|
www.bonanza.pl Forum miłośników serialu Bonanza
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kola
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kielce Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 0:03, 06 Maj 2015 Temat postu: |
|
|
Michelle właśnie lekko huśtała się na huśtawce błądząc myślami w przestworzach i tuląc mocno do siebie misia. Minęło już parę dobrych dni od kiedy była w domu rodziny Cartwright. Było jej tutaj bardzo dobrze i nie wyobrażała sobie momentu, kiedy będzie musiała stąd odejść. Coraz bardziej bała się momentu, kiedy spotka się z swoim ojcem. Czy ją zaakceptuje, czy mu się spodoba, czy spełni jego oczekiwania? Zwinnie zeskoczyła z huśtawki i udała się do stajni. Może Mały Joe opowie jej coś o ojcu, jak go grzecznie o to poprosi. Rozglądała się wszędzie, ale nigdzie nie widziała najmłodszego Cartwrighta. Nagle usłyszała rżenie w jednym z boksów, więc niepewnie podeszła bliżej. Stał tam srokaty koń. Dziewczynka po raz pierwszy odkąd była na ranczu zobaczyła konia takiej maści. Jak żywo przed oczami stanęły jej wszystkie wspomnienia z okresu zanim mama zachorowała. Łzy wypełniły jej piwne oczy, by po chwili jedna za drugą spływać po policzkach. Szybko wybiegła ze stajni, nie patrząc przed siebie. Nawet nie zauważyła Joe, który zmierzał do stajni. Dosłownie w tym samym momencie z domu wyszli Adam i Ben. Mały Joe nawet nie zdążył zapytać, dlaczego Michelle płacze, gdy zobaczył jej twarz.
-Tak bardzo się boję, że tata mnie nie zechce i wrócę z powrotem do pani Hamilton. –wyznała dziewczynka i wtuliła się w młodego mężczyznę.
Pozostali członkowie rodziny Cartwright również to usłyszeli. Joe odwzajemnił jej uścisk.
-Wszystko będzie dobrze. – Mały Joe bardziej starał się przekonać siebie niż Michelle. Po Paulu Wrightcie można się było spodziewać wszystkiego. Nie cieszył się w mieście zbyt dobrą opinią i dość często zaglądał do kieliszka.
Nagle usłyszano odgłos końskich kopyt. Zza zakrętu wyłoniło się trzech jeźdźców. Był to szeryf, Hoss i… Mały Joe szybko wytarł łzy z twarzy dziecka, kiedy w trzecim przybyłym mężczyźnie rozpoznał Paula Wrighta. Ów mężczyzna, gdy zszedł z konia uporczywie wpatrywał się w jedenastoletnią dziewczynkę, która chowała się za najmłodszym synem Benjamina Cartwrighta. Mała ani trochę nie przypomina żadnej kobiety, która przewinęła się przez całe moje życie, pomyślał Paul. Ale czemu miałbym jej nie wziąć, przyda mi się pomoc na ranczu, kontynuował swoje przemyślenia Wright.
-Nie przywitasz się z tatą. – zagadnął Michelle Paul.
Dziewczynka bez większego entuzjazmu i z oporem podeszła do mężczyzny. Po kilkunastu następnych minutach była już spakowana.
-Chodź. – Paul zagarnął ją ręką w kierunku konia.
-Będę za wami tęsknić. – powiedziała dziewczynka mocno wtulając się w Joe i nie chcąc go za nic w świecie puścić. Czuła, że tutaj jest jej miejsce na ziemi. Uwielbiała, bawić się z Hossem w chowanego, z Małym Joe w podchody, a Adam opowiadał jej najwspanialsze bajki na świecie. Z kolei pan Cartwright był dla niej niczym dziadek. Ojciec jej mamy zmarł kilka miesięcy przed tym jak przyszła na świat, więc nigdy nie poznała swojego prawdziwego dziadka.
-Nie mieszkamy przecież na końcu świata, zawsze będziesz mogła nas tu odwiedzać. – oświadczył Hoss, którego następnie wyściskała.
-Twój pokój będzie na ciebie czekał oraz miś, którego dostałaś od Joe. – stwierdził Adam, któremu te piwne oczy, kogoś przypominały, ale w tej chwili nie mógł sobie przypomnieć kogo.
-Do widzenia. – powiedziała Michelle, kiedy była już przy panu Cartwrightcie. W tym czasie jej tata przywiązywał do siodła jej walizkę.
-Mam coś dla ciebie. – powiedział Ben wyjmując z kieszeni mała paczuszkę obwiązaną czerwoną wstążką.
-Ben… - zaczął stanowczo pan Wright -…ona nie ma dzisiaj urodzin, a święta są dopiero za dwa miesiące. Poza tym to moja córka… - Paul położył szczególny nacisk na te dwa słowa - …i nie życzę sobie, żebyś dawał jej jakieś prezenty. Wam Cartwrightom wydaje się, że jak śpicie na pieniądzach, to możecie dawać drogie prezenty, a inni to na chleb nawet nie mają. –uniósł się honorem 42-letni mężczyzna.
Po chwili wsiadł na konia za Michelle i ruszyli w stronę domu znikając za rogiem.
-Chciałem jej tylko sprawić przyjemność. To tylko pozytywka, nic zobowiązującego. – odparł Ben patrząc się w kierunku, gdzie zniknął Paul wraz ze swoją córką.
-Nie przejmuj się nim, Ben. – rzekł Roy Coffee –Teraz jak ma małą, to przynajmniej ruszy to swoje dupsko do pracy, żeby nie głodowała. – stwierdził szeryf i ruszył za swoim najlepszym przyjacielem na partyjkę szachów.
Trzy dni później około godziny w pół do trzeciej po południu, gdy dzieci jadły obiad po przyjściu ze szkoły Mały Joe przejeżdżał niedaleko domu Wrighta, by wpaść na chwilę do Michelle. Gdy podjechał od tyłu domu usłyszał głos Paula:
-Teraz mogłabyś wyplewić ogródek, lekcje możesz odrobić wieczorem, a jak wrócę i praca nie będzie skończona to dostaniesz pasem po tyłku. – po minucie dało się słyszeć trzaśnięcie drzwiami.
Dziewczynka ruszyła do tylnych drzwi, które odgradzały ją od ogrodu, gdyż był z tyłu domu. Ledwo otworzyła drzwi, jej oczom ukazał się Mały Joe.
-Jezus, Maria. – powiedział, gdy ją zobaczył.
Miała podbite oko. Jedną połowę twarzy zajmował siniak wielkości męskiej dłoni. Przez drugi biegła szrama. Chyba po nożu, pomyślał Joe. Usta były rozcięte i krew z nich płynęła. Na jej szyi również były siniaki, po duszeniu. Ręce lepiej nie wyglądały oprócz siniaków, były również zadrapania. Mały Joe nadal nie mógł wyjść z osłupienia. Michelle ruszyła w kierunku studni po wodę. Gdy się nachyliła wciągając wiadro pełne wody, koszula, którą na sobie miała podciągnęła się do góry i oczom Cartwrighta ukazały się plecy pełne głębokich ran po rzemieniu. Szybko podszedł do Michelle i pociągnął ją w swoim kierunku. Wiadro pełne wody się wylało.
-Kochanie… – powiedział i delikatnie pogładził ją po policzku, żeby jej nie urazić, a potem do siebie przytulił. Dziewczynka była mu bardzo wdzięczna, tak bardzo chciała, żeby ktokolwiek ją przytulił. Ostatnie trzy noce cicho przepłakała, bo gdyby tata usłyszał to pewnie znowu by ją uderzył, a robił to za każdym razem, gdy coś źle zrobiła. To już u pani Hamilton byłoby jej lepiej co prawda zmuszała ją do ciężkiej pracy i ją głodziła, ale nigdy, przenigdy jej nie uderzyła. – Idziemy do Roya. – oznajmił stanowczo Joe.
-Ale to mój tata. – Michelle niechętnie odsunęła się od mężczyzny i spojrzała mu w twarz.
-Nikt nie ma prawa cię bić, nawet twój ojciec. – warknął Mały Joe, który miał ochotę rozszarpać Paula na milion kawałków. Dziewczynka była dla niego jak siostra i chciał żeby była najszczęśliwszym dzieckiem na świecie.
Cartwright wziął dziewczynkę w objęcia i posadził na Cochisie. Dziewczynka znowu zobaczyła łaciatego konika i łzy zaczęły spadać jej po policzkach jak grochy.
-To twój koń. – powiedziała przez łzy.
-Tak nazywa się Cochise. – odparł Mały Joe sadowiąc się za nią.
-Zanim mama zachorowała miałam kucyka. Też był srokaty i nazywał się Crystal. Twój koń przypomina mi najwspanialsze wspomnienia z mojego dzieciństwa i moją mamę. Tak bardzo za nią tęsknię. – Michelle ponownie wtuliła się w ramiona Cartwrighta nie przestając szlochać.
Mały Joe pogładził ja po plecach, pocałował w czoło i zabrał niesforny kosmyk włosów, który opadł jej na policzek za ucho.
-Najpierw jedziemy do szeryfa, potem do dr Martina i wracamy do domu. – rzekł do niej - Do naszego domu… – poprawił się szybko Mały Joe – …tutaj już tu nie wrócisz, a jak twój ojciec chce cię odzyskać musi zmienić swoje zachowanie. W przeciwnym razie nogi mu z tyłka powyrywam, ostatnie zdanie powiedział do siebie w myślach.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 0:10, 06 Maj 2015 Temat postu: |
|
|
Bardzo wzruszający fragment. Biedna Michelle kiepsko trafiła z tatusiem. Baba przynajmniej jej tak nie biła.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 7:36, 06 Maj 2015 Temat postu: Zadanie grudniowe |
|
|
Co za menda z tego tatusia ,dziecięcego boksera.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 17:55, 06 Maj 2015 Temat postu: |
|
|
A ja cały czas twierdzę, że to nie jest jej tatko. Koniec końców to wyjdzie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
lucy
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 19 Gru 2014
Posty: 1405
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Bytom, Górny Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 13:39, 16 Maj 2015 Temat postu: |
|
|
Pierwsze opowiadanie, które przeczytałam po powrocie i już się popłakałam.
Ale mam swoje podejrzenia
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kola
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kielce Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 23:40, 18 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Michelle siedziała pod drzewem i czytała bardzo ciekawą książkę. Metr od niej Donna Thomas, Evelinn Brook i Olivia Johnson skakały przez skakankę. Dwie z nich trzymały sąsiednie końce i recytowały śmieszną wyliczankę, a trzecia przeskakiwała przez sznurek, gdy na niego nadepnęła następowała skucha i dziewczynki się zmieniały. Niedaleko krzaków byli chłopcy i grali „w kulki”. Patykiem na piasku wyrysowali okrąg, a do środka położyli kamień, ten którego kulka znajdowała się najbliżej kamienia wygrywał. Kilka osób weszło na drzewo i wygłupiało się jak małpy w cyrku. Reszta klasy zgromadziła się wokół Thorna Forestera i Billy’ego Cleary, którzy się bili. Billy nie miał przyjaciół, nikt za nim zbytnio nie przepadał i nie był za bardzo lubiany, bo jego mama była Indianką, a ojciec był biały. Michelle rozejrzała się poszukując wzrokiem nauczycielki, ale niestety nigdzie jej nie było, a klasa była zamknięta na klucz. Dziewczynka schowała swoją ulubioną książkę do skórzanej, poprzecieranej torby, a sama wstała i podeszła do bijących się, przedzierając się przez tłum gapiów i zachęcających Thorna do dalszej bójki.
-Zostaw go w spokoju. – zwróciła się do Forestera Michelle.
-Bo co mi zrobisz, znajdo. – rzucił w jej kierunku Thorne, gdy rozciął Bily’emu wargę i krew z niej popłynęła.
-Odczep się od niego. – powiedziała do chłopaka starszego od niej o dwa lata, odciągnęła od niego pół Indianina i mocno popchnęła jego przeciwnika.
Forester wylądował twardo na ziemi, ale nic mu się nie stało. Bardziej ucierpiała na tym jego duma, nie mógł ścierpieć, że został potraktowany tak przez dziewczynę. Szybko się podniósł z ziemi i uderzył mocno dziewczynę w klatkę piersiową. Michelle napłynęły do oczu łzy z bólu, zachwiała się, obraz niewyraźnie zamajaczył jej przed oczami, lecz ustała na dwóch nogach.
-Jesteś zwykłą szmatą, tak jak twoja matka, bękarcie. – oświadczył Thorne, oczy dziewczynki jeszcze bardziej wypełniły się łzami.
-Mnie możesz obrażać ile ci się tylko podoba, ale nikomu nie pozwolę obrażać mojej mamy. - zebrała w sobie całą energię i z całej siły uderzyła go w krocze.
Forester zrobił się cały zielony z bólu na twarzy, trzymając się za strasznie bardzo bolące miejsce. Dziewczynka podeszła do Billy’ego. Był cały podrapany i posiniaczony, pomogła mu wstać z ziemi. W tej samej chwili pani Hope zaczęła bić dzwonkiem na lekcje. Michelle pomogła mu dojść do ławki, w której razem siedzieli na końcu klasy od pierwszego dnia kiedy pojawiła się w szkole. Została im jeszcze jedna lekcja tego dnia i wreszcie będą mogli pójść do domu. Właściwie to Joe miał po nich przyjechać, bo dom Billy’ego i jego rodziców był niedaleko Ponderosy. Gdy Hope Paiper skończyła im opowiadać o wojnie secesyjnej i zadała im pracę domową, w postaci referatu o najistotniejszych jej aspektach. Uczniowie zabrali swoje rzeczy i rozeszli się do swoich domów. Przy drewnianej furtce, która wraz z płotem była pomalowana na biało i ogradzała teren szkolny był już Mały Joe i czekał na nich.
-Billy, co ci się stało? – zapytał najmłodszy syn Benjamina Cartwrighta, gdy tylko ich zobaczył.
-Spadł z drzewa. – szybko odpowiedziała mu Michelle, gdyby powiedziała prawdę, Billy mógłby mieć kłopoty.
Dzieci weszły do bryczki, a Mały Joe na miejsce powożącego i ruszyli przed siebie. Gdy dojechali pod dom państwa Clearych wyszła im naprzeciw matka Billy’ego, jak na Indiankę była bardzo ładna i niejednej białej kobiecie nie odstępowała urodą.
-Proszę pani, czy Billy mógłby u mnie zostać do niedzieli wieczorem? – zapytała jedenastolatka.
-Bo ja wiem… – zawahała się pani Cleary – Co na to twój tata, kochanie? – spytała dziewczynki.
-Michelle mieszka u nas, Uzumati*. – zwrócił się do niej Mały Joe.
-No chyba, że tak. – odpowiedziała matka Billy’ego. – Myślałam, że pan Wright… - zamilkła, nie chciała niezbyt nieprzyjemnie wyrażać się przy jego córce na temat jej ojca.
-Billy, Adam nam na pewno pomoże odrobić pracę domową z historii, na łatwe to zbytnio nie wygląda, a pani Hope tak trudno to tłumaczyła. – powiedziała Michelle, gdy już pożegnali się z jego mamą.
-Dziękuję. – odrzekł jej rówieśnik.
-Nie ma o czym mówić, to tylko praca domowa. – odpowiedziała dziewczynka.
-Nie chodziło mi tylko o pracę domową, chciałem ci podziękować za wszystko. – Billy się lekko zarumienił. Najpierw stanęła w jego obronie przed Thorne’em, a później skłamała Joe, żeby nie miał kłopotów w domu.
Kiedy już dojechali do domu Michelle pokazała mu swój pokój. Na ścianie znajdował się obraz zachodu słońca chowającego się za horyzont suchej piaszczystej ziemi, w centralnym jego miejscu znajdowała się góra, na której było ognisko, a wokół niego siedząca grupka Indian. Na około obrazu było kilka rysunków. Przeważnie przestawiały one piękne miejsca w Ponderosie, które Michelle bardzo lubiła, ale nie tylko… Były tam również konie, obrazy przedstawiające burzę oraz portrety, bardzo pięknej kobiety, która urzekała swoją urodą.
-Jest taka piękna, jakby była boginią. – powiedział Billy, przyglądając się czarno-białemu rysunkowi przedstawiającemu kobietę grającą na pianinie, siedząc na łóżku Michelle.
-To moja mama. – odpowiedziała dziewczynka. – Tak bardzo za nią tęsknię. Trudno mi sobie wyobrazić, że mogła związać się z kimś takim jak mój ojciec. – wyjaśniła.
-Rozumiem cię. Paul Wright nie ma w mieście zbyt dobrej opinii. – powiedział. – Przepraszam, nie powinienem tak mówić. – zreflektował się szybko.
-Nie przepraszaj, rodziny się przecież nie wybiera. – odparła Michelle.
-Chłopcy, na miłość Boską nie macie już co robić. – zwrócił się cicho Ben do swoich młodszych synów, Hossa i Joe, którzy podsłuchiwali pod drzwiami, lecz po chwili już ich nie było.
-Chcesz mieć już z głowy pracę domową czy chcesz pojeździć konno, a może wolisz pograć w piłkę**? – zapytała jedenastolatka kolegi z klasy.
-Możemy jutro odrobić pracę domową jakoś mi się do niej nie śpieszy. – odpowiedział Billy – Sami chyba nie możemy jeździć po Ponderosie. – stwierdził – Piłka będzie akurat. – dodał.
Zabrali im potrzebny przedmiot i ruszyli na zewnątrz domu. Kiedy schodzili po schodach dziewczynce zrobiło się ciemno przed oczami i spadła z nich. Billy szybko do niej podbiegł, lecz była ona nieprzytomna. Hałas wypłoszył z kuchni Hop Singa. Hoss był świadkiem całego zdarzenia. Najpierw powiadomił ojca o całym zajściu, a następnie ruszył po doktora.
Wszystko działo się w takim tempie, że Billy nie wiedział co robić, gdy przyjechał doktor postanowił, że będzie siedział na krześle pod drzwiami, gdzie była badana Michelle i może czegoś się dowie.
-Nie martw się wszystko będzie dobrze. – starał się go pocieszyć Ben, Adam, Hoss, i Mały Joe siedzieli obok, po chwili w drzwiach pojawił się doktor.
-Żebro przebiło jej wątrobę. Jej stan jest poważny, niewidomo czy przeżyje. – oświadczył Paul Martin.
-To przeze mnie, to moja wina. – Billy nie był wstanie pohamować złości i łez, miał ogromne poczucie winy.
-To nie jest twoja wina. Michelle zrobiło się słabo i spadła ze schodów. – mówił Hoss starając się go uspokoić.
-Nie, to tylko wyłącznie moja wina. Thorne Forester mnie pobił, Michelle stanęła w mojej obronie i on ją bardzo mocno uderzył. To tylko moja. – Billy nie przestawał się zadręczać, Ben go do siebie przytulił i próbował go uspokoić.
*Uzumati, co tłumaczy się "niedźwiedzica" w języku Indian.
**występuje w odc. „Trójkąt”.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kola dnia Czw 15:28, 15 Paź 2015, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 7:43, 19 Sie 2015 Temat postu: Zadanie grudniowe -opowiadanie świąteczne |
|
|
Biedna mała ,ciekawe co będzie dalej.
Dzieci to najbardziej okrutne stworzenia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 10:47, 19 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Bardzo dramatyczny odcinek. Mam nadzieję, że Michelle jednak przeżyje.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kola
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kielce Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 20:44, 13 Paź 2015 Temat postu: |
|
|
Jej stan był ciężki. Z tygodnia na tydzień było coraz gorzej. Miała zabandażowaną całą klatkę piersiową i gdyby nie świszczący oddech wydobywający się z jej ust można by pomyśleć, że nie żyje. Lekarze, których Ben sprowadzał do dziewczynki mówili, że są bezsilni. Nie działały żadne lekarstwa, ani żadne inne specyfiki. Paul Wright, gdy tylko się dowiedział co się stało, ani na chwilę nie wychodził z saloonu. „Zamiast być przy swojej córce to całymi dniami chla”, szeptano za jego plecami. „Lepiej by jej było w sierocińcu”, oznajmiła któregoś dnia pani Clifton do pastorowej i burmistrzowej.
Paul Wright był załamany i zrozpaczony. Ten wypadek uświadomił mu jak bardzo przywiązał się do dziewczynki. Było mu niesamowicie ciężko. Bardzo żałował, że tak źle ją traktował. I jak bardzo mu jej teraz brakowało. Skoro nie jest w stanie się zapić na śmierć, wydawało mu się to najlepszym rozwiązaniem, to pójdzie do kościoła. Pijany w sztok upadł przed ołtarzem i zamierzał tak leżeć krzyżem i się modlić. „Boże, oddaj mi ją, błagam, a przysięgam, że już nigdy nie wypije choćby kropli”, powiedział, nie zdając sobie sprawy, że nie jest sam w kościele. W konfesjonale siedział pastor.
***
Usiadł na stołku obok jej łóżka i ścisnął jej rękę. Była chłodna i poczuł jak do oczu napływają mu łzy. Doskonale wiedział, że to przez niego Michelle tu leży, cokolwiek by pan Cartwright powiedział, nic tego nie zmieni. Kiedy tylko mu pozwalano przychodził do Ponderosy i przy niej czuwał. Gdy go tutaj nie było Cartwrightowie siedzieli przy niej na zmianę, najczęściej był to Adam. Chłopiec nie chciał spać ani tym bardziej jeść. Najbardziej na świecie chciał przy niej być i z całego serca pragnął żeby jej stan się poprawił.
***
-Co to za zapach? – zapytał Ben, gdy wchodził wraz z synami do domu, więc podążyli do źródła skąd się on wydobywał.
Ów zapach zaprowadził ich do pokoju, gdzie leżała nieprzytomna Michelle. Wszędzie były porozkładane pozapalane świece, kadzidła, zioła i inne wonności, a na samym środku znajdował się Billy odprawiając jakieś tajemnicze obrzędy.
-Chcesz nam spalić dom! – Ben podniósł głos na Billy’ego. Przez jego głowę przeszły najgorsze obrazy, gdyby przyjechali kilka godzin później ze spędu bydła. I gdzie jest u diabła Hop Sing, pomyślał.
-Ja tylko chciałem pomodlić się do bogów, żeby uzdrowili Michelle i nie zabierali jej do świata Wielkiego Ducha*. – powiedział roztrzęsiony chłopczyk, po którego policzkach spływała cała masa łez.
-Billy, Michelle nie jest Indianką, więc niestety to nic nie da. – odparł Mały Joe.
-Ale pastor powiedział, że modlitwa za chorych może jej pomóc. – nie przestawał drążyć chłopczyk.
-Pastorowi Johnsonowi raczej nie o to chodziło. – odrzekł Adam, który wraz z Małym Joe i ojcem zaczęli wszystko gasić, a Billy im pomagał, przynajmniej w taki sposób. Hoss poszedł poszukać Hop Singa.
Mały Joe dmuchnął na tlące się pozostałości bukietu z różnych ziół, które się znajdowały dokładnie nad dziewczynką. Efekt tego był taki, że ogień się tylko bardziej wzmógł, a spalone resztki spadły w dół.
-Apsik. – dało się słyszeć.
-Na zdrowie. – dało się trzy głosy.
-Apsik. –usłyszeli najpierw kichnięcie, a potem pociąganie nosem – Jestem uczulona na szałwię, kto to tu… Apsik – nastąpiło kolejne kichnięcie.
Wszyscy automatycznie się odwrócili i zobaczyli na wpół siedzącą Michelle. Podbiegli do niej i zaczęli ją do siebie przytulać.
-Czuję się jakbym odrodziła się na nowo. – powiedziała nie odrywając się od Bena, a Mały Joe strzepywał z niej paprochy, które przyczepiły się do bandaża.
-Wiem, że przepraszam to za mało, ale wybaczysz mi, że przeze mnie o mało nie umarłaś. – wyszeptał Billy nie potrafiąc spojrzeć przyjaciółce w oczy.
-Nikt nie wie co jest komu przeznaczone. Może tak miało być. Nic nie dzieje się bez przyczyny. – powiedziała zdecydowanie dziewczynka i nieśmiało pocałowała go w policzek.
Chłopiec zarumienił się zawstydzony, uszy zrobiły mu się czerwone i gdyby nie siedział pewnie uniósł by się kilka centymetrów nad ziemią.
***
Zza krzaków ze swojej kryjówki przypatrywało się dwojgu bawiących się dzieci dwóch drabów. Nagle z domu wyszła kobieta niosąc w rękach tacę z jeszcze ciepłym ciastem.
-Billy, Michelle chodźcie tutaj! – zawołała Uzumati.
Głowy mężczyzn schowały się, teraz było im widać tylko oczy. Było w nich tyle zła, że ktoś kto z boku by na nie spojrzał, powiedziałby, że to oczy wilka, a nie człowieka.
-Dasz sobie odciąć głowę, że to jest jego wnuczka? – zapytał Charles swojego towarzysza. Byli oni od kobiety i dwójki dzieci na tyle daleko, że nie zostali w ogóle zauważeni.
-Więcej niż głowę. Jego córka niedawno umarła, a małą odesłano tutaj do ojca. – poinformował Chad.
-Wreszcie dostanie na co zasłużył, za to co nam zrobił. – odparł Charles z nienawiścią patrząc na jedenastoletnią dziewczynkę, która w najlepsze pałaszowała szarlotkę wraz ze swoim przyjacielem.
-Możemy od razu zaatakować, ona nie będzie stanowić problemu. – stwierdził Chad patrząc na Uzumati.
-Już tyle się naczekaliśmy to możemy poczekać jeszcze trochę. – oznajmił jego towarzysz i wrócił do ich kryjówki.
***
-Ben, Jack!! – krzyczała biegnąc ile sił w nogach Uzumati do trójki mężczyzn.
-Kochanie, co się stało? – zapytał ją mąż, kiedy kobieta przed nimi stanęła nie mogąc złapać oddechu.
-Michelle i Billy zostali porwani. – wydyszała.
-Trzeba zawiadomić Paula, szeryf tez by się przydał. – wychrypiał Jack, wskakując na konia i zastanawiając się kto, i po co postanowił porwać dwoje dzieci.
-Najpierw zabiorę Paula od Foresterów, a Adam, Hoss i Mały Joe też pomogą. – oświadczył Benjamin Cartwright, dosiadł swojego konia i ruszył w przeciwną stronę.
Nim minęła godzina grupa poszukiwawcza już ruszyła na poszukiwania porywaczy. Jechali mniej więcej w kierunku, gdzie zniknęli dwaj mężczyźni, gdy nagle usłyszeli za sobą tętent końskich kopyt.
-Na miłość boską, co tu tutaj robisz, Uzumati? – zapytał Jack, kiedy koń z jeźdźcem się zbliżył.
-Chyba nie sądzisz, że będę siedzieć spokojnie w domu, kiedy nasz syn jest w niebezpieczeństwie. – oburzyła się ze złością kobieta.
-Po pierwsze kobiety nie nadają się do takich wypraw, po drugie może ci się coś stać, po trzecie… - Jack Cleary wszelkimi możliwymi argumentami chciał wyperswadować swojej żonie ten pomysł z głowy.
-Byli tutaj… – powiedziała kobieta przerywając swojemu małżonkowi i patrząc na gałęzie rozłożystego krzewu, który mijali.
-Skąd ty możesz to wiedzieć? – spytał rozłoszczony Jack.
-Jakbyś zapomniał… - odparła z przekąsem Uzumati - …jestem córką wodza i tropienie nie jest mi obce, a po drugie tę bransoletkę dałam niedawno Michelle w prezencie. – poinformowała, zdejmując przedmiot zahaczony o gałązki.
-Może jeszcze pojedziesz przodem, żeby udowodnić, że robisz to lepiej niż my, co. – rzekł Jack z kpiną z głosie.
-Obejdzie się. – ofuknęła go żona, zawracając konia i jadąc ramię w ramię obok Hossa.
*w świecie Indian tak nazywano Niebo.
Pomysł w jakich okolicznościach wyzdrowiała Michelle był strzałem w dziesiątkę. Tylko wykonanie jakieś takie nie bardzo. Mimo tego, mam nadzieję, że zrozumieliście ogólny sens tego fragmentu.
Powoli zbliżamy się do końca tego mini opowiadania. W następnej notatce już wszystko się wyjaśni.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kola dnia Czw 15:34, 15 Paź 2015, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 21:11, 13 Paź 2015 Temat postu: Zadanie grudniowe |
|
|
Zrobiło się dramatycznie a już myślałam ,że będzie sielanka ..
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 12:50, 02 Lis 2015 Temat postu: Opowiadanie świąteczne |
|
|
Ksiądz Felipe ,uśmiechnął się widząc uroczą Annę Marię Verdugo.
Ta młoda kobieta miała ciemne włosy i oczy jak dwa jeziorka w kryształowym blasku świec ,a jej charakter to był miód z dodatkiem przypraw.
Kilka tygodni temu ,przyjechała wraz z ojcem w odwiedziny do Dela Vegów.
W czasie ich wizyty zdarzył się pewien nieszczęśliwy wypadek. Ricardo Alamos,przysłał fajerwerki ,którymi Diego zaczął się bawić.
Nastąpił wybuch ,w wyniku ,którego Dela Vega stracił wzrok.
Ksiądz Felipe westchnął w duchu, myśląc o tej tragedii. Bardzo lubił Diego ,który często do niego przyjeżdżał i rozgrywali partyjkę warcabów.
-Witam moje dziecko -rzekł podchodząc do Anny Marii z miłym ,uprzejmym uśmiechem. Co cię do mnie sprowadza ?
-Chciałam z kimś porozmawiać -odparła młoda kobieta. Niedługo Boże Narodzenie ,a to podobno czas cudów. Czy ksiądz myśli ,że wtedy Diego odzyska wzrok ?
-Wszystko jest w rękach Boga -odpowiedział ksiądz Felipe. Jak Diego się czuje ?
- Nie chciał wychodzić z pokoju ,ani nawet ze mną rozmawiać ,ale uparłam się i w końcu go do tego zmusiłam -odparła młoda kobieta ,uśmiechając się leciutko kącikiem warg. Powiedział ,że nie chce byśmy urządzali święta w tym roku ,bo nie ma żadnej nadziei ,on w to nie wierzy. Nie wierzy też w to ,że chce go poślubić ,sądzi ,że robię to z litości.
-A tak jest ? Chcesz go poślubić ,tylko z tego powodu ?
-Nie -rzekła dziewczyna stanowczym tonem. Marzyłam o tym ,że poślubię Zorro ,ale ostatnio wiele się zmieniło i odkryłam ,że Diego jest mi bliższy niż wcześniej sądziłam.
-Nie martw się moje dziecko -rzekł ksiądz Felipe ,wszystko się jakoś ułoży. Pojadę porozmawiać z Diego.
Ksiądz Felipe ,był niskim ,szczupłym ,mężczyzną ,z głową pobieloną szronem .
Zastał Diego ,siedzącego na swym fotelu w pokoju.
Młody Dela Vega był niezwykle przystojny ,miał ciemne włosy ,piwne oczy ,łagodną twarz i mały ,staranie utrzymany ,czarny wąsik.
Jego usta były delikatnie wykrojone ,subtelne i bardzo zmysłowe.
Zwykle przesadnie wymuskany ,teraz siedział w niebieskim szlafroku a jego twarz ,przeważnie zawsze pogodna i beztroska ,teraz przybrała ,ponury ,zaciśnięty wyraz.
-Ksiądz Felipe ,co ksiądz tutaj robi -spytał zdziwiony ,rozpoznając kroki księdza .
-Przyjechałem z tobą porozmawiać -oświadczył ksiądz. Byś się nie zamykał na ludzi i świat.
-Doprawdy ? A może ksiądz mi powie ,czemu Bóg mnie na to skazał ? Co takiego złego zrobiłem ?
-Nie powinieneś tego tak traktować -rzekł ksiądz Felipe. We wszystkim co nas spotyka ,jest ukryty sens ,tylko nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Bóg zamyka jedne drzwi ,ale otwiera okno.
-Czyżby ?
-Tak. Nie jesteś sam ,masz wielu przyjaciół ,którzy byli u mnie w kościele i modlili się o to byś wróciło ci zdrowie.
Elena Torres z mężem ,Moneta ,Margarita ,sierżant Dy-mitro ,Lopez Garcia.
Anna Maria. Anna Maria cię kocha.
-Wiem -odpowiedział młody człowiek z pewną goryczą w głosie. Kocha mnie jak brata ,powiedziała mi to kiedyś. Żaden mężczyzna w jej oczach ,nigdy nie dorówna Zorro. Nie da się rywalizować z legendą.
-Nie -zaprzeczył ksiądz ,uśmiechając się łagodnie. Rozmawiałem z nią i powiedziała mi ,że teraz kocha cię inaczej. Tak jak kobieta kocha mężczyznę.
Anna Maria wróciła z zakupów i zobaczyła ,że Diego jest inaczej ubrany w elegancką białą koszulę i czarne spodnie.
Bernardo pomógł mu się ubrać. Uśmiechnął się słysząc jej kroki.
-Dzisiaj musi być piękny dzień -rzekł zwracając się do niej.
-Tak ,rzeczywiście jest piękny -odparła z uśmiechem. Czuję już magię świąt w powietrzu. Widzę ,że masz lepszy humor.
-Tak ,rzeczywiście mam lepszy humor -rzekł tonem ,jakiego nigdy wcześniej u niego nie słyszała. Był u mnie ksiądz Felipe i długo rozmawialiśmy. Przepraszam cię za moje ostatnie zachowanie.
-Nie musisz mnie przepraszać ,miałaś prawo być tym wszystkim załamany.
-Chciałem ci jeszcze coś powiedzieć. Powinien ci to wyznać dawno temu ale.
Kobieta podeszła do niego i delikatnie musnęła wargami jego policzek.
-Wiem Diego -rzekła a w jej głosie usłyszał czułość i tkliwość. Zorro powiedział mi ,że mężczyzna ,za maską ,ten ,którego kocham ,jest blisko i muszę się tylko uważnie rozejrzeć i wtedy będę wiedziała ,kto się ukrywa za maską. Długo się zastanawiałam ,kogo miał na myśli.
Ricardo ? Nie ,on jest tak samo ulotny jak piasek na wydmie. Zrozumiałam ,że to musisz być ty.
-Jeśli nie wyzdrowieję ,nie będę mógł być twoim bohaterem -rzekł ze smutkiem.
-Wierzę ,że wyzdrowiejesz -rzekła młoda kobieta z typową dla siebie stanowczością. Ale nawet wtedy ,nic się nie zmieni ,bo i tak kocham cię całym sercem ,bez względu na wszystko.
-Mam rzeczywiście dużo szczęścia -odparł Diego ,uśmiechając się swoim zjawiskowym uśmiechem.
Alejandro zaprosił na święta kilku przyjaciół.
Po domu roznosił się wspaniały zapach pieczonego indyka. W salonie była wielka choinka obwieszona bombkami.
Sierżant Garcia zaczął śpiewać kolędy ,swoim potężnym głosem i wszyscy się do niego po chwili dołączyli.
Za oknem prószył biały śnieg.
-Szkoda ,że Zorro nie ma z nami -westchnął Garcia ,gdy skończył śpiewanie kolędy. Tylko ,że wtedy -dodał po chwili namysłu -musiałabym go chyba aresztować.
-Ależ jest z nami sierżancie -rzekł Diego z uśmiechem.
-Hm -zdziwił się sierżant.
-Jest z nami obecny duchem -doprecyzował Diego.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez zorina13 dnia Pon 16:31, 02 Lis 2015, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Camila
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 15 Sie 2013
Posty: 4515
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 13:58, 02 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Ksiądz Felipe to mądry człowiek.
Umie porozmawiać z każdym. Dobrze, że powiedział o uczuciu Anny Marii.
Będzie z nich fajna para.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 14:53, 02 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Dobrze, że ksiądz pomógł im dojść do porozumienia. Romantycznie i nieco świątecznie ... nawet sierżant Garcia śpiewał kolędy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 9:22, 06 Lis 2015 Temat postu: Opowiadanie świąteczne |
|
|
Emma Hevit ,a właściwie Emma Cartwright ,rozpoczęła przedświąteczne porządki. Czuła się dziwnie lekka i pełna energii.
Czyszcząc stary stół ,zamyśliła się. Mijał prawie rok od dnia ,gdy dostała list od doktora Trenta ,że ma nieuleczalną chorobę serca i wkrótce umrze.
Will litując się na nią poślubił ją ,doceniała ten szlachetny gest prawdziwego dżentelmena. Był zawsze dla niej dobry ,miły ,uważający ,traktował z wielkim szacunkiem i delikatnością ,nie mogła na niego powiedzieć słowa skargi.
Wiedziała ,że nigdy nie odwzajemni jej miłości ,ale przekonana ,że wkrótce umrze ,zadowalała się tym stanem rzeczy ,które były. Zastanawiała się jednak czasem ,czy nie ma jej dość i nie liczy dni by w końcu umarła ,by znów mógł ruszyć samotnie w drogę i pojechać do Chin ,o czym zawsze marzył.
Emma była piękną kobietą o jasnej delikatnej cerze ,jasnorudych włosach ,zielonych oczach i giętkiej tali kota. Dobrze się prezentowała obok Willa i widziała ,te zazdrosne ,ukradkowe ,spojrzenia ,wielu kobiet w Wirginia City ,gdy szła razem z mężem ulicą.
Will Cartwright był niezwykłe przystojny. Wysoki ,szczupły ,miał ciemne faliste włosy i piwne ,głęboko osadzone oczy. Cienki prosty nos ,mały czarny wąsik nad czerwonymi ,słodkimi wargami.
Cudowny ,olśniewający uśmiech. Biła od niego wyjątkowa sympatyczność ,ciepło i dobroć.
Will wrócił wcześniej do domu i zobaczył ,że jakiś ,stary ,owłosiony ,brudny ,włóczęga , przyciska ,jego żonie ,nóż do gardła.
Mężczyzna ,którego Will obezwładnił ,trafił do aresztu.
Kilka dni później ,Emma przeglądając pocztę ,ze zdziwieniem zobaczyła list od doktora Trenta. Przeczytała go szybko ,po czym nagłe ,zrobiło jej się słabo i zemdlała.
Gdy odzyskała przytomność ,zobaczyła ,że leży na łóżku ,a Will pochyla się nad nią ,patrząc na nią z czułością.
-Może powinnaś iść do lekarza -spytał.
-Nie -odparła kobieta ,podnosząc się i siadając na łóżku. Doktor Trend napisał ,że jestem całkowicie zdrowa ,a tamten list dostałam przez pomyłkę.
Wyjadę ,zaraz po świętach. Może uda się unieważnić ślub ,pojedziesz do Chin ,albo na Alaskę.
-To pewne ,że jesteś zdrowa ?
-Tak -rzekła Emma ,patrząc mu prosto w oczy. Nie mogę więc być dłużej twoją żoną. Wiem ,że poślubiłeś mnie z litości.
-To prawda -odparł ,patrząc na nią z uśmiechem. Ale przez ten rok ,przekonałem się jaką jesteś lojalną ,oddaną przyjaciółką i towarzyszką.
A jak zobaczyłem ,że ten łazęga ,próbował cię skrzywdzić ,zrozumiałem ,że cię kocham i wolałabym ,sam umrzeć ,niż gdybym miał cię stracić.
W oczach Emmy ,pojawiły się łzy,gdy usłyszała te słowa ,wiec przyciągnął ją do siebie i delikatnie pocałował w usta. Oddała pocałunek bez najmniejszego wahania ,ani oporu.
Delikatne pocałunki ,po chwili stały się bardziej namiętne ,pełne pasji i ognia.
Jego usta powędrowały ,ku jej szyi. W końcu zdarli z siebie ubrania.
-Jesteś moim przeznaczeniem -rzekł Will ,gdy leżeli razem w łóżku ,a Emma opierała głowę na jego piersi. Promyczkiem słońca ,które pojawiło się w moim życiu . To ,że cię poznałem i dałaś mi swoją miłość ,to najpiękniejszy prezent jaki mogłem dostać od losu. Chyba się urodziłem pod szczęśliwą gwiazdą.
-Ciągle nie mogę w to wszystko uwierzyć -odparła Emma. Że jestem zdrowa ,przede mną długie życie ,a ty mnie kochasz i chcesz ,że mną być naprawdę. To chyba jakiś cud.
-Mówią ,że Boże Narodzenie to czas cudów -rzekł uśmiechając się w jej stronę. I się wydarzył ,najpiękniejszy cud miłości.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 9:38, 06 Lis 2015 Temat postu: |
|
|
Trochę chaotyczne ... trudno połapać się w czasie ... list od doktora, stary włóczęga z nożem, drugi list ... kiedy to następowało? Całość jednak romantyczna i przepełniona uczuciem łączącym tych dwoje.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|