|
www.bonanza.pl Forum miłośników serialu Bonanza
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 3:14, 23 Wrz 2013 Temat postu: Jan Kronikarz - Opowiadania i wiersze |
|
|
Tutaj będę wam udostępniał do czytania moją pomniejszą twórczość w postaci opowiadań oraz wierszy. Na początek historyjka sf rodem z GWIEZDNYCH WOJEN. Mam nadzieję, że przypadnie wam ona do gustu. Wszelkie oceny i komentarze mile widziane. Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 3:17, 23 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
Ostatni taniec
Galaktyka Seriona była tego dnia wyjątkowo spokojna i wydawało się, że tego spokoju nic nie jest w stanie zmącić. Nic prócz pojedynczego kosmicznego statek, który sunął właśnie spokojnie przez czerń kosmosu. Lot jego trwał spokojnie, więc pojazd nie mijał naraz zbyt dużo gwiezdnych kilometrów. Jednakże statek ów potrafił rozwinąć o wiele większą prędkość. Zależało to jednak od pilota statku. Ten pilot zaś nie miał najmniejszego zamiaru rozwijać większej prędkości. Miał interes do załatwienia i owszem, ale czy to oznaczało, że miał pędzić bezmyślnie przez kosmiczną przestrzeń, nie zastanawiając się przy tym wcale co robi? Wielu pilotów postępowało właśnie w tak bezmyślny sposób. Spieszyło się niepotrzebnie i wrzucali nadświetlną bez uprzedniego sprawdzenia drogi, co zwykle kończyło się tym, że uderzali o supernową lub wpadali w deszcz meteorytów.
Ten pilot jednak nie był wcale taki niedoświadczony jak tamci i wiedział, czym bezmyślne spieszenie się gdziekolwiek grozi. Dlatego dziwić nikogo nie powinien fakt, że jego mottem życiowym było popularne od wieków hasło„spiesz się powoli”. To przysłowie pomogło mu wyjść cało już z niejednej opresji i to takiej nawet, w której inni panikowali. On zaś najspokojniej w świecie zajmował się chłodną kalkulacją i zawsze miał gotowy plan na każdą ewentualność.
Statek, który sunął właśnie spokojnie przez kosmiczne przestworza, nazywał się „Lot Śmierci”. Pilotem jego był człowiek w wieku około trzydziestu lat, rasy ludzkiej i jakby powiedziały osoby płci żeńskiej tej samej rasy, nader przystojnym. Niewielki zarost pokrywał jego twarz. Krótko obcięte włosy przywodziły na myśl człowieka interesów. Zresztą sam ubiór wskazywał na znanego przedsiębiorcę. Bogatego, sądząc po stroju. Jego zielone oczy były stanowcze i poważne. Wskazywały na to, że miał on doświadczenie w tym, co robi.
Pilot spojrzał na trajektoria lotu i uśmiechnął się.
- Nasz automatyczny nawigator wskazuje, że już niedługo będziemy na miejscu, moja ty słodka małpeczko – powiedział wesołym tonem pilot i odwrócił się do swej rozmówczyni.
A była nią młoda kobieta rasy ludzkiej, niezwykle piękna. Miała na sobie strój niezwykle skąpy, składający się jedynie z przepaski na biodra oraz skąpego biustonosza mocno przywiązanego do jej pleców. Na prawej stopie miała przymocowany łańcuch, którym była przykuta do ściany.
- Słyszysz, złociutka? To oznacza, że za chwilę będziemy w siedzibie pana Fingera. Cieszysz się, skarbie?
Kobieta popatrzyła na niego z powagą.
- Jeśli sobie tego życzysz, mój panie, to będę się cieszyć – odpowiedziała spokojnym tonem pozbawionym jakichkolwiek emocji.
- Właśnie tego sobie życzę, moja kochaneńka – zaśmiał się pilot - Życzę sobie, żebyś się cieszyła.
- A zatem będę się cieszyć, mój panie.
- I bardzo słusznie. Bo rozkazy swego pana wykonywać należy. Twoją domeną jest słuchanie, moją rozkazywanie. Hehehehehe.
Kobieta opuściła głowę w dół.
Po chwili byli już na miejscu. „Lot Śmierci” wylądował miękko na parkingu przed siedzibą najsłynniejszego gangstera tej galaktyki, pająkopodobnego stwora, pana Fingera. Osobnik ten znany był ze swego wyjątkowego okrucieństwa i podłości. Był straszny i niesamowicie groźny dla swych przeciwników, choć miał słabość do pięknych rzeczy, zwłaszcza osobników płci żeńskiej. Jego siedziba była pewna niewolnic wszelkich ras, jakie tylko istniały we wszechświecie. Finger jednak nie wykorzystywał ich w żaden sposób. Był miłośnikiem patrzenia oraz słuchania. Akustyka była dla niego najważniejsza w świecie. Tym zaspokajał swoje pajęcze ciało.
Pilot wyszedł z kokpitu swego statku ciągnąc za sobą młodą kobietę na łańcuchu.
- Pospiesz się, złociutka – zawołał – Nasz przyjaciel nie lubi czekać.
Kobieta posłusznie ruszyła za nim.
Siedziba pana Fingera była jednym wielkim kosmicznym kasynem. Spotykały się tu największe męty, szumowiny i kreatury, jakie kiedykolwiek wydawała na świat matka galaktyka. Bandyci, przemytnicy, handlarze prochami oraz żywym towarem miały tutaj zawsze wstęp wolny. Można było tutaj zawsze ubić świetny interes na kilkadziesiąt milionów, rzecz jasna bez płacenia za niego podatku. Takie słowo jak podatki nie istniało w takim miejscu, jak to. Bo podatki równają się prawu. A niby jakie prawo obowiązywało w takich miejscach, poza jednym, jedynym prawem znanym jako prawo silniejszego?
Pilot wszedł do środka ciągnąc za sobą swoją niewolnicę. Rozejrzał się dookoła. Różnych ras bandyci najgorszego pokroju włóczyły się po tym miejscu z kąta w kąt grając w ruletkę, pokera, kości lub oddając się też innym zabawom. Część zaś siedziała przy stolikach naprzeciwko sceny, gdzie właśnie odbywało się przedstawienie. Amatorski zespół wygrywał kolejne piosenki, a tancerki w skąpych strojach tańczyły ukazując niezwykłe krągłości swoich ciał. Nasz pilot jednak nie miał zamiaru brać udział w tych zabawach.
Złapał jednego kelnera, który właśnie szedł rozdawać drinki.
- Przepraszam, gdzie znajdę właściciela tego słodkiego przybytku rozkoszy?
- Ma pan na myśli pana Fingera? – stwierdził raczej niż zapytał kelner.
- Nie inaczej.
Kelner obrócił się i wskazał palcem.
- O tam! Naprzeciwko sceny.
Po czym jakby nigdy nic ruszył dalej zachowując sztywną postawę ciała.
- Chodź, złociutka. Idziemy – zawołał pilot i pociągnął swoją niewolnicę ze sobą.
Oboje dotarli przed oblicze wielkiego pająkopodobnego stwora rozpartego na wielkim fotelu. Obok niego krzątało się kilka młodych niewolnic i robiły mu manikiur. W jednej z odnóży Finger trzymał szklankę, do której kelner nalewał mu trunku.
Pilot ukłonił się i pociągnął łańcuch swojej niewolnicy, by i ona oddała ich gospodarzowi pokłon. Ta zaś oczywiście uczyniła to, ale z wyraźną niechęcią. Jej właściciel jednak nie zwrócił na to uwagi. Widocznie taki rodzaj ukłonu mu wystarczył. Podobnego zdania widać był również i sam pan Finger, skoro dał znak aprobaty poprzez lekkie skinięcie głową.
- Witaj o wszechmocny i wszechpotężny Fingerze, władco przestępczego świata – powiedział pilot głosem tyle patetycznym, co usłużnym.
- Witaj, mój drogi Zinglerze. Cieszę się, żeś przybył – odpowiedział grubym głosem Finger – A któż to jest ta piękna dama, co ci towarzyszy?
- Ona? - zaśmiał się pilot noszący nazwisko Zingler - To moja niewolnica.
- Domyślam się, że nie żona, lecz niewolnica. Tylko po co ją targasz ze sobą?
- Bo ładnie śpiewa i w ogóle... A ja lubię mieć rozrywkę na wyciągnięcie ręki.
Finger zaśmiał się wesoło na myśl o tym, jakąż to rozrywkę Zingler może mieć na myśli. Jednym rzutem oka po urodziwej postaci niewolnicy łatwo ocenił jej kobiece wdzięki, po czym rzekł:
- Nie dziwię ci się, przyjacielu. Masz świetny gust, muszę to przyznać. Ale przejdźmy już do interesów. Siadaj, proszę.
Zingler usiadł przy stoliku niedaleko fotela szefa. Ten uśmiechnął się do niego.
- A więc masz to, co mi obiecałeś? – zapytał Finger sącząc powoli ze szklanki swojego drinka.
Zapytany uśmiechnął się tylko, po czym sięgnął za pazuchę. Po chwili wyjął z niej wielki diament i położył go na stoliku.
- Proszę, panie Finger. Zgodnie z obietnicą. Oto Wielki Rogoł, największy brylant w całej galaktyce.
Finger jedną ze swoich ośmiu odnóży złapał brylant, przyłożył sobie do oka i zaczął się w niego wpatrywać. Napawał się jego blaskiem, pięknem i wielkością.
- Wielki Rogoł... jaki on piękny.... On dawna chciałem go mieć. Zbyt długo tkwił w muzeum. Teraz jest mój! I tylko mój! Gratuluję ci, Zingler. Spisałeś się na medal.
Zingler uśmiechnął się do niego wesoło i dał znaczący znak palcami.
- ACH TAK! Zapłata, przyjacielu. Bob! Zapłać panu! Zasłużył sobie!
Kosmita Bob podszedł i wypłacił na stolik po kolei równo sto tysięcy kredytów, które Zingler szybko zgarnął, przeliczył i schował do portfela. Następnie zamówił drinka i wypił go niemalże jednym duszkiem.
- Przyjacielu, zostaniesz jeszcze na przyjęciu? – zaproponował Finger wciąż bawiąc się swoim nowym nabytkiem.
- Owszem, o ile nie jestem zawadą.
- Żartujesz sobie chyba. Ty miałbyś być zawadą, przyjacielu? – zaśmiał się pajęczy gospodarz – Tak mnie ucieszyłeś, że możesz się bawić na mój koszt.
Zingler chciał już powiedzieć, że pan Finger jest nazbyt łaskaw, jednakże przerwał mu dziki ryk publiczności siedzącej przed estradą, bowiem wygłupy nowej gwiazdy bawiącej na scenie nie spodobał im się. Z widowni posypały się butelki, buty itp. akcerosia do okazywania niezadowolenia. Artysta więc, chcąc uniknąć zlinczowania, musiał salwować się ucieczką.
Finger widząc to wszystko opadł zrozpaczony na fotel.
- Dlaczego ja mam tak żałosnych artystów? – zawył – Wszystko mam w galaktyce najlepsze, ale artystów ma do bani! Na wszystkich bogów piekielnych! Potrzebuję artystów! Królestwo za porządnego piosenkarza!
Słysząc te słowa Zingler uśmiechnął się tajemniczo. Po czym przysunął się nieco do gospodarza i zapytał słodkim głosem:
- A może by tak moja złociutka niewolnica dla nich zaśpiewała?
Finger popatrzył na niego z nadzieją.
- A ma chociaż ładny głos?
- Czy ma ładny głos? Hehehehe. Sam pan się zaraz o tym przekona.
Odkuł swoją niewolnicę i uśmiechnął się do niej wesoło.
- No, śmiało, złociutka. A teraz zasuwaj na scenę i pokaż, co potrafisz.
Kobieta otrzepała się lekko i wstała dumnie z podłogi. Po czym z powagą i wielkopańskim gestem weszła na scenę. Podeszła do mikrofonu i zaczęła śpiewać. Jej głos sprawił, że wszyscy na widowni natychmiast przestali robić to, co robili i zaczęli jej uważnie słuchać. Pieśń niewolnicy opowiadała o pięknej, nieszczęśliwej miłości i o odrzuconej przez chłopaka dziewczynie. Niektórzy słuchali piosenki, inni zaś wpatrywali się w niesamowicie podniecające ciało piosenkarki. Niewolnica zaś nie zwracała na to najmniejszej uwagi, lecz wyginała się zmysłowo i tańczyła przed publicznością, snując dalej swą smutną pieśń. Kiedy skończyła rozległa się prawdziwa burza oklasków, zaś z widowni posypały się na nią kwiaty i pieniądze, która ona skrzętnie zaczęła zbierać.
Najgłośniej jednak klaskał Finger swoimi czterema parami odnóży. Popatrzył na Zinglera i uśmiechnął się.
- Moje gratulacje, przyjacielu. Jesteś naprawdę niesamowity. Żeby taki cudowny skarb mieć.... Musisz być z niej bardzo zadowolony.
Zingler uśmiechnął się skromnie.
- Dziękuję, panie Finger. Aczkolwiek pragnę zauważyć, iż mój głos też nie należy do najgorszych.
Bandzior popatrzył na niego z błyskiem w oku.
- Mówisz poważnie?
- Jak najbardziej poważnie, przyjacielu.
- To może teraz ty nam coś zaśpiewasz?
Zingler jeszcze bardziej się uśmiechnął.
- Ale potrzebowałbym małego chórku, bo ta piosenka, co ją chcę zaśpiewać, wymaga właśnie wsparcia chóry. Najlepiej żeńskiego
- Chóru, powiadasz? Nie ma sprawy. Weź sobie moje niewolnicę. Ile ci trzeba tego chóru?
- Wystarczą mi dwie. Moja niewolnica i jedna z twoich.
- Zgoda. Którą z nich wybierasz?
- TĘ!
Wskazał palcem na młodą dziewczynę, która właśnie kończyła robić Fingerowi manikiur.
Była to młoda blondynka o pięknych, błękitnych oczach. Nie miała jeszcze skończonych osiemnastu lat, ale widać było, iż fizycznie wszystko jest u niej w najlepszym porządku. Była niezwykle piękna, choć niewola mocno nadszarpnęła stan jej wyglądu zewnętrznego.
Finger popatrzył na nią.
- Ona? A proszę cię bardzo. To prawdziwy rarytas. Nieraz już tańczyła dla gości, więc ma w tym wprawę. Śmiało, ślicznotko. Idź, zaśpiewasz z tym panem w chórze.
Dziewczyna niezbyt chętnie, ale wstała i wyszła na scenę, po czym stanęła obok niewolnicy Zinglera, która zaczęła jej z kolei tłumaczyć co i jak ma robić podczas przygotowywanej właśnie piosenki i jakie słowa śpiewać oraz kiedy ma je śpiewać, a kiedy tylko nucić. Blondyneczka patrzyła na nią uważnie pilnie wszystkie wiadomości notowała w swojej ślicznej główce. Uśmiechnęła się nawet do niewolnicy Zinglera, co wskazywało na to, że sama piosenka i propozycja występu musiały się jej spodobać. Zresztą to nie był pierwszy raz, kiedy występowała przed publicznością. Sam Finger niejeden raz zmuszał ją do występów dla jego gości i klienteli.
Kiedy przygotowania zostały już ukończone Zingler stanął przed mikrofonem i zawołał:
- Słuchajcie, szumowiny i męty kosmosu! Tę piosenkę dedykuję naszemu kochanemu gospodarzowi. Orkiestra, tusz! Zaczynamy!
Orkiestra poinformowana przez niewolnicę Zinglera, jaka piosenka będzie śpiewana, zaczęła wygrywać takt.
Zingler zaś lekko postukał w mikrofon i zaczął śpiewać piosenkę:
Smakosz, jak ja.
Niech każdy wie.
Nie będzie wszak jadł ryb flandre.
Jadłospis mój królewskim snem.
Z bułki kawior jem.
Napoje wszystkie odłóż w kąt.
Francuski szampan weź do rąk.
I z korka strzel na moją cześć.
Do góry kielich wznieś!
Ja cenię klasę, proszę was.
Złota brzęk, diamentów blask.
Szpaler uniżonych sług
U moich stóp.
Jak król tak żyć bym mógł.
Mój aksamitny smoking,
Spójrz!
Na miarę szyło krawców stu.
Mam wyrafinowany smak.
Żądam tego, co klasę ma.
Mój własny pomnik z twardych skał
Z wulkanów greckich będę miał.
Autorstwa najsłynniejszych głów.
I tekst „Ten mąż to wzór cnót”.
Podczas śpiewania piosenki tańczył on i wykonywał przy tym niezwykle żywe ruchy. Publiczności piosenka bardzo się spodobała, choć głównie ze względu na dwie piękne niewolnice tańczące obok Zinglera na środku sceny. Finger zaś patrzył zachwycony na występ, który przecież był dedykowany jemu.
Tymczasem przyszła pora po odtańczeniu kilku taktów skocznej muzyki na występ chóru. Dwie niewolnicy więc zaczęły tańczyć wokół Zinglera i śpiewać:
On ceni klasę, proszę was.
Złota brzęk, diamentów blask.
Szpaler uniżonych sług
U jego stóp.
Jak król tak żyć by mógł.
On ceni klasę, proszę was.
Złota brzęk, diamentów blask.
Szpaler uniżonych sług
U jego stóp.
Jak król tak żyć by mógł.
Lalala!
Na tym właśnie piosenka się skończyła. Piosenkarz i jego dwie „muzy” ukłonili się publiczności, która żywo i hałaśliwie biła brawo na ich cześć, klaskała w dłonie i prosiła o bis. Oczywiście artyści nie dali się długo o to prosić i po chwili śpiewali już znowu wszyscy troje wesoły refren tej piosenki skacząc przy tym po scenie i wygłupiając się jak tylko się da. Po czym Zingler zrobił piękny szpagat i rzucił na scenę coś, co zakryło ją dymem na kilkanaście sekund. Oczywiście publiczność uznała to za część występu, więc niczym się nie przejęła. Finger również, ale tylko do czasu, kiedy dym opadł, a widok, jaki ukazał się jego pajęczym oczom, zmroził mu krew w żyłach.
Scena była pusta.
***
„Lot Śmierci” sunął znów przez przestrzeń kosmiczną, ale tym razem o wiele szybciej niż poprzednio. Pilotował go Zingler, a obok niego siedziała jego niewolnica, tym razem już nie na łańcuchu, lecz swobodnie wyciągnięta na fotelu drugiego pilota i pomagająca mu sterować statkiem. Z tyłu za nimi młoda niewolnica Fingera, piękna blondynka o niebieskich oczach przebierała się właśnie w coś mniej skąpego niż strój niewolnicy, jaki dotąd musiała nosić.
- I jak tam? Ciuchy pasują? – zawołała „niewolnica Zinglera” do przebierającej się dziewczyny.
- Obawiam się, że mogłam trochę schudnąć na tym jego pajęczym wikcie – odpowiedziała dziewczyna ubierając się do końca.
- Nic się nie bój – zawołał wesoło Zingler – Gdy już wrócisz do swojego tatusia, nabierzesz znowu ciałka.
Odwrócił się do niej i uśmiechnął się szeroko. Po czym, by podnieść ją na duchu, puścił jej oczko.
Blondynka spojrzała na niego z wdzięcznością.
- Nawet nie wiem, jak wam dziękować. Jesteście moimi wybawcami – powiedziała wzruszona, a w jej oczach zbierały się łzy.
- Wybawcami? – odpowiedział Zingler – To gruba przesada. Jesteśmy zwykłymi najemnikami. Prawda, Noemi?
- Twój ojciec nas wynajął, byśmy cię uwolnili – odpowiedziała kobieta siedząca na fotelu II pilota, która (jak się właśnie okazało), nie była wcale niewolnicą, ale wspólniczką Zinglera i nosiła imię Noemi.
- I właśnie tego dokonaliśmy – dokończył I pilot.
- I muszę przyznać, zrobiliście to fantastycznie – dziewczyna była po prostu podekscytowana – W iście szpiegowskim stylu. Tylko w książkach czytałam o takich akcjach. Nie miała pojęcia, że sama doświadczę takiej przygody. Ja, córka gubernatora Norkinga.
Gwoli wyjaśnienia należy powiedzieć, że ojciec byłej niewolnicy był gubernatorem jednej z największych planet tego układu słonecznego i niezwykle wpływowym człowiekiem. Finger porwał jego córkę chcąc wymusić na nim zaprzestanie wzmożonej działalności przeciw światkom przestępczym. Ponieważ jednak gubernator nie miał ochoty układać się z bandytą wynajął tę słyną parkę zabijaków i najemników, by uwolniła ona jego córkę, co właśnie im się udało.
- Ale ta akcja musiała być nieco kosztowna. Prawda, panie Starking?
Dziewczyna oczywiście zwróciła się do Zinglera, który naprawdę nazywał się Starking i był partnerem Noemi. Ten niesamowity duet dokonał już niejednej szalonej akcji z gatunku tych, które uważano za niemożliwe do wykonania. Dla nich bowiem słowo "niemożliwe" nie istniało. Oczywiście zgrywali się oboje na twardzieli, którzy robią wszystko wyłącznie dla pieniędzy, ale tak naprawdę mieli o wiele miększe serca na czyjeś cierpienie niż by chcieli to pokazać światu.
- Jakie tam koszty – odpowiedział Starking – Prawie żadne.
- No, a ten Wielki Rogoł czy jak mu tam? Skąd go wzięliście? Zwinęliście go?
Noemi i Starking zaśmiali się wesoło.
- Skądże znowu, moja droga. Zwyczajna podróbka. Falsyfikat – odpowiedziała Noemi.
- Musieliśmy jakoś skontaktować się z tym całym Fingerem – dodał Starking – Dowiedzieliśmy się, że poszukuje zuchwalców, którzy by dla niego ukradli ten brylant, więc zgłosiłem się do niego i powiedziałem, że mogę wykonać to zadania. Na wszelki wypadek podałem mu inne nazwisko niż noszę naprawdę, by nie nabrał podejrzeń.
- Jesteście po prostu najlepsi!
Dziewczyna zaklaskała radośnie w dłonie. Rzuciła się na szyję Starkinga i wycałowała go, mocno tuląc się do niego. Po czym to samo zrobiła z Noemi.
- Nigdy wam tego nie zapomnę. Naprawdę! Przysięgam wam! – wołała.
Noemi nieco ostro odsunęła ją, gdyż wskaźnik alarmu wskazywał zbliżających się nieprzyjaciół.
- Może poczekasz z podziękowaniami, moje złotko, co? – powiedziała ostrym tonem – Bo właśnie mamy towarzystwo.
- To chyba twój były właściciel chce odzyskać swoją zdobycz – dodał Starking po raz pierwszy tego dnia będąc naprawdę poważnym.
Dziewczynę sparaliżowało ze strachu.
- Nie pozwólcie mu mnie zabrać! Ja nie chcę do niego wracać! Nie chcę! Rozumiecie?! Nie chcę! Nie chcę! Nie chcę!
Uspokoili ją.
- Spokojnie, złociutka – powiedział Starking – Żywcem nas nie wezmą, to ci mogę obiecać.
- Przygotować działo! – zawołała Noemi – Komputer, namierz ich na celownik!
- Przejmij stery! Ja się tym zajmę! – zawołał Starking.
Po czym pobiegł szybko do małego działka myśliwskiego na końcu statku.
Noemi tymczasem złapała za stery.
W stronę „Lotu Śmierci” zbliżało się sześć myśliwców wroga. Były to statki osobistej bandyckiej floty pana Fingera. Osaczyły one statek najemników niczym wataha kosmicznych wilków, a następnie zaczęły go szybko ostrzeliwać. Jednakże tarcze ochronne "Lotu Śmierci" były na tyle silne, by wytrzymać serie ataków. Przynajmniej na razie.
Córka gubernatora siedziała na miejscu I pilota i patrzyła na działania Noemi.
- Dlaczego nie skoczymy po prostu w nadświetlną i nie zwiejemy im? – zapytała mocno zdziwiona, że najemnicy sami na taki pomysł nie wpadli.
Noemi nie odrywając nawet wzroku od sterów i radaru odpowiedziała jej szorstko:
- To nie takie proste, mała. Komputer jeszcze nie rozpoznał drogi przed nami. Możemy wpaść na supernową czy deszcz meteorytów i koniec wycieczki.
- Rozumiem, a kiedy rozpozna?
Statek zatrząsł się od kolejnego, mocniejszego tym razem trafienia.
- Miejmy nadzieję, że szybko. Tracimy tarcze.
Zatrzęsło się od kolejnego huku. Kolejne trafienie. Tarcze powoli traciły swą moc.
- A jak je stracimy całkiem?
Noemi była spocona jak mysz.
- To wówczas przyjdzie nam polec śmiercią bohaterów.
Na szczęście to ostatnie okazało się niepotrzebne, gdyż siedzący w działku myśliwskim Starking strzelał ile się dało do myśliwców wroga, także po jakimś kwadransie wszystkie zmieniły się w pył. Dokonał on tego niezwykle szalonego i bohaterskiego czynu dosłownie ostatniej chwili. Tarcze miały już bowiem zaledwie 1% swojej mocy i kolejne mocne trafienie mogło wywołać poważne uszkodzenie, a nawet eksplozję statku. Jednakże Starking jak zwykle szybkim refleksem ocalił statek i po chwili jego głos odezwał się w mikrofonie:
- Uwaga, uwaga, szanowne panie. I jak tam? Jesteście jeszcze całe?
- Jeszcze, kochasiu, jeszcze – odpowiedziała mu Noemi złośliwym tonem – A nasi wrogowie?
- Też są cali... zwęgleni.
Zaśmiał się, a Noemi zawtórowała mu.
- Dobra, żartownisiu, wracaj tu. Droga nareszcie rozpoznana. Możemy skoczyć w nadświetlną.
Starking po chwili zasiadł w fotelu I pilota. Oboje z Noemi zapięli pasy. Córka gubernatora zaś usiadła na swoim siedzeniu również zapinając się.
- Czyli pan Finger już mnie nie dopadnie? – zapytała.
- Nie ma takiej możliwości – odpowiedziała Noemi odwracając się do niej – Dzisiejszej nocy odtańczyłaś swój ostatni taniec w tym jego durnym kasynie.
- Ostatni taniec – powiedziała córka gubernatora z uśmiechem na ustach – Nawet nie wiecie, jak ja nienawidziłam tych występów. Dzięki bogom, to był mój ostatni taniec. Ostatni taniec!
- Dobra, ferajna. Skoro droga rozpoznana, to jazda z tym koksem! – zawołał wesoło Starking wrzucając hipernapęd.
Po chwili zaś „Lot Śmierci” skoczył w nadświetlną zostawiając za sobą jedynie małą smugę dymu, która jednak po chwili również znikła pozostawiając jedynie ciemną czerń kosmosu.
KONIEC
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Pon 3:18, 23 Wrz 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
AMG
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 19:02, 23 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
No, w końcu mogę na spokojnie przysiąść i poczytać Dzisiaj bardziej w stronę Lema - dla mnie też dobrze, lubię te klimaty.
Krótkie, ale przemyślane. Kończy się trochę za szybko... ale skoro obiecałeś więcej, trzymam za słowo.
Z ciekawości - jak dobierałeś nazwy i imiona? (Miewam z tym problem, może coś "podpatrzę"?)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 21:43, 23 Wrz 2013 Temat postu: |
|
|
AMG napisał: | No, w końcu mogę na spokojnie przysiąść i poczytać Dzisiaj bardziej w stronę Lema - dla mnie też dobrze, lubię te klimaty.
Krótkie, ale przemyślane. Kończy się trochę za szybko... ale skoro obiecałeś więcej, trzymam za słowo.
Z ciekawości - jak dobierałeś nazwy i imiona? (Miewam z tym problem, może coś "podpatrzę"?) |
Jak dobieram imiona oraz nazwy? Prawdę mówiąc sam nie wiem. Nazwy takie jak "hipernapęd" czy "nadświetlna" wziąłem z serii filmów "GWIEZDNE WOJNY", a co do imion postaci czasami po prostu działa przypadek. Wiesz, skończyło się szybko, gdyż jest to tylko krótkie opowiadanie. Cieszę się, że Ci się spodobało. I mam nadzieję, że inne moje dzieła też przypadną Ci do gustu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 1:23, 15 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Jak pokochać młodszą siostrę?
Ale mi się trafiło. Mam młodszą siostrę. To już gorsze nieszczęście nie mogło na mnie spaść niż to. Młodsza siostra. No to koniec z byciem jedynakiem i posiadaniem wszystkiego, począwszy od zabawek, a skończywszy na miłości rodziców.
Pozornie wydawać by się mogło, że wszystko jest w porządku, nieprawdaż? W końcu wielu ludzi ma siostry (starsze czy młodsze) i nie narzeka z tego powodu. Jednakże ja swoje wiem. Jestem pewien, że inni posiadacze tej kuli u nogi zwanego „siostrą” również nie są z tego balastu w swoim życiu zadowoleni. Ale bynajmniej się do tego nie przyznają. Dlaczego? Mają bowiem coś takiego, co ludzie nazywają taktem i grzecznością, ja zaś określam mianem “hipokryzji”. Udają, że się cieszą, a tak naprawdę zgrzytają ze złości zębami i bezsilnie zaciskają pięści.
W przeciwieństwie do nich wszystkich ja nie mam zamiaru nikogo okłamywać i powiem szczerze jak na spowiedzi. Nigdy nie chciałem mieć siostry, zwłaszcza młodszej. Ale cóż, którzy rodzice liczą się w takich sprawach ze zdaniem swych dzieci? Żadni. Dlatego też nikogo nie powinien dziwić fakt, że moi rodzice również się z mym zdaniem w tej sprawie nie liczyli i któregoś dnia najzwyczajniej w świecie bezczelnie oświadczyli mi, że zostałem starszym bratem. Nawet mnie nie zapytali, czy chcę nim być. Tak po prostu oznajmili mi to i już. Jakby myśleli, że sprawi mi to przyjemność. Doprawdy, dowodzi to niezbyt wielkiej inteligencji u niektórych dorosłych. Kto bowiem przy zdrowych zmysłach zrezygnowałby z przywileju bycia jedynakiem i zamienił to na fakt posiadania młodszego rodzeństwa? Odpowiedź wydaje się prosta - nikt. A jeśli komuś naprawdę chce się mieć młodszą siostrę czy brata, to chyba naprawdę ten ktoś nie ma wszystkich klepek na miejscu.
No bo co komu młodsze rodzeństwo? Trzeba się takim rodzeństwem opiekować, a co za tym idzie rezygnować z wielu przyjemności. Trzeba się dzielić swoimi rzeczami, których dotąd było się niepodzielnym panem. No i musisz człowiecze uważać na swój język. Bo jeśli tego nie robisz, to takie małe wstrętne stworzenia zacznie cię bezczelnie naśladować we wszystkim. A potem rodzice wylatują do ciebie z pretensjami, że nie umiesz się zachować, że dajesz zły przykład, że to przez ciebie młodsza siostra czy brat się źle zachowuje. Dobre sobie. Przez nas się źle zachowuje? A czy to my kazaliśmy im nas małpować? Oczywiście, że nie.
Jednak na te słodkie kruszyny, ja nazywają młodsze rodzeństwo nasi rodzice (ja je po prostu nazywam małymi potworami) nikt nie krzyczy. Bo w końcu są one takie małe, głupiutkie, dopiero się uczą żyć. Nawiasem mówiąc mogłyby się one rodzić już mądre, byłoby potem mniej problemów z ich wychowaniem. Niestety, tak się nie dzieje. Rodzą się jako małe, psotne, złośliwe , zapłakane o wredne stworzenia. A rodzice żądają od nas, byśmy je kochali. Kochali je? Niby za co? Nie potrafię tego pojąć.
***
Co może być gorszego od młodszej siostry? Ten z was, kto powiedział, że nic racji nie ma. A przynajmniej nie ma jej całkowicie. Jest coś znacznie gorszego od młodszej siostry. Tym czymś jest… wiecie co? Zapłakana młodsza siostra. Nie muszę chyba tłumaczyć, czym się taki obiekt charakteryzuje. Myślę, że każdy to wie. Przede wszystkim istota taka jest strasznie płaczliwa, a przy tym łatwo ją doprowadzić do łez. Należy przy niej uważać na język, a także za nic w świecie nie podnosić na nią głosu, choćby nie wiem, co robiła. Już samo podniesienie głosu na tego małego potwora powoduje u niego otwarcie śluz i wyciek słonej wody kanałami wylotowymi, zwanymi potocznie oczami. Wówczas bezczelnie zanosi się łzami do czasu, aż nie przybiegnie nasz klawisz (potocznie nazywany rodzicem), będący najczęściej naszą matką. A wtedy dopiero się zaczyna. Krzyki i wyzwiska wobec nas, osób starszych i bardziej odpowiedzialnych. Zaś pociecha oraz miłe słówka wobec takiej małej diablicy, która w duchu pewnie dusi się ze śmiechu. Co za paskudne stworzenie. Że też ziemia jeszcze pozwala, by po niej stąpały takie potwory.
Wydaje się wam, że przesadzam? Potrzebujecie jakiegoś przykładu? Proszę bardzo. Mogę wam zaraz udowodnić, że mam rację. Oto jedna z przygód, która mnie spotkała. Stanowi ona najlepszy dowód na potwierdzenie mych słów.
Siedziałem właśnie w swoim pokoju i najspokojniej w świecie bawiłem się swoimi żołnierzykami, jak na każdego małego chłopca przystało. Akurat armia amerykańska dokonywała inwazji na Tokio, gdy wtem, zupełnie niespodziewanie, otworzyły się drzwi i wszedł przez nie mały, zaledwie pięcioletni osobnik dziecięcy płci żeńskiej. Moja młodsza siostra i zarazem największe utrapienie na świecie.
- Co robisz? - spytała.
Jakby to nie było wyraźnie widoczne, co ja robię.
- Bawię się – odburknąłem jej.
Może było to niezbyt grzeczne, ale co ja się będę bawił w uprzejmości z tym małym, ciekawskim babsztylem.
- A w co?
Jakby nie było to widoczne na pierwszy rzut oka.
- W wojnę - odpowiedziałem.
- Mogę ja też się pobawić?
Parsknąłem śmiechem. A czegoż to się smarkuli zachciewa? Dziewucha ma się bawić moimi żołnierzykami? Śmiechu warte. Odpowiedziałem jej, żeby lepiej bawiła się tymi swoimi lalkami, a mnie zostawiła w spokoju. Ale ona koniecznie chciała się bawić ze mną. Nie potrafiła zrozumieć, że ona ma swoje zabawki, a ja swoje. Nic do niej nie docierało. Szału można było z nią dostać. Nie rozumiała, że zabawa jej ze mną nie wchodzi w rachubę. Wzięła moje żołnierzyki do ręki i zaczęła nimi wariować. Latać w powietrzu, skakać jak kangur, wypowiadać bzdurne rozkazy. Ratowałem ich po kolei jednego po drugim przed tą jakże okrutną hańbą, ale niestety, ona za każdym razem znalazła sobie nową ofiarę. No cóż… w końcu nie wytrzymałem i ryknąłem na nią:
- Zostaw to w spokoju, gówniaro, bo ci dam w skórę!
To się dopiero zaczęło. Łzy jej stanęły w oczach, wsadziła sobie piąstki do oczu i w bek. A na efekt takie beku nie trzeba było długo czekać. Po chwili do pokoju wbiegła matka i spytała, co się stało. A ten mały kapuś, jak się możecie domyślać, oczywiście wszystko wykapował. Na nic się zdały moje tłumaczenia.
- Adasiu - rzekła do mnie mama, starając się zachować spokój, choć wyraźnie widziałem złość w jej oczach - Jak tak możesz postępować ze swoją siostrzyczką? Nie wstyd ci?
- Ale to ona zaczęła! - zawołałem - Brała moje zabawki, choć jej zabroniłem!
- To twoja siostrzyczka! Jest młodsza od ciebie. Powinieneś się umieć nią zająć, bo kiedyś nie będzie cię lubiła.
- Mam głęboko w nosie jej lubienie! Nie ma tykać moich zabawek i koniec! I zapowiadam mamie, że jeżeli jeszcze raz to zrobi, to dostanie na tyłek!
- Chodź, Ewuniu, chodź - powiedziała rozczulającym głosem mama do tego małego potwora, mylnie nazywanego człowiekiem - On cię nie uderzy, bo jeżeli to zrobi, będzie miał ze mną do czynienia.
Po czym wyprowadziła tą bestię z mojego królestwa. Nareszcie miałem odrobinę świętego spokoju.
***
Pewnego dnia, a były to moje czternaste urodziny, udałem się do szkoły z przeświadczeniem, że oczywiście tradycyjnie nikt nie będzie o nich pamiętał. Co było tym większą ironią, bo ja akurat zawsze pamiętam o święcie każdego mego kolegi i koleżanki. Okropne, co nie? Tym większe zatem było moje zdumienie, kiedy zobaczyłem tego dnia to, co zobaczyłem.
Zaczęło się od tego, że spotkałem na rano tego małego diabła, moją siostrzyczkę, wracającą z łazienki. A musicie wiedzieć, że za trzy miesiące miała skończyć siedem lat. Była już trochę poważniejsza niż ostatnio, a nawet stawała się ładną dziewczynką. Ale mniejsza z tym. Nie o tym przecież miałem pisać.
- Czemu jesteś smutny? - spytał mnie ów mały diabeł.
- Nie jestem smutny, tylko zły! - mruknąłem.
- A dlaczego? - dopytywał się ów demon w anielskiej postaci.
- Ponieważ dziś są moje urodziny i jestem pewien, że jak zwykle nikt nie będzie o nich pamiętał.
- Urodziny - diabełek zastanowił się przez chwilę - No to sto lat!
- Dzięki - mruknąłem niechętnie, ale z lekką radością.
Ostatecznie były to bowiem pierwsze życzenia, jakie dzisiaj dostałem i jak się spodziewałem, ostatnie.
- Spodziewam się, że dzisiaj tylko ty mi złożysz życzenia.
- Dlaczego? - spytała mała płaczka nie rozumiejąc czegoś, co przecież było tak oczywiste - Dzień się dopiero zaczął.
Typowa babska logika. Dzień się dopiero zaczął. Jakby to miało cokolwiek o czymkolwiek przesądzać.
- Przekonasz się, że mam rację - powiedziałem.
- Założymy się? - spytał mnie demonek.
Pomyślałem sobie, a czemu by nie? Może utrę tej pannie mądralińskiej nosa. Przynajmniej przestanie mnie dręczyć.
- Zgoda – rzekłem – A o co?
- Jak przegram… - zastanowiła się przez chwilę - to nigdy więcej nie wejdę do twojego pokoju. Ale jak wygram, to pozwolisz mi się dzisiaj… - tu przerwała i zaczęła chichotać.
- Co pozwolę? - spytałem lekko zirytowany.
Nie znosiłem takich kalamburów. Zawsze wolałem jak ktoś mi mówi wprost, o co mu chodzi, a nie bawi się ze mną w głupie zagadki.
- Pozwolisz mi się dzisiaj pocałować.
No to już była po prostu bezczelność. Ta mała wiedziała, że nie znoszę całusów, a już tym bardziej od niej. Nienawidzę wręcz, jak taka mała smarkula mnie obślinia. Przecież od takiego ślinienia się robią się bakterie. Ale postanowiłem się zgodzić. Nie ma najmniejszej szansy na to, by wygrać więc czemu by się nie założyć?
- Zgadzam się - powiedziałem i podaliśmy sobie ręce.
Dla pewności przypieczętowaliśmy to śliną, jak to robiło się na starych filmach.
“Biedna mała”, pomyślałem sobie, “przegra, jak amen w pacierzu. Ale przynajmniej będę miał pewność, że już nigdy więcej nie wejdzie do mego pokoju. Cóż to za przyjemna myśl. Za coś takiego można poświęcić życzenia od kolegów. Tego, że może ona wygrać, nie brałem w ogóle pod rachubę. To było dla mnie niemożliwe.
Jakież więc było moje zdumienie, kiedy wszedłem do klasy, a pani oświadczyła, że jak wszyscy wiedzą z dobrze poinformowanego źródła, pan Adaś Halicki ma dzisiaj urodziny. Wszyscy byli już gotowi na tę okoliczność. Odśpiewali mi “sto lat” gromkim głosem, po kolei złożyli mi życzenia, pogratulowali ukończenia czternastego roku życia itd. Byłem tym wszystkim bardzo zdumiony. A jeszcze bardziej się zdziwiłem, kiedy wróciłem do domu i zobaczyłem rodziców i Ewunię z czekającym na mnie tortem oraz prezentami. To wszystko wydało mi się tak piękne, że aż niemożliwe. Przecież rodzice zawsze zapominali o moim święcie i musiałem im o nim przypominać. A teraz nagle taka niespodzianka. To wprost nie do wiary. Od taty dostałem ładny zegarek, od mamy książkę, a od siostry laurkę, na której jakaś niezbyt wprawna dłoń narysowała dwie postacie trzymające się za ręce i szczerzące swą klawiaturę fortepianu Chopina, zwaną potocznie zębami. Jeśli wierzyć opisowi, byłem to ja i Ewa. Mnie to jednak bardziej przypominało dwa strachy na wróble cierpiące na anoreksję. Ale mniejsza z tym. I tak byłem wzruszony.
Zaś ten mały diabeł podszedł do mnie i zapytał:
- No i co? Przegrałeś zakład, braciszku. Musisz płacić.
Dopiero teraz przypomniałem sobie o szczegółach naszego zakładu. Byłem zły, ale cóż – umowa to umowa. Przełknąłem ślinę i pozwoliłem, by ta małpka zarzuciła mi te swoje szczudła na szyję i obśliniła mi oba policzki. Muszę się jednak przyznać, że teraz było to nieco lepsze od tych buziaczków z przed kilku lat. Tamte były obrzydliwe, a te z kolei były całkiem przyjemne. Nawet mi się spodobały.
Wieczorem zaś, kiedy szedłem spać, mama przyznała mi się, że w ogóle nie pamiętała o moich urodzinach. I to dopiero Ewunia jej o nich przypomniała. Sama też wybrała dla mnie zegarek i książkę. Ona również powiadomiła moich kilku kolegów, którzy przekazali tę radosną wieść dalej. Byłem zdumiony. Więc tak to wyglądało. Ona o to wszystko zadbała. Zrobiła wszystko, bym był szczęśliwy. Miłe to z jej strony.
Tylko nie myślcie sobie, że zmieniłem zdanie co do młodszych sióstr. Nadal uważam je za pasożyty i osoby nikomu do szczęście niepotrzebne. Jednakże Ewunia ma w sobie to coś.
***
Myślałem, że w wakacje będę mógł spokojnie odpocząć w odosobnieniu. Ale guzik wyszedł z moich planów. Musiałem ciągle opiekować się Ewcią. Rodzice bowiem często wyjeżdżali do miasta w interesach, a z nikim nie mieli ją zostawić. Więc rolę baby-sitter przejąłem ja. Całe dnie musiałem spędzać na rozmowach z nią i tłumaczeniem jej tego i owego. Wszystko ją bowiem interesowało. A ja całe godziny musiałem jej odpowiadać na niekończący się szereg pytań.
Tego dnia rodziców znów nie było w domu i znowu ja musiałem się opiekować tą imienniczką pierwszej matki, przez którą ludzie stracili Eden. Tą małą diablicę to oczywiście ucieszyło, a mnie (chyba nie muszę tłumaczyć), nie bardzo.
Właśnie tłumaczyłem mojej w ogóle nie obytej w świecie siostrzyczce, że Mieszko I nie był wcale twórcą banknotu dziesięciozłotowego, kiedy nagle zadzwonił telefon. Odebrałem.
- Adasiu - w słuchawce odezwał się głos mamy - Mam do ciebie prośbę. Jesteś w domu?
“Nie, na księżycu” mruknąłem po cichu, ale głośno odpowiedziałem:
- Tak, mamo. Jestem w domu.
- To dobrze. Słuchaj, dziś jest targ, kup mi parę rzeczy. Zaraz ci powiem, co.
I podyktowała mi różne warzywa, owoce itp. drobiazgi, niezbędne w kuchni dla przygotowania jakiegokolwiek posiłku.
Złożyłem solenną obietnicę, że kupię to wszystko, co mi mama wymieniła. Potem moja kochana rodzicielka powiedziała: “Kocham cię, synku” i wyłączyła się. Ja zaś zostałem z listą zakupów. Miałem jednak pewien mały problem. Co zrobić z Ewą? Przecież w domu jej samej nie zostawię. Zaś podrzucić do kogoś nie byłoby ani mądre ani bezpieczne. Więc musiałem ją wziąć ze sobą. Nie muszę chyba tłumaczyć, że niezbyt mi to odpowiadało.
Szliśmy więc przez targ trzymając się za ręce i kupowaliśmy różne rzeczy z listy. Na targu spotkałem moją koleżankę ze szkoły, Alicję. Tak, właśnie tę ślicznotkę z ławki obok. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Ona się mnie pyta, co słychać, jak spędzam wakacje, gdzie planuję wyjechać itp. Ja odpowiadałem skrupulatnie na każde pytanie, jednocześnie nadal kupując owoce i warzywa. Wreszcie wszystko z listy znalazło się w moim koszyku. Czas już było wracać do domu. Dopiero wówczas zauważyłem, że nie ma ze mną Ewuni. Rozejrzałem się dookoła. Musiała zniknąć podczas mojej rozmowy z Alicją. Widocznie coś ją zaciekawiło i poszła za tym, a potem zgubiła się w tłumie i nie mogła mnie znaleźć.
- No to pięknie - powiedziałem - Zniknęła. I co ja teraz zrobię? Co ja powiem mamie? Obiecałem, że się nią zajmę. Ładny ze mnie opiekun, nie ma co.
- Nie martw się, Adasiu - rzekła Alicja - Znajdziemy ją. Ja ci pomogę.
Ucałowałem ją z radości. Nie miała nic przeciwko temu, choć lekko się przy tym zarumieniła.
Razem rzuciliśmy się na poszukiwania mojej zguby. Nie mogliśmy jej jednak nigdzie znaleźć. Przetrzasnęliśmy cały targ, ale nigdzie jej nie było. Zacząłem snuć najgorsze nawet scenariusze tego, co ją mogło spotkać. Dopiero teraz zacząłem rozumieć, kim ta mała była dla mnie i ile dla mnie znaczyła. Bałem się o nią. Już nie chodziło o to, że rodzice mnie zbiją, jeśli jej nie znajdę. Mniejsza o to. Ale co się z nią stanie, jeśli do wieczora nie wróci do domu? W moim sercu nie było już ani trochę złości na tego aniołka. Zastąpiła ją całkowicie miłość i niepokój.
Zrozpaczony usiadłem na ziemi i płakałem ze złości. Nie na nią, ale na siebie. W końcu to ja jej nie upilnowałem. Ona się sama oddaliła, zgoda. Ale przecież to jeszcze małe, głupiutkie dziecko. A do tego moja malutka siostrzyczka. Mogłem ją stracić i nigdy więcej nie ujrzeć. To było straszne.
- Nie martw się, Adasiu - rzekła Alicja siadając obok mnie i dotykając mego ramienia - Lepiej pomyśl, gdzie ona najczęściej się chowa, gdy się boi?
- U mamy - odpowiedziałem.
- Ale jak waszej mamy nie ma, to gdzie lubi się chować?
- Nie wiem. Chyba miała takie miejsce, ale… nie pamiętam.
- Przypomnij sobie.
Dokładnie przeszukałem wszystkie, nawet najdalsze zakamarki mojej pamięci i już po chwili miałem już odpowiedź.
- Już wiem, Alusiu! Wiem gdzie ona jest. Chodźmy! - zawołałem i ruszyliśmy biegiem.
Przypomniałem sobie bowiem, że kiedyś Ewunia, gdy koledzy dokuczali jej w przedszkolu, uciekła do parku na drzewo. Przeszukaliśmy więc razem cały park. Co prawda, nie miałem pewności, że znów wykorzysta to miejsce na kryjówkę, ale warto było spróbować. Jak się okazało, opłaciło się nam to.
Alicja zobaczyła małą siedzącą na drzewie i płaczącą.
Podbiegłem do Ewuni i zawołałem ją po imieniu. Ona spojrzała na mnie i zawołała radośnie: “Adaś” i wyciągnęła do mnie rączki.
- Zostań tam, idę po ciebie - rzekłem i wspiąłem się po nią na drzewo.
Gdy już byłem na miejscu wziąłem małą na barana i sprowadziłem na dół. Cieszyła się jak dziecko, którym zresztą była. Ja zaś nie panowałem nad sobą z radości. Chwyciłem ją mocno w objęcia i zacząłem całować.
- Kochanie, moje maleństwo - wołałem tuląc ją do serca - Tak się o ciebie bałem.
- Przepraszam, braciszku, ale zgubiłam się i bałam się - tłumaczyła się Ewunia - A wiesz, że jak się boję lub jest mi smutno, to przychodzę tutaj.
- Powinnaś zostać tam, gdzie byłaś - rzekła Alicja - Łatwiej byśmy cię znaleźli.
- Wiem, ale nie mogłam. Poza tym myślałam, że ty…
- Co ja? - spytałem.
Nie dokończyła, tylko rzuciła mi się na szyję. Przyznam się, że miło było tak się tulić do siebie. Czułem wówczas w sercu jakieś ciepło, którego nigdy jeszcze nie czułem.
Wróciliśmy razem do domu. Alicja nas odprowadziła i obiecała, że jutro nas odwiedzi. My zaś spokojnie, jak gdyby nigdy nic, bawiliśmy się razem we dwoje. Pozwoliłem jej nawet bawić się moimi żołnierzykami tak, jak sobie tylko ona tego zażyczyła.
W takiej właśnie sytuacji zastali nas rodzice.
- I co, aniołki, bawiliście się razem? - spytała nas mama.
- Jeszcze jak - odpowiedziała za nas obu Ewunia.
A ja nie miałem zamiaru zaprzeczać.
***
Nieco później, kiedy szedłem spać, zobaczyłem jakąś osobę siedzącą na moim łóżku. Była to Ewunia, ubrana już w nocną koszulę. Zdziwiłem się bardzo jej wizytą u mnie.
- Co ty tu robisz, maleńka? - spytałem zdumiony - Powinnaś już spać.
- Zaraz pójdę - odpowiedziała mi moja siostrunia - Najpierw jednak chciałam ci podziękować, że mnie dzisiaj znalazłeś. Gdyby nie ty, to ja… - nie dokończyła, a w jej oczkach stanęły łzy.
- No, już dobrze - powiedziałem, ocierając palcem łezki na jej policzkach - To już minęło i wróci. Nie masz się już czego obawiać.
Popatrzyłem na nią. Teraz, po tych wszystkich wydarzeniach, wydawała mi się nawet całkiem miła i sympatyczna. Nie mogłem pojąć, dlaczego wcześniej jej tak nie znosiłem.
- Wiesz, kiedy tak siedziałam na drzewie i czekałam na ciebie, to pomyślałam sobie, że jak mnie znajdziesz, to zrobię coś, żebyś się więcej na mnie nie złościł.
- To znaczy? - spytałem.
- Więcej nie będę ci przeszkadzać i bawić się twoimi zabawkami. Koniec z tym. Jeśli tego nie chcesz, to nie będę tego robiła.
Już miała wyjść, kiedy ja, nie wiadomo dokładnie dlaczego, przytrzymałem ją za rękę i powiedziałem:
- Ale ja właśnie sobie tego życzę.
Ewunia spojrzała na mnie zdumiona tymi swoimi zapłakanymi oczkami i spytała:
- Naprawdę?
- Naprawdę.
- I będziemy się odtąd razem bawili i spędzali czas?
- W miarę możliwości - odpowiedziałem.
- I nie będziesz już się na mnie wściekał za to, że się bawię żołnierzykami?
- Dziewczyno, dostaniesz nawet swój własny oddział. Ale pamiętaj, że oni sami nie umieją latać, tylko za pomocą samolotów. Ale bez nich to już nie.
Uśmiechnęła się do mnie słodko i nim się spostrzegłem zarzuciła mi rączki na szyję i przytuliła mnie z całej siły.
- Braciszku, ty jesteś dla mnie taki dobry - wychlipała.
- Dobre sobie, a do kogo mam być niby dobry, jak nie dla ciebie? - zaśmiałem się - Przecież ja cię uwielbiam.
- Ale ja myślałam, że ty mnie…
- Co?
- Że ty mnie… nienawidzisz.
“Aleś ty mądra, dziewczyno”, pomyślałem sobie “bo rzeczywiście, kiedyś cię nienawidziłem. Ale dzisiaj, jak cię zobaczyłem taką bezradną i płaczącą, oczekującej mojej pomocy, to uczucie minęło i zastąpiła je wielka miłość do ciebie”.
Tak sobie właśnie pomyślałem. Ale głośno powiedziałem jej:
- Kiedyś cię nie znosiłem, to prawda. Ale dzisiaj to się zmieniło. Teraz to ja cię bardzo lubię. I już zawsze będę cię lubił. Jednak teraz, to idź już spać.
Ewka ruszyła do swojego pokoju, ale przed drzwiami zatrzymała się i spojrzawszy na mnie powiedziała:
- Braciszku.
- Co, kochanie?
- Bo ja mam do ciebie wielką prośbę, ale nie śmiem.
- Mów śmiało.
- A nie pogniewasz się?
- Nie. Co to za prośba?
Ewunia się zawahała i lekko zaczerwieniła, ale wreszcie wydukała:
- Mogę cię pocałować na dobranoc? Mogę dać ci buzi?
Uśmiechnąłem się. Kiwnąłem głową i oświadczyłem, że od tej pory może to robić kiedy tylko zechce. Ona zaś z radością rzuciła mi się na szyję i pocałowała mnie w oba policzki. Potem szepnęła mi na ucho:
- Kocham cię, Adasiu.
Ja zaś wzruszony, odpowiedziałem:
- Ja też cię kocham, Ewuniu.
Ona zaś radośnie pobiegła do swojego pokoju.
***
Od tego czasu już nigdy nie odsuwałem od siebie swojej młodszej siostry. Wręcz przeciwnie – spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, bawiliśmy się razem, chodziliśmy na spacery, śpiewaliśmy razem wesołe piosenki itd. Krótko mówiąc, stałem się dla Ewuni wymarzonym starszym bratem.
Często w naszych zabawach towarzyszyła nam Alicja. Razem we trójkę miło minęły nam wakacje. Kiedy zaś dobiegły one końca, a Ewunia poszła po raz pierwszy do szkoły, to ubłagałem mamę, bym odtąd ja miał zawsze przywilej odprowadzenia ją za rączkę na zajęcia. Bo to dla mnie bardzo przyjemne uczucie trzymać w swojej dłoni jej małą, słodką łapkę. Nie wiecie nawet, jak bardzo. Jakże ona słodko na mnie wtedy patrzy. Zawsze ją odprowadzam do szkoły i zawsze wracamy razem do domu.
Mamę zdziwiło bardzo ta moja ogromna przemiana. Zastanawiała się nieraz: “Co się temu chłopcu stało? Co go tak nagle odmieniło?”.
Nie wiedziała, co mnie odmieniło. Bo w końcu my z Ewunią nie powiedzieliśmy jej o tej przygodzie, która nas połączyła. Gdyby ją ona poznała, mogłaby więcej nie pozwolić mi opiekować się moją siostrunią. A tego za nic w świecie nie chciała. Zachowaliśmy więc tę historię dla siebie. To była taka nasza mała tajemnica. I chociaż niektórzy mogą się teraz ze mnie śmiać, że straciłem dla Ewci głowę, to co mi tam. Kocham moją malutką siostrzyczkę, a ona kocha swojego dużego braciszka. I wszystko jest tak, jak być powinno.
Nie patrzcie tak na mnie. Owszem, zmieniłem zdanie na temat młodszych sióstr. Są one jednak w życiu bardzo potrzebne. Dzięki nim my, starsi bracia nie jesteśmy tacy samolubni i wredni. To prawdziwe błogosławieństwo i głupi jest ten, kto je odrzuca.
Młodsze siostry to często diabły, ale niektóre z nich to aniołki. I takim właśnie aniołkiem jest moja Ewunia. Kocham ją, a ona mnie. Nic nigdy tego nie zmieni.
KONIEC
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Wto 1:24, 15 Paź 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
AMG
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 12:29, 15 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Zrzucam sobie na Worda. Coś czuję, że będę to tego wracać... i wracać... i wracać... z ogromną przyjemnością
Nie jestem ekspertem, ale wydaje mi się, że masz duże wyczucie relacji międzyludzkich w opisach. Zwłaszcza relacji z dziećmi. Wiem, że to nie jest wcale tak łatwe do uchwycenia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 19:13, 15 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
AMG napisał: | Zrzucam sobie na Worda. Coś czuję, że będę to tego wracać... i wracać... i wracać... z ogromną przyjemnością
Nie jestem ekspertem, ale wydaje mi się, że masz duże wyczucie relacji międzyludzkich w opisach. Zwłaszcza relacji z dziećmi. Wiem, że to nie jest wcale tak łatwe do uchwycenia. |
Proszę bardzo, możesz tak właśnie zrobić. Nie mam nic przeciwko temu. Możesz śmiało do tego opowiadania wracać ile chcesz. No cóż... ja też nie jestem ekspertem, ale jednak mam dość duże doświadczenie w kontaktach z dziećmi. Nieraz się opiekowałem będąc nastolatkiem młodszymi kuzynkami. A obecnie koleżanka mojej mamy z pracy ma pięcioletnią córeczkę. Często nas odwiedza z córcią, a mała się ze mną bawi. Nie muszę chyba mówić, że weszła mi na głowę Więc jakby nie patrzeć, mam swego rodzaju doświadczenie, które pozwala mi w odpowiedni sposób opisać relacje z dziećmi No i jako dzieciak zawsze marzyłem, by mieć młodszą siostrzyczkę, ale to marzenie nigdy nie zostało zrealizowane.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
AMG
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 19:18, 15 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Tak coś czułam... Też trochę to inaczej widzę, odkąd doczekałam się małej "hordy" bratanków i bratanic "Hordy" w humorystycznym znaczeniu tego słowa, chociaż pod względem wydawanych decybeli nawet by się nadali
Swoją drogą, sama jestem (naj)młodszą siostrą Ale żołnierzykami dzieliliśmy się sprawiedliwie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 23:22, 15 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Hehehehehehe. No to jak widzisz, doskonale się rozumiemy. Bardzo dobrze odgadłaś mnie i moje uczucia. Jestem wdzięczny ci za miłe słowa I cieszę się, że doceniasz mój talent. Co do relacji dziecko i nastolatek bądź dorosły to mam z tym sporo doświadczenia. Ale nie zawsze dzieci były takie kochane i grzeczna jak w moim opowiadaniu W pewnym sensie to opowiadanie to moja osobista wyobraźnia na temat posiadania młodszej siostrzyczki Niestety, jestem jedynakiem. A czy uważasz moje opowiadanie za wzruszające?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
AMG
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 13:03, 16 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Myślę, że jest pełne dobrej energii i dobrych emocji Miło mi będzie wrócić do niego za jakiś czas
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 17:23, 16 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Cieszę się, że będziesz chciała do tego opowiadania wracać. Sprawia mi to przyjemność jako autorowi. Teraz zaś pora na kolejne opowiadanie. Jeśli pozwolisz, będę je publikował tutaj w części. Dzieli się ono bowiem na kilka rozdziałów i cóż.... lubię mieć dużo komentarzy pod każdą swoją twórczość. Dlatego też mam nadzieję, że ocenisz każdy rozdział z osobna
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 18:07, 16 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
Przygody na U-529
I - NIESPODZIEWANY GOŚĆ
Nie jestem do końca pewien, czy naprawdę mam na imię tak, jak na mnie mówią. Lecz jeśli kiedyś miałem inne imię, to i tak już tego nie pamiętam. Moje nowe i oficjalne imię nadał mi pewien pilot, którego miałem zaszczyt poznać podczas swojej podróży po wszechświecie, na trzeciej planecie od Słońca zwanej potocznie Ziemię.
Obawiam się jednak, że odbiegam od tematu mojej opowieści. Z góry zatem przepraszam za wszelkie braki w mojej narracji, gdyż nie miałem gdzie pobierać lekcji odpowiedniego opowiadania historii. I spróbuję przejść już do sedna sprawy.
Gdy po zakończeniu mojej międzygwiezdnej podróży wróciłem na moją asteroidę, trzymając pod pachą skrzynkę z barankiem i nosząc na nodze ślad po zębach węża Eskulapa, spodziewałem się jak najbardziej ciepłego powitania. Myliłem się jednak, gdyż zamiast miłych słów usłyszałem jedynie:
- Gdzieżeś się włóczył? O mało co przez ciebie nie zwiędłam!
Tak, tak, nie mylicie się, moi drodzy czytelnicy. Te słowa wypowiedziała moja Róża. Ta sama Róża, z powodu której wyruszyłem w podróż. Najpierw przez nią udałem się w podróż, a potem mi wypomina, że w nią ruszyłem? Gdzie tu sens? Brak go w ogóle. Albo ja po prostu się na tym nie znam, więc przemawia przeze mnie jedynie ignorancja.
Tak czy inaczej nieco później, gdy wypuściłem baranka ze skrzyni, Róża zaczęła krzyczeć, że ten potwór chce ją zjeść i dlaczego go uwolniłem? Kazała mi się go jak najszybciej pozbyć. Oczywiście nie chciałem się na to zgodzić. Przecież baranek był podarkiem od mego drogiego przyjaciela, Pilota. Jakże ja mógłbym go tak po prostu wyrzucić? To nie możliwe.
Róża moje jednak nie przyjmowała moich argumentów do wiadomości. Ciągle tylko wyzywała baranka, obrażała go i domagała się pozbycia się go. Wskutek czego po kilku dniach nie mogłem już tego słuchać i wyruszyłem w kolejną podróż na poszukiwanie przyjaciół.
Zatrzymałem się na asteroidzie 330, gdzie spotkałem mojego starego znajomego, Geografa. Opowiedziałem mu o moich przygodach na pustyni i zapytałem, jakie miejsca mógłbym zwiedzić następnie. On zaś poradził, bym zwiedził planetę U-529 jako miejsce godne poznania. Chwyciłem więc najbliższą kometę i po pięciu dniach byłem już na miejscu.
Wylądowałem gdzieś w górach i pierwszą osobą, którą spotkałem, był Żuk.
- Dzień dobry - powiedziałem - Szukam przyjaciół.
- Dzień dobry - odpowiedział Żuk - Tu ich nie znajdziesz. Poszukaj go gdzieś poza górami.
- Ty mógłbyś być moim przyjacielem.
- Nie mogę nim być.
- Dlaczego?
- Ne zrozumiesz tego. A poza tym, to ja jestem wygnany.
- Co to znaczy „być wygnanym”?
- To znaczy, że musiałem pod karą śmierci opuścić moje miejsce zamieszkania.
- Kto cię wygnał?
- Inne zwierzęta.
- Dlaczego cię one wygnały?
- Bo jestem inny. A inność wszystkich przeraża. Przez tę inność najpierw mnie nie rozumieli, potem nie lubili, później zaczęli się mnie bać. Ludzie często boją się osób, które są inne, bo ich nie rozumieją, a raczej nie chcą zrozumieć. Często je szykanują, obrażają i krzywdzą. Ponadto ludzie zwykle boją się tego, czego nie rozumieją. Ale idź już, chcę być sam.
- Wszystko to jest bardzo dziwne - pomyślałem.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Śro 18:08, 16 Paź 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
AMG
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 15:17, 17 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
To chyba wszystkie zwierzęta będa wygnane... Przecież każde jest inne.
Czekam na kolejną część. Nasz bohater brzmi jakby doroślej, ale chyba zachował dziecięce spojrzenie na świat...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 19:21, 17 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
II - SMOK, SKARBNICA MĄDROŚCI
Następną osobą, którą spotkałem na tej planecie, był Smok. Miał on swoją jamę gdzieś w górach.
Jama była całkiem ładna. Pod jedną ścianą stała duża półka z książkami, podobnymi do tych, które widziałem u Geografa. Pod inną duże łóżko. Na środku pokoju stał stolik z lampką, obok niego duże fotele naprzeciwko siebie stojące, na podłodze zaś mały, okrągły dywan pod nogi.
W jednym z foteli siedział gospodarz - duży, złoty smok z okularami na nosie i z książką w ogromnych łapach.
- Dzień dobry - zawołałem.
- O, dzień dobry - odpowiedział smok, odkładając książkę na stolik - Nareszcie ktoś odwiedził starego Baltazara w jego jamie. Powiedz mi chłopcze, kim jesteś?
- Jestem Mały Książę - przedstawiłem się.
- A ja jestem Smok Baltazar. Wnuk Smoka Wawelskiego, o którym zapewne wiele słyszałeś?
- Przykro mi, ale nie słyszałem.
- Nic nie szkodzi, może kiedyś usłyszysz. Ale mniejsza o to. Co tu robisz?
- Szukam przyjaciół.
- O, to masz trudną misją przed sobą. Znaleźć przyjaciół to rzecz bardzo ciężka, zwłaszcza w naszych czasach. Długa droga przed tobą. Ale zanim wyruszysz w dalszą podróż czy sprawisz mi tę przyjemność i zjesz ze mną kolację? Dawno nie jadłem w towarzystwie.
Skorzystałem z zaproszenia, gdyż byłem bardzo głodny i zmęczony. Poza tym Baltazar wydawał mi się być niezwykle sympatyczną istotą.
Smok klasnął w dłonie i po chwili na stoliku pojawiły się pyszne potrawy. Usiedliśmy w fotelach i zaczęliśmy jeść. Kolacja była bardzo smaczna. Smok okazał się być świetnym kucharzem.
Potem znowu Baltazar zaklaskał w dłonie i przy ścianie pojawiło się drugie łóżko dla mnie.
Następnego dnia Baltazar pokazał mi swoje książki. Były one wspaniałe i niezwykle ciekawe. Całe dnie spędzaliśmy na ich przeglądaniu. Także zamiast planowanego jednego dnia pobytu u niego zostałem znacznie dłużej pogłębiając naszą właśnie zawartą przyjaźń.
Po siedmiu dniach nadszedł jednak czas pożegnania.
- Szkoda, że musisz już iść - powiedział Baltazar – Twoja obecność jest niezwykle radosna. Podnosisz mnie na duchu pokazując, że jestem coś wart i komuś potrzebny.
- Wiem, ale dłużej nie mogę zostać - odpowiedziałem - Muszę zwiedzić całą planetę i znaleźć przyjaciół.
- Mam nadzieję, że tak się stanie. A gdzie chcesz teraz iść?
- Do Królestwa Małp. Podobno to bardzo ciekawe miejsce.
- W takim razie idź, a jak będziesz wracał, to odwiedź mnie jeszcze.
- Na pewno odwiedzę.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 19:22, 17 Paź 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
AMG
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 21:14, 18 Paź 2013 Temat postu: |
|
|
W końcu Mały Książę trafił na jakąś postać wybitnie pozytywną - nie poszukującą, nie niezadowoloną, lecz wprost przeciwnie: całkiem (słusznie) zadowoloną z życia i dzielącą się tym z innymi. Miła odmiana
Ja też chcę tak szybko gotować jak Smok!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|