się uciec, albo został zabity tak jak rodzice, pomyślał siostrzeniec ministra magii. Kiedy powiedział „Kici, kici”, nie było żadnej reakcji. Więc rozczarowany skierował swoje kroki w kierunku drzwi, właśnie kładł rękę na klamce kiedy znowu to usłyszał. Chłopiec podszedł do kanapy, gdzie leżał duży wiklinowy koszyk skąd wydobywał się ów dźwięk. Podniósł koc, którym był przykryty przedmiot. Lecz w środku nie było kota, leżało tam dziecko. Chłopczyk delikatnie pogładził je palcem po policzku.
-Nie płacz. – powiedział do dziecka, które wpatrywało się w niego otwartymi oczami. – Z tym jest problem? – kiedy stwierdził, że niemowlę zrobiło w pieluchę. – Zaraz sobie z tym poradzimy. – odparł wyjmując z głębokich wnęk przy koszyku pieluchy i inne rzeczy potrzebne do przewinięcia.
Gdy już skończył zmieniać pieluchę, jak się okazało małej, a brudy wrzucił do kosza, w drugiej wnęce znalazł butelkę z mlekiem, z zamiarem jej nakarmienia, gdyż nadal kwiliła. Ostrożnie wziął dziewczynkę na ręce, przytulił ją do siebie i zbliżył do jej ust smoczek. Maleństwo upiło łyk, lecz po chwili je wypluło. Dziwne, pomyślał sześciolatek, raczej nie powinna tak robić dodał w myślach.
-Coś musi być nie tak? – powiedział tym razem na głos i spróbował zawartość butelki – Wcale się nie dziwię, że nie chcesz tego jeść, smakuje jakby ktoś do niego nasikał. – włożył dziewczynkę z powrotem do koszyka. Najpierw wylał zawartość butelki, a następnie ją dokładnie umył i osuszył. Następnie udał się do lodówki, gdzie znalazł szklaną butelkę z mlekiem. Przelał zawartość z jednej butelki do drugiej, a potem zamierzał ją podgrzać, ale kuchenka była zbyt wysoko, wiec musiał przynieść sobie stołek. Wziął mały rondelek, do którego nalał trochę wody, po czym włożył butelkę i ustawił na palnik. – Ciekawe, gdzie mogą być zapałki? – rzekł rozglądając się po kuchni. Znalazł je położone na okapie, gdzie były jeszcze wyżej od niego, więc musiał sobie pomóc czarami żeby je stamtąd ściągnąć. Kiedy już mleko doprowadził do odpowiedniej temperatury, wiedział, że nie może ono być ani za gorące ani za zimne. Wyłączył gaz, posprzątał po sobie i ruszył do małej. –Teraz bardziej ci smakuje co? – zapytał, kiedy dziewczynka pochłaniała jak smok zawartość butelki, przytulona do jego piersi, a chłopiec nucił jej swoją ulubioną kołysankę. Dopiero teraz sobie przypomniał, że już kiedyś usłyszał o takim dziwnym mleku. To było mleko wili.
-Gdzie on się właściwie podział? – zapytał Moody, gdy już skończyło się zebranie Zakonu, a chłopca nie było w salonie na kanapie.
-Ostatnim razem jak go widzieliśmy był przy tym gobelinie przedstawiającym ród Blacków. – stwierdziła Hermiona, gdy ona, Harry oraz czworo najmłodszych Weasleyów zeszło z górnego piętra.
-Ginny, ja cię o coś prosiła… – zwróciła się żona Billa do swojej szwagierki. – …ja właśnie widzieć jak ty się zajmować Vici. Ten ‘mali chlopiec’, którego on przyprowadzić.. – wskazała na Szalonookiego – …przewinąć, nakarmić i uśpić moja córka. – Fleur nie kryła rozdrażnienia i rozczarowania wobec swojej krewnej.
-Przepraszam. Zapomniałam. - panna Weasley spuściła głowę, nie mając nic na swoje usprawiedliwienie.
-Gdybym przez przypadek tego na własne oczy nie widziała co ten chłopiec robi to bym nie uwierzyła. – rzekła żona najstarszego syna państwa Weasley.
-Severusie! – krzyknął Alastor Moody.
Z kuchni powoli wyszedł chłopiec o czarnych włosach i piwnych oczach niosąc na rękach niemowlę, które w najlepsze spało.
-Płakała, a nikogo nie było, więc się nią zająłem. – powiedział sześciolatek podając go Fleur. – Może niech pani karmi ją krowim mlekiem, albo wynajmie mamkę. Tata mi mówił, że mleko wili nie nadaje się do karmienia niemowląt, ponieważ czary, którymi wile raczą mężczyzn sprawiają, że takie dzieci umierają z głodu. – zwrócił się chłopiec do blondynki.
-Chodźmy już. Twój wujek pewnie się o ciebie martwi. – rzekł Moody do chłopczyka.
-Do zobaczenia. – powiedział Severus do niewielkiej części członków Zakonu Feniksa zgromadzonych w pomieszczeniu, po chwili się teleportowali.
-Dlaczego mama mi tego nie powiedziała. Zawsze myślałam, że mnie i moją siostrę karmiła piersią. – mówiła Fleur z oczami pełnymi łez tuląc do siebie z wielką czułością niemowlę.
-Fleur ty jesteś… - Bill nie mógł wyjść z osłupienia, po resztą tak jak i inni.
-We mnie tylko płynie ¼ krwi wili, więc nie do końca jestem prawdziwą wilą.. – poinformowała blondynka.
-Mam dla ciebie jutro niespodziankę. – zwrócił się Mistrz Eliksirów do Harry’ego Pottera, wychodząc z pokoju, gdzie odbywało się zebranie Zakonu. – Tylko ubierz się w mugolskie rzeczy, żebyśmy nie wyróżniali się z tłumu. – oznajmił nauczyciel.
-Niespodzianka. Dla mnie. – Harry nie mógł uwierzyć w to co słyszy. –Jaka niespodzianka? – zapytał.
-Z tego co mi wiadomo ktoś tutaj jutro obchodzi urodziny, więc się jutro wszystkiego dowiesz. – odpowiedział zagadkowo szpieg Zakonu i wyszedł z domu.
-Ciekawe co ten Snape wymyślił. – stwierdziła Hermiona wychodząc z ciekawości z siebie.
-A ja jestem ciekawa jak Snape będzie wyglądać w mugoslkich ubraniach, skoro mają się nie wyróżniać z tłumu. – powiedziała na głos Ginny.
-A pamiętasz jak potrafili się wystroić czarodzieje podczas finału mistrzostw świata w quidditchu. – odparł Ron przypominając sobie Archie’ego, gdy nabierali wody.
Harry nie mógł spać przez całą noc. Co rusz wiercił się w łóżku i przekręcał się z boku na bok. Był podekscytowany i cholernie ciekawy co też Snape wymyślił. Gdy już zaczynało świtać nastolatek udał się do łazienki. Z prysznicem i innymi rzeczami nie śpieszył się zbytnio. Miał dużo czasu. Gdy stamtąd wyszedł i spojrzał na zegarek dochodziła siódma. Następnie ubrał się w jednokolorowy t-shirt i jeansy. Wyszedł z pokoju na śniadanie. Przy stole siedzieli już prawie wszyscy. Zjadł już owsiankę, trochę jajecznicy i właśnie był już przy tostach z dżemem, kiedy do kuchni wszedł Snape. W pomieszczeniu zaległa taka cisza, że można było usłyszeć bzyczenie muchy, a buzie wszystkich osób, które akurat znajdowały się w kuchni wyrażały totalne osłupienie.
-Z tego co pamiętam mieliśmy się nie wyróżniać z tłumu. – powiedział w końcu okularnik. – A w tym stroju będziesz ściągał na siebie spojrzenia wszystkich mugolek. – stwierdził.
Snape miał na sobie skórzaną kurtkę i spodnie w czarnym kolorze. Spod spodu wystawała mu koszula w tym samym kolorze. Jednym słowem wyglądał jak rasowy rockman i gdyby Harry go zobaczył po raz pierwszy w życiu do głowy by mu nie przyszło, że to może być czarodziej.
-To jak mamy się dostać do celu naszej podróży. Teleportacja, świtoklik. – kontynuował nastolatek kończąc tosta.
-Środek naszej lokomocji znajduje się na zewnątrz domu. – poinformował profesor eliksirów.
-Co tak ładnie pachnie? – spytała Ginny, gdy jej nos wychwycił zapach morskiej bryzy.
Harry pociągnął mocno nosem, a ów zapach doprowadził go do Mistrza Eliksirów.
-Tak jak myślałem… - powiedział głośno Harry – …woda kolońska. – poinformował.
-Wypsikał się jakimś specyfikiem, ale włosów to już sobie nie umysł. – odparł złośliwie Syriusz na widok klejących się od łoju czarnych kosmyków.
-Gotowy. – zwrócił się do nastolatka szpieg Zakonu.
-Jasne. – odparł.
Snape ruszył przed siebie, a za nim Harry wraz z przyjaciółmi.
-Ciekawe na czym będziecie jechać? Koniem, samochodem, może helikopterem. – Hermionę aż rozpierała ciekawość, po resztą nie tylko ją. Niektórzy członkowie Zakonu, który akurat przebywali w pomieszczeniu poszli za nimi.
-Będziesz siedział przede mną. – dało się słyszeć głos Snape’a, przed domem stał motor.
-Harry nie puszczę cię samego z tym wariatem. – rzekł Syriusz, któremu błyszczały oczy.
-To twoje urodziny, jeśli chcesz żeby z nami jechał i zamienił ten dzień w kompletną katastrofę… - mówił szpieg Zakonu do Potter’a, gdy wtrącił się Black.
-Harry, obiecuję, że będę się przyzwoicie zachowywał. – odpowiedział Syriusz. – Złego słowa nie powiem na Smarka, nie będę się z nim kłócić, do rękoczynów też nie dojdzie. – oświadczył mężczyzna.
-Jakoś trudno mi w to uwierzyć, po tym jak ostatnio nie dotrzymałeś obietnicy… - Harry się zawahał, lecz po chwili powiedział: - No dobra. Masz jakieś mugolskie ciuchy.
-Coś się powinno znaleźć. Dzięki Harry zapewniam, że nie będziesz żałował. – oznajmił Black.
-Pożyjemy zobaczymy. – mruknął cicho nauczyciel, lecz Harry i tak go usłyszał, natomiast powiedział na głos -Masz pięć minut, Black. Wystarczy minuta spóźnienia i jedziemy bez ciebie. – oświadczył Snape. Syriusz poleciał na górę jak błyskawica.
Ciekawe co on tym razem kombinuje, pomyślał szpieg Zakonu.
-Chyba wiem o co mu chodzi. – odparł tajemniczo Lupin.
-Zostało mu jeszcze pół minuty. – Severus spojrzał na zegarek na lewym nadgarstku.
W tej samej chwili przez drzwi przeszedł Black. Był ubrany w ciemne niebieskie jeansy i białą koszulę, które podkreślały jego wyrzeźbione ciało.
-Tylko trzymaj się mocno nie zamierzam cię zeskrobywać z ulicy. – rzucił profesor eliksirów – I z łaski swojej siadaj zamiast tak nade mną sterczeć. – powiedział.
-Pod warunkiem, że dasz mi poprowadzić. – oznajmił Syriusz.
-No tak, powinienem się od razu domyślić. – Severus założył ręce na piersiach – Ty wcale nie chcesz z nami jechać tylko chcesz się na moim motorze przejechać. – oświadczył. – Może jak będziesz dla mnie wyjątkowo miły, to dam ci poprowadzić w drodze powrotnej. – zaproponował.
Syriusz Black ścisnął ręce mocno w pięści, które najchętniej zacisnąłby na szyi Severus’a Snape’a, lecz po chwili siadł za znienawidzonym człowiekiem, a rękami chwycił się za siedzenie pojazdu.
-Black, uszy się myje, a nie wietrzy. Wyraźnie mówiłem, żebyś trzymał się mocno. – odparł profesor eliksirów. –Twoim animagiem powinien być osioł, a nie pies. – stwierdził, po czym jego ręce położył na swojej talii.
-Nie sądziłem, że tak ci zależy na moim życiu… - powiedział Syriusz.
-Na Harry’m mi zależy. – wyznał szpieg Zakonu – Gdyby nie on to nie miałbym nic przeciwko żebyś zleciał z tego motoru. – wyjaśnił.
-I od kiedy to jest dla ciebie Harry, a nie Potter z tego co pamiętam. – rzekł Black.
-Od kiedy uratował mnie przed opętaniem przez Voldermorta. – oświadczył piętnastolatek patrząc w oczy swojemu chrzestnemu. –Nie musisz się z nim przyjaźnić, ale przynajmniej mógłbyś z nim być w koleżeńskich stosunkach. – stwierdził Harry. – Wśród mugoli jest takie powiedzenie, że jak jesteś dla kogoś dobry to, to dobro po jakimś czasie do ciebie wraca. – powiedział.
-No dobra mogę spróbować, ale cudów nie oczekuj. – westchnął Syriusz, w tym czasie Harry założył kask na głowę.
-Ładnie pachniesz. – oznajmił Black, gdyż jego nos znajdował się niedaleko szyi drugiego mężczyzny – Jesteś gejem. – bardziej stwierdził niż zapytał Syriusz, w jego głośnie dało się wyczuć sarkazm.
Snape miał ochotę obić mu tę głupią mordę, po chwili Black zrobił coś czego się nie spodziewał. Musnął swoimi wargami ucho drugiego mężczyzny.
-Jak chcesz choć przez chwilę potrzymać kierownicę to nie przeginaj. – warknął Severus, naciskając pedał gazu i ruszając przed siebie, a wiatr rozwiewał im włosy.
***
-Panie ministrze można prosić na słówko… - głowa Alstora „Szalonookiego” Moody’ego ukazała się w drzwiach, kiedy Rufus Scrimgeour prowadził bardzo ważne zebranie.
-Przepraszam na moment, to zajmie tylko chwilkę. – zwrócił się Rufus do zgromadzonych przy stole i wyszedł za drzwi.
Jednak po pięciu minutach dało się usłyszeć dziki ryk ministra magii, który krzyczał:
-Ciebie Szalonooki powinno zamknąć się na oddziale dla psychicznie chorych. Nikt o zdrowych zmysłach nie zabiera sześcioletnich dzieci do Azkabanu!!!!
-Ale… - zaczął Moody, ale Rufus nie pozwolił mu dość do słowa tylko krzyczał dalej:
-Nie wystarczy, że jego rodzice zostali zabici przez Voldermorta, że nie sypia po nocach, a jak zaśnie to ma nocne koszmary, to jeszcze musisz zaprowadzać go do miejsca pełnego dementorów!!!!
-Nie mogę zaniedbywać pracy… - wtrącił się Moody, ale znów mu przerwano.
-To trzeba było wziąć sobie wolne do kur*** nędzy, ale nie włóczyć mojego siostrzeńca po Azkabanach, Nokturnach i bóg wie jeden, gdzie jeszcze!!! – huknął minister magii tak, że pewnie usłyszano go aż w podziemiach gmachu ministerstwa.
-Nic się mu przecież nie… - lecz Szalonooki został zagłuszony przez Rufus Scrimgeour’a.
-Może i jesteś wyborowym aurorem, ale teraz już przebrałeś miarę. Od dziś idziesz na przymusowy urlop, a następnie na przymusową emeryturę!!!! Sądziłem, że zajmiesz się moim siostrzeńcem tak jak na to zasługuje, ale czego się można spodziewać po kimś, kto własnego siostrzeńca oddał do sierocińca!!!!
To już dotknęło Alstora Moody’ego do żywego, więc huknął na ministra magii wykrzykując mu w twarz, że:
-On wyczarował patronusa. Zdatnego do użytku patronusa, w obecności setek dementorów!!!!
To ostatnie zdanie zaniepokoiło Lucjusza Malfoy’a, który znajdował się wśród siedzących przy stole, gdzie odbywało się zebranie. Tylko ktoś niezwykle potężny byłby w stanie wyczarować cielesnego patronusa w Azkabanie pełnym dementorów. Nic dziwnego, że jego rodzice zginęli, a ten mały może być niebezpieczny jak dorośnie. Czarny Pan za wszelką cenę musi go zabić, żeby nic nie zagroziło jego pozycji w świecie czarodziejów, a tym bardziej nie zdetronizowało go jako najpotężniejszego czarnoksiężnika na świecie od czasów samego Salazara Slytherina. To się w głowie nie mieści, Czarny Pan nie może się pozbyć Harry’ego Potter’a, a ten sześciolatek dysponuje taką potęgą o jakiej Chłopiec-Którzy-Przeżył atak Sam-Wiesz-Kogo może tylko marzyć, pomyślał Lucjusz. Przecież ten chłopiec, Severus zdaje się ma na imię… myślał pan Malfoy …wymknął się Belli z łap i udało mu się pokonać dwóch śmierciożerców, zachodził w głowę. W tym samym momencie poczuł pieczenie na lewym przedramieniu, gdzie znajdował się mroczny znak.
Po chwili do pomieszczenia wszedł Alstor Moody podtrzymując ministra magii i sadowiąc go na szezlongu w pozycji pół siedzącej, a sekretarka podała mu szklankę wody.
-Może kiedy indziej dokończy minister to zebranie. – powiedziała Nancy, przykładając do czoła mężczyzny zimny kompres.
-Nic mi nie jest moja droga, to tylko chwilowe. – odpowiedział Rufus, podnosząc się z kanapy.
Lucjusz Malfoy chciał jakoś niepostrzeżenie wyjść z pomieszczenia, żeby udać się do Czarnego Pana skoro go wzywa, lecz w tej samej chwili usłyszał:
-Lucjuszu zebranie się jeszcze nie skończyło. – powiedział minister magii, kiedy zobaczył blondwłosego mężczyznę przy drzwiach.
-Oczywiście mianie ministrze. – Lucjusz z wielką niechęcią wrócił na swoje miejsce Jeśli nie pojawię się na zebraniu to Czarny Pan mnie później bardzo może ukarać, przeszło Malfoyowi przez myśl. Znowu poczuł pieczenie w tym samym miejscu co poprzednio, starając pozostać obojętnym na ten nieznośny ból, który tym razem okazał się większy niż poprzednio.
Amelia Bones, która również była na tym zebraniu, zauważyła, po resztą nie tylko ona, że Rufus Scrimgeour zbladł jak trup.
-Panu ministrowi powinien przydać się urlop, to na pewno z przepracowania. – zaproponowała panna Bones.
Lucjusz Malfoy już po raz trzeci poczuł pieczenie mrocznego znaku, lecz tym razem ból był tak silny, że nie zdołał ukryć grymasu. Dokładnie w tym samym momencie minister magii znowu zrobił się blady, jego oczy pobiegły w głąb czaszki, a on sam upadł na brzuch na podłogę. Wokół niego rozpościerała się niebiesko-srebrna poświata. To były ułamki sekund. W następnej chwili na podłodze leżała królewska kobra i szykowała się do ataku. W jednej momencie laska Malfoya, w której znajdowała się różdżka znalazła się w zębach węża i została przełamana na pół. Gad ponownie zaatakował, Lucjusz mimo woli zasłonił się lewą ręką, lecz przy upadku na podłogę szata blondwłsego mężczyzny odsunęła się i wszyscy zobaczyli mroczny znak całkowicie czarny. Wąż zatopił swoje dwa zęby jadowe właśnie w nim i nie puścił dopóki całkowicie mroczny znak nie zniknął.
-Merlinie najukochańszy i Morgano przenajświętsza! – powiedział Lucjusz, kiedy najpierw spojrzał na rękę, gdzie powinien być mroczny znak, ale go nie było, a następnie na węża wokół którego rozpościerała się niebiesko-srebrna poświata.
Po chwili minister magii z powrotem stał w swojej normalnej ludzkiej postaci. Wszyscy w pokoju byli poruszeni i zdezorientowani całą zaistniałą sytuacją.
-Nie tak dalej jak wczoraj czytałem o tym. – mówił Lucjusz Malfoy, nadal zszokowany tym co się przed chwilą stało – Tak jak wąż jest symbolem Slytherina, tak królewska kobra jest symbolem Merlina. Natomiast moc Merlina posiadają tylko męscy potomkowie. – wytłumaczył blondwłosy mężczyzna.
-Najwyższy czas i pora. – oświadczył Rufus Scrimgeour, siadając na krześle przy stole– Tylko mając taką moc mogę chronić mojego siostrzeńca.
-To znaczy, że Severus… - zaczęła Amelia Bones.
-To dziecko jest ewenementem w świecie czarodziei. – mówił minister magii – W jego żyłach płynie krew dwóch najpotężniejszych czarodziei. Po przez linię matki jak już Malfoy powiedział krew Merlina, a po przez linę ojca krew Gordyka Gryffindora. – poinformował Rufus. –Według proroctwa wypowiedzianego przez wyrocznię tysiąc lat temu, tylko ktoś kto ma w sobie krew Gryffindora jest w stanie pokonać potomka Slytherina lub jak kto woli Volderomrta, ale to i tak na jedno wychodzi. – wytłumaczył.
-To dlatego ci śmierciożercy pojawili się tutaj w ministerstwie w biały dzień. – powiedział Alstor Moody.
-To proroctwo może dotyczyć Severus’a, ale wcale nie musi. – stwierdził minister magii – Jego ojciec Victor miał starszego brata Aleksandra, a ten miał dwóch synów. Aleksander wraz ze swoją żoną Mandy i młodszym synem Brutusem spalił się żywcem w śmiertelnej pożodze, którą rzucił Lord Voldermort na ich dom. – wyznał Rufus.
-A co się stało ze starszym synem Aleksandra Snape’a? – zapytał ktoś ze zgromadzonych.
-Tego niestety nie wiem. – odparł smutno minister – Jeśli ten chłopiec żyje miałby teraz trzydzieści sześć lat i jego również mogłoby dotyczyć to proroctwo. Zostawmy lepiej ten temat w spokoju i wracajmy do zebrania. – oznajmił Rufus Scrimgeour.
-To jest znacznie ciekawsze od słupków, wykresów, raportów i … - zauważyła dyrektorka Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
-Amelio jesteś ostatnią osobą, po której bym się czegoś takiego spodziewał. – powiedział minister magii spoglądając na ciemnowłosą kobietę.
-Coś mnie ominęło? – zapytał zaciekawiony sześciolatek wchodząc nagle do pomieszczenia i zauważając, że ludzie, którzy znajdują się w pokoju jakoś dziwne na niego patrzą.
-Severusie, co ci się stało? – spytał minister magii siostrzeńca, kiedy zauważył, że chłopiec ma podbite oko, rozciętą wargę, złamany nos, potargane włosy, a jego szata wyglądała jak ścierka do podłogi.
-To nic takiego, wujku. Po pierwsze nie jestem skarżypytą i donosicielem, a po drugie sam dam sobie radę. – oświadczył chłopiec, dumnie wypinając pierś, a po chwili zniknął w łazience.
Nawet nie minęło pięć minut, kiedy po pokoju wkroczył Teodor Nott biegnąc za swoim małym przyjacielem.
-Może ty młody człowieku powiesz mi co się stało? – zapytał minister magii nastolatka, którego ojciec również był na zebraniu i siedział przy jednym stole z Rufus’em Scrimgeour’em.
-Teo tylko mów prawdę, to jest minister magii, a nie twój kolega ze szkoły. – Nott Senior spojrzał groźnie na swojego pierworodnego.
-Ja i Severus wspaniale się bawiliśmy, dostałem od niego prezent urodzinowy i było naprawdę super dopóki nie przywlókł się Draco. Delikatnie próbowałem mu dać do zrozumienia żeby sobie poszedł, ale on niestety został i zaczął obrażać rodzinę Severusa, ten nie pozostał mu dłużny. Draco usłyszał parę gorzkich słów prawdy na temat swoich krewnych, a potem podbił Severusowi oko, a potem to już poszło. – opowiadał piętnastolatek – Severus jak kogoś kto ma dopiero sześć lat i pierwszą w życiu bójkę za sobą to, i tak nieźle sobie poradził. Draco ma złamaną prawą rękę, lewą nogę i parę połamanych żeber. – oświadczył z dumą ślizgon - Lepiej pójdę i mu pomogę. – stwierdził Teodor, udając się do łazienki.
-Nie wiem co mam powiedzieć panie ministrze. – powiedział Lucjusz Malfoy. – Ostatnio w naszym życiu zaszły pewne zmiany i Draco od tego czasu się buntuje.– oznajmił blondwłsoy mężczyzna.
-Narcyza już pochwaliła się Dianie o tych zmianach. – rzekł Nott Senior, czego się dowiedział od swojej żony – Skoro Draco tak reaguje na wieść, że zostanie starszym bratem, to raczej lekko wam nie będzie. Teo był młodszy kiedy się dowiedział, że mają się urodzić bliźniaczki i bardzo chciał mieć młodsze rodzeństwo, ale w życiu waszego syna to rewolucja myślał, że zawsze będzie sam i będzie synkiem mamusi. – oznajmił mężczyzna – To nie jest młodzieńczy bunt, tylko najzwyczajniej w świecie jest zazdrosny. Jak dziecko przyjdzie na świat będzie jeszcze gorzej. – stwierdził.
-Jeszcze gorzej? – powtórzył Lucjusz Malfoy – On już teraz jest nie do wytrzymania, wcześniej się tak nie zachowywał. – odpowiedział mu blondyn.
Wszyscy zgromadzeni przy stole zaczęli gratulować Lucjuszowi Malfoypwi narodzin drugiego dziecka.
-Prędzej bym się spodziewał, że Draco zrobi mnie dziadkiem niż, że znowu zostanę ojcem. – oświadczył Lucjusz Malfoy.
Dokładnie w tym samym czasie w zupełnie innej części miasta Harry Potter siedział przy stole w Zakonie Feniksa i opowiadał swoim przyjaciołom (Hermionie, Ronowi, Fredowi, George’owi, a także Ginny, która dopiero co weszła do pokoju trzymając na rękach kota Hermiony, Krzywołapa) co robił przez cały dzień z Syriuszem i Snape’em.
-Harry, jeszcze trochę będziesz musiał poczekać na przyjęcie urodzinowe, Krzywołap dopiero co zjadł pół twojego tortu i mama musi go robić od nowa. – poinformowała go najmłodsza pociecha państwa Weasley.
-I tak już nic w siebie nie zmieszczę. – oznajmił okularnik – Zjadłem ogromna pizzę, frytki, hamburgery i morze coli, do tego jeszcze górę popcornu, nachosów, a jak byliśmy w wesołym miasteczku to jeszcze były pieczone jabłka z karmelem, wata cukrowa i lody o smaku toffi. – wytłumaczył.
-Byliście w wesołym miasteczku? – spytał Ron.
-Nie tylko.. Było jeszcze było kino i kręgle. To były moje pierwsze urodziny, które tak obchodziłem. Dursleyowie… - odpowiedział jubilat.
-Przecież wiemy jak oni cię traktowali, Harry. –przerwał przyjacielowi Ron – Mam nadzieję, że smażą się w piekle… - dodał.
-Ron, jak możesz… - ofuknęła go Hermiona – To, że Harry nie był z nimi zżyty to nie znaczy, że się cieszy, że zginęli w wypadku samochodowym.
-Nic się nie stało, Hermiono. – oznajmił Harry – Może gdyby nie doszło do tego wypadku, nigdy bym się nie dowiedział, że jestem spokrewniony ze Snape’em. Ale i tak jest mi z nim lepiej, niż gdybym był nadal tak jak do tej pory z Dursley’ami. – poinformował chłopak – Może i z Syriuszem się dogadają. – odparł tajemniczo.
-Coś się tam stało, jak z wami był? – zapytali go chórem wszyscy.
-No… dobra powiem wam, ale trzymajcie buzie na kłódki. – powiedział nachylając się do nich bliżej, by nikt nie powołany nie usłyszał i opowiedział im szeptem.
-Nie masz czegoś do wytarcia, cały się lepię od tego karmelu – powiedział Syriusz do Snape’a, usłyszał Harry schowany za jakąś budką z trzema porcjami waty cukrowej.
-Powiedz mi ile ty masz lat? – zapytał Severus z sarkazmem.
-A jak ci się wydaje, pacanie. – odpowiedział mu głupio Black.
-Bo jesteś upaprany jak pięcioletnie dziecko. – poinformował go z mściwą satysfakcją Snape - Nie umiesz zjeść nawet porządnie pieczonego jabłka. – dodał.
-Masz jakąś chusteczkę higieniczną? – ponowił pytanie Black.
-Wyobraź sobie, że nie mam. – odpowiedział – Ja przyszedłem się tu dobrze bawić, a nie niańczyć cię jak małe dziecko. – odparł z kpiną w głosie.
Syriusz Black natarł na niego z pięścią, ale Snape zrobił unik w wyniku czego drugi z mężczyzn się przewrócił i przygwoździł pierwszego do ziemi swoim ciężarem.
-Znam lepszy pomysł na pozbycie się tego karmelu. – odparł Snape.
-Niby jaki, Smar… - Syriusz nie dokończył przezwiska, bo Severus zamknął mu usta namiętnym pocałunkiem.
Black mruknął zadowolony, czując na swoich wargach usta Snape’a, które doprowadzały go do szaleństwa. Jego ręką mimo wolnie zawędrowała na pośladek drugiego mężczyzny, która poprzez spodnie wyczuwała jego napięte mięśnie. Te nieziemskie pocałunki doprowadziły do tego, że Syriusz sobie przypomniał jak dobrze było im przez pięć lat w szkole.
-Wróć do mnie. – wyszeptał w szale uniesienia.
To zdanie otrzeźwiło Snape’a, odepchnął go od siebie i powiedział:
-Po pierwsze, to ty mnie zdradziłeś o ile dobrze pamiętasz, a po drugie, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. – oświadczył, wstał z trawy i oparł się o poręczę.
Harry ostrożnie wyszedł ze swojej kryjówki i podszedł do swojego profesora eliksirów, który okazał się być jego krewnym oraz ojca chrzestnego.
1) Dzisiaj wyjątkowo krótsze niż zwykle, ale mam nadzieję, że nie mniej ciekawsze i będzie się wam podobało.
2) Jestem tolerancyjna, więc zamieściłam w swoim opowiadaniu parę scen miłosnych, lecz z czasem ten wątek w naturalny sposób umrze i Snape być może zwiąże się z Tonks.
3) Zapraszam do czytania i komentowania.
Jest to jeden z zapowiadanych prezentów przyniesionych przez zająca, który miał się ukazać w zeszłym tygodniu, ale oprócz pracy, miałam też nawał innych obowiązków i nie dałam rady, ale pomału będą się one ukazywać jak będę mieć chwilkę wolnego czasu.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kola dnia Pon 21:17, 11 Kwi 2016, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|