|
www.bonanza.pl Forum miłośników serialu Bonanza
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 22:44, 07 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
na pewno czekać ale spoko wielu rzeczy już nie wcisnę będą inne opowiadania
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mada
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 22:46, 07 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
W takim razie czekam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 13:32, 08 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
* * * *
Senszen nie wiem czy Tobie się oberwie, ale mnie na pewno
* * * *
Ból w ramieniu zniweczył próby zaśnięcia. Megan zrezygnowana otworzyła oczy słysząc szmer i omal nie zemdlała. Przed nią stał Bill Enders. Patrzył na nią zimnym wzrokiem, z kamiennym wyrazem twarzy. Dziewczyna wzrokiem szukała cioci.
-Witaj Megan. –uśmiechnął się zimno Bill. –Szukasz kogoś? Może cioci Caroline? –cedził lodowatym tonem.
-Ja…-krew odpłynęła jej do stóp. –Czego pan chce, panie Enders? –zdołała wykrztusić.
-Panie Enders? -mężczyzna zrobił krok w stronę łóżka. -Jeszcze dwa dnie temu mówiłaś mi do mnie po imieniu. Coś się zmieniło Megan?
Megan zesztywniała, sparaliżowana strachem. Pokój zrobił się jeszcze mniejszy, a Bill wyższy niż zazwyczaj. Miała wrażenie, że wołanie nie ma sensu. Zaschło jej w gardle.
-Myślisz, że próbowałem Cię zabić, prawda? Chyba nie wierzysz w tę niedorzeczność?
Megan na wszelki wypadek pokręciła przecząco głową.
-Widzisz, Megan…-Bill westchnął.-….upór mojego przyjaciela zaczyna mi ciążyć. Szkaluje moje dobre imię. – Bill zrobił kolejny krok w stronę łóżka. -…tak sobie pomyślałem, że będę musiał go wyzwać na pojedynek. Jestem najlepszy w okolicy, nawet lepszy od Adama. Zginie, nawet on o tym wie. Serce mi krwawi, ale Adam nie pozostawia mi wyboru. Chyba, że….
-…chyba, że ....-zdołała wyszeptać dziewczyna.
-Adam zrezygnuje z wyścigu i odwoła zeznania. Myślisz, że jest ktoś kto może go przekonać Megan? –Bill stanął przy łóżku uśmiechając się sztucznie ukazując dwa rzędy zębów przypominających jej drapieżnika.
-Nie….nie wiem.
-Pomyśl o tym Megan, zanim będzie za późno. –Bill odwrócił się na pięcie i wyszedł.
W drzwiach minął się z Caroline Phoenix, która nieświadoma sytuacji wymieniła uprzejmości.
-Skarbie zbladłaś, dobrze się czujesz? –Caroline dotknęła czoła dziewczyny zroszonego potem.
-Gdzie byłaś ciociu?! Auć –krzyknęła roztrzęsiona Megan łapiąc się za ramię nie zdając sobie sprawy z napinania chorych mięśni podczas rozmowy z Billem. –Nawet nie wiesz jak się bałam.
-Kto to był?
-Bill Anders.-wyszeptała.
-Groził ci Megan?-milczenie było jak potwierdzenie. - Megan? Idę po szeryfa. –kobieta wstała. –Tak być nie może!
-Ciociu nie, nie pogarszaj sprawy. –zdołała krzyknąć do pleców ciociu znikającej w korytarzu.
-Dobrze, że wróciłaś…-reszta słów utknęła jej w gardle.
-Witaj Megan, słyszałam co się stało. –w oczach Mary Enders , która podeszła szybko do łóżka było autentyczne zaniepokojenie.
-Czego pani chce? –Megan zmarszczyła brwi. –Bill panią przysłał, prawda?
-Bill? Nie skąd! Ja po prostu, nie chcę żeby stało się coś od czego nie będzie odwrotu.
-To znaczy…? –zapytała ostrożnie Megan.
-Mam złe przeczucia. Adam jest moim przyjacielem od zawsze….
-I dlatego oskarżyła pani przyjaciela o napastowanie? –w Megan zagotowała się krew.
-Wiesz dobrze, że musiałam chronić męża.
-Chyba mordercę.
-Nie zrozumiesz tego Megan. Nie wiesz jak to jest mieć pozycję, pieniądze, szacunek i stracić to w jednej chwili.- zaszlochała Mary ukrywając twarz w dłoniach. –Kocham męża, musiałam, teraz żałuję…
-Więc proszę iść do szeryfa.
-Nie mogę nie potrafię, nie mam odwagi, ale ty Megan możesz…
-Co ja mogę?
-Porozmawiaj z Adamem, przekonaj go. Nie chcę żeby ktoś zginął!
-Bill chce zabić Adama na szlaku? Tak?!? Odpowiedz Mary! –Megan poderwała się na łóżku sycząc z bólu.
-Nie, to znaczy nie wiem, mam nadzieję, że …. więcej nic nie powiem. –Mary wstała. –Porozmawiaj z nim. On cię posłucha, musi…
-Dlaczego miałby to zrobić? Ciągle się kłócimy.
-Ale patrzy na ciebie tak….jak…. nigdy wcześniej na żadną kobietę. –Mary zniknęła w drzwiach pozostawiając Megan z mętlikiem w głowie.
* * * *
-Szeryfie…Roy nie wierzę, że nic nie zrobisz. –Caroline miotała się w biurze. –Tak być nie może, ledwie spuściłam z oczu bratanicę i już ją nachodzą, gdzie ochrona, gdzie….
-Caroline proszę się uspokoić. –Roy chwycił kobietę za ramiona po czym zabrał dłonie pocierając je nerwowo o kamizelkę. –Co ja mogę zrobić? Muszę działać w świetle prawa. Metodycznie zbierać dowody.
-Szeryfie. –Caroline spojrzała groźnie na Roy’a a jej orzechowy kolor przybrał ciemną barwę. –Pan metodycznie zbiera dowody, a Megan leży postrzelona, Bill jej grozi…
-Caroline, mówiłaś, że tylko z nią rozmawiał…
-Bill był u Megan? –Adam stanął w drzwiach biura i spojrzał pytająco na panią Phoenix.
-Był i…
-Caroline proszę ….-Roy przerwał kobiecie i spojrzał na Adama. Jednak mężczyzny już nie było.
* * * *
Megan siedziała na skraju łóżku w limonkowej zwiewnej sukience i próbowała wsypać saszetkę z proszkiem przeciwbólowym do szklanki z wodą. Ciężko było zrobić to lewą ręką skoro jest się praworęczną i do tego trzęsąc się z emocji. Jej ciocia była narwana i czasami działała impulsywnie. Za chwilę będzie tłumaczyć się gęsto przed szeryfem w zasadzie z niczego. „Bo co niby zrobił Bill?” –zastanawiała się. Ani jej nie groził, ot zapytał o zdrowie i powiedział o tym o czym wie całe miasto – o zbliżającym się szybkimi krokami pojedynku.
-Megan pomogę ci. –Adam szybkim krokiem zbliżył do dziewczyny i wziął saszetkę z dłoni.
Megan z przyjemnością patrzyła jak Adam wsypuje proszek i miesza wodę delikatnie łyżeczką. Usiadł na krześle naprzeciwko i podał jej szklankę, ale widząc, że zatrzęsła jej się dłoń nakrył swoją dłonią jej dłoń, pomagając wypić płyn. Dotyk dłoni spowodował przyjemny dreszcz u Adama i przyspieszone bicie serca u Megan. Badawczo patrzył na jej bladą twarz, zacisnął mimowolnie szczęki, oczy pociemniały.
-Co się stało?
-Nic.
-To Enders prawda?
-Czy już wszyscy wiedzą kto mnie odwiedza?
-Twoja ciocia o to zadbała. Suszy biednemu szeryfowi głowę. – roześmiał się wywołując uśmiech na twarzy Megan. –Czego chciał? -zapytał twardym głosem.
-Pytał o zdrowie. –Megan na wszelki wypadek gładziła dłonią materiał sukienki na udzie.
-Akurat! –Adam wstał gwałtownie. –Dlaczego wciąż go bronisz? Przecież podejrzewasz go tak samo jak ja! Mary oskarżyła mnie po tym jak się z nią pokłóciłaś, prawda?
-Nie kłóciłam się z nią…chodziło o coś …innego.
-Jutro mam zamiar udowodnić, że można przejechać tę drogę w półtora godziny.
-A jeśli ci się nie uda? Bill cię zabije.
-Uda. –z mocą w głosie powiedział patrząc na Megan.
-Skąd wiesz? Jeśli jutro przegrasz nie będzie odwrotu. Bill wyzwie cię na pojedynek.- –Megan podniosła głos. - „O ile dojedziesz do miasta żywy” –pomyślała po czym niepewnie spytała. -Czy jest coś co może odwieść cię od tego zamiaru?
-Raczej nie.
-Adam, a gdybym ja cię o coś poprosiła…. zrobiłbyś coś dla mnie?
-Oczywiście. Wszystko co zechcesz. –Adam usiadł naprzeciwko dziewczyny. –Słucham?
-Mógłbyś odwołać wyścig? – Megan położyła dłoń na nadgarstku Adama.
-Nie mówisz poważnie? Megan? –Adama zamrugał oczami. –Myślałem, że ….
-Proszę, zrób to dla mnie jeśli choć trochę mnie lubisz…
-Lubię cię Megan, ale nie spodziewałem się, że będziesz używać sztuczek pokroju Mary Enders. –Adam wstał. –Co on ci obiecał? Pieniądze? –odwrócił się w progu i założył kapelusz. –Żegnam Margarett Cerver.
-Jak śmiesz…-wyszeptała oburzona już do pustych drzwi. –Ja po prostu....chciałam zapobiec…-Megan zaczęła szlochać czując, że zepsuła wszystko.
* * * *
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mada
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 14:23, 08 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Aga napisał: | Senszen nie wiem czy Tobie się oberwie, ale mnie na pewno |
Pewnie, że się oberwie, ale nie Tobie, tylko Adamowi, który wciąż popełnia te same błędy. Usprawiedliwia go jedynie fakt, że przy Megan nie myśli logicznie. Wyleciał od niej jak kula armatnia. Zły jak osa, obrażony niczym książę. Pewnie po jakimś czasie się opamięta i będzie mu głupio. Pomyśli o przeprosinach. Mam nadzieję, że nie pójdzie mu łatwo.
Aga napisał: | Megan zaczęła szlochać czując, że zepsuła wszystko. |
Co?! I ona jeszcze się obwinia?! Niech też się obrazi na Adama. Będzie komplet.
Aga napisał: | -Mam złe przeczucia. Adam jest moim przyjacielem od zawsze….
-I dlatego oskarżyła pani przyjaciela o napastowanie? –w Megan zagotowała się krew. |
Myślałam, że Adam będzie przekonywał Megan o swej niewinności, a tu niespodzianka. Wcale nie musi się wysilać. Dziewczyna jest przekonana, że nie napastował pani Enders.
Adam i Megan rzeczywiście wciąż się kłócą. Gdzie ten ckliwy, uczuciowy fragment, który zapowiadałaś? Jakoś wciąż go odsuwasz, koncentrując się na obowiązkowym tarmoszeniu. A tak poważnie - odcinek bardzo emocjonujący, trzymający w napięciu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 15:27, 08 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Emocje poganiają emocje. Cieszę się, że tak poprowadziłaś ten fragment, aż skrzy się od napięcia między bohaterami. Adam, jak zwykle fajnie wkurzający, do tego doprowadził Megan do płaczu - jak dla mnie to super
Cytat: | -Mógłbyś odwołać wyścig? – Megan położyła dłoń na nadgarstku Adama. |
Jak ona w ogóle mogła pomyśleć, że Adam odwoła wyścig Niesamowite
a przecież
Cytat: | Dotyk dłoni spowodował przyjemny dreszcz u Adama i przyspieszone bicie serca u Megan. |
Czekam na ciąg dalszy emocjonujących przygód Adama i Megan.
Bardzo mi się podobało. Dobrze wychodzi Ci doprowadzanie czytelnika na skraj rozstroju nerwowego
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 21:36, 08 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
* * * *
chyba zejdę na zawał, a nie skończę tego krótkiego fanfica
* * * *
-Megan co się stało? –Caroline usiadła przy dziewczynie i zmusiła by spojrzała jej w twarz.
-Adam on…
-Więc Adam czy Bill? –wtrącił Roy zerkając zdezorientowany na Caroline.
-Megan mów dziecko. –ciocia zachęciła dziewczynę ciepłym głosem.
-Bill był tutaj i mocno mnie przestraszył.
-Groził ci? –spytał szeryf.
-Nie szeryfie, ale patrzył na mnie tak jakby…
-Za patrzenie nie mogę go aresztować. Mówił coś …bardziej konkretnego? –westchnął Roy.
-Nie, ale potem była tu Mary i mówiła… niemal przyznała się do tego, że jej mąż jest mordercą.
-Niemal? To znaczy powiedziała, że zabił czy nie powiedziała?
-No nie powiedziała dosłownie…ale tak zrozumiałam….szlochała prosiła żebym wpłynęła na Adama.
Megan powiedziała o ewentualnej pułapce na szlaku zastawionej na Adama. O pojedynku o fałszywym oskarżeniu Adama o napastowanie. Nie umiała powiedzieć nic więcej.
-Czyli nic nie mamy…-Roy wzruszył ramionami.
-Jakie napastowanie? –ciocia Caroline spojrzała na Megan.
-Oh, to długa historia. –Roy uznał za zasadne odpowiedzieć. –Mary Enders była u mnie oskarżając Adama Cartwrighta o …o to, że Adam próbował…
-I?
-I nic. –Roy wzruszył ramionami. –Przyjąłem zgłoszenie…
-I ty jej uwierzyłeś Roy? -ciotka Caroline oburzyła się nie na żarty. –Na oko widać, że to porządny, chociaż uparty, ale jednak porządny, młody człowiek.
-Oczywiście, że nie uwierzyłem, ale ludzie gadają…
-Ludzie gadają, ludzie gadają! W jakim kraju żyjemy. –ciskała się Caroline.- Wszyscy wiemy o co chodzi i nic nie możemy zrobić? Roy? Jesteś strasznie niefrasobliwy, za chwilę stracisz moją sympatię.
-Ależ Caroline postaw się w mojej sytuacji. –szeryf zakłopotany drapał się po skroni. -Jeden szanowany obywatel oskarża drugiego szanowanego obywatela. Obaj kryształowi, obaj pomocni, obaj o nieposzlakowanej opinii. Słowo przeciwko słowu. Reprezentuję prawo, nie mogę kierować się prywatnymi sympatiami.
-Coś musisz zrobić? Słyszałeś co zrobi Bill? Nie możesz dopuścić do wyścigu.
-Powiedz to Adamowi Cartwrightowi. Poza tym nie ma już odwrotu. –Roy machnął ręką. -Jeśli Adam zrezygnuje z wyścigu Bill wyzwie go na pojedynek za szkalowanie dobrego imienia… to za daleko już zaszło.
-Wyślij ludzi na szlak, niech go chronią. –Caroline wstała i podeszła do Roy’a.
-Nie mam tylu ludzi, a poza tym to ponad dwadzieścia mil, ludzi z całego miasteczka nie wystarczy by obstawić szlak, ale….-Roy zawiesił głos. –….chyba mam pomysł.
-No nareszcie! –pani Phoenix wzniosła ręce do nieba. –Proszę mówić.
-Znam kogoś jednego tropiciela, Peter Grant.
-Co z nim?
-Zna te góry jak własną kieszeń, jeśli jest w stanie wskazać potencjalne miejsca na szlaku ewentualnego ataku na Adama….to mogę dać dwóch najwyżej trzech ludzi do ochrony…
-Dzięki Bogu. –Caroline spojrzała na Megan. –Widzisz skarbie wszystko będzie dobrze. Roy jedziesz do tego Granta. Megan idę po kolację, nie ruszaj się stąd złotko.- Ciocia żwawo wypchnęła szeryfa z pokoju zamykając drzwi.
Megan dopiero teraz zarejestrowała, że ciocia i Roy zachowują się jak stare dobre małżeństwo. Mówili sobie po imieniu, szeryf rumienił się i był bardziej żwawy, a ciocia komenderowała nim jak komendant. „Zaraz co ciocia mówiła…że jest za stara na podchody…nie traci czasu” –uśmiechnęła się do własnych myśli. –„Dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane?” -oparła się ostrożnie o poduszki i zamknęła oczy. Skrajne uczucia kotłowały się w niej od kilku dni. Tym razem strach o życie Adama, mieszały się ze złością za dzisiejsze słowa. Jak mógł podejrzewać ją o kolaborację z Billem? Mary powiedziała, że nigdy nie patrzył na nikogo tak jak na nią. „Dziwnie to okazuje.”
-Co dziwnie okazuje i kto? –ciocia położyła tacę na komodzie.
-Mówiłam na głos? –Megan otworzyła oczy i pociągnęła nosem.
-Tak jakby. I co znowu zrobił ten cały Adam?
-Skąd wiesz…
-Dziecko nie żyję na tym świecie od wczoraj. Co zrobił?
Megan westchnęła i nieco szczegółowiej niż szeryfowi opowiedziała przebieg dzisiejszych wydarzeń.
-Ot wytłumaczysz mu jutro..
-Dlaczego ja ciociu? –przerwała Megan. –Dlaczego zawsze ja muszę się z czegoś jemu tłumaczyć? On mnie tak wkurza, że mam ochotę go udusić gołymi rękoma!
-O widzisz o tym mówię, jego tu nie ma a ty już się ciskasz. Ciekawe jak wyglądasz kiedy on tu jest?
-Normalnie. –Megan spojrzała zaskoczona na ciocię. –Ja w przeciwieństwie do niego słucham i nie oskarżam.
-Jesteś pewna skarbie? Oboje obstawaliście przy swoich racjach. Próbowałaś mu wyjaśnić…
-Oczywiście, że próbowałam. Ale on patrzy tym swoim wyniosłym wzrokiem, z zaciętym wyrazem twarzy…-och ciociu jaki on jest uparty…-Megan przeczesała dłonią włosy.
* * * *
-Jak ona mnie irytuje! –Adam rzucił młot, którym od godziny prostował gwoździe.
-Kto i dlaczego? –Hoss wszedł do stajni i postawił na ziemi sporych rozmiarów pudło.
-Co to? –ruchem głowy wskazał Adam siadając na pieńku przeczesując mokre od świeżego potu włosy.
-Nowe gwoździe. –Hoss zmarszczył brwi. –Kazałeś zamówić. Co robisz? -Hoss otrzepywał z kurzu rękawy na ramionach.
-Prostuję gwoździe. –przez zęby powiedział zbliżając się do koryta z wodą i zanurzył w nich dłonie opłukując twarz.
Hoss spojrzał cielęcym wzrokiem na brata, na szczęście na podwórku pojawił się Roy z Peterem Grantem i obaj wyszli ich przywitać. Wkrótce wszyscy Carwtrightowie pochylali się nad mapą i uważnie słuchali starego tropiciela. Ten wskazał cztery miejsca możliwego i najpewniejszego ataku.
-To jedyne miejsca gdzie będziesz widoczny Adamie jak na patelni. Dobry strzelec może dać radę trafić jeźdźca w ruchu. Sam znam kilku takich.
Szeryf zaoferował trzech zaufanych ludzi. Hoss zdecydował obstawić ostatni punkt możliwego ataku.
-Podejrzewaliśmy, że Bill będzie coś knuł Roy, ale mimo wszystko nie mieści nam się to w głowie. Dziękuję Roy. –Ben uścisnął dłoń szeryfa na pożegnanie. Adam i Hoss również. Obaj bracia zmierzali do domu poczynić ostatnie przygotowania.
-Podziękuj….-Roy westchnął na myśl o energicznej Caroline, dzięki której ruszył swoimi szarymi komórkami-…pani Phoenix.
-A cóż ona ma z tym wspólnego. –Ben uniósł brwi.
-Ehh…zaciągnęła mnie niemal siłą do swojej bratanicy. –zarumienił się Roy.
-I? –Adam odwrócił się na pięcie patrząc wyczekująco na szeryfa.
-I…-tu szeryf w skrócie opisał przebieg rozmowy.
Adam słuchał z kamiennym wyrazem twarzy. Zagotował się w środku kiedy usłyszał przebieg rozmowy Megan i Billa. Zacisnął dłonie w pięści, a na twarzy zadrgał mu nerwowo mięsień. Zamknął oczy na chwilę gdy usłyszał prośbę Mary Enders i ostrzeżenie.
-F…ck! –Adam zaklął pod nosem.
-Co się stało synu?
-Nic…będę chyba musiał kogoś przeprosić.
-Chyba nie Billa? –Roy miał wrażenie jakby przechodził deja vu. –Ostatnio ciągle kogoś przepraszasz Adam. – ściągnął cugle i zawróciwszy konia zniknął za rogiem stodoły.
* * * *
Adam stał przy koniu w Goat Springs i nerwowo głaskał zwierzę między oczami, a obok niego troje ludzi, między innymi zastępca szeryfa z sąsiedniego miasteczka ściągnięty na potrzeby tego niecodziennego zadania oraz burmistrz Wirginia City wpatrywało się w zegarek na dłoni burmistrza, srebrną cebulę na grubym łańcuszku.
-Szykuj się Adam. –nie odrywając wzroku od zegarka powiedział zastępca szeryfa Rick Conley. –Gotowy? Już!
Adam dosiada konia i z okrzykiem rusza przed siebie wzbijając tuman kurzu za sobą. Właśnie zaczyna bieg o wszystko. Nie czas na rozkojarzenie, nie czas na dekoncentrację, nieuwagę, gapiostwo. Każda sekunda na wagę złota, każdy kamień wrogiem, każdy zakręt nieprzyjacielem, każdy promień słońca agresorem. Gna na złamanie karku o wszystko, o honor, dobre imię, reputację o życie. Z każdą chwilą zbliża się do triumfu lub końca życia. Wie, że w pojedynku z Billem nie ma szans. Unikał tej sytuacji skutecznie od kilku dni. Ale czas właśnie się skończył. Pół godziny później Adam mija pierwszy ewentualny punkt ataku. Cisza. Nic. Żadnego strzału. Zaczyna szybciej oddychać. Napięte mięśnie do granic możliwości zaczynają boleć. Jednak nie czas na odpoczynek, rozluźnienie.
* * * *
Megan stoi w oknie od pół godziny. Ciocia Caroline poszła się odświeżyć do hotelu sądząc, że Megan śpi. Ale dziewczyna w napięciu patrzy za oknem na tłum gapiów stojących nieruchomo czekających na jakiś sygnał. Co jakiś czas zerka na zegar mimo iż wie, że jeszcze co najmniej godzinę nikogo nie zobaczy.
****
Drugi punkt ewentualnego ataku Adam mija bez przeszkód. Oddycha z ulgą -bardziej myślach. Ciało zesztywniałe walczy bólem i skurczami. Słony pot zalewa oczy. Coraz częściej wyciera mokrym rękawem czoło. W zaschniętych ustach czuje kurz choć marzy o kropli wody. Palące promienie słońca przyciągane przez czarne ubranie Adama doprowadza jego ciało na skraj wycieńczenia. W oddali widzi najmłodszego brata ze świeżym koniem. Zeskakuje niemal w biegu i dosiada ogiera słysząc jeszcze słowa małego Joe:
-Masz piętnaście minut opóźnienia!
-Nadrobię! –krzyczy ledwie wydobywając słowa z zaschniętego gardła.
Adam mija trzeci punkt na wszelki wypadek rozglądając się w poszukiwaniu wroga. Nic. Tutaj również nie spotyka go nic złego.
* * * *
Megan spogląda na zegar. Minęła godzina. Jeśli wszystko jest po myśli Adama, zostało pół godziny. Spogląda na dół. Ludzie zaczynają nerwowo poruszać się w miejscu. Niektórzy z niedowierzaniem kręcą głowami. Znajdują się chętni do obserwowania z dachu. Co jakiś czas kręcą głowami sygnalizując brak jeźdźca. Piętnaście minut. Megan niemal przestaje oddychać. Krople potu wychodzą jej na czoło. Ciałem wstrząsa dreszcz. „Jeszcze tylko piętnaście minut.” –mysli bagatelizując zawroty głowy opierając się dłońmi o parapet.
* * * *
„Zostało jakieś piętnaście minut” – Adam zbliża się do czwartego punktu kontrolnego. Czujnie rozgląda się w poszukiwaniu nieprzyjaciela. Pot zalewa mu oczy, ale mokry rękaw z trudem spełnia swoją funkcję. Promienie palą przez materiał skóry, Adam podnosi głowę próbując rozciągnąć zesztywniałe mięśnie karku. Chwila dekoncentracji, koń potyka się, Adam upada….
* * * *
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mada
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 21:59, 08 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Aga napisał: | chyba zejdę na zawał, a nie skończę tego krótkiego fanfica |
Z tego co pamiętam, ten fanfik miał się składać z czterech fragmentów.
Aga napisał: | -Ludzie gadają, ludzie gadają! W jakim kraju żyjemy. –ciskała się Caroline.- Wszyscy wiemy o co chodzi i nic nie możemy zrobić? Roy? Jesteś strasznie niefrasobliwy, za chwilę stracisz moją sympatię. |
Ciotka jest świetna. Wyciśnie z Roya wszystkie soki.
Aga napisał: | -Oczywiście, że próbowałam. Ale on patrzy tym swoim wyniosłym wzrokiem, z zaciętym wyrazem twarzy…-och ciociu jaki on jest uparty… |
Ameryki to ona nie odkryła. Wiadomo, że Adam jest uparty jak osioł, a może nawet bardziej...
Aga napisał: | -Jak ona mnie irytuje! –Adam rzucił młot, którym od godziny prostował gwoździe. |
Wkurzony Adam? Jak miło!
Aga napisał: | Adam dosiada konia i z okrzykiem rusza przed siebie wzbijając tuman kurzu za sobą. Właśnie zaczyna bieg o wszystko. […] Jednak nie czas na odpoczynek, rozluźnienie. |
Ten cały akapit jest po prostu świetny!
Aga napisał: | „Jeszcze tylko piętnaście minut.” –mysli bagatelizując zawroty głowy opierając się dłońmi o parapet. |
Mam nadzieję, że jeśli zdecyduje się na omdlenie, to wprost w ramiona Adama.
Aga, dałaś czadu!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Nie 22:14, 08 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Oj dałaś czadu W takim momencie urwałaś... Wena cię dzisiaj naszła, czas tez dopisał
Adam ma nowa rozrywkę - prostowanie gwoździ
Bardzo ciekawy, emocjonujący, trzymający w napięciu fragment
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 22:24, 08 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
dzięki.... to z powodu nadmiaru słońca...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 22:25, 08 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Aga, świetnie oddałaś napięcie jakie towarzyszy temu wyścigowi o wszystko.
Caroline lepsza niż szeryf, który tu jakoś dziwnie niemrawy jest , ale może to wynika z tego co zaobserwowała Megan tzn. "... zarejestrowała, że ciocia i Roy zachowują się jak stare dobre małżeństwo."
" Ale on patrzy tym swoim wyniosłym wzrokiem, z zaciętym wyrazem twarzy…-och ciociu jaki on jest uparty"
"-Jak ona mnie irytuje! –Adam rzucił młot, którym od godziny prostował gwoździe. "
Tak Megan jak i Adam nadają na tych samych falach Jedno warte drugiego.
"Adam podnosi głowę próbując rozciągnąć zesztywniałe mięśnie karku. Chwila dekoncentracji, koń potyka się, Adam upada…. "
Gdy to przeczytałam zmartwiałam Aga jak mogłaś przerwać w takiej chwili i ty mówisz o zejściu na zawał to raczej nam wszystkim to grozi
Powtórzę za Madą "dałaś czadu". Oj, poszalałaś dziewczyno, poszalałaś
Czekam na ciąg dalszy ... niecierpliwie ... bardzo niecierpliwie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 10:55, 09 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Jak można urwać w takim momencie ... co dalej z tym biegiem? Czy bandzior go trafi? No i potem ... jak będą wyglądały te przeprosiny? Chyba bardzo ekspresyjnie ... mam nadzieję ... chyba, ze znów o coś się pokłócą ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 11:32, 10 Cze 2014 Temat postu: Moja wersja The Ride |
|
|
Nie pamiętam takiej sceny z serialu by Adam i koń upadł.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 22:04, 14 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
* * * *
miałam skończyć, ale w związku z nastrojami i mnie się udzieliło
* * * *
„Zostało jakieś piętnaście minut” – Adam zbliża się do czwartego punktu kontrolnego. Czujnie rozgląda się w poszukiwaniu nieprzyjaciela. Pot zalewa mu oczy, ale mokry rękaw z trudem spełnia swoją funkcję. Promienie palą przez materiał skóry, Adam podnosi głowę próbując rozciągnąć zesztywniałe mięśnie karku. Chwila dekoncentracji, koń potyka się, Adam upada….Na chwilę traci orientację. Turla się po ziemi i z trudem wstaje wypluwając piasek i wycierając spoconą okurzoną dłonią piasek z oczu i twarzy. Usta wciągają gorące powietrze z pyłem utrudniając oddychanie, ręce drżą z wysiłku, zaschnięte gardło marzy o kropli wody, spalana słońcem i muskana kurzem skóra niemo błaga o powiew chłodnego powietrza, każdy mięsień o chwilowe rozluźnienie, każda komórka ciała o odpoczynek. Na szczęście upada bezpiecznie. Wiele razy ćwiczył ujeżdżając dzikie konie. Błyskawicznie dosiada zmęczonego konia, który ledwie się podniósł. Wybity na chwilę z rytmu próbuje zmusić go do dalszego szaleńczego biegu. Po dłuższej chwili, która zabiera cenną minutę, koń i jeździec synchronizują się błyskawicznie i nadają znowu ten sam szaleńczy a jednak równy rytm, nie oszczędzając siebie, aby do celu, byle zdążyć na czas.
* * * *
Megan będąc, na skraju całkowitego przerażenia nie czuje bólu ramienia większego niż zwykle. Mysląc o Adamie, nie czuje jak rana od jakiegoś czasu krwawi bo opierając się o parapet i napina bezwiednie mięśnie naruszając szwy. Stoi oparta czołem o szybę, niemal wstrzymując oddech zbliżając się do niebezpiecznej granicy przemęczenia. Ignoruje zawroty głowy mimo upału, który ostro daje się we znaki i sprawia, że powietrze było równie gorące jak wiatr, który je niesie i zroszona twarz od potu sprawiają, że bagatelizuje podstawowe symptomy zbliżającego się osłabienia. Po raz setny spogląda na ludzi na ulicy. Słońce przerzedziło mieszkańców na kilkadziesiąt minut, jednak im bliżej było do potencjalnej godziny przybycia Adama tym więcej ciekawskich wylęga z budynków. Nagle Megan marszczy brwi widząc przepychającą się Mary Enders w kierunku szeryfa. Kobieta coś gorączkowo mu tłumaczy. „Trochę za późno na wyrzuty sumienia Mary.” –Megan spochmurniała domyślając się co takiego żona Billa próbuje powiedzieć szeryfowi.
W tym samym czasie jej mąż dyskretnie próbuje dosiąść konia. Wszystko rozgrywa się w ułamku sekundy. Ktoś właśnie wrzeszczy rozemocjonowany z dachu wskazując na coś palcem:
-Zobaczycie uda mu się, uda mu się!
Roy krzyczy w kierunku Billa Enders’a . Megan podnosi głowę próbując zrozumieć słowa człowieka na dachu: „Co powiedziałeś?” –niebezpieczne szumy w głowie nasilają się. Megan zamyka na chwilę oczy. Krzyk Roya sprawia, że otwiera oczy.
-Nie odjedziesz Bill! –ponownie woła Roy.
Bill wydobywa rewolwer i mierzy na oślep powodując pospieszną ucieczkę gapiów z linii strzału i piski kobiet. Krzyk Roya zlewa się ze strzałem Bena Cartwrighta, który skutecznie powstrzymuje Billa przed ucieczką. Megan idzie powoli wzdłuż ściany. Musi zejść na dół, dłużej tu nie wytrzyma. Kilku mężczyzn doskakuje do Billa, paru próbuje podnieść szeryfa z ziemi. Caroline Phoenix podbiega pobladła do Roya zakrywając usta dłonią. Mary z krzykiem przyklęka przy mężu.
–Nic mi nie jest. –Roy uśmiecha się blednąc lekko i krzywiąc się, ale patrząc ciepło w orzechowe oczy brunetki.
-Dajcie doktora Martina! –ktoś krzyczy.
-Odbiera poród u Gordonów. –jakaś usłużna kobieta natychmiast odpowiada.
Tętent konia zwraca uwagę nielicznych. Adam spocony, okurzony i skrajnie wycieńczony ściąga cugle i zatrzymuje konia, próbując jednocześnie ogarnąć wzrokiem sytuację, która przed chwilą miała tu miejsce. Nikt nie zwraca na niego uwagi. Adam zsiada, napięcie opada. Dopiero wtedy poczuł przeszywający ból w ramieniu. Spogląda zdziwiony dotykając rozerwanego rękawa nasączonego krwią.
-Synu przebyłeś piękną drogę. –Ben podchodzi poklepując syna po ramieniu. –Jesteś ranny? –dostrzega rozszarpany rękaw.
-To nic Pa, spadłem z konia musiałem skaleczyć się o ostry kamień.
-Nie wygląda mi to na kamień. –Ben przygląda się ranieniu. -To rana po kuli. Kiedy to się stało?
-Przy ostatnim punkcie….-Adam marszczy brwi myśląc o średnim bracie. –Jadę z Tobą.
-Nie ja sprawdzę co z Hossem, ty idź do gabinetu doktora Martina. –Ben dosiada Bucka i pędzi co sił skrzykując po drodze dwóch przypadkowych mężczyzn.
Po chwili na ulicy robi się zamieszanie. Nadjeżdża wóz z rannymi z pobliskiej kopalni. Postronni próbują pomóc pomagając rannym dojść do szpitala.
Adam zmierza zamyślony wolnym krokiem do gabinetu lekarskiego. Podnosi wzrok i zamiera na ułamek sekundy. Na schodach siedzi Megan trzymając się szczebla poręczy. Oparta głową o jeden z nich z zamkniętymi oczami, blada ciężko oddycha.
-Megan! –Adam w jednej chwili pokonuje kilka stopni krzywiąc się z bólu. –Niech ktoś mi pomoże! –woła w kierunku ulicy i sam zdrową ręką oplata dziewczynę w pasie pomagając jej wstać.
Megan otwiera oczy i uśmiecha się blado opierając głowę na jego piersi. –Dotarłeś. –szepce i mdleje w chwili gdy wchodzi poturbowany Hoss z Benem, a za nimi Caroline z Royem.
Ben przejmuje dziewczynę i kładzie ją na wolnym łóżku. Zaniepokojeni Cartwrightowie i szeryf z Caroline pochylają się nad dziewczyną.
–Nic mi nie jest. –szepcze nie otwierając oczu. –To tylko upał..
W szpitalu powstaje zamęt. Wszyscy się przekrzykują, próbują ustalić najbardziej poszkodowanych, którzy zaczynają mnożyć się w zastraszającym tempie. Szybka decyzja. Caroline zarządza przeniesienie Megan do swojego pokoju w hotelu i zarezerwowanie dodatkowego dla Roy’a i Adama. Ben odwiezie Hossa na ranczo i spróbuje po drodze ściągnąć doktora. W szpitalu z pomocą pielęgniarki Caroline i Joe rozlokowują i opatrują pracowników kopalni. Zgłaszają się dodatkowo dwie kobiety, które w miarę możliwości próbują wszystko ogarnąć. Opatrują pobieżnie Adama i Roy’a, którzy siedzą teraz w hotelu w milczeniu w fotelach przyglądając się Megan na łóżku. W jakimś półśnie krzywi się trzymając za ramię.
-Miałeś rację. –Roy przerywa milczenie kręcąc z niedowierzaniem głową. –Od samego początku. Gdyby nie Twój upór morderca uniknąłby kary.
-Gdyby nie mój upór. –Adam mówi przez zęby. –Nie naraziłbym nas wszystkich. Ja, Megan, pan szeryfie…-Adam usiadł na skraju łóżku i pogładził dziewczynę po włosach.
-Megan nie odpuściłaby tak czy inaczej. –Roy uśmiechnął się. –Jej dodatkowe informacje wzbudzały niepokój. W końcu wpadlibyśmy na rozwiązanie zagadki.
-A co w końcu jej nie pasowało w zeznaniach Billa?
Roy wyjaśnił sprawę zapachu perfum, a raczej ich braku u Billa w dni.
-Jak na to wpadła?
-Nie chciała zdradzić, ale zarumieniła się i pokrętnie coś tłumaczyła. –szeryf parsknął śmiechem sycząc po chwili chwytając się za przedramię. –Jestem stróżem prawa dostrzegam takie rzeczy. –Roy z satysfakcją zauważył zdumiony wzrok Adama.
Prowizoryczny opatrunek przecieka powoli krwią. Poczekają na doktora Martina, który może już dojechał. Dobrze, że jest Caroline. Na pewno ma pełne ręce roboty, ale z jej energią i zmysłem organizacyjnym na pewno ma wszystko pod kontrolą.
Adam uśmiechnął się w zamyśleniu. Przypomniał sobie dzień przed strzałem, kiedy przyparł Megan do drzwi na moment przed pocałunkiem. Teraz rozumiał jej wyraz twarzy, jakby na coś wpadła i to kiedy zawahała się próbując coś powiedzieć. Już on z niej wszystko wyciągnie. Ale najpierw będzie musiał ją przeprosić. Westchnął zerknąwszy na Megan. „Ostatnio wszystko psuję. Co ze mną nie tak?” –Adam marszczy brwi z namysłem pocierając szczękę. Przy niej traci rozum, targają nim skrajne emocje. Ma ochotę całować ja bez opamiętania by w następnej chwili przełożyć przez kolano i ….”A niech to” –Adam wstaje i spogląda przez okno. Widzi doktora Martina pospiesznie wysiadającego z bryczki.
Godzinę później i mężczyźni doczekali się lekarza. Opatrzył wszystkich dokładnie z zaleceniami, których zobowiązała się podjąć Caroline. Rana dziewczyny nie zagrażała jej życiu ale dał wyraźne zalecenie wypoczynku, snu i unikania emocji. Caroline mimowolnie zerknęła na Adama i wypchnęła obu panów za drzwi. Wskazała im pokój naprzeciwko swojego i Megan.
-Tak będzie lepiej. Będę miała do was bliżej. Już ja o was zadbam chłopcy.
-Jestem szeryfem. –protestował Roy. –Nie można zostawić miasta bez opieki.
-Teraz jesteś rannym szeryfem i masz prawo do odpoczynku.
-Ale kto mnie zastąpi?
-Rick Conley zgodził się pilnować twojego miasta przez kilka dni. –roześmiała się perliście Caroline.
-Jesteś wyjątkową kobietą. –Roy uśmiechnął się ciepło. –Co ja bez zrobiłbym bez ciebie?
-Ach…głupoty gadasz…-zarumieniła się pani Phoenix. –Przyniosę wam coś do jedzenia chłopcy.
Następnego dnia po śniadaniu Caroline obwieściła Adamowi i Roy’owi, pomoc dr Martinowi.
-Wrócę najwyżej za dwie godzinki. Zajrzyjcie później do Megan, jeszcze śpi. –Caroline pomachała im i zniknęła w korytarzu. Na dole uświadomiła sobie chłód i wróciła po sweter. Chrząknęła znacząco widząc Adama z dłonią na klamce drzwi do swojego pokoju.
-Chciałem tylko…-Adam patrzył z miną pokerzysty. -…sprawdzić czy wszystko w porządku. –kciukiem wskazując na drzwi.
-Mówiłam później.
-Ale…
-Spokój, żadnych emocji, słyszałeś lekarza młodzieńcze? –Caroline wepchnęła delikatnie Adama do pokoju.
Adam odczekał kilkanaście minut i zastukał. Usłyszawszy zaproszenie wszedł i cicho zamknął drzwi. Megan stała przy oknie udając zainteresowanie krajobrazem.
-Witaj Megan. –Adam uśmiechnął się próbując nadać lekkość słowom.
-Witaj…Adamie. –Megan nawet się nie odwróciła.
-Jak… ręka Megan?
-Jakoś….gratulacje, wygrałeś. –niewyraźnie stwierdziła.
Od wczoraj słyszała przychodzących do pokoju obok składających Adamowi gratulacje, serdeczni jak nigdy, przekazywali wyrazy uznania, ci, którzy dwa dni wcześniej nie stanęliby po jego stronie. Drzwi niemal nie zamykały się.
-Taa…wygrałem. –bez przekonania powiedział powoli zbliżając się do dziewczyny.
-Naprawdę warto było?
-Przecież wiesz Megan. Musiałem tak postąpić. –stanął cicho jak kot tuż za jej plecami wpatrując w jej szyję. Tak naprawdę miał ochotę odgarnąć pasmo jej włosów, które niesfornie wymknęło się z upiętego koka i pocałować. Ręka zamarła jednak w połowie drogi. Zacisnął dłoń w pięść by następnie nieco nerwowo wytrzeć ją o koszulę.
-Gdybyś zginął- głos jej zadrżał….nic byś nie udowodnił. Bill śmiałby się nad twoim grobem. Naprawdę nie rozumiesz? –odwróciła się zamierając na chwilę. Adam stał o krok od niej patrząc na nią intensywnie. -Postawiłeś wszystko na jedną kartę…bezmyślnie…przecież nikt ci nie wierzył…nikt…-dodała szeptem.
-Ty mi wierzyłaś Megan. –Gdyby coś …poszło nie tak…-kciukiem musnął łzę ześlizgującą się po jej policzku. -…na pewno nie odpuściłabyś. Prawda?
Megan zamknęła oczy i nerwowo przełknęła ślinę. Dziwny dreszcz przebiegł ją po ciele. Ten mężczyzna doprowadzał ją do szewskiej pasji, a wystarczyło jedno muśnięcie, jeden dotyk by rozpalić w niej ogień. Musi myśleć logicznie. To, że tak bardzo się o niego martwiła, nie oznacza, że mu tak łatwo wybaczy, o ile w ogóle wybaczy. Brak zaufania, podejrzliwość i ciągłe kłótnie, na tym nie można zbudować niczego dobrego.
-Nie wierzyłeś mi. –Megan spojrzała podejrzliwie na Adama.-Ciągle się ze mną kłóciłeś. Podważałeś moje zeznania nie rozumiem–spojrzała wymownie zbierając w sobie całą siłę.
-Megan…wierzyłem, tylko…
-Tylko co? Przypomnij mi? Atakowałeś mnie bez przerwy od początku, w biurze szeryfa, w hotelu, w szpitalu…dopiero kiedy przeczytasz czarno na białym byłeś łaskaw kajać się.
-Nieprawda.-żachnął się Adam.
-Tak? Przypomnij sobie swoje przeprosiny…”Przepraszam, czytałem twoje zeznania” –próbowała odtworzyć omawiane sytuacje. – A uwierzyć tak po prostu? Lepiej będzie…-zaschło jej w gardle. -…jak już sobie pójdziesz. –Megan odwróciła się plecami do niego intensywnie wypatrując jakiegoś punktu za oknem.
-Wierzyłem,…podświadomie… wierzyłem Megan.. –uśmiechnął się smutno.-Chciałem cię przeprosić...
-Za co?
-Za to, że jestem głupcem. –Adam zawahał się po czym cicho opuścił pokój.
Megan straciła kontrolę nad łzami. Na szybie pojawiły się krople deszczu. Mówią, że kiedy pada anioły płaczą nad ludźmi. „Chyba właśnie płaczą nade mną” –zaszlochała Megan.
* * * *
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Sob 22:24, 14 Cze 2014 Temat postu: |
|
|
Ciekawy fragment, jak widzę znowu przeszłaś na styl telegraficzny, podkreślający zawrotne tempo wyścigu. Wzruszająca rozmowa Megan i Adama... Mam nadzieję, że jednak będziesz dla nich łaskawa i krótko będą czekali na pojednanie
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|