|
www.bonanza.pl Forum miłośników serialu Bonanza
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 20:38, 24 Mar 2017 Temat postu: |
|
|
Mada serdecznie dziękuję za komentarz i bardzo się cieszę, że ten odcinek Ci się spodobał.
Cytat: | ADA, czy zdajesz sobie sprawę, że uśmiercasz Cartwrightów?! |
Tak i to w sposób planowy i cykliczny Cóż, takie jest życie...
Cytat: | Kim są te dwie osoby? |
To wyjaśni się już wkrótce. Ciekawa jestem, czy i tym razem uda mi się Ciebie zaskoczyć?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 19:58, 10 Kwi 2017 Temat postu: |
|
|
***
Thomas Cartwright w milczeniu wpatrywał się w niespodziewanych gości. Na progu jego domu w strugach ulewnego deszczu stał nie, kto inny, jak Adam syn Benny’ego, a tuż obok niego drżąca z zimna Karen Reed.
- Co się stało?! – wykrzyknął zupełnie zaskoczony Thomas.
- Uciekliśmy z domu – odparł Adam, a Karen opuściła głowę trzymając się kurczowo ramienia chłopaka.
- Słucham?!
- Stryju wszystko ci wyjaśnię tylko pomóż nam. Karen źle się czuje.
- Oczywiście, wchodźcie – Thomas odsunął się wpuszczając oboje do środka. – Mój Boże jak wy wyglądacie. Musicie szybko zdjąć te mokre ubrania. Przejdźcie do salonu. Zaraz zawołam moją żonę.
- Thomasie, co się dzieje? – usłyszeli głos Margaret stojącej u szczytu schodów.
- Zejdź tu do nas moja droga. Mamy gości.
Maggie otuliwszy się szczelnie szlafrokiem zbiegła ze schodów i stanęła jak wryta.
- Adam? Karen? Skąd tu się wzięliście?
- Uciekli z domu – wyjaśnił Thomas.
- My wszystko wytłumaczymy… - zaczął Adam.
- Później. Najpierw musimy się wami zająć, bo inaczej oboje się rozchorujecie – powiedziała Maggie. Dokładnie w tym właśnie momencie Karen zachwiała się. Wyglądała przy tym tak jakby miała zemdleć.
- Karen ty masz temperaturę – stwierdziła Maggie dotykając czoła dziewczyny.
- To nic takiego ciociu. Muszę tylko trochę odpocząć – wyszeptała z trudem.
- Karen już wczoraj w pociągu źle się czuła. Proszę pomóżcie jej – głos Adama zadrżał.
- Chodź ze mną – powiedziała Margaret otaczając dziewczynę ramieniem. – Tommy, sprowadź doktora Gilforda i zajmij się Adamem.
- Stryju, ja z tobą pójdę po tego lekarza – zaproponował chłopak.
- Nie ma takiej potrzeby. Zadzwonię po niego i mam nadzieję, że będzie w domu – odparł Thomas przechodząc do przedpokoju, gdzie na dębowej konsoli stał telefon. Uniósł słuchawkę i wykręcił numer.*) Adam z niepokojem wpatrywał się w stryja, modląc się w duchu, o to żeby lekarz był w domu. Modlitwa została wysłuchana i doktor Gilford obiecał, że wkrótce przyjedzie. Teraz Thomas mógł zająć się bratankiem. Dał Adamowi swoją koszulę flanelową, grube spodnie uszyte z kordu**) oraz wełniane skarpety i polecił mu zmienić ubranie, które było przemoczone na wylot. Sam poszedł do kuchni, aby przygotować jedzenie i coś gorącego do picia. Nim upłynęło dziesięć minut Adam przebrany w suche ubranie wszedł do kuchni i ciężko usiadł przy stole. Thomas postawił przed chłopakiem talerz i nałożył mu porcję pieczeni pozostałej z kolacji. Nic nie mówił tylko z uwagą przyglądał się bratankowi próbując zrozumieć, co Adama i Karen pchnęło do tak dramatycznego kroku. Nie zamierzał wywierać na chłopaku jakiejkolwiek presji. Z doświadczenia wiedział, że cierpliwość w takiej sytuacji jest najlepsza. Tymczasem podsunął Adamowi kubek z gorącą herbatą wzmocnioną odrobiną brandy i usiadł naprzeciwko niego.
- Ale mocna – wydusił z siebie chłopak przełknąwszy pierwszy łyk napoju.
- Pij. To cię rozgrzeje. Jeszcze tego by brakowało żebyś i ty się rozchorował.
- Stryju, przepraszam za kłopot, ale nie wiedziałem, co mam robić. Karen z godziny na godzinę czuła się coraz gorzej. Chciałem wynająć pokój w hotelu, ale ukradziono mi portfel z całą gotówką. Zostało nam zaledwie parę dolarów, tylko tyle żeby kupić bilety na tramwaj. Długo błądziliśmy zanim znaleźliśmy adres stryjostwa. Do cioci Victorii nie mieliśmy odwagi pójść. Stryju, proszę zrozum nie mieliśmy wyjścia – powiedział drżącym głosem Adam.
- Postaram się, tylko daj mi ku temu szansę.
- Chcieli nas rozdzielić – odparł cicho Adam zaciskając dłonie na kubku z herbatą.
- Rozdzielić? O czy tym mówisz? – spytał zdziwiony Thomas.
- Bo, ja stryju… ja… oświadczyłem się Karen i… ona zgodziła się zostać moją żoną – odparł jąkając się Adam.
- Gratuluję, ale to jeszcze nie powód, żeby uciekać z domu.
- Musieliśmy, bo rodzice nie wyrażają zgody na nasz ślub. A przecież Karen i ja, kochamy się od zawsze i chcemy być ze sobą.
- Jesteście bardzo młodzi. Oboje przecież mieliście się uczyć. Ty chciałeś studiować finanse, a Karen literaturę. Co takiego stało się, że zmieniliście tak nagle plany?
- Wszystko – odparł głęboko westchnąwszy Adam.
- Czyżby Karen? – Thomas zawiesił głos.
- Co Karen? – Adam zdziwiony spojrzał na stryja.
- No, wiesz.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi stryju.
- Dobrze, zapytam wprost – odparł Thomas. – Czy Karen jest przy nadziei?
- Stryju! Nie! – krzyknął oburzony Adam. – My nie… to znaczy, jak bardzo chciałem, ale Karen powiedziała, że powinniśmy zaczekać z tym do ślubu i ja to szanuję. I będę czekać tyle ile będzie chciała.
- To skąd w takim razie wziął się pomysł szybkiego ożenku?!
- Chcieliśmy, jako małżeństwo wyjechać do Bostonu na studia, ale gdy rodzice dowiedzieli się o naszych planach dostali szału. Powiedzieli, że nigdy nie dadzą nam swojej zgody.
- Chyba jestem w stanie zrozumieć ich zdenerwowanie. Oboje z Karen jesteście jeszcze bardzo młodzi.
- To nie o to chodzi stryju.
- A o co?
- O to, że wszyscy uważają nas za cioteczne rodzeństwo, za bliską rodzinę. Nasz ślub wywołałby skandal, ludzie nie daliby nam żyć.
- Ale to przecież bzdura – odparł Thomas. – Ty i Karen nie jesteście spokrewnieni, tak, więc nic nie stoi na przeszkodzie waszemu małżeństwu. Co prawda moglibyście trochę poczekać…
- Żeby to było takie proste – westchnął Adam. – Gdy powiedzieliśmy o naszych planach, rodzice zabronili nam się spotykać. Jednak któregoś dnia Karen udało się wymknąć z domu. Powiedziała mi, że jeszcze przed świętami ma wyjechać do Londynu na studia.
- Pod koniec semestru? To niedorzeczne – stwierdził Thomas.
- To prawda, ale nie dla naszych rodziców. Uciekliśmy, bo my się kochamy, bo nie możemy bez siebie żyć.
- No, dobrze, a jak zamierzałeś utrzymać Karen i siebie?
- W Nowym Jorku jest tyle możliwości. Pomyślałem, że najmę się, jako robotnik w porcie lub na jakiejś budowie. Stryj wie, że pracy się nie boję i potrafię ciężko pracować. Na początek wynająłbym, jakieś skromne mieszkanie. Karen mogłaby się uczyć…
- A ty?
- Ja? – Adam wzruszył ramionami.
- Przecież też chciałeś się uczyć.
- Nie wszyscy muszą mieć studia.
- To prawda, jednak ich ukończenie gwarantuje lepszy start, dobrą pracę.
- Wiem, ale Karen jest najważniejsza. Ten mężczyzna z pociągu dał mi wizytówkę.
- Jaki mężczyzna? – spytał z zainteresowaniem Thomas.
- Tuż przed Nowym Jorkiem dosiadł się do nas mężczyzna w średnim wieku. Bardzo sympatyczny. Spytał skąd jesteśmy i dokąd jedziemy. Trochę rozmawialiśmy i powiedziałem mu, że potrzebna mi praca. Wtedy on dał mi swój adres. Powiedział, że znajdzie dla mnie zajęcie, a dla Karen pokój przy rodzinie.
- I uwierzyliście mu?
- Był bardzo życzliwy.
- Nie wątpię – odparł z sarkazmem Thomas. – Pokaż mi tę wizytówkę.
- Mam ją w kieszeni kurtki. Na szczęście nie włożyłem jej do portfela, bo inaczej też by przepadła. Zaraz przyniosę – powiedział Adam i poderwał się z krzesła. Szybko wyszedł z kuchni. Po chwili wrócił trzymając w dłoni malutki kartonik.
- Proszę stryju. To ta wizytówka, o której mówiłem.
Thomasowi wystarczył jeden rzut oka. Gwałtownie zgniótł wizytówkę, po czym wstał od stołu, podszedł do kuchni i wrzucił ją do ognia. Widać było, że jest zdenerwowany.
- Stryju, co zrobiłeś?! Przecież to adres…
- Zły adres – przerwał mu Thomas.
- Co ty mówisz?
- Adres, który ci dał ten człowiek, to adres w dzielnicy, która ma bardzo złą sławę. Wiesz, co mogłoby was tam czekać? Ciebie w najlepszym przypadku pobicie, ale Karen los, o którym lepiej nie myśleć.
- Stryju, ale ten mężczyzna zapewniał, że chce nam pomóc.
- Wierzę, ale nie o taką pomoc, jak sobie wyobrażasz mu chodziło. To zwykły naganiacz, a może i stręczyciel. Do Nowego Jorku codziennie przyjeżdżają setki takich młodych, jak wy ludzi i zapewniam cię, że nie mają tyle szczęścia, co ty i Karen. Wielu z nich bardzo źle kończy. Mężczyźni trafiają do gangów, a młode dziewczęta do domów publicznych.
- Nie zdawałem sobie z tego sprawy – odparł wstrząśnięty Adam. – Ten człowiek wzbudzał zaufanie.
- I oto właśnie chodzi. Wzbudzić zaufanie w potencjalnych ofiarach, a potem już nie ma odwrotu. Ci, którzy się sprzeciwią lądują w wodach Hudson. Rozumiesz teraz, jak niewiele brakowało, żebyście wpadli w prawdziwe kłopoty.
- Boże… - Adam pochylił głowę, a z jego ust wyrwał się urywany szloch.
- Uspokój się chłopcze. Najważniejsze, że nie wpadliście w łapy tego naganiacza.
- Ale inni mogą – odparł cicho Adam.
- Mam znajomego w policji. Pogadam z nim.
- Co teraz będzie stryju?
- A, co ma być. Wrócicie do domu.
- Do domu? Wtedy na pewno na rozdzielą. Tata mi tego nie daruje, a ciocia Lizzy i wujek Daniel… szkoda gadać. – Adam zwiesił głowę.
- Nie martw się na zapas. Powiem ci, co zrobimy. Jutro rano zatelegrafuję do twojego ojca.
- Ale…
- Tak trzeba. Wasi rodzice odchodzą od zmysłów. Muszą wiedzieć, że jesteście cali i zdrowi – odparł Thomas. – Popatrz na mnie Adamie i posłuchaj. Obiecuję, że nikt was nie rozdzieli. Mam pewien pomysł.
- Jaki? – spytał z nadzieją w głosie Adam. W tym momencie dał się słyszeć dzwonek do drzwi.
- O tym później. To doktor Gilford. Pójdę otworzyć, a ty tu zaczekaj.
***
__________________________________________________________
*) Po raz pierwszy telefon z tarczą do wybierania numerów użyto w 1896 roku.
**) Kord - sztruks
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 15:57, 12 Kwi 2017 Temat postu: |
|
|
Wolno czytam, ale akcja bardzo ciekawa. Postaaci sporo, na szczęście sympatyczne. Czarny charakter pewnie się i tak pojawi. Czekam na dalszy ciąg. Dobre a nawet bardzo dobre.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 18:05, 12 Kwi 2017 Temat postu: |
|
|
Ewelino serdecznie dziękuję za komentarz. Bardzo mi miło, że tak oceniasz moje opowiadanie.
O czarnym charakterze tym razem nie myślałam. Benny, ojciec Adama nieco zaszaleje. Daniel, ojciec Karen też będzie miał co nieco do powiedzenia
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 22:53, 13 Kwi 2017 Temat postu: |
|
|
***
- To zwykłe przeziębienie, ale nie należy go lekceważyć – powiedział doktor Gilford kończąc wypisywanie recepty. – Jutro rano proszę wykupić te leki, a teraz wystarczą zioła napotne i maść kamforowa.
- Panie doktorze czy Karen naprawdę nic już nie grozi? – spytał przejęty Adam.
- Wszystko będzie dobrze kawalerze, a twoja siostra wyzdrowieje.
- To nie jest moja siostra, to moja… narzeczona.
- Przepraszam, odniosłem wrażenie, że jesteście rodziną – odparł doktor Gilford uważnie przyglądając się Adamowi.
- I tak i nie, doktorze – wtrącił Thomas, a widząc zdziwienie w oczach Gilforda dodał: - to trochę skomplikowane, ale faktycznie Karen jest narzeczoną mojego bratanka.
- No, cóż to nie moja sprawa, a ty kawalerze – tu doktor zwrócił się do Adama – powinieneś podobnie, jak twoja narzeczona położyć się do łóżka i porządnie wygrzać. Zmokliście i przewiał was wiatr, a to jest bardzo niebezpieczne szczególnie o tej porze roku.
- Nic mi nie będzie – odparł Adam.
- To się okaże jutro – powiedział doktor Gilford. – Radziłbym dmuchać na zimne. Zioła i maść kamforową zalecam i tobie młody człowieku.
- Dopilnuję tego doktorze – zapewnił Thomas – i dziękuję za szybkie przybycie.
- To mój obowiązek panie Cartwright. Wpadnę jeszcze jutro, żeby sprawdzić stan pacjentki. Myślę jednak, że kilka dni w łóżku załatwi sprawę. To byłoby wszystko. Pójdę już.
- Panie doktorze ja również panu bardzo dziękuję – głos Adama niebezpiecznie się załamał i chłopak zakasłał. Trudno było przy tym orzec czy było to wzruszenie czy efekt długiego marszu w strugach deszczu.
- Już dobrze chłopcze. Do zobaczenia – odparł uśmiechając się dobrodusznie Gilford.
- Odprowadzę pana, doktorze. – Thomas wstał z krzesła i poprzedzając Gilforda ruszył w kierunku drzwi wyjściowych.
Tymczasem Adam usiadł na brzegu kanapy czekając na powrót stryja. Słowa lekarza dotyczące zdrowia Karen przyniosły mu wielką ulgę. Dziewczyna była dla niego wszystkim. Od najmłodszych lat coś ich do siebie przyciągało. Z biegiem czasu to, co było przyjaźnią zmieniło się w uczucie, w prawdziwą miłość. Gdyby jeszcze rodzice byli w stanie to zrozumieć, gdyby nie próbowali ich rozdzielić. Adam poczuł ogarniające go zmęczenie i senność. Westchnął przeciągle i przymknął oczy wspierając brodę na splecionych dłoniach. Musiał na ułamek sekundy przysnąć, bo nie usłyszał, kiedy do salonu wrócił stryj. Dopiero, gdy poczuł jego rękę na swoim ramieniu ocknął się przecierając gwałtownie twarz.
- Adamie, powinieneś się położyć. Dużo przeszedłeś i musisz odpocząć – powiedział Thomas. - Tę noc spędzisz tu w salonie. Kanapa nie jest może najwygodniejsza, ale zaraz przyniosę ci poduszki i koce.
- Stryju, czy mógłbym zobaczyć się z Karen? Proszę. Tylko na nią zerknę.
- Dobrze, ale potem natychmiast położysz się spać. Chyba nie chcesz się rozchorować?
***
W pokoju, w którym umieszczono Karen unosił się ostry zapach maści kamforowej. Margaret szybko i sprawnie wykonała wszystkie zalecenia doktora Gilforda. W końcu otuliła Karen kołdrą i podała jej kubek z naparem z ziół. Napój był najwidoczniej gorzki, bo dziewczyna lekko się skrzywiła, ale natychmiast uśmiechnęła się w tak dla niej charakterystyczny, ujmujący sposób.
- A teraz spróbuj usnąć. Słyszałaś, co powiedział doktor Gilford - powiedziała Maggie odstawiając na szafkę nocną kubek z resztką napoju.
- Tak ciociu, słyszałam, ale co z Adamem? Proszę, zawołaj go, choć na chwilkę.
- Karen, jestem! – Adam, który w towarzystwie stryja zajrzał właśnie do pokoju wyminął Margaret i przyklęknął przy łóżku, na którym leżała dziewczyna. – Jak się czujesz kochanie?
- Dobrze Adamie – zapewniła przytrzymując jego dłoń. Słowa jednak przeczyły faktom. Karen miała wypieki na twarzy i błyszczące gorączką oczy.
- Właśnie widzę – powiedział westchnąwszy. – Źle zrobiliśmy… ja źle zrobiłem godząc się na to szaleństwo.
- Inaczej rozdzieliliby nas. A ja tego na pewno bym nie przeżyła.
- Nawet tak nie myśl.
- Adamie, co teraz zrobimy?
- Teraz najważniejsze żebyś wyzdrowiała. Nic innego nie ma znaczenia – odparł uśmiechając się Adam. – Spróbuj zasnąć. Sen to zdrowie.
- Posiedzisz przy mnie dopóki nie zasnę?
- Tak, kochanie posiedzę. – Powiedział, a spojrzawszy na Margaret spytał: - mogę stryjenko?
- Możesz, ale potem masz się położyć. Pościelę ci w salonie.
- Dziękuję.
Margaret skinęła głową i spojrzała na męża stojącego w drzwiach pokoju. Uśmiechał się łagodnie przypatrując się tym dwojgu. Podeszła do niego i cicho spytała:
- I, co teraz?
- Przyniosę koce. On nie odejdzie od jej łóżka.
- Bardzo się kochają – stwierdziła Maggie.
- Owszem. Szkoda, że ich rodzice nie chcą przyjąć tego do wiadomości.
- Pomożemy im?
- A chciałabyś? – zagadnął z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Maggie przytaknęła. – To chodźmy. Powiem ci co wymyśliłem.
***
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Czw 23:31, 13 Kwi 2017, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 23:10, 13 Kwi 2017 Temat postu: |
|
|
Bardzo romantycxzna scena. Doktor jak zwykle konkretny i profesjonalny. Ciekawe, jak potoczą się losy Karen i Adama. Sporo przeszkód przed nimi, ale jeśli się tak kochają ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 23:33, 13 Kwi 2017 Temat postu: |
|
|
Już ich rodzice postarają się, żeby nie mieli za łatwo
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mada
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 16:27, 14 Kwi 2017 Temat postu: |
|
|
ADA napisał: | Na progu jego domu w strugach ulewnego deszczu stał nie, kto inny, jak Adam syn Benny’ego, a tuż obok niego drżąca z zimna Karen Reed. |
Zaiste, niespodziewani gości.
ADA napisał: | - Adam? Karen? Skąd tu się wzięliście?
- Uciekli z domu – wyjaśnił Thomas.
- My wszystko wytłumaczymy… - zaczął Adam. |
Oj, ciekawa jestem tych wyjaśnień. Nabroili czy ojcowie nie wyrazili zgody na ich plany, więc młodzi wzięli sprawy w swoje ręce?
ADA napisał: | Chciałem wynająć pokój w hotelu, ale ukradziono mi portfel z całą gotówką. Zostało nam zaledwie parę dolarów, tylko tyle żeby kupić bilety na tramwaj. Długo błądziliśmy zanim znaleźliśmy adres stryjostwa. Do cioci Victorii nie mieliśmy odwagi pójść. Stryju, proszę zrozum nie mieliśmy wyjścia – powiedział drżącym głosem Adam. |
Ale mieli pecha! Ciocia Victoria jest chyba jakimś postrachem rodziny?
ADA napisał: | - Chcieliśmy, jako małżeństwo wyjechać do Bostonu na studia, ale gdy rodzice dowiedzieli się o naszych planach dostali szału. Powiedzieli, że nigdy nie dadzą nam swojej zgody. |
Młodzi myśleli logicznie, moim zdaniem. Starsi kierowali się emocjami. Skąd ten szał?! Adam i Karen nie zrezygnowali z planów nauki, studiowania. Coś mi tu się nie zgadza. Dlaczego rodzice zareagowali tak drastycznie
ADA napisał: | Jutro rano zatelegrafuję do twojego ojca.
- Ale…
- Tak trzeba. Wasi rodzice odchodzą od zmysłów. Muszą wiedzieć, że jesteście cali i zdrowi – odparł Thomas. – Popatrz na mnie Adamie i posłuchaj. Obiecuję, że nikt was nie rozdzieli. Mam pewien pomysł. |
Odnoszę wrażenie, że Thomas jako jedyny wziął pod uwagę uczucia dwojga młodych ludzi. Inni zachowują się, jakby sami nigdy nie byli młodzi i nie znali uczucia miłości. Powinni się wstydzić!
ADA napisał: | - Bardzo się kochają – stwierdziła Maggie.
- Owszem. Szkoda, że ich rodzice nie chcą przyjąć tego do wiadomości. |
Właśnie! Ślepcy
ADA, dwa ciekawe odcinki. Wciąż się zastanawiam nad argumentami rodziców, bo chyba jakieś mają. Chyba że ograniczają się tylko do szału i zakazów...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 20:03, 14 Kwi 2017 Temat postu: |
|
|
Mada, dziękuję za komentarz. Vicky nie jest postrachem rodziny Adam wolał poprosić o pomoc Thomasa, bo to jego ulubiony stryj. Pamiętasz, że Adam dostał od Thomasa szczególny prezent - źrebaka. Poza tym stryj rozmawiał z nim jak z dorosłym, prosił o opiekę nad Caro matką źrebaczka, a to dla małego chłopca dużo znaczyło i później przerodziło się w zaufanie i sympatię.
Rodzice młodych, tak jedni, jak i drudzy zachowują się w myśl powiedzenia "nie pamięta wół jak cielęciem był". Benny, z biegiem lat upodobnił się do swojego ojca i jest po prostu uparty oraz pewny swych racji. Skoro uznał, że pomysł ożenku Adama i Karen jest niedorzeczny to tak jest i żadna siła (przynajmniej na razie ) nie jest w stanie zmienić jego zdania. Daniel z kolei znalazł się między młotem (Benny) a kowadłem (Lizzy). On jak wiesz nieba by przychylił córce, ale... no właśnie to "ale" to obawa w jaki sposób małżeństwo Karen i Adama zostałoby przyjęte przez otoczenie. Ludzie zapomnieli już, że Lizzy nie jest biologiczną matką dziewczyny. Taki związek uznano by za niewłaściwy, a kumoszki z Virginia City grzmiałby o niemoralności Cartwrightów. Trzeba pamiętać, że to wciąż XIX wiek, a zachowanie pozorów to była wówczas świętość.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mada
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 22:31, 14 Kwi 2017 Temat postu: |
|
|
ADA napisał: | Rodzice młodych, tak jedni, jak i drudzy zachowują się w myśl powiedzenia "nie pamięta wół jak cielęciem był". |
Otóż to! Co do kumoszek, to one zazwyczaj mają aż za dobrą pamięć. Może po prostu nie chcą pamiętać faktów. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Liczę na Thomasa i jego plan.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 1:18, 11 Maj 2017 Temat postu: |
|
|
***
Elizabeth Reed stała w oknie i bezmyślnie patrzyła w dal. Od kilku dni żyła w ogromnym napięciu. Lęk o córkę spędzał jej sen z oczu. Nie mogła zebrać myśli i wszystko leciało jej z rąk. Wciąż na nowo rozpatrywała ostatnie wypadki i im dłużej o tym myślała tym bardziej nabierała pewności, że nie godząc się na ślub Karen z Adamem popełnili z mężem ogromny błąd. Nie mogła darować sobie, że nie wysłuchała argumentów córki. Za to szybko i bezrefleksyjnie przyznała rację mężowi i bratu, którzy uznali, że związek ich dzieci jest niedopuszczalny. A przecież Karen nie jest w żaden sposób spokrewniona z Adamem. To, że razem się wychowywali i wszyscy wokół uważają ich za rodzinę to jeszcze nie powód, żeby ich rozdzielać. Pomysł wysłania Karen do Londynu okazał się kroplą, która przepełniła dzban. Elizabeth nigdy już nie zapomni dnia, w którym okazało się, że Karen zniknęła z domu. Serce mało nie pękło jej z rozpaczy. Ktoś mógłby dziwić się, że można aż tak bardzo kochać dziecko, którego się nie urodziło. Dla Elizabeth Karen była wyjątkowa. Pokochała ją nieomal od pierwszego wejrzenia, od chwili, gdy maleńką jeszcze wzięła na ręce. Nie myślała o niej inaczej, jak o swojej córce, którą teraz może stracić. Już kiedyś straciła dziecko, gdyby miało się to znów zdarzyć…
- Mamo, słyszysz mnie? Mamo? – jedenastoletnia dziewczynka o ogromnych niebieskich oczach delikatnie dotknęła ramienia matki.
- Tak kochanie, słyszę – odparła Elizabeth szybko ocierając chusteczką oczy. – Dlaczego jeszcze nie śpisz? Może chcesz pić?
- Nie mamo, nie chce mi się pić.
- To, o co chodzi? Coś cię boli? – spytała kobieta, głaszcząc lśniące, kasztanowe włosy córki.
- Nic mi nie jest. Martwię się o Briana. – powiedziała poważnym głosem dziewczynka.
- O Briana? A to, dlaczego?
- Bo widzisz mamo, on znowu płacze.
- Jak to znowu? – Elizabeth nie kryła zdziwienia. – Dziecko, o czym ty mówisz?
- O tym, że odkąd nie ma Karen, to Brian bardzo się zmienił. Każdej nocy płacze. Prosił, żeby ci nie mówić, ale ja już dłużej nie mogę tego ukrywać. I muszę ci mamo powiedzieć, że ta wczorajsza bijatyka w szkole to nie była wina Briana. To Hank zaczął. Najpierw wyśmiewał się, że Brian nosi okulary, a potem zaczął mówić paskudne rzeczy o Karen i Adamie. No i Brian nie wytrzymał i zaczęli się bić, a te okulary to Hank mu specjalnie stłukł. – Chloe zakończyła drżącym głosem. – Mamo proszę nie gniewaj się już na Briana.
- Córeńko, ja nie gniewam się na twojego braciszka. Po prostu było mi przykro, że Brian tak się zachował. Nie miałam pojęcia, że Hank go sprowokował. Zaraz pójdę do niego.
- Mamo, tylko nie mów mu, że to ja powiedziałam ci … no, wiesz o tym, że on płacze. Brian bardzo tęskni za Karen i to dlatego.
- Dobrze, kochanie. Nic mu nie powiem. A teraz idź już spać. Jest naprawdę bardzo późno. Jutro będziesz miała problemy z wstaniem do szkoły.
- Dobranoc mamo – Chloe objęła matkę w talii i mocno się do niej przytuliła szepcząc: - ja też tęsknię za Karen. Mamo, czy ona do nas wróci?
- Wróci, na pewno wróci – odparła z przekonaniem Elizabeth i pocałowawszy córkę w czoło dodała: dobranoc skarbie. Idź już na górę. Ja zaraz zajrzę do Briana. Zaczekam tylko na tatę. Zaraz powinien przyjechać.
W tym właśnie momencie dało się słyszeć tętent konia. Elizabeth jeszcze raz przytuliła córkę, a potem wskazała jej schody. Chloe z ociąganiem ruszyła do swojego pokoju. Wiele dałaby za to, aby dowiedzieć się, jakie nowiny przywiózł ojciec. Kucnęła u szczytu schodów i całą sobą przywarła do ściany. Musi dowiedzieć się, co stało się z jej siostrą.
***
Tymczasem Daniel Reed nie śpieszył się z powrotem do domu. Powoli wprowadził konia do stajni i oporządził. Poklepał zwierzę pieszczotliwie po szyi i wreszcie przysiadł na skrzyni z narzędziami utkwiwszy wzrok w migoczącą lampę. Był bardzo zmęczony. Obawa o córkę przyprawiała go prawie o obłęd. Przed żoną i dziećmi udawał, że wszystko dobrze się skończy, ale tak naprawdę, aż do tego niedzielnego popołudnia miał, co do tego ogromne wątpliwości. Przez tydzień wraz Benny’m, rodziną i znajomymi szukał uciekinierów. Ktoś powiedział im, że widział Karen i Adama w pociągu do Reno. Daniel i Benny natychmiast tam pojechali. Przeczesali miasto wzdłuż i wszerz. Bez efektu. Każdy z nich na swój sposób okazywał niepokój i lęk o dzieci. Daniel po prostu milczał, cały czas wyrzucając sobie, że nie był dość dobrym ojcem dla Karen, bo przecież gdyby był to ona na pewno by nie uciekła. Natomiast Benny swoje obawy próbował ukryć pod płaszczykiem wściekłości, obiecując, że gdy tylko dostanie Adama w swoje ręce to obedrze go ze skóry. Do Virginia City wrócili zrezygnowani. Postanowili odpocząć i w poniedziałek na nowo rozpocząć poszukiwania. Benny tknięty jakimś dziwnym przeczucie zajrzał jeszcze do biura telegrafisty. I jak się okazało przeczucie go nie myliło. Telegrafista przekazał im depeszę od Thomasa. To, co w niej było, pozwoliło im wreszcie odetchnąć z ulgą. Karen i Adam byli w Nowym Jorku.
Daniel poczuł ogarniający go chłód. Wstał ociężale ze skrzyni, zgasił lampę i zamknął drzwi stajni. Idąc przez podwórze ujrzał w progu domu Elizabeth, która z szalem narzuconym na ramiona zamierzała sprawdzić, co dzieje się z jej mężem. Na jego widok westchnęła z ulgą.
- Jesteś kochany, nareszcie jesteś – powiedziała wtulając się w jego ramiona. – Wiadomo coś?
- Owszem, ale chodźmy do domu. Zrobiło się zimno – Danny uśmiechnął się do żony i pocałował ją w czoło.
- Ale powiedz, masz dobre wieści?
- Doskonałe Lizz. Są w Nowym Jorku.
- Bogu dzięki – szepnęła kobieta i łzy potoczyły jej się po policzkach jednak prawie w tym samym momencie dotarło do niej, gdzie jest jej córka. – Danny, co ty mówisz? Nowy Jork?
- Tak. Wszystko ci opowiem, ale chodźmy już do domu. Napiłbym się gorącej kawy i coś zjadł.
- Gdzie ja mam głowę – westchnęła Elizabeth. – Oczywiście zaraz podam ci kawę. Została pieczeń z obiadu. Muszę ją tylko podgrzać.
- Nie trzeba. Zjem zimną – odparł przepuszczając żonę przodem. Po chwili znaleźli się w kuchni, gdzie było ciepło i przytulnie. Daniel umył dłonie i usiadł przy stole. Elizabeth podała mu jedzenie i cierpliwie czekała aż mąż się posili. Wreszcie nie wytrzymała i gdy Daniel odsunął od siebie talerz powiedziała:
- Mów. Skąd te wieści? To pewne, że są w Nowym Jorku?
- Spokojnie moja droga. Po powrocie z Reno czekał na nas telegram od Thomasa.
- Są u Thomasa?
- Tak. Wystraszeni, troszkę przeziębieni, ale cali – odparł uspokajająco Daniel.
- I co teraz zamierzasz? Co na to Benny?
- Jutro razem z twoim bratem pojedziemy po nich. Kupiliśmy już bilety na poranny pociąg. Kochanie, jakbyś mogła to spakuj mi kilka rzeczy na drogę.
- Oczywiście zaraz to zrobię – odparła Elizabeth. – Danny?
- Słucham.
- Przywieziesz Karen do domu i co będzie dalej?
- Jak to, co? – spytał zmęczonym głosem Danny. – Karen popłynie do Londynu. Tak, jak to ustaliliśmy.
- Nie wiem Danielu czy dobrze robimy?
- Masz, co do tego wątpliwości? Kocham Karen, tak jak wszystkie nasze dzieci. Chcę dla niej jak najlepiej, ale nie pozwolę jej na to wariactwo.
- A jeśli to nie wariactwo, a prawdziwa miłość? – spytała Elizabeth.
- Chyba żartujesz – odparł poirytowanym głosem Daniel. – Miłość. Dobre sobie. Oboje są tacy młodzi. Powinni myśleć przede wszystkim o nauce. Miłość – pokręcił ze zniecierpliwieniem głową. – A poza tym czy pomyślałaś, co ludzie powiedzieliby na to małżeństwo. Wszyscy myślą, że Karen i Adam są spokrewnieni.
- Ale nie są.
- Spróbuj to wyjaśnić ludziom.
- Wystarczy po prostu powiedzieć prawdę.
- Jak? Dasz ogłoszenie w gazecie, czy może rozwiesisz ogromny transparent na głównej ulicy Virginia City. Czy nie rozumiesz? Ludzie nie dadzą im tu żyć. Będą gadać, zatrują życie, nam przy okazji też. Już teraz gadają…
- Od kiedy tak przejmujesz się tym, co mówią inni? – Elizabeth podniosła głos.
- Od kiedy zostałem mężem i ojcem. Nie chcę, żeby dobre imię naszej rodziny było szargane, a dzieci narażone na nieprzyjemności.
- Co ty wygadujesz, Danny?
- Co? Zaraz powiem ci, tylko odpowiedz mi, czy prawdą jest, że Brian bił się wczoraj?
- Tak, ale co to ma do rzeczy? Wdał się w bójkę z Hankiem. Chłopcy w wieku Briana czasem…
- Chwileczkę – Daniel uniósł dłoń przerywając żonie. – Czy wiesz moja droga, co było powodem tej bijatyki.
- Podobno Hank powiedział coś obraźliwego na temat Karen.
- Owszem – Danny twierdząco skinął głową. – Powiedział… powiedział, że nasza córka to… nie, nie przejdzie mi to przez usta.
- Powiedz – poprosiła cicho Elizabeth.
- Że jest dziwką, która nikomu nie przepuści, nawet swojemu kuzynowi.
- Kto ci to powiedział? – spytała wstrząśnięta Lizzy.
- Nauczycielka Briana. Mieliśmy już z Benny’m ruszać do domu, gdy panna Klein zaczepiła nas i opowiedziała, co się stało wczoraj w szkole. A na koniec dodała, że powinniśmy coś z tym zrobić, bo w mieście o niczym innym się nie mówi, tylko o chorym związku Karen i Adama, i o tym, jakie to jest niemoralne.
- Nie mogę w to uwierzyć – powiedziała Elizabeth. – Dlaczego ludzie są tacy podli? Znają nas od lat. Wiedzą, jak żyjemy. Karen nigdy o nikim nie powiedziała złego słowa, więc dlaczego?
- Dlaczego? – Danny uśmiechnął się ironicznie – bo tacy są ludzie. Teraz chyba rozumiesz, że najlepszym wyjściem z sytuacji jest wysłanie Karen do Anglii. Porozmawiam z nią, wytłumaczę. To mądra dziewczyna, zrozumie.
- Tak myślisz?
- Lizz, o co ci chodzi?
- O dobro naszej córki.
- A o czym, ja niby przed chwilą mówiłem? O zeszłorocznym śniegu? – spytał wyraźnie zirytowany Daniel.
- Danny, posłuchaj mnie. Wiem, że martwisz się o Karen… o Karen i Adama. Wiem też, co znaczą złe języki. Uważam jednak, że nie mamy prawa rozdzielać tych dwojga tylko, dlatego, że inni wyobrażają sobie nie wiadomo, co. Nie chcę stracić naszej córeczki, a tak właśnie się stanie, jeśli zabronisz jej tej miłości. Wywieziesz ją do Londynu i myślisz, że to rozwiąże nasze kłopoty? Nie. Doskonale znam Karen i doskonale znam mojego bratanka. Adam znajdzie sposób, żeby z nią być. To Cartwright i jak każdy z naszej rodziny jest uparty. Danny – Lizzy wstała, podeszła do męża i położyła mu dłonie na ramionach – proszę dajmy im szansę. Oni naprawdę się kochają. Od najmłodszych lat, od zawsze. My tego nie widzieliśmy, a może nie chcieliśmy widzieć.
- Czego ty ode mnie chcesz? – w głosie Daniela słychać było zmęczenie.
- Żebyś jeszcze raz przemyślał swoją decyzję. Bo widzisz, jeśli Karen i Adam faktycznie chcą się pobrać, to ja daję im swoje błogosławieństwo.
***
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|