|
www.bonanza.pl Forum miłośników serialu Bonanza
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 22:29, 11 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Przyznam się, że na widok tak obszernego i skupionego na Małym Joe komentarza Eweliny odjęło mi mowę i moje oczy wyglądały tak , potem z każdym zdaniem uśmiech na mojej twarzy przybierał następujące fazy ... ...
Jeżeli miałam jakiekolwiek wątpliwości co do uczuć, jakimi Ewelina pała w stosunku do Josepha to ulotniły się, jak sen jakiś złoty tzn. bezpowrotnie
Aga napisał: | ADA jeszcze ze dwa takie fragmenty i trzeba będzie Cardiol z zagranicy ściągać |
To może ograniczę zapał twórczy li tylko i jedynie do Adama i jego rodzinki, bowiem dalsze pisanie o Perle Ponderosy może spowodować przestoje w Herbapolu Wrocław, który produkuje Cardiol, a ściąganie z zagranicy odpowiednika byłoby drogie i czasochłonne. Poza tym nie chciałabym narażać naszej koleżanki na tak ogromny stres
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 7:15, 12 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
A ja się tak starałam Odcinek opowiadania poświęcony był wyczynom Małego Joe i ich skutkom, nic dziwnego, że mój komentarz dotyczył jego osoby, choć i Adamowi i Benowi i Hossowi również poświęciłam kilka zdań. Ale wszak to nie oni "błyszczeli" w tej historii ... Postać Małego Joe, jak i aktora doceniam i obiektywnie opisuję ... przynajmniej się staram to robić ... Pisanie o nim sprawia mi ogromną przyjemność i zastępuje co najmniej pół buteleczki Cardiolu Takie działanie odprężające ma. Sama przyjemność. Proszę więc o kontynuację tego wątku i stosowne wzbogacanie go Miło się czyta i radośnie komentuje. Wena popędza człowieka i słowa same się cisną pod palce szalejące na klawiaturze
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 9:05, 12 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Ewelina bardzo doceniam Twoje starania i cieszę się, że tak drobiazgowo przeanalizowałaś Małego Joe. To było bardzo miłe. . Siłą rzeczy ten odcinek musiał do niego należeć . Ja również lubię pisać o Małym Joe i nie zawsze był taki, jak w tym opowiadaniu. Tu niestety zaszła konieczność ukazania go, jako mężczyznę trochę rozchwianego emocjonalnie. Joe po prostu nie znosi nudy, a w uczuciach jest krótkodystansowcem.
Wątek Małego Joe oczywiście pociągnę, bo on jest iskrą zapalną wydarzeń, które mają nastąpić ...
A wena ... od tego jest, żeby szaleć
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 12:09, 12 Wrz 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 10:46, 12 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
W początkowych sezonach jest fajny - taki beztroski młodzieniec, ale nie głupiec!, pakujący się w tarapaty, lekkoduch uganiający się za dziewczętami ... ale mający złote serce ... potem staje się jakiś dziwny ... ni to poważny facet, ni to młodzieniec, lovelas? Chyba nie mieli na niego pomysłu ... odważny, zaradny, sprytny, przedsiębiorczy, ale ... zatracił młodzieńczy urok, to co w nim było najfajniejsze. Trochę przedobrzyli z nadmiarem jego zalet
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Isabella3
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 05 Sie 2013
Posty: 3217
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 11:41, 12 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Ewelina napisał: | W początkowych sezonach jest fajny - taki beztroski młodzieniec, ale nie głupiec!, pakujący się w tarapaty, lekkoduch uganiający się za dziewczętami ... ale mający złote serce ... potem staje się jakiś dziwny ... ni to poważny facet, ni to młodzieniec, lovelas? Chyba nie mieli na niego pomysłu ... odważny, zaradny, sprytny, przedsiębiorczy, ale ... zatracił młodzieńczy urok, to co w nim było najfajniejsze. Trochę przedobrzyli z nadmiarem jego zalet |
Tak się zastanawiam nad tym co napisałaś i myślę że masz trochę racji
Aczkolwiek nie zawsze lubiłam kiedy Joe był takim lekkomyślnym młodzieńcem który chciał poślubić każda dziewczynę, jaka zobaczył. Joe w późniejszych sezonach stał się chyba bardziej dojrzały, oczywiście nie stracił całkiem swojego charakteru, ale na pewno był bardziej rozważny i dlatego bardziej mi się podobał
Co do twojego opowiadania ADA, to mam nadzieję, że twoja wena nie zniknie Pomino, że uważam, że Joe nie byłby tak krótkowzroczny i okrutny wobec żony, i nawet gdyby już jej nie kochał starałby się z nia spokojnie porozmawiać, to twoje opowiadanie jest bardzo interesujace i jestem straszliwie ciekawa co będzie dalej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 12:43, 12 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Może trochę irytowało to bieganie i wielka miłość w co trzecim odcinku, ale to był Mały Joe. Ten typ tak miał, taka była jego postać. Widzowie to zaakceptowali. Budził sympatię. Taką miał rolę. O ile pamiętam, to żadnej dziewczynie serca nie złamał, żadna po nim nie płakała. Jakoś kulturalnie potrafił zapominać ... o tych, które przeżyły i nie wyjechały z Nevady ... Stateczny, poważny Joe, to już nie to. Urok serialu na tym właśnie polegał, że bracia tak bardzo różnili się ... byli od pierwszego odcinka rozpoznawalni. Potem Joe zaczął przejmować cechy Adama i Bena i ... zgrzytało nieco ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Isabella3
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 05 Sie 2013
Posty: 3217
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 13:33, 12 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Ale przecież Joe kiedyś w końcu musiał wydorośleć. Moim zdaniem to dobrze że zaczał przejmować cechy Bena i Adama, w końcu był coraz starszy i nie mógł do końca życia pozostać beztroskim chłopcem. Ja bardzo lubię dojrzałego, opiekuńczego Joe
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pią 15:03, 12 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Wątek Małego Joe oczywiście pociągnę, bo on jest iskrą zapalną wydarzeń, które mają nastąpić ...
A wena ... od tego jest, żeby szaleć |
Fantastycznie, lubię jak wena szaleje
A ja się zgodzę z Isabell, mały Joe musiał w końcu dorosnąć. Gdyby pod koniec zachowywał się jak na początku trwania serialu byłoby to niesmaczne. Tylko powinni jednak lepiej przemyśleć, jaką osobą mały Joe powinien się stać.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 21:04, 12 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Ewelina napisał: | A ja się tak starałam Postać Małego Joe, jak i aktora doceniam i obiektywnie opisuję ... przynajmniej się staram to robić ... |
...że starałaś w to wierzę
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 9:48, 13 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
***
Josh Flick zarządca rancza Uśmiech Losu odebrał ze sklepu Teda Brauna zamówione zakupy. Sprawunków nie było dużo. Niewielkie zapasy jedzenia, książki Adama, o których przypomniała Lizzy i dwa sporej wielkości pudełka z porcelanowymi filiżankami z różowej angielskiej porcelany, które ostatnimi czasy dziwnie szybko się tłukły. Nawet Josh zwrócił na to uwagę. Rzucają w siebie tymi skorupami, czy co? – pomyślał. – Nie ma jak porządny metalowy kubek, trzyma ciepło i nic mu się nie stanie. Zawsze też można komuś nim przyłożyć, jak zajdzie taka potrzeba. Z tych rozmyślań wyrwał go lekko poirytowany głos Lizzy, córki jego pracodawcy i przyjaciela Adama Cartwrighta:
- Vicky, czy ty musisz oglądać wszystkie napotkane wystawy?
- Dużo to tu ich nie ma – odparła – i żadnych atrakcji.
- Ciekawe, o jakich atrakcjach myślisz, siostrzyczko?
- Na przykład mógłby przyjechać do Virginia City cyrk – rozmarzyła się Vicky.
- Kiedyś już był i zdaje się, że stryj Joseph miał poważne kłopoty.
- Oj tam. To było bardzo dawno temu i to nie była wina stryjka, ale tej rudej dziewczyny, która ciągle mu uciekała.
- Widzę, że jesteś bardzo dobrze poinformowana – zauważyła Lizzy.
Josh stojąc przy bryczce gotowej do drogi przyglądał się dziewczętom z rozbawieniem i gdy wreszcie podeszły do niego powiedział:
- Panienki wszystko załatwione, sprawunki zapakowane możemy wracać do domu.
- Tylko, że ja muszę jeszcze zajrzeć do gabinetu doktora Coopera. Mamusia kazała mi poprosić doktora o receptę na ten lek na kaszel dla tatusia. – Z niewinnym uśmiechem powiedziała Lizzy.
- Ja tam nic nie słyszałam – odparła Vicky.
- Mówiła, gdy ty mała jędzo zajęta byłaś wyciąganiem pieniędzy od tatusia – rzekła Lizzy ze złością.
- Nie mów tak do mnie. Ja nie naciągam tatki, tylko proszę.
- Strasznie cwana ostatnio się zrobiłaś.
- Uczę się od najlepszych, siostrzyczko – odparła Vicky patrząc wyzywająco na Lizzy.
- Jeszcze słowo, a popamiętasz mnie – w oczach Lizzy błysnął gniew.
Josh widząc, że lada chwila może dojść pomiędzy siostrami do sprzeczki uniósł ostrzegawczo dłoń w górę i powiedział:
- Panienki, nie macie chyba zamiaru kłócić się na środku ulicy. Pannom Cartwright to nie wypada. Ciekawe, co powiedziałby na to wasz ojciec?
Dziewczęta milczały patrząc wrogo na siebie. Wyglądały jak dwie nadąsane gąski. Josh uśmiechnął się tylko i dziękując w myślach Bogu, że nie obdarzył go córkami, powiedział:
- Już dobrze Lizzy, chodźmy po to lekarstwo. Gabinet jest naprzeciwko. Tylko pośpieszmy się, bo w przeciwnym razie wasza matka zmyje mi głowę za to, że nie wróciliśmy na czas.
- Dziękuję Josh, ale pójdę sama. Za chwileczkę będę z powrotem – odparła Lizzy uśmiechając się radośnie i już jej nie było.
- Lizzy, zaczekaj. Nie możesz tam iść sama! – krzyknął Josh.
- Obawiam się, że może – odparła Vicky i ze złością popatrzyła na znikającą za drzwiami gabinetu lekarskiego siostrę. Sporo dałaby, żeby zobaczyć, co tam będzie się działo, bo jakoś w to lekarstwo na kaszel tatki nie wierzyła.
- No i pięknie. Niech tylko wasi rodzice się dowiedzą, to będę miał się z pyszna. Jeśli za dziesięć minut twoja siostra stamtąd nie wyjdzie, to pójdziemy po nią – powiedział Josh po raz kolejny dziękując, że dobry Bóg dał mu synów.
***
Tymczasem Lizzy znalazła się w poczekalni gabinetu lekarskiego, który doskonale znała. Tyle razy była tu z ojcem i matką, gdy była mała. Lekarzem był wówczas wujek Paul, jak nazywała go ona i jej rodzeństwo. Był taki kochany. Zawsze miał dla nich jakieś łakocie. Gdy w ubiegłym roku tak nagle i nieoczekiwanie odszedł od nich wszyscy byli tym poruszeni i zasmuceni. Lizzy uśmiechnęła się ciepło na to wspomnienie, a upewniwszy się, że u doktora Coopera jest pacjent usiadła na brzegu stojącego w poczekalni krzesła. Odruchowo wygładziła fałdkę, jaka zrobiła się na jej sukni i kładąc na kolanach reticule ponownie uśmiechnęła się. Tym razem jednak na jej twarzy zagościło rozmarzenie, a myśli powędrowały w zupełnie innym kierunku.
- Wystarczy, że będzie się pan stosował do moich zaleceń, a wszystko będzie dobrze. I zapraszam jutro na zmianę opatrunku – niski, przyjemny głos doktora Andrew Coopera przywołał Lizzy do rzeczywistości. Był to młody dwudziestosześcioletni mężczyzna, wyjątkowo przystojny, o blond włosach i regularnych rysach twarzy. Wysoki o smukłej budowie ciała z natury bardzo życzliwy i sympatyczny, miał duże jasnoniebieskie oczy o żywym, przyjacielskim spojrzeniu. Ujrzawszy Lizzy uśmiechnął się nieznacznie, po czym pożegnał pacjenta życząc mu zdrowia.
W poczekalni oprócz Lizzy nie było nikogo. Był to jeden z tych spokojnych dni, gdy nikt nie potrzebował natychmiastowej interwencji lekarskiej. Cooper podszedł do dziewczyny, a ona podała mu dłoń na powitanie. Uścisnął tę małą, szczupłą rączkę spoglądając przy tym Lizzy głęboko w oczy.
- Witam panno Cartwright – powiedział – miło mi panią widzieć.
- Mnie również – odpowiedziała dziewczyna skromnie spuściwszy oczy.
- Nie myślałem, że panią dziś zobaczę, Lizzy – powiedział prowadząc ją do gabinetu. - W minioną sobotę miałem nadzieję, że spotkamy się na przyjęciu u państwa Robson, ale nie przyszłaś. Bardzo się niepokoiłem. Co się stało?
- Rodzice mi nie pozwolili. Uznali, że po chorobie jestem jeszcze zbyt słaba, żeby wyjść z domu – powiedziała – ale myślałam o panu i o naszym spotkaniu na pikniku, trzy tygodnie temu, o wszystkich naszych spotkaniach.
- Lizzy, moja kochana – twarz Coopera wyrażała zachwyt – naprawdę myślałaś o mnie?
- Tak – odparła nieśmiało – i nie mogłam doczekać się naszego spotkania. Gdyby nie twój portrecik nie wiem jak bym wytrzymała.
- Tak bardzo za tobą tęskniłem. Nie ma dnia, ani godziny żebym o tobie nie myślał. Lizzy, czy mogę mieć nadzieję, że ty, podobnie jak ja …
- Tak – przerwała mu cicho – też tęskniłam. Od tego pikniku stałeś mi się bardzo bliski.
- Lizzy moja droga, wracasz mi życie. – Powiedział Cooper biorąc jej dłonie w swoje ręce. - Myślałem, że całując cię wtedy posunąłem się za daleko. Miałaś prawo być na mnie zła, a gdyby twój ojciec się o tym dowiedział, to moje dni byłyby policzone.
- Andy nie stało się nic, czego bym nie chciała. A mój tatuś nie jest taki groźny, jak ci się wydaje.
- Mimo wszystko, gdy go widzę, nawet z daleka, czuję dziwny lęk.
- Nie przesadzaj – roześmiała się – mój tatuś nawet muchy by nie skrzywdził.
- Nie byłbym taki pewien – odparł Cooper mimowolnie ściszając głos.
- Ty się go boisz Andy! – krzyknęła Lizzy z uśmiechem na twarzy.
- Trudno się nie bać. Twój ojciec potrafi każdego przewiercić wzrokiem na wylot.
- Och Andy jesteś taki zabawny, gdy o nim mówisz.
Andrew spojrzał na Lizzy z czułością. Odkąd pierwszy raz ją zobaczył nie mógł przestać o niej myśleć. Wtedy jeszcze nie wiedział, kim jest ta cudna, urocza dziewczyna. Po prostu zakochał się i już. Gdy dowiedział się, że to córka Adama Cartwrighta poczuł się trochę nieswojo. Cooper objął praktykę lekarską po zmarłym nagle doktorze Martinie, darzonym przez pacjentów pełnym zaufaniem i ogromnym szacunkiem. Pojawienie się młodego, pełnego zapału do pracy lekarza wzbudziło w mieszkańcach Virginia City mieszane uczucia. Nikt go właściwie nie znał, a to, że polecił go doktor Jet Madigan nie miało dla nich większego znaczenia. Co prawda to właśnie ojciec Lizzy był zdania, że każdemu należy dać szansę, ale po tym jak Andrew pozwolił sobie na pewną uwagę po jego adresem, Cartwright udawał, że lekarz o nazwisku Cooper nie istnieje. Powodem tego stanu rzeczy była rozbieżność zdań obu panów na temat palenia tytoniu.
Adamowi Cartwrightowi od dłuższego czasu dokuczał poranny kaszel. Zaniepokojona tym żona poprosiła Coopera o zbadanie męża. Gdy doktor orzekł, że dobrze byłoby gdyby ten rzucił palenie cygar, pacjent odrzekł mu, że nic głupszego w życiu nie słyszał. Od słowa do słowa wywiązała się między nimi sprzeczka, którą Cartwright zakończył nazywając Coopera nieopierzonym doktorzyną. Od tego czasu kontakty obu panów stanowczo oziębiły się i ograniczyły jedynie do niezbędnej konieczności.
- Lizzy czy oprócz tego, że chciałaś mnie zobaczyć jest jeszcze jakiś powód, dla którego tu przyszłaś?
- A ja nie wystarczę? – spytała lekko się rumieniąc.
- Pytam poważnie. Chorowałaś i wiem, że twój ojciec przywiózł doktora z Reno. Jak się teraz czujesz?
- Bardzo dobrze. – Odparła. – Ale masz rację. Powód jest.
- A jednak. Co się stało? – spytał Cooper.
- Chodzi o ten kaszel taty. Mama prosi o lekarstwo, które ostatnio mu przepisałeś.
- Oczywiście przepiszę, a chociaż przyjmuje regularnie?
- Jak mama mu przypomni, to tak – odparła Lizzy.
- Poczekaj chwileczkę zaraz wypiszę receptę – powiedział siadając przy biurku ustawionym pośrodku gabinetu. Podczas, gdy Cooper zapisywał lek, Lizzy stała cichutko wpatrując się zachwyconym wzrokiem w pochylonego nad biurkiem doktora. Miała właśnie coś powiedzieć, gdy usłyszała, jakieś głosy w poczekalni, a potem do gabinetu zajrzał Josh. Tuż za nim widać było wścibskie, świdrujące oczy jej siostry.
- Dzień dobry doktorze.
- Dzień dobry panie Flick. Czy coś się stało? – zapytał doktor Cooper.
- Nie, nic. Przyszliśmy po panienkę Lizzy. Jest już późno i musimy jechać – powiedział Josh uśmiechając się przepraszająco.
- Tak oczywiście. Proszę panno Cartwright oto recepta i tak jak mówiłem dwa razy dziennie, rano i wieczorem po dziesięć kropli na pół szklanki wody. I prawdę mówiąc dobrze byłoby, gdyby ojciec pani przestał palić.
- Wiem doktorze, ale mój tatuś jest bardzo uparty i to raczej nie wchodzi w grę. Serdecznie dziękuję za receptę i do widzenia – powiedziała Lizzy wdzięcznie uśmiechając się.
- Do widzenia panno Cartwright – odrzekł Cooper patrząc na nią rozmarzonym wzrokiem.
***
Było już późne popołudnie, gdy wreszcie Josh wraz z pannami Cartwright ruszył w drogę powrotną do Uśmiechu Losu. Terry Malloy leniwie oparty o ścianę saloonu patrzył z dziwnym błyskiem w oku za oddalającą się bryczką. Wiedział, czyją córką jest ta piękna panna o kasztanowych włosach i był pewien, że prędzej czy później będzie ją miał i nikt, ani nic mu w tym nie przeszkodzi. Obleśny uśmiech wypełzł na jego twarz, a potem przerodził się w równie obleśny rechot.
- Co tak rżysz Malloy? Lepiej rusz tyłek, bo szef cię wzywa – zwrócił się do niego Tony Dark, jeden z ludzi Shanera.
- Już idę – odparł Malloy spluwając na ziemię.
Za przepierzeniem w kącie saloonu Silver Dollar siedziało trzech mężczyzn, a wśród nich Randy Shaner. Wkrótce dołączli do nich Malloy i Dark. Gdy barman podał im dwie butelki whiskey, a Dark rozlał alkohol do stojących przed nimi szklaneczek, Shaner popatrzywszy uważnie na kompanów powiedział:
- Jesteśmy coraz bliżej celu. Myślę, że stary Cartwright zrozumiał przekaz i wreszcie sprzeda mi ten kawałek ziemi.
- A jeśli nie? – spytał Malloy.
- Cóż wtedy naprawdę ktoś ucierpi. To duża rodzina. Można w nich przebierać do woli, ale nie sądzę, żeby to było konieczne. Cartwright przecież kocha swoją rodzinę. – Shaner roześmiał się cicho, a pozostali mu zawtórowali. - W tej właśnie chwili powinien otrzymać mój list z propozycją nie do odrzucenia.
- Szefie wiem, że to się uda, ale gdyby tak bardziej zachęcić Cartwrighta do sprzedaży ziemi …- zaproponował Malloy.
- Co masz na myśli Terry?
- Stary bardzo kocha rodzinę. Ma dużo wnucząt.
- To wiemy. Przejdź do rzeczy – powiedział Shaner z niecierpliwością w głosie.
- Cartwright ma wnuczkę o imieniu Lizzy. To córka jego najstarszego syna Adama. Jest piękna i do tego jest oczkiem w głowie dziadka. Można byłoby na jakiś czas zaprosić tę pannę na nasze ranczo. Wtedy stary przyniósłby panu w zębach akt własności tej ziemi.
Zapadła chwila cisza. Wszyscy wpatrywali się z napięciem w Shanera. Pomysł wydał im się ciekawy i wart rozpatrzenia. Shaner wyglądał tak jakby coś w sobie ważył, po czym głośno westchnąwszy wybuchł:
- Czy tobie do reszty whiskey wypaliła mózg? Twoje pomysły to prosta droga na stryczek. Wiem, że chcesz się wykazać, ale nie tym razem. I ostrzegam cię, że jeśli zrobisz coś na własną rękę osobiście odstawię cię do szeryfa. Zrozumiano?
- Szefie, ja tylko chciałem …
- Nie obchodzi mnie, co chciałeś. Masz słuchać moich poleceń, a łapy od tej dziewczyny trzymaj z daleka. Wiem, co ci chodzi po głowie, ale teraz najważniejsze jest zrealizowanie mojego planu. Potem będziesz mógł robić, co chcesz. Czy to jasne?
- Tak, szefie – odparł potulnie Terry, a rozwścieczony reprymendą szefa przyrzekł sobie, że przy pierwszej nadarzającej się okazji ta dumna Cartwright będzie jego.
W międzyczasie siedzący nieopodal młody mężczyzna, który przyjechał porannym dyliżansem do Virginia City wstał wolno od stolika, naciągnął głębiej czarny kapelusz na głowę i leniwym krokiem podszedł do barmana. Zapłacił za posiłek i szklaneczkę whiskey, po czym pożegnał się podnosząc dłoń do ronda kapelusza. Barman skinął mu głową mając niejasne wrażenie, że już gdzieś widział ten zrobiony jakby od niechcenia gest. Tuż po tym jak nieznajomy mężczyzna opuścił gościnne progi saloonu, w jego drzwiach pojawił się wysoki rudzielec. Na chwilę przystanął i szybko rozejrzał się wokół. Dostrzegłszy Randy’go Sahnera szybkim krokiem podszedł do niego i wyrzucił z siebie:
- Stary nie zgadza się i odsyła panu to. – Rudzielec wyjął przedarty na czworo list zawierający propozycję nie do odrzucenia i położył go na stoliku przed Sahnerem. Ten wziąwszy kawałek listu w palce przyglądał mu się uważnie, a potem ze stoicki spokojem powiedział:
- Cóż, nie pozostawił mi wyboru. Jeszcze mnie będzie błagał o litość.
***
Miałam problem z określeniem wieku doktora Coopera. Szukałam informacji dot. tego ile lat studiowano medycynę w tamtych czasach. Dowiedziałam się jedynie, że studia medyczne poprzedzone były ogólnymi, a te właściwe trwały około trzech lat. Nie mając pewności, dla potrzeb tego opowiadania przyjęłam, że Andy Cooper był geniuszem i wieku 26 lat poprowadził swoją pierwszą praktykę lekarską. Poza tym polecił go sam doktor Madigan, więc musiał być dobry w tym co robił
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 9:52, 13 Wrz 2014 Temat postu: Droga do nieba |
|
|
Doktor bardzo sympatyczny ,to chyba pierwsza miłość Lizzy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 10:23, 13 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Hm.....do poniedziałku daleko
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Sob 10:25, 13 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
ADA, przeczytałam,bardzo mi się podobało Skomentuję jednak nieco później.
I nie chce być złośliwa, ale zauważyłam, że ty tarmosisz swoich bohaterów najwięcej i najbardziej się oburzasz, kiedy coś im się dzieje w innych opowiadaniach
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 12:13, 13 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
zgadzam się z Tobą Senszen, ale tak jak ADA zaprotestowała wierszem to jeszcze żadnej się nie udało....to musisz przyznać Nawiasem mówiąc ADA Twój wiersz zasmucił mnie na równi z fragmentem Senszen, do którego odnosił się Twój boleściwy protest.
Również przeczytam później
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Sob 12:13, 13 Wrz 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Camila
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 15 Sie 2013
Posty: 4515
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 14:38, 13 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Jest zakochana para, a gdzieś w oddali czai się niebezpieczeństwo.
A ten chłopaczek ciągle się nie ujawnia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|