|
www.bonanza.pl Forum miłośników serialu Bonanza
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 18:56, 24 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
ADA napisał: | Wolno, przytłoczona historią Hope wchodziła po schodach, gdy nagle u ich szczytu zauważyła męża. On wsparty o poręcz, wyraźnie czymś poruszony wpatrywał się z napięciem w żonę. |
Bardzo podoba mi się ten fragmencik. Przecudny!
ADA napisał: |
- Bardzo kochasz brata.
- Trochę mniej niż ciebie – odparł Adam czarująco się uśmiechając. |
Ubawiła mnie ta wymiana zdań zabawne a jednocześnie czułe.
ADA napisał: | .... jaka otoczyła Adama i jego piękną, brzemienną żonę.. |
....o matko to już nie "re" ale prawdziwa taśmowa produkcja Powiedz mi ADA jakim cudem TY nie majstrując przy zamku centralnym, sprawiłaś, że Adam zmajstrował kolejnego berbecia?
ADA napisał: | - Oczywiście, że nie. Na ranczo wstajemy bardzo wcześnie. Ósma to dla nas prawie południe – odparł Joe i dodał |
To zdanie kojarzę z jakiegoś odcinka. Fajnie, że przypomniałaś jacy twardzi i pracowici mężczyźni z naszych chłopców.
p.s. Hope i Hoss muszą być razem! Ich imiona zaczynają się na tę samą literę....a poza tym ich imiona mają po tyle samo liter i jeszcze jedno połowa liter w ich imionach jest taka sama, a poza tym z pozostałych liter ich imion można zrobić skrót "pess", który coś znaczy (publiczne służby ds. zatrudnienia-ponoć) ....
*
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Czw 19:01, 24 Lip 2014, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 20:48, 24 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Zorina napisał: | Czyli przyszłość Adama i Adeline rysuje się różowo ? |
Na tym etapie opowiadania zdecydowanie tak
Senszen napisał: | Co będzie dalej z Ashem? Trochę to zabrzmiało, jakby wszedł na wyższy stopień wtajemniczenia |
I prawdopodobnie tak będzie.
Senszen napisał: | Pan doktor nie ma ciemnej strony osobowości, prawda? |
Nie, nie ma ciemnej strony osobowości. To naprawdę dobry człowiek
Ewelina napisał: | Może nadal czuje się tym najstarszym bratem odpowiedzialnym za Hossa i Joe. |
Jak najbardziej i to, że ma własną powiększającą się rodzinę nie przeszkadza mu w tym
Mada napisał: | Może będzie kolejna córeczka? |
Ash już wie, ale nie chce powiedzieć
Mada napisał: | Podobnie jak Senszen, przyszło mi do głowy, że doktorek może mieć jakieś plany wobec swej podopiecznej. |
Owszem ma, ale nie takie jak myślicie. Nie może, bo ma Eleonor, o której wspomniał przy powitaniu z Hope
Aga napisał: | Powiedz mi ADA jakim cudem TY nie majstrując przy zamku centralnym, sprawiłaś, że Adam zmajstrował kolejnego berbecia? |
Adaś wszystko potrafi. Cudów tu nie ma. Adaś zmajstrował i już
Aga napisał: | Hope i Hoss muszą być razem! Ich imiona zaczynają się na tę samą literę....a poza tym ich imiona mają po tyle samo liter |
Rozszyfrowałaś mnie ... miało o tym być na końcu opowiadania, a teraz figa z makiem
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 21:03, 24 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
ADA ja..... łącze się z Tobą...to niechcący a zresztą skoro miałaś taki plan nie widzę powodu by zrezygnować z niego
Przypomniało mi się jeszcze zdanie Adama " winnych ukarać zakochanych połączyć"
Cały Adam ....krotko, rzeczowo, na temat
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 6:39, 25 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Aga spokojnie. Coś tam wymyślę z tymi imionami, a jeśli chodzi o Adama to on już taki był krótko, rzeczowo i na temat. Co miał zrobić to robił
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 10:29, 25 Lip 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kola
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kielce Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 16:54, 25 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Aga napisał: | Przypomniało mi się jeszcze zdanie Adama " winnych ukarać zakochanych połączyć" Cały Adam ....krotko, rzeczowo, na temat |
Po resztą jak zawsze, ale właśnie takiego go lubię.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 23:51, 27 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
***
- I tak pokrótce przedstawia się sytuacja. Stan Adama jest teraz całkiem niezły. Szmer pęcherzykowy jest prawidłowy i pacjent nie gorączkuje. Gdy badałem go tuż po tym nieszczęśliwym upadku z konia miałem pewność, że lewe płuco zostało uszkodzone. Jednak w zupełnie dla mnie zadziwiający sposób w czwartej dobie nastąpiła poprawa. Czyżbym doprawdy, aż tak się pomylił? - z niedowierzaniem pokręcił głową doktor Martin.
- Spokojnie panie kolego, najlepszym się zdarza - odparł doktor Madigan – sam pan doskonale wie, że latami zdobywa się doświadczenie, a i tak bywają sytuacje, które nas zaskakują.
- Ma pan rację, ale czuję, że zawiodłem i niepotrzebnie niepokoiłem rodzinę Adama, a przede wszystkim pana, doktorze – powiedział niepocieszony Martin.
- Zabrzmiało to tak jakby pan żałował, że Adam poczuł się lepiej – zażartował Madigan.
- Uchowaj Boże. Nic takiego nie przyszło mi do głowy – prawie krzyknął doktor Martin, po czy już trochę spokojniejszym głosem powiedział - mam nadzieję, że rodzina nie zdążyła mu nic powiedzieć.
- Panie kolego proszę się tak nie przejmować. Jutro zbadamy tego naszego niepoprawnego pacjenta i wszystko się wyjaśni.
Doktor Martin westchnął niepocieszony i rzekł:
- Pójdę już. Zrobiło się naprawdę późno, a państwo przecież chcecie jeszcze porozmawiać. Życzę dobrej nocy. Do zobaczenia panno Johnson, doktorze Madigan.
Doktor Martin skinął głową Hope i uścisnął dłoń Madiganowi, po czym uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem, opuścił hotelową restaurację.
Gdy zostali sami doktor Madigan z troską popatrzył na Hope. Znał ją od trzech lat, od chwili, w której uratował jej życie. Wiedział o niej wszystko. On i jego żona byli przy dziewczynie, gdy leżała w szpitalu i potem, gdy od nikogo nie chciała przyjąć pomocy, i nikomu nie wierzyła. Oswajali ją pomału, jak dzikie zwierzątko. Nie mieli dzieci i z czasem zaczęli traktować Hope jak własną córkę. Wkrótce okazało się, że jest bardzo inteligentna, chętnie i dużo uczy się. Godzinami mogła słuchać doktora Madigana, gdy po powrocie z pracy opowiadał jej i żonie, co takiego wydarzyło się w szpitalu. Hope chłonęła te opowieści z otwartymi ustami. Gdy poprosiła Madigana, żeby zabrał ją do szpitala i pokazał jak wygląda obchód, doktor, aczkolwiek ze zdziwieniem, zgodził się. I tak rozpoczęła się przygoda Hope z medycyną.
Od dwóch lat pracuje w szpitalu, którym kieruje doktor Madigan. Kompetentna, niosąca każdemu pomoc, miła i życzliwa jest jedną z najlepszych pielęgniarek. Przy tym bardzo lubiana przez cały personel szpitalny. Niejeden kolega i niejeden pacjent wodził rozmarzonymi oczami za piękną dziewczyną. To budziło oczywiście zazdrość koleżanek, które złośliwie twierdziły, że Hope zadziera nosa. Gdybyż jednak wiedziały, czym podyktowane było to zadzieranie nosa.
Madigan uważnie przyjrzał się Hope, na chwilę ukrył jej dłonie w swoich, a potem ciepłym, ojcowskim głosem zapytał:
- Promyczku możesz mi powiedzieć, co się z tobą dzieje? Od momentu przyjazdu obserwuję cię i to, co widzę wcale mi się nie podoba. Słucham, co masz mi do powiedzenia?
- Nic takiego. Jestem po prostu zmęczona. Przeliczyłam się ze swoimi siły decydując się na ten wyjazd – odpowiedziała nieprzekonująco Hope.
- Zapominasz moja droga, że znam cię lepiej niż ty sama siebie. Jeśli stało się coś złego powiedz mi. Wiesz doskonale, że Eleonor i ja nie damy ci zrobić krzywdy.
- Zakochałam się – wyznała cicho Hope nie patrząc na Madigana.
Doktor trochę zaskoczony spojrzał na dziewczynę i z ulgą odetchnął, po czym powiedział:
- Bogu dzięki, a już myślałem, że naprawdę stało się coś złego. Kim jest ten szczęśliwiec? Opowiadaj Promyczku. Ciekaw jestem twojego wybranka.
- To Hoss Cartwright, brat Adama i Joe, którego pan dzisiaj poznał doktorze – odparła Hope.
- To ten młody człowiek, któremu uratowałaś życie? – zapytał Madigan.
- Tak ten sam. Zakochałam się i nie wiem jak to się stało, ale się stało.
- A on wie o twoim do niego uczuciu?
- Chyba tak. Wiem jednak, że nic z tego nie będzie. Za dwa tygodnie przecież wyjeżdżam do Londynu, więc to moje uczucie nie ma sensu – szybko odrzekła Hope.
- Mylisz się Promyczku, jeśli cokolwiek ma sens to właśnie miłość – odparł z powagą doktor Madigan i dodał – uwierz mi, że nie mamy zbyt wiele czasu by być w życiu szczęśliwymi. Dlatego, jeśli naprawdę go kochasz daj sobie szansę, żebyś potem nie musiała żałować.
- Ale tak bardzo boję się, że go skrzywdzę, że odepchnę dobrego, szlachetnego człowieka. Przecież ja … po tym wszystkim nie wiem czy zniosę bliskość, jaka jest udziałem mężczyzny i kobiety. Skąd mogę wiedzieć, czy po prostu nie odepchnę go od siebie i z krzykiem nie zacznę uciekać – powiedziała drżącym głosem Hope z trudem powstrzymując łzy.
- Na twoje wątpliwości nikt nie jest w stanie odpowiedzieć. Decyzję musisz podjąć sama. Tego za ciebie nikt nie zrobi. Jedno mogę ci tylko powiedzieć, dopóki nie spróbujesz nie będziesz wiedziała czy jesteś gotowa na tę bliskość czy nie. Wiem, przez co przeszłaś Promyczku, ale tak jak każdy człowiek masz prawo być szczęśliwa, masz prawo kochać i być kochana. Pomyśl o tym, a jutro powiesz mi, jaką podjęłaś decyzję – odparł Madigan.
- Ja już podjęłam decyzję – poważnym głosem powiedziała Hope – wyjeżdżam do Londynu. Muszę chronić Hossa przed samą sobą. Nie chcę, żeby mnie znienawidził, gdy zmory przeszłości wtargną w nasze życie, bo … że tak będzie jestem przekonana.
- Hope nie rób tego, nie krzywdź siebie i ludzi, którzy cię kochają. Uwierz mi, masz wspaniałych przyjaciół. Londyn może poczekać, miłość nie – powiedział łagodnie doktor Madigan.
***
Miesiąc później. San Francisco.
- Nie powinienem się na to zgodzić. To nie był dobry pomysł Adamie – powiedział zdenerwowany Madigan patrząc z wyrzutem na Cartwrighta – z pięciu już dwie wycofały swoje zeznania, a trzecia zapadła się pod ziemię. Dwie pozostałe okazały się mało wiarygodne. Przecież nikt nie uwierzy dziewczynom lekkich obyczajów. Pozostała tylko Hope. Miałem nadzieję, że nie będzie musiała przez to wszystko jeszcze raz przechodzić.
- Ja też myślałem, że tak będzie. Bardzo mi jej szkoda. Czuję, że zawiodłem – odparł Adam i po chwili dodał – Josh i kilku chłopaków próbują znaleźć tę trzecią dziewczynę.
- Tylko gdzie ona się podziewa? Najprawdopodobniej ukryła się w Barbary Coast, a sam wiesz, jaka to dzielnica – powiedział bliski wybuchu Madigan.
- Tak. Wiem. To oaza kryminalistów, prostytutek i hazardzistów. Jeśli faktycznie tam się ukryła to, o ile oczywiście jeszcze żyje, będzie prawie nie do wytropienia.
- Myślisz, że mogło się jej coś przydarzyć? – z niepokojem spytał Madigan.
- Tego nie wiem. Mam nadzieję, że Joshowi uda się coś wyjaśnić. Tymczasem wracajmy na salę. Zaraz wznowią proces – odparł Adam odruchowo pocierając kciukiem policzek.
Cartwright już sam nie wiedział, co myśleć o tej sprawie. Początkowo wydawało mu się, że nie ma nic prostszego jak doprowadzić oprawcę Hope przed sąd. Jednak, gdy doktor Medigan podał mu, nazwisko tego zwyrodnialca Adam zrozumiał, dlaczego przez trzy lata nic nie zrobiono w tej sprawie. Henry Grandwels był, bowiem młodym, robiącym oszałamiającą karierę prawnikiem. Wszystkie drzwi w San Francisco stały przed nim otworem. Któż nie chciał gościć u siebie człowieka pracującego dla Rady Nadzorczej hrabstwa San Francisco, zaufanego i bliskiego współpracownika burmistrza. Tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności i znajomościom Adama oraz doktora Madigana udało się postawić Grandwelsa przed sądem. Tym szczęśliwym zbiegiem okoliczności były zbliżające się wybory burmistrza San Francisco. Dotychczasowy mer miasta Frank McCoppin wyraźnie liczący na reelekcję musiał zdecydowanie odciąć się od tak podejrzanej znajomości. Prywatnie jednak nie wierzył w winę swojego ulubionego urzędnika. Doradcy burmistrza najpierw zaproponowali Hope ugodę, a gdy do tego nie doszło, namówili Grandwelsa, aby zgodził się na załatwienie sprawy przy otwartej kurtynie. Sala sądowa była w ich mniemaniu najlepszym miejscem na wyjaśnienie całego tego nieporozumienia. Ponadto burmistrz McCoppin liczył na to, że odpowiednio nagłośniony proces, w którym to kat stanie się ofiarą przysporzy mu kolejnych zwolenników, a to zapewni wygraną.
Od trzech dni przed sądem dla Zachodniego Dystryktu Kalifornii toczyła się sprawa Henry’go Grandwelsa, która bardziej przypominała farsę, niż uczciwy proces. Przysięgli jeszcze przed jego rozpoczęciem wydali wyrok i to nie Hope Johnson i pięć kobiet, które zdecydowały się zeznawać przeciwko Grandwelsowi były ofiarami. To on dzięki przebiegłemu obrońcy został przedstawiony, jako wrażliwy, młody człowiek, oddany pracy i rodzinie, a z niewiadomych przyczyn pomówiony o wręcz niewyobrażalne postępki. Obrońca przekonująco dowodził, że ktoś taki jak Grandwels nie mógł dopuścić się zarzucanych mu czynów, bowiem sam miał żonę w zbliżonym do powódki wieku i dwoje uroczych dzieci. Jakże, więc możliwe byłoby, aby ten przykładny obywatel miasta San Francisco, wspaniały ojciec i mąż nagle stał się najgorszym zwyrodnialcem.
Kończyła się przerwa. Publiczność i dziennikarze wracali pośpiesznie na salę rozpraw. Bocznym wejściem weszli całkowicie odprężeni przysięgli. Na ich twarzach był wypisany jednogłośnie uchwalony werdykt. Tylko procedury nie pozwalały na zakończenie, jak to określił jeden z ławników tego żenującego przedstawienia.
Adam wraz z doktorem Madiganem także wrócili na salę, na której panował niesamowity gwar i ekscytacja. Ludzie przekrzykiwali się, wymieniali głośno uwagi na temat oskarżonego, jak i tej ladacznicy, jak zdążono już nazwać Hope. Adam niespokojnie spojrzał w stronę dziewczyny i swojego brata Hossa nieodmiennie jej towarzyszącego. Hope siedziała na ławce sztywna, blada, jakby zamknięta w sobie. Od złożenia zeznań, jakie miało miejsce rano nie odezwała się ani słowem. Hoss również nic nie mówił. Po tym, co usłyszał najchętniej wywiózłby Hope do Ponderosy i odgrodził od złych ludzi. Nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Adam przecież zapewniał ich, że prawo jest po ich stronie, a tymczasem ślepa Temida wydała już wyrok.
Hoss siedział tuż obok Hope i tak bardzo chciał ją przytulić i pocieszyć. Wiedział jednak, że tu i teraz nie może tego zrobić, odwrócił się więc w kierunku brata, wzrokiem szukając u niego wsparcia. Adam nie zauważył spojrzenia Hossa, bowiem w tej właśnie chwili wszedł na salę jego zarządca Josh, który przecząco kręcąc głową przeciskał się przez gęsty tłum. Rozprawa właśnie została wznowiona i gdy Josh znalazł się wreszcie obok Adama ten zniecierpliwiony szeptem zapytał:
- Znaleźliście ją?
- Tak, ale nie będzie zeznawała. Ktoś ją ciężko pobił. Raczej nie dożyje jutra – odpowiedział Josh.
- Gdzie była?
- Tak jak podejrzewaliśmy. W Barbary Coast, w jednym z burdeli.
- Ktoś coś widział? – pytał dalej szeptem Adam.
- A jak myślisz? – pytaniem na pytanie odpowiedział Josh.
Tę cichą rozmowę przerwało wezwanie świadka Libby Rain do stawiennictwa przed oblicze sądu. Zapadła na chwilę cisza. Wszyscy zaczęli rozglądać się niespokojnie. Ponowiono wezwanie, lecz i tym razem pozostało ono bez odpowiedzi.
Tymczasem w miejskim szpitalu młoda dziewiętnastoletnia Libby Rain, pobita do nieprzytomności przez nieznanego sprawcę odeszła do innego lepszego świata.
***
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pon 14:39, 28 Lip 2014, w całości zmieniany 5 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 6:32, 28 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
ADA naród będzie Ci wdzięczny...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 7:18, 28 Lip 2014 Temat postu: W przedsionku czyśca |
|
|
Ciekawe jak to się dalej potoczy ?
Mam nadzieję ,że Hope w końcu zaufa sobie ,że może być szczęśliwa z Hossem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 7:57, 28 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
na razie mam taki wyraz twarzy...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Pon 10:53, 28 Lip 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 9:49, 28 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Wciąż aktualny temat - przemoc w rodzinie, bo ten zwyrodnialec był krewnym Hope. Mam nadzieję, ze prawo zatriumfuje i dostanie to, na co zasłużył! Ciekawe, że nie tylko Hope padła jego ofiarą. Czyli wdzięczny materiał na seryjnego ... może choć jedna z dziewczyn, które wycofały zeznanie zdecyduje się stanąć przed sądem. Może śmierć Libby uświadomi im, że dopóki tacy ludzie jak Grandwels są na wolności, każdą z nich może to spotkać.
Hope na szczęście chyba się przekonała, ze z Hossem może być szczęśliwa. Oby tak się stało.
Kiedy ciąg dalszy?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mada
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 16:11, 28 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
ADA napisał: | Gdy badałem go tuż po tym nieszczęśliwym upadku z konia miałem pewność, że lewe płuco zostało uszkodzone. Jednak w zupełnie dla mnie zadziwiający sposób w czwartej dobie nastąpiła poprawa. Czyżbym doprawdy, aż tak się pomylił? - z niedowierzaniem pokręcił głową doktor Martin. |
Pierwszy raz się cieszę, że lekarz się pomylił. ADA, nastraszyłaś nas, brutalnie zatrwożyłaś.
ADA napisał: | - mam nadzieję, że rodzina nie zdążyła mu nic powiedzieć. |
Rodzina nie zdążyła, Adam podsłuchał i … zareagował wyjątkowo niefrasobliwie. Może miał przeczucie, że wszystko dobrze się skończy.
ADA napisał: | Kompetentna, niosąca każdemu pomoc, miła i życzliwa jest jedną z najlepszych pielęgniarek. Przy tym bardzo lubiana przez cały personel szpitalny. Niejeden kolega i niejeden pacjent wodził rozmarzonymi oczami za piękną dziewczyną. To budziło oczywiście zazdrość koleżanek, które złośliwie twierdziły, że Hope zadziera nosa. |
Ona musiała być naprawdę niezwykła. Budziła zazdrość koleżanek, ale mimo to lubiły ją - z tekstu wynika, że nawet bardzo.
ADA napisał: | - Hope nie rób tego, nie krzywdź siebie i ludzi, którzy cię kochają. Uwierz mi, masz wspaniałych przyjaciół. Londyn może poczekać, miłość nie – powiedział łagodnie doktor Madigan. |
Doktor Madigan jest bardzo mądrym człowiekiem. Cieszę się, że ma żonę i traktuje Hope jak córkę. Jego słowa o miłości i Londynie są jak najbardziej trafne.
Fragment, który rozgrywa się w San Francisco, przeczytałam z dużym przejęciem – jednym tchem. Adam chciał dobrze – wierzył w prawo i sprawiedliwość. Zaryzykował, podobnie jak doktor Madigan i Hope. Wszyscy troje znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji. Doktor żałuje, że się zgodził na proces, Adam czuje, że zawiódł oczekiwania innych. Hope jest przerażona, a Henry Grandwels czuje się bezkarny i pewnie puszy się niczym paw.
ADA napisał: | Przysięgli jeszcze przed jego rozpoczęciem wydali wyrok i to nie Hope Johnson i pięć kobiet, które zdecydowały się zeznawać przeciwko Grandwelsowi były ofiarami. To on dzięki przebiegłemu obrońcy został przedstawiony, jako wrażliwy, młody człowiek, oddany pracy i rodzinie, a z niewiadomych przyczyn pomówiony o wręcz niewyobrażalne postępki. |
Straszne, ale prawdziwe. Nawet w dzisiejszych czasach przemoc często znajduje usprawiedliwienie. Zgwałcona dziewczyna? Przecież sama sobie jest winna – często słyszy się takie zdania.
Zakończenie fragmentu jest przygnębiające. Mam jednak nadzieję, że sprawiedliwość zatriumfuje. Liczę na zwrot akcji. ADA, świetny odcinek
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 18:11, 28 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
ADA napisał: | ***
...Znał ją od trzech lat, od chwili, w której uratował jej życie. Wiedział o niej wszystko. On i jego żona byli przy dziewczynie, gdy leżała w szpitalu i potem, gdy od nikogo nie chciała przyjąć pomocy, i nikomu nie wierzyła. Oswajali ją pomału, jak dzikie zwierzątko. Nie mieli dzieci i z czasem zaczęli traktować Hope jak własną córkę.... |
Podoba mi się ten kolejny skondensowany fragment z życia Hope.
Hope jest dowodem, który tylko potwierdza, że państwo Madigan jak i Hope trafili na siebie w odpowiednim momencie i pomogli sobie wypełniając swoje życia wzajemną miłością.
ADA napisał: | - Zakochałam się – wyznała cicho Hope nie patrząc na Madigana.
Doktor trochę zaskoczony spojrzał na dziewczynę i z ulgą odetchnął, po czym powiedział:
- Bogu dzięki, a już myślałem, że naprawdę stało się coś złego. |
Cała rozmowa bardzo ciepła i rodzinna.
ADA napisał: | Hoss siedział tuż obok Hope i tak bardzo chciał ją przytulić i pocieszyć. Wiedział jednak, że tu i teraz nie może tego zrobić, odwrócił się więc w kierunku brata, wzrokiem szukając u niego wsparcia. |
Biedny Hoss. Pewnie potarmosiłby tam kilka osób a niektórych dość solidnie.
ADA napisał: |
Tymczasem w miejskim szpitalu młoda dziewiętnastoletnia Libby Rain, pobita do nieprzytomności przez nieznanego sprawcę odeszła do innego lepszego świata. |
I tu mnie lekko zmroziło. Rozumiem, że szybkimi krokami zbliża się uzewnętrznienie publiczne Hope...chyba, że w końcu ktoś żywy dotrze na salę sądową.
*
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Pon 18:14, 28 Lip 2014, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 21:54, 28 Lip 2014 Temat postu: |
|
|
Aga napisał: | na razie mam taki wyraz twarzy... |
Przeraziłaś mnie Aga tym wyrazem twarzy. Już myślałam, że coś jest nie tak i zaczęłam po raz kolejny przeglądać tekst w poszukiwaniu tego co Cię tak przeraziło
Aga napisał: | Biedny Hoss. Pewnie potarmosiłby tam kilka osób a niektórych dość solidnie. |
Zgadza się, ale na razie musi się uzbroić w cierpliwość. Zresztą możliwe, że znajdzie się ktoś, kto go w tarmoszeniu wyręczy.
Ewelina napisał: | Hope na szczęście chyba się przekonała, ze z Hossem może być szczęśliwa. Oby tak się stało.
Kiedy ciąg dalszy? |
Hope na razie wie, że kocha Hossa, ale czy zechce z nim być? To się okaże wkrótce.
Następny odcinek postaram się wkleić w czwartek, o ile upał mi na to pozwoli
Mada napisał: | Pierwszy raz się cieszę, że lekarz się pomylił. ADA, nastraszyłaś nas, brutalnie zatrwożyłaś. |
Faktycznie, czasami pomyłki lekarza mogą być radosne Wybacz mi Mada to straszenie, ale Adam wytarmoszony wygląda tak pięknie
Mada napisał: | Mam jednak nadzieję, że sprawiedliwość zatriumfuje |
Mogę zdradzić, że tak się stanie
Mada dziękuję za miłe słowa.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 12:16, 02 Sie 2014 Temat postu: |
|
|
***
Rozprawa przeciwko Henry’emu Grandwelsowi zakończyła się zgodnie z oczekiwaniami burmistrza McCoppina, licznie zebranej w sądzie gawiedzi, jak również samego zainteresowanego. Nim wybrzmiały słowa: „niewinny zarzucanych mu czynów” dziennikarze lokalnych, jak i krajowych gazet biegli, co tchu do swoich redakcji lub telegrafu, aby jak najszybciej przekazać gorącą wiadomość. Tymczasem Grandwels triumfował. Napuszony, pewny siebie przyjmował gratulacje od znajomych i przedstawicieli Rady Nadzorczej. Wokół niego falował tłum podekscytowanych gapiów. Hoss z trudem torował drogę Hope, która w pewnym momencie została nieco z tyłu. I wtedy stało się to, czego najbardziej się obawiała - stanęła twarzą w twarz z Grandwelsem. On spojrzał wyzywająco na dziewczynę i w ułamku sekundy przybierając najbardziej współczujący uśmiech wyszeptał jej wprost do ucha:
- I po co ci to było dziwko? Ze mną nie wygrasz. To jeszcze nie koniec.
Hope zachwiała się i pewnie upadłaby gdyby nie przyszedł jej z pomocą Hoss i nie podtrzymał ramieniem. Skamieniała ze strachu dała się bezwolnie wyprowadzić z sali rozpraw. Gdzieś z oddali dotarł do niej donośny głos Grandwelsa mówiący do kogoś z przejęciem:
- Nie, nie mam do niej pretensji. To biedna, zagubiona dziewczyna. Pewnie potrzebowała pieniędzy, stąd to wszystko.
Hoss słysząc te słowa miał ogromną ochotę jednym ciosem zetrzeć z twarzy Grandwelsa tę nieprzyzwoicie świętoszkowatą minę, maskującą butę i pewność siebie. Jednak jedno spojrzenie rzucone na Hope otrzeźwiło go. Mocniej obejmując dziewczynę wyprowadził ją na zewnątrz sądu. W ciszy, powoli krok za krokiem szli w kierunku oczekujących na nich doktora Madigana, Adama i Josha. Madiganowi dość było spojrzeć, by wiedzieć, w jakim stanie jest Hope. Wyciągnął do niej ramiona, w które z ufnością się wtuliła i rozpłakała jak małe dziecko. Wzruszenie ściskające krtań nie pozwoliło Madiganowi wypowiedzieć ani jednego słowa. Dopiero po dłuższej chwili z trudem zdołał wykrztusić:
- Cicho maleńka.
Podczas gdy Madigan próbował uspokoić roztrzęsioną Hope, Adam podszedł do brata i przyglądając mu się uważnie półgłosem spytał:
- Hoss, co się stało? Dlaczego ona jest taka przerażona?
- Gdy wychodziliśmy Grandwels pojawił się jak spod ziemi. Musiał jej powiedzieć coś okropnego, bo stała tam jak sparaliżowana – odparł Hoss i dodał – Adamie musimy coś zrobić. Tej sprawy nie można tak zostawić. Trzeba się odwoływać.
- To niemożliwe. Wszystko odbyło się zgodnie z prawem, a on został uniewinniony – odparł Adam.
- O jakim prawie mówisz?! Co to za prawo, które pozwala na to, żeby taki zwyrodnialec, jak Grandwels chodził po tym świecie i czuł się bezkarny? – spytał Hoss nie mogąc pogodzić się z faktami.
- Nasze prawo, a konkretnie piąta poprawka, która mówi, że nie wolno tej samej osoby sądzić dwukrotnie za to samo przestępstwo. Tak właśnie jest z Grandwelsem. Zarzuty wobec niego zostały oddalone. W świetle prawa jest czysty jak łza. Za krzywdy, jakie wyrządził Hope i pozostałym dziewczętom drugi raz nie może odpowiadać. Za inne przestępstwo tak, ale za to konkretne nie. Przykro mi – odparł Adam.
- Mówiłeś, że sprawiedliwości stanie się zadość i właśnie się stało – odrzekł z goryczą Hoss i patrząc przenikliwie w oczy brata spytał - co teraz będzie z Hope? A jak ten sukinsyn będzie chciał się zemścić?
Adam milczał. Nie potrafił znaleźć odpowiedzi na pytania brata. Rozumiał jego rozżalenie i niepokój. Sam czuł się podobnie. Było mu żal Hope i Hossa. Tak wielkie nadzieje pokładali w tym procesie. Wierzyli, że ukaranie winnego pozwoli dziewczynie wrócić do równowagi i wreszcie uwierzyć, że nie wszyscy ludzie są źli. Tymczasem proces, który okazał się karykaturą rozprawy sądowej odarł Hope z nadziei na ukaranie Grandwelsa. Niezręczną ciszę przerwał wreszcie zarządca Adama, Josh, pytając:
- Czy faktycznie Grandwels uniknie kary?
- Niestety. Nic, już nie można zrobić. Wszystko odbyło się zgodnie z literą prawa. Oskarżonemu zapewniono szybką i jawną rozprawę przed bezstronną ławą przysięgłych. Do tego miał najlepszego obrońcę w San Francisco. Wyrok wydano. Sprawa zakończona – odparł beznamiętnym głosem Adam.
- To się jeszcze okaże – rzekł Hoss, a w jego oczach czaiła się żądza zemsty.
- Uspokój się. Na razie mamy związane ręce, ale obiecuję ci, że nie zostawię tak tej sprawy.
- I co zrobisz?! Zastosujesz którąś, z poprawek – z ironią spytał Hoss – nie, Adamie po tym, co zrobiono Hope nie wierzę już w żadną sprawiedliwość. Załatwię to po swojemu!
- Nie pozwolę ci zrobić głupstwa – odparł zaniepokojony Adam.
- Nie ty będziesz o tym decydował. Oprawca Hope musi ponieść karę – z uporem odrzekł Hoss.
Adam chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz Hoss machnął ręką, dając mu znak, że nie ma ochoty kontynuować rozmowy. Posłał tylko bratu rozżalone spojrzenie i podszedł do stojących nieopodal Madigana i Hope.
Rozmowie braci z uwagą przysłuchiwał się Josh. Spojrzał na Adama spod przymrużonych powiek. Wyglądał tak, jakby nad czymś się zastanawiał. Wreszcie starając się nadać swemu głosowi jak najbardziej naturalny i spokojny ton, powiedział:
- Wiesz, że Hoss nie żartuje?
- Wiem – odpowiedział Adam – i obawiam się, że weźmie prawo w swoje ręce.
- Ja też się tego boję. Mamy go pilnować?
- Byłoby dobrze.
- Załatwione – odparł Josh patrząc na Hossa otaczającego Hope ramieniem, po czym zapytał – Adamie będę ci jeszcze potrzebny? Wiesz, chciałby kupić nowe narzędzia do oporządzania bydła i koni. Tu jest większy wybór i są tańsze niż w Virginia City.
- Nie, nie będziesz mi już potrzebny, a nowe narzędzia przydadzą się. Dobrze, że o tym pomyślałeś, ja ostatnio nie miałem do tego głowy. Josh dziękuję. Ty i chłopcy byliście bardzo pomocni. Nie wiem, co zrobimy dalej, ale najpóźniej pojutrze wracamy do domu.
- Mamy na was zaczekać? – spytał Josh.
- Nie ma takiej potrzeby. Jak załatwicie swoje sprawy wracajcie do „Uśmiechu losu” – odparł Adam.
- W porządku. A co z Hossem?
- Mam nadzieję, że na razie nic nie zrobi, ale zostaw Toda. Niech go dyskretnie pilnuje. Obawiam się, że jeśli mój brat nie oprzytomnieje to kłopoty mogą pojawić się szybciej niż nam się wydaje – odpowiedział z zafrasowaną miną Adam.
- Jasne, powiem Todowi. Jeśli to wszystko to do zobaczenia i pożegnaj ich od nas – odrzekł Josh wskazując ruchem głowy Hope z Hossem i Madigana.
- Dobrze, pożegnam. Do zobaczenia i uważajcie na siebie – powiedział Adam podając rękę Joshowi.
- Jak zawsze – odparł nieznacznie się uśmiechając i ze smutkiem dodał – to okrutne, co spotkało Hope.
***
Gdy wreszcie dotarli do domu doktorostwa Madiganów słońce chyliło się ku zachodowi. Pani Eleonor czekała na nich pełna najgorszych przeczuć. Nie musieli nic mówić, żeby zrozumiała, że człowiek, który wyrządził tyle krzywdy jej Promyczkowi jest nadal bezkarny. Szybko podeszła do Hope i przytuliła ją do piersi, po czym opiekuńczym głosem powiedziała:
- Tak mi przykro Promyczku, że musiałaś przez to znowu przechodzić. Wiem ile cię to kosztowało. Może nie powinniśmy …
- Sama tego chciałam – odparła Hope przerywając pani Madigan – naiwnie wierzyłam w sprawiedliwość, ale jej nie ma.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Trudno mi uwierzyć, że to naprawdę się dzieje.
- Daj spokój Eleonor. Chyba nie będziesz nas trzymać w przedpokoju. Wszyscy są zmęczeni i głodni – stanowczym głosem powiedział doktor Madigan chcąc, choć trochę rozładować sytuację.
- Przepraszam, mój drogi. Kolacja jest już na stole. Zapraszam.
- Świetnie. Tylko się odświeżymy i siadamy do stołu – odparł doktor Madigan.
- Nie jestem głodna, pójdę na górę – powiedziała Hope.
- Ależ Promyczku musisz coś zjeść – odrzekła z troską pani Madigan.
- Może potem, teraz chciałabym trochę odpocząć – odpowiedziała z przepraszającym uśmiechem Hope.
- Dziecko, tak nie można. Chcesz się rozchorować – nie dawała za wygraną żona doktora.
- Eleonor dasz jej wreszcie spokój? – doktor Madigan groźnie zmarszczył brwi.
- Już dobrze nic nie mówię. Zrobi jak będzie uważała – odparła pani Eleonor, a i zwracając się do Hope dodała – idź do siebie kochanie, a panów zapraszam do salonu.
Hope uśmiechnęła się przepraszająco, a czując łzy napływające do oczu, pomyślała, że dłużej nie wytrzyma tych współczujących spojrzeć. Szybko odwróciła się i wbiegła na schody prowadzące na piętro. Pragnęła tylko jednego ukryć się przed całym światem. Drżącą ręką otworzyła drzwi pokoju i weszła do środka. Głęboko oddychając podeszła do okna i zaciągnęła zasłony. W głowie dziwnie jej szumiało i pulsowało. Zrobiła dwa kroki i poczuła mroczki przed oczami. Ostatnie, co zapamiętała to odgłos upadającego ciała.
Tymczasem w salonie wszyscy usiedli przy pięknie nakrytym stole. Ledwie rozpoczęli kolację, gdy hałas dobiegający z góry poderwał ich na równe nogi. Hoss w ułamku sekundy znalazł się na schodach i ze zwinnością, o którą trudno byłoby go posądzać przeskakiwał po dwa schodki naraz. Z impetem wpadł do pokoju Hope i znalazł ją leżącą na podłodze. Dziewczyna miała zamknięte oczy, a z twarzy odpłynęła jej cała krew. Hoss przyklęknął, wziął ją w swe mocne ramiona i szukając oznak życia przerażony krzyczał:
- Hope, moja jedyna, otwórz oczy. Hope!
Zaraz też do pokoju wbiegł doktor Madigan, a za nim jego żona i Adam. Madigan pochylił się nad dziewczyną i sprawdził tętno tuż powyżej jej nadgarstka. Było słabe, lecz wyczuwalne. Hope miała płytki oddech, chłodne dłonie oraz bladą skórę.
- Syncope – powiedział doktor po łacinie i zaraz poprawił się - to omdlenie. Hoss połóż ją na łóżku, tylko ostrożnie. Eleonor podłóż jej poduszkę pod nogi. A teraz panowie wyjdźcie. Muszą zbadać Hope. No, już szybko.
Gdy znaleźli się za drzwiami pokoju, prawie wypchnięci przez Medigana, Adam położył dłoń na ramieniu brata. Chciał mu powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, lecz gdy poczuł jak ciałem Hossa wstrząsa szloch zabrakło mu słów na jakiekolwiek pocieszenie.
Po niespełna dwudziestu minutach doktor Madigan zszedł do salonu. Zmęczonym wzrokiem spojrzał na Hossa i Adama, którzy na jego widok poderwali się z foteli.
- Doktorze i co z Hope? – spytał z obawą w głosie Hoss.
- Już dobrze. Nadmiar wrażeń i to, że od rana nic nie jadła spowodowało omdlenie. Często tak bywa. Teraz musi odpocząć. Moja żona będzie przy niej czuwać – powiedział Madigan, a widząc zasmucone twarze braci rzekł - nie wiem jak wy panowie, ale ja jestem głodny i muszę coś zjeść, bo inaczej zemdleję tak jak Hope.
***
Panowie byli już po kolacji i rozmawiali właśnie o procesie, gdy Eleonor Madigan weszła cicho do salonu i bezszelestnie stanęła przy fotelu, w którym siedział jej mąż.
- I jak nasz Promyczek? – spytał doktor Madigan.
- Dobrze – z ulgą odparła pani Eleonor, a zwracając się do Hossa powiedziała – Hope prosi pana do siebie. Tylko niech pan jej zbyt długo nie męczy.
- Ależ gdzież bym śmiał. Ja, przecież … nigdy w życiu … – jąkał się z przejęcia Hoss.
- Już dobrze, niech pan da spokój. Proszę do niej iść, bo inaczej się na pana nie doczeka.
Hoss pomknął na górę, jakby miał skrzydła u ramion. Przed drzwiami pokoju przystanął, zaczerpnął powietrza i zapukał. Gdy usłyszał słowo „proszę” powoli otworzył drzwi, a potem wszedł do środka. Hope siedziała na łóżku wsparta o poduszki. Była jeszcze blada, ale na widok Hossa uśmiechnęła się nieśmiało. On stał z nieporadną miną na środku pokoju, a gdy poprosiła go, żeby spoczął, odruchowo usiadł na krześle ustawionym tuż obok łóżka. Po krótkiej chwili milczenia nieśmiało powiedział:
- Hope jest mi bardzo przykro z powodu tego, co cię spotkało. Gdybym tylko mógł coś dla ciebie zrobić.
- Zabierz mnie stąd, Hoss. Najlepiej do tego wąwozu, o którym tyle mi opowiadałeś. Tak bardzo chciałabym zapomnieć, ale … nie mogę – odparła z napięciem w głosie Hope.
- Kochana moja zrobię, cokolwiek sobie zażyczysz.
- To wysłuchaj mnie. Chcę ci opowiedzieć wszystko, każdy dzień, każdą godzinę mojej niedoli – powiedziała Hope.
- Nie musisz. To, co wiem wystarczy mi. Dla mnie jesteś aniołem i nie obchodzi mnie, co mówią inni.
- Ale chcę. Jestem ci to winna. Wysłuchasz mnie?
- Jeśli to ma ci w czymś pomóc to słucham – odparł cicho Hoss.
Hope skinęła lekko głową, przełknęła głośno ślinę i drżącym głosem rozpoczęła swą opowieść. Nie pominęła niczego. Opowiedziała Hossowi całe swoje życie poczynając od pierwszego wspomnienia z jej szczęśliwego dzieciństwa, kończąc na dniu, w którym po raz pierwszy go zobaczyła. Teraz wiedział już wszystko. Zapadła przejmująca cisza. Hope wyczerpana opadła na poduszki. Przymknęła powieki i wyglądała tak jakby czekała na wyrok. Hoss pełnym miłości wzrokiem ogarnął jej szczupłą postać. Był oszołomiony historią Hope i nie wiedział jak mógłby ją pocieszyć. Spojrzenie jej pełnych obawy oczu przeszyło go na wylot i poruszyło do głębi. Już wiedział, co ma powiedzieć i jak postąpić.
- Hope to wszystko nie ma znaczenia. Kocham cię i nic tego nie zmieni – powiedział wpatrując się z uwielbieniem w twarz dziewczyny – czy myślisz, że to, o czym mi opowiedziałaś mogłoby zmienić moje uczucie do ciebie? Raz w życiu naprawdę kochałem, ale pozwoliłem jej odejść. Drugi raz tego błędu nie popełnię … chyba, że ty mnie nie kochasz. Byłoby to nawet zrozumiałe, bo przecież nie jestem urodziwy i tak mądry jak Adam. W ogóle nie jestem ciekawym mężczyzną …
- Przestań Hoss – próbowała przerwać mu Hope.
- …, ale kocham cię i zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa, żebyś zapomniała tamto, bo nie wszyscy mężczyźni są tacy jak Grandwels. Gdybym mógł to …
- Przestań – lekko podniesionym głosem powiedziała Hope i nieśmiało pocałowała Hossa w policzek. On zdziwiony i onieśmielony jej czułością zamilkł i po chwili rzekł:
- Hope … Promyczku, to najpiękniejsze, co mogło mi się przytrafić.
- Co takiego? – spytała Hope czerwieniąc się niemiłosiernie.
- Twój słodki pocałunek – odparł Hoss z anielskim zachwytem w oczach.
- To tylko całus. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam – odparła spuszczając oczy.
- A ja wiem. Jeśli czujesz to samo, co ja, to, dlaczego nie powiesz tego głośno? – spytał Hoss.
- Dlaczego uważasz, że czuję to samo, co ty? A ten całus, to tylko taki zwykły całus, jakim obdarza się przyjaciela lub dziecko. Nic więcej – odparła nieco zażenowana Hope.
- Mów sobie, co chcesz, ja i tak wiem swoje.
Nagle oboje zamilkli. Nie bardzo wiedząc, co powiedzieć jedno spoglądało na drugie z nadzieją, że któreś z nich zrobi ten decydujący krok. Niestety oboje zbyt nieśmiali nie potrafili zdobyć się na odwagę. Wreszcie Hoss chcą podtrzymać przerwaną rozmowę spytał:
- Hope, czy naprawdę chcesz wyjechać do Londynu?
- Tak. To już postanowione. O szkole pielęgniarskiej marzyłam od dawna. To moja ogromna szansa. Muszę ją wykorzystać. Hoss zrozum mnie i nie miej do mnie pretensji.
- Próbuję cię zrozumieć, ale chyba nie potrafię. Chcesz się uczyć to wspaniale, ale to nie nauka cię stąd wygania. Ty wciąż się boisz, że ten okropny człowiek stanie na twojej drodze – odparł Hoss patrząc na dziewczynę przenikliwie.
- Nieprawda. Wcale się go nie boję. Chce się uczyć. Daj mi wreszcie spokój – poddenerwowanym głosem wyrzuciła z siebie Hope.
- Dobrze, jak sobie życzysz. Więcej nie będę się narzucał – odrzekł zasmucony Hoss i dodał – ale przed miłością nie uciekniesz. Ona cię wreszcie dopadnie.
- Hoss, proszę zrozum mnie. Nie chce cię skrzywdzić. Tego bym nie przeżyła – powiedziała patrząc wprost w błękitne oczy Hossa.
- Promyczku nie bój się miłości.
- Ja się nie boję, to ona mnie się boi.
Hoss popatrzył zdziwiony na dziewczynę nic nie rozumiejąc z jej odpowiedzi. Wiedział tylko jedno, że kocha ją do szaleństwa i będzie czekał tyle ile trzeba. Hope spuściła głowę. Nie wiedziała, co ma robić. Czuła się jak w potrzasku. Nie chciała skrzywdzić Hossa, ale nie miała wyjścia. Gdy spojrzała na niego twarz miała spokojną i pewnym głosem powiedziała:
- Będę cię kochać do końca życia, a nawet po śmierci, jeśli jest coś po śmierci, ale nigdy nie będziemy razem.
Hoss wstrzymał na moment oddech. Trudno było mu pogodzić się z tym, co usłyszał od Hope. Poczuł ogromną pustkę i bezsilność. Już nie wiedział, co powiedzieć, jakich argumentów użyć, aby poruszyć serce dziewczyny. Spojrzał tylko żałośnie prosto w te śliczne, zielone oczy i nie wiadomo skąd przyszły mu do głowy słowa, które zupełnie bezwiednie wypowiedział, jakby zamykając całą ich rozmowę:
- Hope to znaczy nadzieja. Swoim postanowieniem zabrałaś ją nie tylko mnie, ale i sobie. Mimo to będę czekał. Wbrew nadziei będę na ciebie czekał.
***
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Sob 14:00, 02 Sie 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 12:44, 02 Sie 2014 Temat postu: W przedsionku czyśca |
|
|
Wreszcie pojawiło się coś nowego.
Hoss jak zawsze wspaniały ,będzie czekał nawet tysiąc lat.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|