|
www.bonanza.pl Forum miłośników serialu Bonanza
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:47, 31 Maj 2014 Temat postu: |
|
|
Sarkazm, charakterystyczna cecha humoru Adama Fajne dialogi, akcja, humor, bonanzowy klimat, dopracowane szczegóły z epoki ... ciekawie się czyta ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:52, 31 Maj 2014 Temat postu: |
|
|
ADA napisał: | Adeline delikatnie dotknęła jego ramienia. Pod wpływem tego dotyku Adam uchylił powieki. Jego na wpół przytomny wzrok błądził od twarzy do twarzy. Niepewny tego, co widzi zamknął oczy, by w ułamku sekundy otworzyć je szerzej i już zupełnie przytomnie spojrzeć na kobietę trzymającą w swoich dłoniach jego dłoń. Przez moment myślał, że to tylko sen, a gdy zrozumiał, że to prawda uśmiech niesamowitego szczęścia rozjaśnił mu bladą, naznaczoną cierpieniem twarz.
- Adeline – wyszeptał i po policzku spłynęła mu jedna, duża łza. |
Normalnie się wzruszyłam...
ADA napisał: |
- Czym ja sobie na ciebie zasłużyłem?
- Miałeś szczęście – odpowiedziała Adeline uśmiechając się czule. Adam przyciągnął ją do siebie, spojrzał głęboko w jej błękitne oczy i pocałował lekko rozchylone usta żony. Ona w obawie, że ktoś mógłby to zobaczyć rozejrzała się wokół i na wpół zawstydzona, powiedziała:
- Adamie, to nie wypada. Jesteśmy w szpitalu. |
E tam....Adeline nie przesadzaj toż twój mąż przecie....
ADA napisał: | - Nie musisz – usłyszeli głos Willa, który od pewnego czasu przysłuchiwał się ich rozmowie – Ja wiem o Arthurze od samego początku, od pierwszej chwili mojego małżeństwa. |
Myślę, że Will nie wiedział jak to powiedzieć Adamowi i dlatego dał mu zdjęcie...żeby sam się domyślił.... Tylko dlaczego Adam jeszcze nie wpadł na to, że skoro Miltonek podobny do Arthura to może coś Laurze chodzić po głowie? Zwłaszcza, że Laury pomysłem było przybycie na ranczo....coś w tej kwestii będzie się działo ADA? I zapytam za Madą: co się dzieje na ranczo?
*
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Sob 20:55, 31 Maj 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 22:18, 31 Maj 2014 Temat postu: |
|
|
Mada napisał: | ADA napisał: | Nagle przeniknął ją dziwny chłód. Mocnej otuliła się szlafrokiem i pomyślała: „ciekawe jak moje skarby dają sobie radę?” |
Też jestem ciekawa. ADA, nie uchyliłaś nawet rąbka tajemnicy.
|
W następnym odcinku coś się znajdzie.
Cytat: | ADA napisał:
Dopiero, gdy okaże się, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa zostanie wypisany, jednak przez najbliższy miesiąc nie będzie nawet mowy o jego powrocie do Ponderosy.
Przez ten czas to Laura może mieć tysiąc pomysłów. Mój niepokój spotęgował się poczwórnie. |
To prawda. Na pomysłach to Laurze nie będzie zbywać
Cytat: | ... gdy przeczytałam oświadczenie Willa. Zastanawiam się, dlaczego nie wyjawił prawdy Adamowi wcześniej, na przykład gdy pokazał mu zdjęcie Arthura. |
Will miał po temu powody, ale o nich już wkrótce ...
Aga napisał: Cytat: | Myślę, że Will nie wiedział jak to powiedzieć Adamowi i dlatego dał mu zdjęcie...żeby sam się domyślił....
Tylko dlaczego Adam jeszcze nie wpadł na to, że skoro Miltonek podobny do Arthura to może coś Laurze chodzić po głowie?
I zapytam za Madą: co się dzieje na ranczo? |
1. Aga w połowie masz rację
2. Adaś nie wpadł na to, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie zdaje sobie sprawy z tego, że Laura jest niespełna rozumu i że ma plany w stosunku do Miltonka.
3. Na ranczo dużo się dzieje ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kola
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kielce Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 22:33, 31 Maj 2014 Temat postu: |
|
|
ADA napisał: | Cytat: | ... gdy przeczytałam oświadczenie Willa. Zastanawiam się, dlaczego nie wyjawił prawdy Adamowi wcześniej, na przykład gdy pokazał mu zdjęcie Arthura. |
Will miał po temu powody, ale o nich już wkrótce ... |
Ciekawe jakie? I w jakim momencie się Will dowiedział o ciąży Laury, przed ślubem, czy już po, bo przecież gdyby Adam się dowiedział wcześniej, to inaczej by się to wszystko potoczyło.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 18:52, 03 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
***
Mały Adam spod przymrużonych powiek obserwował Laurę, która z Miltonem na kolanach siedziała na ulubionej ławeczce jego mamy. Od czasu, gdy ciotka próbowała zabrać na spacer nad jezioro Tahoe jego młodszego braciszka nie spuszczał jej z oczu. Uważał, że odkąd pojawiła się w ich życiu wszystko było nie tak jak powinno. Najpierw wyjechał tatuś, a potem dziadek Ben powiedział, że tatuś miał wypadek. Mały Adam tak bardzo się wtedy bał. Pierwszy raz widział, jak mamusia strasznie płakała i zanim dowiedział się, dlaczego myślał, że to przez niego lub któregoś z braci. Wujek Hoss wreszcie jakoś ich uspokoił i powiedział Małemu Adamowi, że jako najstarszy z całego rodzeństwa musi teraz opiekować się braćmi i siostrą, zwłaszcza, że przez jakiś czas mamusi również nie będzie w domu. Mały Adam nie spał wówczas przez całą noc. Wsłuchiwał się w oddechy swoich braci, a gdy Milton z płaczem zerwał się ze snu, chciał pobiec po mamę, ale w drzwiach ich pokoju stanęła ciotka Laura. Był bardzo zdziwiony, gdy nazwała jego najmłodszego braciszka Arthurem. Dobrze, że mamusia tak szybko przyszła i zabrała jej Miltona. Od tamtej pory nie ufał ciotce. Cały czas miał dziwne wrażenie, że ona tylko udaje taką dobrą, a naprawdę chce zrobić coś złego. Co miałoby to być na razie nie wiedział. Obiecał sobie jednak, że prędzej czy później dowie się wszystkiego. Tymczasem postanowił nie spuszczać ciotki z oczu.
Snując się po podwórku Mały Adam od niechcenia kopnął kamyk, który znalazł się na jego drodze. Chętnie pobiegłby do zagrody, gdzie wujek Hoss i Tommy przyglądali się małemu źrebakowi. „Jak tatuś wróci to na pewno nie pozna konika” - pomyślał Adam i z żalem popatrzył w stronę corralu. W pewnej chwili chłopiec usłyszał jak ciotka Laura mówi coś do Miltona. Adam wytężył słuch i nie spodobało mu się to, co usłyszał. „Znowu to zrobiła, znowu nazwała go Arthurem”.
Laura tymczasem kołysząc Miltona opowiadała mu ulubioną bajkę jej syna. Chłopiec słuchał z uwagą i wypiekami na twarzy. Co i raz jej przerywał i dopytywał się, dlaczego coś jest tak, a nie inaczej. Laura uśmiechała się wtedy i z radością odpowiadała na pytania widząc w jego twarzyczce takie samo zainteresowanie i ciekawość świata, jak u Arthura. Gdy miała Miltona w objęciach była najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ten wścibski, wciąż snujący się za nimi Mały Adam. Laura pomyślała, że musi coś z tym zrobić, bo za moment straci cierpliwość do tego szczeniaka. Z chwilowej zadumy wyrwał ją głosik Miltona:
- Ciociu, a kiedy pójdziemy nad jezioro. Obiecałaś pokazać mi piękne miejsce.
- Kiedy tylko zechcesz, skarbie – odpowiedziała łagodnie się uśmiechając.
- To chodźmy teraz – poprosił chłopiec.
- A wiesz to doskonały pomysł. Do obiadu jeszcze daleko. Zdążymy pójść nad jezioro i wrócić.
- Tylko trzeba powiedzieć komuś, że idziemy… żeby się nie martwili – powiedział Milton.
- A po co, przecież jesteś ze mną. Nic ci się nie stanie.
- Wiem ciociu, ale Mały Adam powiedział, że zawsze mam mu mówić gdzie idę – z przejęciem odparł chłopczyk.
- Adam powinien zająć się zabawą, a nie martwić się tak błahymi sprawami – powiedziała Laura.
- Ale ciociu … zaczął Milton.
- Skarbie już ci mówiłam, że pod moją opieką nic ci się nie stanie – powiedziała i dodała zdejmując dziecko z kolan - chodźmy na tę wycieczkę, jak mamy iść.
- A dokąd idziecie?
Laura nerwowo drgnęła na głos Małego Adama. Znowu ten utrapieniec wchodzi jej w paradę. Siląc się na spokój powiedziała, że idą na spacer po okolicy, ale to nic ciekawego i lepiej żeby Adam poszedł do wujka Hossa i Tommego. Tam na pewno znajdzie właściwe dla siebie zajęcie. Adam niezrażony tą odpowiedzią najpierw popatrzył w niebo, a potem powiedział:
- Nie warto iść, będzie padać i Milton zmoknie.
- O czym ty mówisz Adamie, niebo jest bezchmurne i na pewno nie będzie padać – powiedziała podirytowanym głosem Laura.
W tej samej chwili zerwał się wiatr, a po niebie od zachodu płynęły ciężkie deszczowe chmury. Laura nie wierzyła własnym oczom, podczas gdy dumny z siebie Adam powiedział „a nie mówiłem” i otoczywszy ramieniem braciszka poszedł z nim w kierunku zagrody, w której radośnie dokazywał mały źrebak.
„Dosyć tego”, pomyślała wytrącona z równowagi Laura. Pora zacząć działać. Lada dzień może wrócić Adeline, nie daj Boże z Adamem i wtedy trudno będzie zrealizować to, co zamierzała. Jeszcze dziś, najdalej jutro musi pojechać do Virginia City i znaleźć odpowiedniego człowieka. Sama przecież sobie nie poradzi. Dobrze, że jej troskliwy mąż zostawił jej odpowiednią sumę pieniędzy, a nawet, jeśli będzie to za mało, zawsze przecież może pożyczyć od Cartwrightów. Uśmiechnęła się diabolicznie, bo pomysł ten bardzo się jej spodobał.
Nie wiedziała tylko, bo wiedzieć nie mogła, że oprócz Małego Adama ktoś jeszcze śledził każdy jej krok. Mężczyzna jakby utkany z mgły stał oparty o pergolę i bacznie się jej przyglądał.
***
Cisza jaka nastąpiła po słowach Willa była niczym cisza przed burzą. Wszyscy porażeni tym jego wyznaniem trwali w jakimś dziwnym zawieszeniu nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Adam pobladły bardziej niż to możliwe, oddychał z trudem. Ben i Adeline z wyczekiwaniem patrzyli na Willa, który westchnął cicho i zdając sobie sprawę, że to, co powiedział nie może pozostać bez wyjaśnień rozpoczął spowiedź życia.
- Wiecie doskonale jak wyglądało moje życie nim stryj Ben mnie odnalazł. Nie ma, czym się chwalić. Do spokojnych dusz nie należałem. Wcześnie straciłem matkę, a zaraz potem ojca. Właściwie nie wiedziałem, co to znaczy prawdziwy dom. Dopiero ty stryju pokazałeś mi, że można żyć inaczej. Byłem przerażony tym wszystkim, bo z jednej strony chciałem być taki jak wy, a z drugiej bałem się tego. Gdy w Ponderosie pojawił się Mateo Ibara skorzystałem z okazji i … uciekłem, bo wydawało mi się, że nie podołam waszym oczekiwaniom w stosunku do mnie. Wkrótce okazało się, że u boku Ibary podobnie jak, w Ponderosie czułem się nie na swoim miejscu. Jednak, coś, sam nie wiem, co ciągnęło mnie do was. Ta przewidywalność i cykliczność, jaką charakteryzuje się życie na ranczu bardzo mi spodobało, więc wróciłem. Ale nade wszystko pragnąłem jednego - rodzinnego ciepła. I dostałem to od ciebie stryju i od moich kuzynów. Tylko, że w pewnej chwili już mi to nie wystarczyło. Chciałem czegoś więcej. Chciałem mieć żonę, dzieci, ot prawdziwy dom. Gdy pierwszy raz ujrzałem Laurę nie wierzyłem własnym oczom. Była zjawiskowo piękna i ja, który z niejednego pieca jadłem chleb zakochałem się w niej jak młodzik. Niestety, bardzo szybko okazało się, że to twoja narzeczona Adamie. Nie wiesz nawet jak bardzo ci zazdrościłem. Pomyślałem wtedy, że jesteś w czepku urodzony. Miałeś wszystko, co najlepsze i do tego ją. Serce mi pękało, gdy na was patrzyłem. Nie mogłem tak dłużej. Chciałem uciec. Pamiętasz stryju, jak powiedziałem ci, że muszę wyjechać?
- Tak, pamiętam – odpowiedział Ben.
- No, właśnie. Wtedy już kochałem Laurę do szaleństwa. Gdyby ona była narzeczoną kogoś innego, nie twoją Adamie, nie wahałbym się ani przez chwilę i walczyłbym o nią, ale ona była twoja, mieliście się pobrać. Nie mogłem przecież odbić narzeczonej własnemu kuzynowi, ale los chciał inaczej. Pamiętasz Adamie, jak nie zdążyłeś na wasze przyjęcie zaręczynowe? – Will wyczekująco spojrzał na Adama, a gdy ten potaknął głową, kontynuował – to wtedy wyznałem jej swoje uczucia i pierwszy raz pocałowałem. Byłem pewien, że nie mam u niej szans, a jednak … Gdy okazało się, że nie jestem jej obojętny, postanowiliśmy powiedzieć ci o wszystkim. Ty wtedy znikałeś na całe dnie. Nikt nie wiedział gdzie.
- Ja wiedziałem – przerwał Willowi Ben – budował dom dla Laury i dla siebie. To miała być niespodzianka. Prezent na dzień ślubu.
- No, właśnie. Któregoś dnia zobaczyłem, dokąd jedziesz i wszystko stało się jasne. Postanowiliśmy z Laurą pojechać do ciebie, żeby wyjawić ci prawdę, ale wtedy spadłeś z rusztowania i nie wiadomo było, czy będziesz chodzić. Laura z poczucia obowiązku chciała zostać z tobą, a ja nie mogłem przecież odebrać kobiety kalekiemu kuzynowi. Tylko, że ty nas przechytrzyłeś i wyzdrowiałeś. Jak wiecie do mojego ślubu z Laurą doszło bardzo szybko i równie szybko wyjechaliśmy do San Francisco.
- To, prawda. Nawet dziwiliśmy się, że to tak błyskawicznie poszło – powiedział Ben.
- A na co miałem czekać? Już wtedy domyślałem się, że Laura spodziewa się dziecka i wiedziałem, że to nie ja jestem ojcem. Nasz pierwszy raz był w noc poślubną, więc sami rozumiecie. Miałem nadzieję, że Laura powie mi o dziecku, ale nie. Wiele razy chciałem ją oto zapytać, jednak strach przed tym, że ją utracę był większy niż chęć usłyszenia od niej tego, o czym i tak już wiedziałem. Gdy urodził się Arthur i wziąłem go na ręce pokochałem go całym sercem. Jeśli miałem jakiekolwiek wątpliwości, czy powiedzieć ci Adamie o dziecku, to właśnie wtedy się rozwiały. Wkrótce po narodzinach Arthura zaginąłeś, a gdy przyjechaliśmy do Virginia City na mszę żałobną w twojej intencji nie było sensu nic mówić. A potem w cudowny sposób odnalazłeś się i wróciłeś do Ponderosy i to nie sam, ale z żoną. Wtedy podjąłem ostateczną decyzję, że nigdy nikt nie dowie się prawdy o Arthurze, ale nie przewidziałem jednego, że on umrze … – Will umilkł wzruszony.
Adeline i Ben patrzyli na niego ze współczuciem, myśląc jak było mu ciężko nosić w sercu taką tajemnicę. Adam ze wzrokiem utkwionym w przeciwległą ścianę próbował zebrać myśli, jednak żal, jaki go ogarnął nie pozwalał mu trzeźwo myśleć. Will tymczasem odetchnął głęboko i smutno uśmiechając się mówił dalej:
- Życie z Laurą nie układało mi się. Po narodzinach Arthura zaczęła się ode mnie oddalać. Kilka razy przez sen wypowiedziała twoje imię Adamie w taki sposób, że nie miałem wątpliwości, że wciąż cię kocha. Myślałem, że kolejne dziecko zmieni nasze życie na lepsze, nic bardziej błędnego, było coraz gorzej. Laura ledwie tolerowała naszą córkę, Peggy też jej nie interesowała. Całym jej światem był Arthur i im bardziej robił się do ciebie podobny, tym bardziej Laura go kochała. Ja to wszystko widziałem. Jego oczy były twoimi oczami, jego twarz, dłonie, kolor włosów, wszystko przypominało mi, kto był prawdziwym ojcem mojego syna. Gdybym potrafił go znienawidzić, ale nie. Kochałem to dziecko jak własne. Czy mnie rozumiesz, Adamie? – Will powiedziawszy to spojrzał z wyczekiwaniem na kuzyna, który próbował opanować rosnący w nim gniew i coraz większe rozżalenie.
- Nie, nie rozumiem i nie potrafię ci współczuć. To był mój syn i miałem prawo wiedzieć – powiedział podniesionym głosem Adam.
- Kochanie uspokój się – wtrąciła się do rozmowy Adeline – nerwy tu nic nie dadzą. Może lepiej będzie, jak na tym skończymy tę rozmowę.
- Masz rację Adeline. Pójdę już … - powiedział Will, a zwracając się do kuzyna dodał - nie liczę na to, że mi wybaczysz Adamie.
- Will, odpowiedz mi na jedno pytanie – Adam przenikliwie spojrzał na kuzyna.
- Tak …
- Dlaczego wtedy pokazałeś mi fotografię Arthura, jeżeli tak bardzo zależało ci na zachowaniu tajemnicy?
- Bo jestem tchórzem … i chciałem żebyś sam się domyślił. Myślałem, że tak będzie lepiej.
- Dla kogo lepiej? – z ledwie skrywaną ironią spytał Adam.
- Dla nas wszystkich. Nie wiedziałem tylko, że to wstrząśnie tobą do takiego stopnia. Nie chciałem, żeby coś ci się stało. Przepraszam …
***
Laura nie posiadała się z zadowolenia. Los okazał się dla niej łaskawy. Jechała właśnie do Virginia City po doktora Paula Martina. Żona Małego Joe poczuła się gorzej i wszystko wskazywało na to, że dziecko urodzi się lada chwila. Laura cieszyła się ogromnie, że dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności może nie tylko wykazać się bezinteresowną pomocą, ale przede wszystkim załatwić swoje sprawy, nie tłumacząc się wszystkim wokół co takiego zmusza ją do wizyty w mieście. Przez moment przeszło jej przez myśl, żeby najpierw poszukać człowieka, który pomógłby w realizacji jej zamiarów, jednak stwierdziwszy, że i tak ma dobry dzień postanowiła pojechać po lekarza dla Doreen.
Wjeżdżając do Virginia City Laura zwolniła tempo jazdy. Jej małe dłonie wprawnie ściągnęły lejce i konie zaczęły iść stępa, aż wreszcie posłusznie zatrzymały się przed domem z napisem „Paul Martin, doktor medycyny”. Zwinnie zeskoczywszy na ziemię, wygładziła zgniecioną nieco suknię, a potem upewniwszy się, że koniom nie zamarzy się samotna przejażdżka, skierowała swe kroki do doktora, który szczęśliwie nie miał żadnych pacjentów.
Paul Martin miał właśnie chwilę odpoczynku i siedział w swoim gabinecie delektując się mocną czarną kawą i kruchymi ciasteczkami. Na odgłos otwieranych drzwi skrzywił się nieznacznie i ciężko westchnął. „Kolejny pacjent”, pomyślał i z ciekawością spojrzał w kierunku drzwi, w których z niewinnym uśmiechem stała Laura Cartwright.
- Witam, a co Panią do mnie sprowadza? – spytał Martin podnosząc się z krzesła na jej widok.
- Dzień dobry doktorze. Jest pan bardzo potrzebny w Ponderosie. Żona Małego Joe zaczęła rodzić i bez pana się nie obejdzie – powiedziała Laura starając się wyglądać jak osoba niezwykle przejęta.
- Wreszcie się zdecydowała – odrzekł żartobliwie doktor, jednocześnie zakładając marynarkę, a potem sięgając po walizeczkę lekarską – jestem gotów, możemy jechać.
- Przepraszam doktorze, ale muszę załatwić coś ważnego i to zajmie mi trochę czasu, więc proszę na mnie nie czekać. – z przepraszającą miną odrzekła Laura.
- No, cóż skoro tak, to jadę. Wolę nie czekać, bo z rodzącymi różnie bywa – stwierdził i uśmiechając się dodał – sama o tym wiesz najlepiej. Laura przytaknęła ze zrozumieniem i powiedziała:
- Proszę sobie mną nie zaprzątać głowy. Mam tylko małą prośbę, czy mógłby mi pan przepisać coś na sen. Ostatnio prawie nie sypiam.
- Tak, oczywiście, ale po lek będzie pani musiała iść do Johna Clarka. 10 kropli na pół szklanki wody i proszę nie przekraczać dawkowania – powiedział doktor Martin wręczając Laurze receptę.
- Dziękuję i do zobaczenia w Ponderosie – odrzekła z uśmiechem Laura i już jej nie było.
Szczęśliwa, że udało się jej tak szybko załatwić sprawę u doktora Martina, postanowiła najpierw wykupić przepisany jej lek, a potem rozejrzeć się za kimś, kto pomógłby w realizacji jej planów. Szła energicznym krokiem główną ulicą Virginia City. Gdy mijała saloon usłyszała jak ktoś woła, żeby się zatrzymała. Nie miała pojęcia, któż to mógłby być, więc tylko przyśpieszyła kroku. Natręt jednak nie zamierzał zrezygnować i gdy zrównał się z nią chwycił ją za rękę i krzyknął:
- Chwileczkę paniusiu, chcę porozmawiać.
- Nie znam pana, proszę mnie puścić, bo będę krzyczeć – odpowiedziała bardziej wściekła niż przerażona Laura.
- Jestem Frank Boner – odrzekł mężczyzna, a widząc wrażenie, jakie wywarł, dodał – nadal ma pani ochotę krzyczeć?
- Nie rozumiem, o co panu chodzi?
- Doprawdy? Mam pani przypomnieć? – zapytał uśmiechając się ironicznie Boner.
- Pana brat dostał już zapłatę - Laura nie dawała za wygraną.
- Ale tylko połowę, resztę miałaś dać po wykonaniu zadania laleczko, a zadanie zostało wykonane.
Laura rozejrzała się niespokojnie. Coraz więcej osób spoglądało z zaciekawieniem w ich stronę. Nie chcąc zwracać na siebie uwagi zaczęła pojednawczo:
- Może dogadamy się panie Boner? Zapłacę panu, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim? – zapytał Frank marszcząc brwi.
- Chciałabym, że wyświadczył mi pan drobną przysługę.
- Jeśli masz na myśli drugą część umowy z moim nieżyjącym bratem, to zapomnij. Do dzieciaka Cartwrightów nawet nie myślę się zbliżać. Przez to zginął Henry. Dawaj pieniądze i każde z nas pójdzie w swoją stronę – wkurzony nie na żarty Boner mocno ścisnął nadgarstek Laury.
W tym samym momencie doskoczył do Bonera krępy blondyn i wykręcając mu do tyłu rękę krzyknął:
- Zostaw panią bydlaku.
Boner spojrzał zdziwiony na intruza i już miał mu coś powiedzieć, gdy nagle obezwładniony silnym ciosem w szczękę padł jak długi u stóp Laury.
- Nic pani nie zrobił? – z troską w głosie zapytał jej wybawca.
- Nie. Dziękuję panu za pomoc panie …
- Morris, Phil Morris z Fremont – przedstawił się mężczyzna uchylając kapelusza.
- To niedaleko San Francisco – zauważyła Laura.
- Tak, to prawda pani …
- Laura Dayton. Jeszcze raz dziękuję panu za okazaną pomoc. Doprawdy nie wiem, o co chodziło temu pijakowi – Laura spojrzała na Morrisa z wyrazem bezradności na twarzy.
- A, ja myślę, że doskonale pani wie – mrużąc oczył odpowiedział Phil i dodał - jeśli pani propozycja jest aktualna, chętnie pani pomogę pani Dayton.
- Myślę, że powinniśmy porozmawiać – stwierdziła Laura i uśmiechając się tajemniczo dodała – może zaprosiłby mnie pan, panie Morris na filiżankę kawy.
Dwa dni później przy starym młynie nieopodal drogi do Carson City Matt Gallhager właściciel małego rancza sąsiadującego z Ponderosą znalazł martwego Franka Bonera. Gdy zawiózł jego zwłoki do Virginia City szeryf Roy Cofee powiedział, że jak długo jest stróżem prawa, nie widział tak strasznie zmasakrowanego ciała.
***
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Śro 20:08, 04 Cze 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Camila
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 15 Sie 2013
Posty: 4515
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 19:09, 03 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Mały Adam wspaniałe dziecko.
Willa jakoś mi nie szkoda
Ta Laura jest coraz bardziej niebezpieczna dla otoczenia aż boje się co jeszcze wymyśli.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 19:14, 03 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Piszesz tak, że naprawdę bywam przerażona rozwojem wypadków. Masz bardzo żywy styl, barwny, ciekawe pomysły.
Ciekawa jestem, że mały Adam, tak podobny do Adama nie wzbudza w Laurze żadnych emocji jak tylko irytację. Ale chyba trudno dopatrywać się w jej zachowaniu logiki.
Opowieść Willa wzruszająca, Adam hmm... nieco nietolerancyjnie się zachował
Czekam na dalszy ciąg
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mada
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 19:21, 03 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
ADA napisał: | Uważał, że odkąd pojawiła się w ich życiu wszystko było nie tak jak powinno. |
Mały Adam zachwycił mnie swą przenikliwością i zmysłem obserwacji. Jako jedyny nie dał się nabrać na słodkie minki Laury. Nie ufa jej i pilnuje braciszka.
ADA napisał: | Nie wiedziała tylko, bo wiedzieć nie mogła, że oprócz Małego Adama ktoś jeszcze śledził każdy jej krok. Mężczyzna jakby utkany z mgły stał oparty o pergolę i bacznie się jej przyglądał. |
Może uciekłaby z krzykiem, gdyby wiedziała?
ADA napisał: | Miałem nadzieję, że Laura powie mi o dziecku, ale nie. Wiele razy chciałem ją oto zapytać, jednak strach przed tym, że ją utracę był większy niż chęć usłyszenia od niej tego, o czym i tak już wiedziałem. |
Wyznanie Willa bardzo zaskakujące. Nie sądziłam, że aż tak bardzo kochał Laurę. Poślubił ją, domyślając się, że nosi dziecko kuzyna.
ADA napisał: | -Mam tylko małą prośbę, czy mógłby mi pan przepisać coś na sen. Ostatnio prawie nie sypiam.
-Tak, oczywiście, ale po lek będzie pani musiała iść do Johna Clarka. 10 kropli na pół szklanki wody i proszę nie przekraczać dawkowania – powiedział doktor Martin wręczając Laurze receptę. |
Ten lek na sen strasznie mi się nie podoba. Oj, niedobrze, niedobrze...
ADA napisał: | Dwa dni później ... Matt Gallhager ... znalazł martwego Franka Bonera. Gdy zawiózł jego zwłoki do Virginia City szeryf Roy Cofee powiedział, że jak długo jest stróżem prawa, nie widział tak strasznie zmasakrowanego ciała. |
ADA, zakończyłaś mocnym akcentem. Normalnie strach się bać. Napięcie rośnie, atmosfera się zagęszcza. Robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Czy w następnym fragmencie Laura zaatakuje?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 20:27, 03 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Z pewnością zaatakuje. Niczym jadowita tarantula ... albo czarna wdowa ... pełna premedytacja - wyszukiwanie odpowiednich momentów, zdobycie kropli nasennych ... Bonera ... chyba też ona kazała załatwić ... rzeczywiscie strach pomyśleć, co jeszcze zrobi ... ale i ciężko się doczekać na dalszy ciąg ... oby był jak najprędzej ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 21:18, 03 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
ADA napisał: | - Nie warto iść, będzie padać i Milton zmoknie.
- O czym ty mówisz Adamie, niebo jest bezchmurne i na pewno nie będzie padać – powiedziała podirytowanym głosem Laura.
W tej samej chwili zerwał się wiatr, a po niebie od zachodu płynęły ciężkie deszczowe chmury. |
Pięknie, aż mi się lżej na sercu zrobiło....Laura mnie wybitnie wkurza
Mały Adam podbił moje serce...jest dojrzały, bystry i nie da sobie w kaszę dmuchać, jednak ......
ADA napisał: | ... Mam tylko małą prośbę, czy mógłby mi pan przepisać coś na sen. Ostatnio prawie nie sypiam. |
....te słowa mnie zaniepokoiły. Przy całej przenikliwości Adasia to kroplom raczej nie podoła mam nadzieję, że Ash coś mu szepnie do ucha....
Spowiedź Willa poruszająca i smutna. Nagle okazało się w jakie małżeństwo tworzył z Laurą. Adam trochę mnie zirytował swoją irytacją, ale kto wie jak to jest być w takiej sytuacji?
Laura szaleńcza, obłąkana, nienormalna, zła ....
Fragment świetny, pełen informacji wszelakich,napięcia emocji, czekam z niecierpliwością...
*
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Wto 21:19, 03 Cze 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 21:34, 03 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
senszen napisał: |
Ciekawa jestem, że mały Adam, tak podobny do Adama nie wzbudza w Laurze żadnych emocji jak tylko irytację. Ale chyba trudno dopatrywać się w jej zachowaniu logiki.
Opowieść Willa wzruszająca, Adam hmm... nieco nietolerancyjnie się zachował |
Laura zafiksowała się na Miltonka i tylko jego widzi. Inne osoby nawet Adam są dla niej przeszkodą w osiągnięciu celu.
Adam i tak długo trzymał nerwy na wodzy, a poza tym weź pod uwagę, że przecież jest rekonwalescentem.
Mada Cytat: | Czy w następnym fragmencie Laura zaatakuje? |
jeszcze nie wiem
Ewelina Cytat: | ... Bonera ... chyba też ona kazała załatwić ... |
to być może wkrótce się wyjaśni
Aga Cytat: | Adam trochę mnie zirytował swoją irytacją, ale kto wie jak to jest być w takiej sytuacji? |
Z tą sytuacją miałam największy problem. Nikt mi nie potrafił mi pomóc. Uznałam, że Adam powinien jakoś zareagować, przecież nie mógł pogłaskać Willa po głowie i powiedzieć wszystko jest ok.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 21:47, 03 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
'W sumie racja...wiele czynników się złożyło na "nie powiedzenie" o Arturze...muszą się wszyscy przespać z nową sytuacją i informacjami.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 21:23, 07 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Zapraszam do lektury
***
Doktor Madigan z zadowoleniem patrzył na Adama Cartwrighta, który z dnia na dzień czuł się coraz lepiej. Jeszcze trzy tygodnie temu nie dawał mu najmniejszych szans na przeżycie. Madigan musiał przyznać, że ten pacjent stanowił dla niego prawdziwe wyzwanie, a wyzwania lubił prawie tak samo jak to, co robił.
- Panie Cartwright, wraca pan do zdrowia w błyskawicznym tempie. Za dwa tygodnie zdejmiemy opatrunek gipsowy, ale już jutro może pan wyjść ze szpitala. Oczywiście o podróży do tej pana Ponderosy mowy na razie nie ma – powiedział Madigan kończąc badanie pacjenta.
- Doktorze, wolałbym jednak pojechać do domu – powiedział Adam spoglądając z nadzieją na lekarza.
- Chyba, już panu coś powiedziałem. A swoją drogą, jak pan to sobie wyobraża? Daleka, niewygodna podróż w upale i kurzu, potrafi wyczerpać zdrowego człowieka, a co dopiero kogoś, kto otarł się o śmierć. No, niechże pan nie będzie dzieckiem – odparł doktor, a zwracając się do stojącej tuż obok Adeline powiedział – proszę porozmawiać z mężem. Musi zastosować się do moich zaleceń, bo inaczej za nic nie ręczę.
- Oczywiście doktorze, porozmawiam z nim.
- Mam nadzieję, że wyperswaduje pani mężowi tę niedorzeczność. Jutro państwu powiem, jak będzie wyglądało dalsze leczenie, a tymczasem proszę nie zaprzątać sobie niczym głowy, tylko odpoczywać i jeszcze raz odpoczywać – powiedział Madigan. Na koniec uśmiechnął się, spojrzał na szpitalny zegar, a stwierdziwszy, że jest już bardzo późno, kiwnął im głową na pożegnanie i szybkim sprężystym krokiem wyszedł z sali.
- Przesadza – stwierdził Adam patrząc w ślad za doktorem znikającym za drzwiami.
- A ty oczywiście wiesz lepiej – odparła Adeline, a widząc niezadowoloną minę męża powiedziała – kochanie nie bądź taki uparty. Czas szybko mija i nie obejrzysz się jak będziesz razem z nami.
- Taak – przeciągle odpowiedział Adam – ale u Willa nie będę mieszkał. W hotelu będzie mi lepiej – stwierdził.
- Chyba żartujesz. Mowy nie ma. Za kilka dni ojciec i ja musimy wrócić do Ponderosy. U Willa będziesz miał zapewnioną opiekę, a w hotelu zdany będziesz tylko na siebie.
- Dam sobie radę, a po tym, co powiedział Will nie zamierzam spędzić ani minuty pod jego dachem – z uporem odparł Adam.
- Kochanie, posłuchaj mnie przez chwilę ...
- Adeline, wiem, że się martwisz – przerwał żonie Adam - ale nie przekonasz mnie.
Adeline popatrzyła na męża z niedowierzaniem. Zawsze był uparty, ale potrafił trzeźwo ocenić sytuację, nie kierując się uprzedzeniami. Teraz nie poznawała go. Jego stosunek do Willa bardzo ją niepokoił. Dawny Adam tak by nie postąpił. Nie wiedziała, co ma zrobić i jakich argumentów użyć, aby zmusić go do zmiany decyzji. Z wyrazu jego twarzy biła stanowczość i upór. Oboje siedzieli w milczeniu, popatrując na siebie z ukosa. Żadne z nich nie zamierzało pierwsze podjąć przerwanej rozmowy i nie wiadomo jak długo by to trwało, gdy nie nagłe pojawienie się Bena, który głosem wibrującym radością spytał:
- A, co wy tu tak siedzicie, jak chmury gradowe. Czyżby sprzeczka małżonków?
- Za to ty Pa, jesteś radosny jak skowronek – odpowiedział Adam pomijając pytanie ojca.
- Udam, że nie słyszałem twojego przytyku – odparł Ben.
- Jesteś bardzo wesoły ojcze. Mogę zapytać o powód? – Adeline z zaciekawieniem spojrzała ma teścia.
- Oczywiście moja droga. Po pierwsze mój syn wychodzi ze szpitala. Wiem, bo przed chwilą rozmawiałem z doktorem Madiganem. Po drugie spędziłam bardzo miłe przedpołudnie z Lelandem Stanfordem i jego wspólnikami. I wreszcie po trzecie, najważniejsze, zostałem po raz piąty dziadkiem, a ty Adamie stryjem – tryumfalnie oznajmił Ben.
- Mój mały braciszek został ojcem. Trudno mi w to uwierzyć – pokręcił głową Adam.
- To chłopiec, czy dziewczynka? – spytała Adeline.
- Chłopak. Duży i zdrowy. Adeline chciałbym przyśpieszyć nasz powrót do Ponderosy. Adam czuje się lepiej. U Willa na pewno będzie miał doskonałą opiekę, a ja tak bardzo chciałbym zobaczyć wnuka. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz?
- Ależ oczywiście ojcze. Tylko mamy pewien kłopot. Zdaje się, że będę musiała zostać nieco dłużej w San Francisco – odpowiedziała Adeline wymownie patrząc na Adama.
- A mogę poznać powód? – spytał Ben przypatrując się uważnie małżonkom.
Adam udając, że nie słyszał pytania zaczął nagle zdrową ręką poprawiać sobie posłanie, a potem wygodnie rozsiadł się na łóżku demonstracyjnie patrząc w okno. Widać było, że nikt nie zmusi go do udzielenia odpowiedzi. Adeline westchnąwszy powiedziała:
- Ten uparciuch nie chce zamieszkać u Willa.
- A to, dlaczego, synu? – Ben nie krył zdziwienia, a nie doczekawszy się odpowiedzi rzekł – może mi odpowiesz Adamie.
- Pozwól stryju, że ja odpowiem – wtrącił się do rozmowy Will, który właśnie podszedł do łóżka kuzyna – Adam ma do mnie żal i ja to rozumiem. Nie oczekuję wybaczenia, bo gdybym był na jego miejscu pewnie postąpiłbym tak samo. To wszystko jednak nie zmienia faktu, że jesteśmy rodziną i musimy sobie pomagać. Dlatego jeszcze raz z serca zapraszam Adamie. Znajdziesz w moim domu serdeczność i opiekę, a ja nie będę ci się narzucał. Zresztą całe dnie spędzam w moim biurze. Elena i Alice czekają na ciebie. Załatwiłem już pielęgniarkę. Hope zgodziła się zmieniać ci opatrunki …
Wszyscy w milczeniu wpatrywali się w Adama, który nie wiedział, co ma odpowiedzieć na słowa Willa. Adeline patrzyła na niego prosząco. Ben spoglądał na syna z obawą. Wreszcie Adam nie mogąc dalej uchylać się od odpowiedzi, rzekł:
- Dobrze, przyjmuję twoją gościnę, ale pod jednym warunkiem.
- Spełnię każdy – odparł z ulgą Will.
- Opowiesz mi o moim synu.
***
Joe z zachwytem wpatrywał się w śliczną buźkę maleńkiego synka śpiącego w kołysce, którą przed wyjazdem do San Francisco podarował im Adam. Kołyska własnoręcznie zrobiona przez najstarszego brata wzbudziła ogólny zachwyt. Widać było, że Adam włożył w nią dużo serca i pracy. Wraz z białą, koronkową i pełną falbanek pościelą prezentowała się niczym królewska kołyska.
Mimo, że od narodzin dziecka minęły cztery dni Joe wciąż nie mógł uwierzyć, że został ojcem. Duma go rozpierała, a promienny uśmiech nie schodził mu z ust. Wyobraził sobie jak będzie bawił się z synkiem i był tym zachwycony. Spojrzał z czułością na żonę i przypomniał sobie dzień, w którym świat stanął na głowie. Te godziny oczekiwania doprowadziły go prawie do obłędu, a gdy wreszcie przez drzwi małżeńskiej sypialni usłyszał płacz dziecka – zemdlał, nabijając sobie na czole sporego guza. Dobrze, że akurat oprócz doktora Martina i Hop Singa nie było nikogo w domu, bo inaczej żartom z tego powodu nie byłoby końca. Joe uśmiechając się pogładził maleńką rączkę synka, a potem delikatnie dotykał każdy paluszek z osobna. Teraz zrozumiał, co miał na myśli Adam mówiąc mu o cudzie narodzin.
Z tej przyjemnej zadumy wyrwał Małego Joe turkot kół wozu wjeżdżającego na podwórze. Z ociąganiem wstał od łóżeczka synka, podszedł do okna, odchylił storę zacieniającą sypialnię i zobaczył jak z wozu zeskakiwał jego brat Hoss, który w drodze z Virginia City do „Uśmiechu losu” postanowił zajrzeć do maleńkiego bratanka. Joe nie budząc Doreen wyszedł z sypialni, cicho zamykając za sobą drzwi. Przeskakując po dwa stopnie zbiegł ze schodów. Właśnie w tej chwili drzwi do domu stanęły otworem i pojawił się w nich Hoss.
- Witaj braciszku, jak ma się mój mały bratanek – spytał radośnie Hoss zdejmując kapelusz i pas z rewolwerem, który odłożył na komodę stojącą tuż przy drzwiach wejściowych.
- Je, śpi, sika, sika, śpi, je, czasem płacze. Kombinacje są różne – odpowiedział zmęczonym głosem Joe drapiąc się przy tym po głowie.
- Czyli wszystko w porządku – z zadowoleniem stwierdził Hoss siadając w fotelu przy kominku.
- A ty skąd możesz wiedzieć? – spytał Joe.
- Jak to skąd? To już nie pamiętasz, co się działo, gdy dzieci Adama były maleńkie? Cały dom chodził na palcach, jak któreś zapłakało.
- Jemu było zdecydowanie łatwiej – powiedział z westchnieniem Joe.
- A niby, dlaczego?
- Bo miał nas do pomocy – odpowiedział Joe
- No, tak i przeprowadził się do „Uśmiechu losu”, gdy dzieci były już odchowane – odparł Hoss.
- Duża w tym nasza zasługa. Jesteśmy dobrymi stryjkami – stwierdził Joe szeroko się uśmiechając, po czym zapytał – a tak poważnie, co cię sprowadza?
- Byłem w Virginia City i odebrałem telegram od Pa. Wracają z Adeline za cztery dni w sobotę.
- To świetnie. Adam też wraca? – zaciekawił się Joe.
- Nie, Adam zostanie w San Francisco jeszcze przynajmniej przez trzy tygodnie. Najważniejsze jednak, że jego stan poprawił się na tyle, że wypisano go ze szpitala.
- To świetna wiadomość – ucieszył się Joe.
- Dobrze, że chociaż Adeline wraca. Dzieci tak bardzo tęsknią. Ani pani Watson, ani Laura nie zastąpią im matki – stwierdził Hoss. Joe siedząc na stole z podwiniętą prawą nogą pokiwał ze zrozumieniem głową i powiedział:
- Masz rację Hoss. Wiesz, może to dziwne, ale jakoś nie ufam Laurze. Nie zostawiłbym z nią mojego synka. W niej jest coś niepokojącego …
Hoss popatrzył na Małego Joe rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. Nie bardzo wiedział, jak zareagować, więc tylko zapytał:
- Nadal jesteś wściekły na Laurę?
- A ty byś nie był? - pytaniem na pytanie odpowiedział Joe – liczyłem, że pobędzie przy Doreen do czasu przyjazdu doktora Martina, wreszcie jest kobietą i matką, a ona powiedziała mi, że lepiej będzie jak pojedzie po lekarza. Ja jej na to, że może to zrobić któryś z naszych robotników, ale ona uparła się i koniec. Skróciła mi tym życie przynajmniej o pięć lat.
- No, ale przecież doktor przyjechał bardzo szybko …
- Tak, ale nie zmienia to faktu, że zostawiła mnie samego z rodzącą żoną, a przecież obiecała, że jak nadejdzie ta chwila będzie dodawała Doreen otuchy.
- Joe, daj spokój. Przecież nie zrobiła nic złego – odparł Hoss zdziwiony tym, co powiedział Joe.
Po tych słowach zapadła pomiędzy braćmi cisza. Joe z wyrazem twarzy przypominającym rozżalone dziecko, skubał nogawkę spodni. Hoss pochylił się do stołu skąd wziął jabłko, odruchowo przetarł je o połę kamizelki i głośno ugryzł. W tej właśnie chwili dało się słyszeć tętent konia. Joe ciekawy, kto przyjechał szybko wstał i wyszedł na podwórze. Tuż za nim szedł Hoss. Gościem, który składał im wizytę był szeryf Roy Coffe, który z zafrasowaną miną zsiadał z konia.
- Witaj szeryfie - powiedział Joe wyciągając rękę do Roya i zaraz dodał - co pana do nas sprowadza?
- Witaj Joe … Hoss – szeryf skinął głową braciom – przyjechałem do ciebie Joe … musimy pogadać.
- A o czym? – ze zdziwieniem spytał Joe.
- Dziś rano Matt Gallhager przywiózł do miasta zmasakrowane zwłoki Franka Bonera.
- To przykre, ale co ja mam z tym wspólnego? – spytał Joe.
- Byłem rano w Virginia City, nikt jeszcze nic nie wiedział – wtrącił wyraźnie poruszony Hoss – wiadomo jak to się stało?
- Ktoś brutalnie pobił Franka, a potem zastrzelił. To wyglądało jak egzekucja – odpowiedział szeryf.
- Wstrząsające, ale nadal nie wiem, w czym mógłbym panu pomóc szeryfie – uparcie dopytywał się Joe.
- Już mówię. Miałeś zatarg z Bonerami. Zastrzeliłeś starszego z nich Henrego. Znaleźli się świadkowie, którzy twierdzą, że odgrażałeś się, iż zrobisz porządek z Frankiem.
- Szeryfie, chyba pan nie wierzy w te głupstwa. Joe nie mógłby tego zrobić – stanowczym głosem powiedział Hoss.
- Wiem, że to jest mało prawdopodobne, ale ludzie mówią, że poszło o waszą bratową, a ty, Joe dostałeś szału. Podobno chciałeś się zemścić na Franku – odparł szeryf.
- Ludzie mówią różne rzeczy. Najczęściej głupoty … - żachnął się Hoss.
- Spokojnie Hoss. Szeryfie proszę pytać – powiedział Joe.
- Gdzie byłeś przez ostatnie dwa, trzy dni?
- Tu, w domu przy żonie i dziecku. Przecież pan wie, że dopiero, co zostałem ojcem. Myśli pan szeryfie, że ganiałbym za Bonerem, podczas gdy mój syn przychodził na świat? – z niedowierzaniem spytał Joe.
- Ludzie robią różne rzeczy, synu, a ja musiałem spytać. To morderstwo jest bardzo tajemnicze i do tego brutalne. Boner, jak i jego brat, był pijakiem i drobnym złodziejaszkiem. Komu mógłby zaleźć tak za skórę, żeby zasłużyć sobie na okrutną śmierć?
- Na pewno nie mnie szeryfie. Nie lubiłem go. Był nic nie wart, ale nie zabiłem go – z powagą w głosie odpowiedział Mały Joe.
- Wiem Joe, ale nie mam żadnego punktu zaczepienia. Myślałem, że może ty coś mi podpowiesz. Trudno, pojadę już … - odparł z rezygnacją w głosie Roy i odwiązał konia od palika.
- Chwileczkę szeryfie – powiedział Joe – nie wiem czy to jest ważne, ale tamtego dnia, gdy doszło do strzelaniny pomiędzy Henrym a mną, on tuż przed śmiercią coś mi powiedział. Wtedy nie zwróciłem na to uwagi, ale teraz, gdy zginął Frank może to być jakiś ślad.
- Co ci powiedział? – oczy szeryfa rozbłysły nadzieją.
- Mówił o kobiecie, która kazała szkalować Adeline. Musiała, chyba im zapłacić. I jeszcze coś – twarz Joe przybrała zaniepokojony wyraz – Frank powiedział, że „ona chce”, ale nie dokończył. Umarł.
- Nie domyślasz się, kto to mógł być?
- Nie mam pojęcia. Zresztą wtedy wydawało mi się, że to majaczenie umierającego. Potem tyle się wydarzyło, że zupełnie o tym zapomniałem – powiedział Joe.
- To już jakiś punkt zaczepienia. Niewielki, ale zawsze. Popytam w mieście może ktoś coś zauważył. Do zobaczenia chłopcy i miejcie oczy szeroko otwarte. Licho nie śpi.
***
Laura siedziała na skraju łóżka w samej bieliźnie. Kątem oka spoglądała na mężczyznę leżącego tuż za nią. Nie myślała, że posunie się tak daleko. Jednak nie miała wyrzutów sumienia. „Cel uświęca środki”, pomyślała, a jej celem był Milton.
Phil Morris przypatrywał się z uwagą Laurze i zastanawiał się nad pokrętnością kobiecej duszy. Nie miał złudzeń, co do tej kobiety. Była wyrachowana, zimna i zła, ale takie lubił najbardziej. Bawiąc się puklem jej blond włosów spytał od niechcenia:
- Jesteś niesamowicie tajemnicza Lauro Dayton, a może Cartwright?
- Czy to ma dla ciebie jakieś znaczenie – spytała kobieta i wstała z łóżka.
- W zasadzie nie. Ty płacisz, ja wykonuję zlecenie – odpowiedział Phil.
- I niech tak zostanie – z czarującym uśmiechem odpowiedziała mu Laura zakładając pomiętą suknię, która pośpiesznie zdjęta była teraz cała w nieładzie.
- Z tego, co powiedziałaś zadanie muszę wykonać do soboty.
- Tak. Wtedy wraca stary Cartwright z synową. Pomóż mi zapiąć … - Laura przysiadła na łóżku odwracając się tyłem do mężczyzny. Phil sprawnie zapinał guziki sukni mając jeszcze przed oczami zgrabne i ponętne ciało chętnie poddające się jego pieszczotom. Cicho westchnął i wrócił do rzeczywistości mówiąc:
- W takim razie nie mamy za wiele czasu, ale to nic. Właściwie wszystko jest przygotowane. Mogę to zrobić nocą z piątku na sobotę. Ty Lauro musisz tylko zapewnić domownikom mocny, długi sen.
- O to się nie martw mój drogi. Będą spać długo, naprawdę długo – odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem Laura.
- Co ci chodzi po głowie? – spytał Phil uważnie przyglądając się kobiecie – jeżeli chcesz wyprawić ich na tamten świat to ja nie będę brał w tym udziału. Mam swoje zasady.
- Doprawdy? Jakoś nie miałeś skrupułów zabijając Bonera – zauważyła Laura.
- To, co innego. Ten pijak chciał o wszystkim powiedzieć szeryfowi. Ja straciłbym niezły zarobek, a ty nie dostałabyś dzieciaka. Więc skończmy tę jałową rozmowę. Masz robić to, co ci każę, w przeciwnym razie nici z naszej umowy. Zrozumiałaś? – podniesionym głosem powiedział Phil, po czym wstał z łóżka i zaczął się ubierać. Laura popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Jeszcze dwadzieścia minut temu był szalenie namiętnym kochankiem, teraz widziała w nim jedynie wyrachowanego mężczyznę nastawionego na zysk.
- Nie musisz być dla mnie taki niemiły – odpowiedziała Laura – oczywiście, że zrobię wszystko, co mi każesz.
- Cieszę się, bo stawką jest również nasze życie. Zdajesz sobie sprawę, że jeśli coś pójdzie nie tak zawiśniemy, a w najlepszym wypadku czeka nas więzienie.
- Nie musisz mi o tym przypominać – odparła Laura.
- To dobrze i pamiętaj, że nie możemy pozwolić sobie na żaden błąd. A teraz posłuchaj uważnie. W piątek wieczorem … - i Phil zaczął szczegółowo przedstawiać jej swój plan.
Laura z uwagą słuchała, co i raz o coś dopytując. Na odpowiedzi Morrisa przytakiwała ze zrozumieniem. Gdy wszystko zostało już uzgodnione Phil zapytał po raz ostatni czy jest pewna, że chce to zrobić. Laura z błyskiem w oczach odpowiedziała, że niczego nigdy nie była tak pewna, jak właśnie tego. Przecież nie może zostawić synka w rękach obcych ludzi. Phil pominął to milczeniem. Wiedział doskonale, że Laura nie mówi prawdy, ale nie wnikał w to i nie interesowały go powody, dla których tak bardzo pragnęła dzieciaka Cartwrightów. Na koniec przypomniał jej o zachowaniu ostrożności i nie zwracaniu na siebie uwagi. Wyjął z kieszonki kamizelki zegarek zawieszony na srebrnym łańcuszku i spojrzał na cyferblat – dochodziła czwarta popołudniu. Phil udzielił Laurze ostatnich wskazówek i kazał jej wracać na ranczo. Teraz potrzebował ciszy i spokoju, aby jeszcze raz przemyśleć plan działania. Był przecież prawdziwym mistrzem w swoim fachu.
***
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Nie 0:14, 08 Cze 2014, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mada
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 21:53, 07 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
ADA napisał: | Adeline popatrzyła na męża z niedowierzaniem. Zawsze był uparty, ale potrafił trzeźwo ocenić sytuację, nie kierując się uprzedzeniami. Teraz nie poznawała go. |
Początkowy fragment czytałam najpierw z uśmiechem na ustach, a później ze zdziwieniem. Adam okazał się uparty i mało … tolerancyjny. Na szczęście zmienił zdanie.
ADA napisał: | Kołyska własnoręcznie zrobiona przez najstarszego brata wzbudziła ogólny zachwyt. Widać było, że Adam włożył w nią dużo serca i pracy. |
Ładny i praktyczny prezent. Adam potrafi.
ADA napisał: | Te godziny oczekiwania doprowadziły go prawie do obłędu, a gdy wreszcie przez drzwi małżeńskiej sypialni usłyszał płacz dziecka – zemdlał, nabijając sobie na czole sporego guza. |
Biedak. Ciekawe, czy fryzurka mu się zburzyła... Wyobrażam sobie, jak doktor Martin go ratował.
ADA napisał: | -Masz rację Hoss. Wiesz, może to dziwne, ale jakoś nie ufam Laurze. Nie zostawiłbym z nią mojego synka. W niej jest coś niepokojącego … |
Nareszcie! Intuicja to ważna rzecz.
ADA napisał: | Laura siedziała na skraju łóżka w samej bieliźnie. Kątem oka spojrzała na mężczyznę leżącego tuż za nią. Nie myślała, że posunie się tak daleko. Jednak nie miała wyrzutów sumienia. |
Laura zrobi wszystko, żeby osiągnąć cel. Brak wyrzutów sumienia w jej przypadku mnie nie dziwi. Jest chora, szalona, zdesperowana i niebezpieczna.
ADA napisał: | -O to się nie martw mój drogi. Będą spać długo, naprawdę długo – odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem Laura. |
Tu się naprawdę wystraszyłam.
Z niepokojem czekam na rozwój wydarzeń. Boję się myśleć o tym, co zrobi Laura i jej wspólnik. Cała nadzieja w Ashu. Przecież gdzieś tam jest...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Sob 22:09, 07 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Starannie budujesz napięcie, z niecierpliwością oczekuję kolejnych fragmentów. Zwłaszcza, że czyta się je z prawdziwą przyjemnością - zawsze są dokładnie przemyślane i starannie zrealizowane
Początkowo myślałam, że Joe wykazał się niezwykłą przenikliwością, ale okazało się, że ta przenikliwość ma swoje podstawy. Determinacja Laury jest naprawdę... nie wiem nawet jakiego słowa użyć. Czekam na dalszy ciąg
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|