|
www.bonanza.pl Forum miłośników serialu Bonanza
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 21:44, 08 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Staram się Polubiłam to naśladowanie myślenia dzieci - proste, acz treściwe i czasem bardziej szczegółowe, niż u dorosłych... zwłaszcza TAKICH dzieci
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 21:47, 08 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
"Niedaleko budynku szkoły, u stóp niewielkiego wzgórza, skryty pod rozłożystymi drzewami, których liście szumiały, targane popołudniowym wiatrem, stał niewielki, drewniany dom. "
" Chwilę później dziewczynki mieszkające w sąsiedztwie sklepu Carlów, mogły zobaczyć Małą Sophie idącą w radosnych podskokach drogą. Towarzyszyła jej przyjaciółka - drobniutka sześciolatka o wymownych szarych oczkach i lekko falistych włoskach barwy plastra miodu."
Ładne zdania. Ogólnie przyjemnie się czyta. Fajne relacje między dziećmi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 9:31, 09 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Fajne rozmowy dzieci No i te przyśpiewki ... bardzo frywolne jak na tamte czasy ... słodycze ze sklepu ... marzenie każdego dzieciaka ... sklep jest niczym baśniowy sezam. Ciekawe ... ładnie pokazana ówczesna rzeczywistość. Relacje między dziećmi, między dziećmi i dorosłymi ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
lucy
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 19 Gru 2014
Posty: 1405
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Bytom, Górny Śląsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 13:24, 09 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Dzieciaki są wspaniałe, naturalne! Ale z Little Sophie jest niezły rozbójnik!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Sob 12:26, 11 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Cytat: | A jakieś dwa tygodnie później, Carlowie otrzymali spadek w wysokości tysiąca dolarów po zmarłej ciotce, której żadne z nich nie znało. Za te pieniądze postawili we wschodniej części miasta budynek, mieszczący sklep, hotel i kawiarnię. Wszystkie dzieci niechętne dotąd do Leslie Carl, od tamtej pory słuchały w domu niemal pieśni pochwalnych na temat inteligencji i bogactwa jej rodziców, przez co włączyły ją do swojej grupy. |
okropne, choć prawdziwie...
Cytat: | A jakieś dwa tygodnie później, Carlowie otrzymali spadek w wysokości tysiąca dolarów po zmarłej ciotce, której żadne z nich nie znało. Za te pieniądze postawili we wschodniej części miasta budynek, mieszczący sklep, hotel i kawiarnię. Wszystkie dzieci niechętne dotąd do Leslie Carl, od tamtej pory słuchały w domu niemal pieśni pochwalnych na temat inteligencji i bogactwa jej rodziców, przez co włączyły ją do swojej grupy. |
urocze Spełnienie marzeń dziecka
Cytat: | Przynajmniej częściej się uśmiechniesz. A słońce w domu to radośniejszy poranek.
- Przestań! - zachichotała Ruth. - Jakbym słyszała tego chłopaka, który się do mnie zalecał czternaście lat temu. Dalej jesteś poetą?
- Chyba tak - Michael wzruszył ramionami z obojętną miną. - To źle? |
Oby ta obojętność i zniechęcenie minęło...
Pięknie przedstawiasz dzieci, ich przemyślenia i rozmowy Z małej Sophie jest już duży rozbójnik... Wdała się bardzo w ojca
Bardzo ładny fragment, pełen ciepła i znakomicie wkomponowany w realia epoki
Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Sob 12:26, 11 Kwi 2015, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 18:17, 12 Kwi 2015 Temat postu: |
|
|
Dzięki Bardzo zależy mi na realistyczności fanfika... to, że jej nie zachowam, to taka moja zmora i... dlatego czasem coś, czemu powinnam poświęcić więcej, jest zbyt krótkie...
Sophie ma być bardzo podobna do Joe... i to nie jest wszystko, co tego dnia zrobi
senszen napisał: | Oby ta obojętność i zniechęcenie minęło... |
Minie Już pod koniec tej części trochę się rozjaśni w ich życiu
Na razie przygotowuje fragment o Elizabeth... myślę, że za jakiś czas się pojawi... chciałabym także skończyć coś poza tym... i mam wrażenie, że tych pomysłów już powstało za dużo
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 19:48, 22 Maj 2015 Temat postu: |
|
|
Miało być dzisiaj, proszę bardzo Mój największy problem to to, że czasem ustalam terminy, których nie jestem w stanie na dłuższą metę dotrzymać... tak, jak fragment na trzy strony, napisany i przepisany w ciągu jednego dnia No, nic, to akurat było wykonalne
***************************************************************
W czasie, gdy Mała Sophie spacerowała z przyjaciółką wokół miasta z siłą i nadzieją w sercu, Ben, jej stryjeczny brat gnał konno łąkami Ponderosy, obdarzony nie siłą, ale pustką. W takiej chwili nawet prawdziwemu mężczyźnie wolno płakać. Kochał Sally McPherson – kochał ją miłością prawdziwą i najsilniejszą z miłości, na jakie zdobyć się może dziewięciolatek. Czul, że chce z nią spędzić resztę życia nawet, jeżeli już nigdy nie odzyska wzroku. Wiedział, choć był tak mały, wiedział dobrze, że nie myli współczucia z miłością, że jego poczucie winy nie ma nic wspólnego z tym, że kocha Sally. On zawsze ją kochał, zawsze, choć był za mały, by zrozumieć, że to, co go łączy z Sally, to nie jest przyjaźń. Pokochał ją prawdziwie, gdy spojrzał w jej błękitne oczy, przepełnione strachem tamtego dnia, dwa miesiące temu. Jego miłość rodziła się każdego dnia, gdy patrzył, jak drobne rączki Sally pielęgnują Axela, gdy widział uśmiech na jej pyzatej buzi. A ta tragedia sprawiła, że wreszcie był pewny, wreszcie to zrozumiał. Choć był jeszcze dzieckiem wiedział, że nigdy już nie pokocha tak bardzo żadnej dziewczyny, nawet za dwadzieścia lat. To Sally była miłością jego życia, tylko z nią kiedykolwiek będzie szczęśliwy. Ale wiedział, że nigdy nie będzie mógł ożenić się z nią, bo to on przyczynił się do jej kalectwa. To tak, jak dziadek i ta kobieta o imieniu Katherine. Kochali się i planowali ślub, ale nie doszedł do skutku, ponieważ dziadek, broniąc się, zabił jej syna. Tak i Ben nigdy się nie ożeni. Ani z Sally, ani z żadną inną dziewczyną. I więcej nie zobaczy Sally. Nie będzie jej odwiedzał po tym, co jej zrobił. Na razie to jest koniec. Chłopiec popędził Storma w stronę jeziora Tahoe. Kiedy już tam dotrze, nikt nie będzie miał możliwości go znaleźć. Wróci do domu dopiero, gdy przemyśli całą swoją przyszłość.
- Wypij to. Ciocia przywiozła to zioło z Grecji. Pomaga na ból głowy i leczy zdenerwowanie – szczupła, rudowłosa dziewczyna postawiła przed Elizabeth filiżankę z dymiącym wywarem z melisy.
- Gena, nie gniewaj się na mnie – westchnęła Elizabeth, ujmując ostrożnie w palce filiżankę z napojem.
- Nie musisz przepraszać – Gena usiadła na wiklinowym krześle naprzeciw Elizabeth.
- Będę musiała chyba pić tego pięć dzbanków dziennie, żeby wytrzymać z Tracy’em… - Elizabeth pociągnęła łyk wywaru.
- Dopiero trzy tygodnie temu mówiłaś, że go kochasz – Gena przewróciła oczami. – Zdecyduj się, księżniczko! – uśmiechnęła się delikatnie i ostrożnie ścisnęła dłoń Elizabeth.
- Nie, nie kocham go – Elizabeth odwróciła wzrok, by uniknąć spojrzenia błękitno-zielonych oczu przyjaciółki, które prześwietlało ją na wylot. – Chyba już zawsze, kiedy usłyszę zdrobnienie „Lizzie”, będę przypominać sobie tę historię.
- Daj spokój. Kiedy Bob odszedł od ciebie też gadałaś, że to będzie ten ostatni i czeka cie staropanieństwo. A pamiętasz Nicka, Grahama i Danny’ego? Każdy z nich miał być ostatni…. Acha, był jeszcze Stephen… - Gena uniosła głowę, szukając w myślach kolejnych konkurentów, którzy starali się o rękę Elizabeth.
- Przestań! – westchnęła Elizabeth.
- Ale… dlaczego? W końcu… - zaczęła Gena z rozbawieniem.
- Lepiej wymień narzeczonych mojej stryjecznej siostry… Ona chętnie przyjmuje deklaracje. I chętnie mówi o swoich podbojach… Nick i Stephen nawet raz mnie nie… nie pocałowali… - Elizabeth pociągnęła kolejny łyk wywaru. – Co to jest? – jęknęła. – Jest tak gorzkie, że ledwie daję radę to wypić…
- To zioło, nie trucizna… piłam to dziś rano, kiedy Bob mnie zdenerwował… - mruknęła Gena.
- Mówiłam, że Robert będzie ci tylko grał na nerwach. Właśnie dlatego za nim nie tęsknię, Gena – westchnęła Elizabeth, dopijając wywar, po czym odstawiła filiżankę na wiklinowy stolik, stojący na werandzie, przy którym siedziały z Geną.
Weranda domu Owensów była ulubioną kryjówką dwóch przyjaciółek. Była niemal zupełnie ciemna przez olbrzymie drzewa rosnące w ogrodzie a z jej żółtoburego dachu zwieszały się pnącza dzikiego wina. Dom Geny Owens był tak stary, jak ukochany dom Elizabeth, a może nawet jeszcze starszy, bo zbudował go dziadek Geny a nie jej ojciec. Elizabeth mierząc go inżynierskim okiem Adama stwierdziła już dawno, że drewniana elewacja wymaga wymiany a schody gruntownego remontu. Jednak, żaden członek rodziny Owensów nie kwapił się do tego.
- Masz rację. Kocham Boba, ale mnie denerwuje. No i w związku z tym, utknęłam w martwym punkcie i nie wiem, co mam zrobić. Może rzeczywiście popełniłam błąd, odbijając ci tego bufona – Gena skrzyżowała ręce na piersiach i opadła na oparcie krzesła. – Ty byś go już dawno temu zostawiła a ja mam za miękkie serce.
- Nie jestem pewna, Gena, czy bym to zrobiła… - westchnęła Elizabeth. – Miałam do niego anielską cierpliwość.
Tak, miała. Robert z kolei związany był mocno z wydarzeniami sprzed dwóch lat. Wtedy to Gena Owens – jej odwieczna rywalka, z którą zawsze rywalizowały o szkolne stopnie – zapragnęła sięgnąć po jej ówczesną miłość. Robert był pod wrażeniem Geny a Elizabeth miała ochotę ją zabić. Gdy wieczorem zwierzyła się ojcu z tego, co się stało to właśnie on podsunął jej plan, jak zemścić się na Genie. Przypomniał, że w domu burmistrza organizowany jest konkurs na makatkę*, który zawiśnie w jego nowym gabinecie. Elizabeth pracowała przez kilkanaście nocy, do dnia, gdy złożyła swe dzieło na konkursie. Gena uplasowała się zaraz po niej, ale to praca Elizabeth zawisła w gabinecie burmistrza. Tamtego wieczoru, niemal się pobiły. Chwilę później, wściekła Gena rzuciła się na drugą stronę ulicy. Oczywiście to Elizabeth dostrzegła pędzący drogą wóz, którego woźnica nie był w stanie zatrzymać. Ściągnęła Genę z drogi niemal w ostatnim momencie. Nigdy nie żałowała tego uczynku. Po tym wydarzeniu, dwie przerażone dziewczyny, leżące na poboczu drogi, nie tylko pogodziły się, ale i zawarły dozgonna przyjaźń. Co nie zmieniało faktu, że Gena spotykała się już z Robertem. Elizabeth to nie przeszkadzało. Zwłaszcza, że wkrótce zakochała się w nowoprzybyłym do miasta Danielu Harrisonie. Życie lubi zaskakiwać.
- Posłuchaj, Elizabeth – Gena chwyciła przyjaciółkę za ręce. – Jestem pewna, że nim minie lato poznasz tego jedynego, za którego w końcu wyjdziesz. Takie mam przeczucie.
- Mam nadzieję… - westchnęła Elizabeth. – Chciałabym.
Żadna z młodych dam siedzących na werandzie nie spodziewała się, że ta miłość przybyła już dawno temu. Pojawiła się w Ponderosie wraz z wiosną i niebezpieczeństwem. Jej zadaniem było wystawić na próbę Elizabeth i jej rodzinę. Mimo połączonych spojrzeń jej i jego, ona wciąż daleka była od zrozumienia przyczyn wszystkich swych obaw. Ale, miała to wszystko odkryć w lipcu…
Tego dnia, nie tylko Elizabeth przeżywała podwójne rozterki. Także ktoś ukryty głęboko w lasach, w szoszońskiej wiosce, żyjący jednocześnie spuścizną białych i Indian nie był w stanie uspokoić myśli. John Chipsey przeżywał zupełnie odmienne rozterki. Różniły się od rozterek Elizabeth tym, że on właśnie się zakochał. Zakochał się w białej kobiecie, która najprawdopodobniej go nienawidziła. Ale mimo złości w jej oczach, nie dostrzegał dla siebie dogi odwrotu. Czuł, że jedyne, co może zrobić, to czekać. Tak więc czekał. Zbliżał się zachód słońca a on wciąż czekał na znak.
- John? – usłyszał nagle nad swoją głową. Tylko tego brakowało, by jego najlepszy przyjaciel zastał go na czekaniu. Czym prędzej wrzucił torbę z suszoną wołowiną, którą przywiózł z miasta, do wnętrza tipi, wyprostował się i zgarnął dłonią okruchy chleba ze swoich spodni.
- Jestem! – zawołał, wydobywając z rozłożonej obok sakwy książkę, którą otworzył na przypadkowej stronie. Odchrząknął, po czym przybrał pozę człowieka pogrążonego w lekturze. Kilka sekund później, zza namiotu wyłonił się jego przyjaciel – tak, jak on siedemnastolatek, syn szamanki, uważanej za ucieleśnienie bogini. Większość młodych mężczyzn z wioski bała się go i nie była skora do nawiązywania z nim przyjaźni. Jednak John, który tak, jak matka był metodystą a jego wiara sięgała daleko poza lęk jego pobratymców, wiedział, że jego przyjaciel jest po prostu synem białej kobiety, która znalazła się w nieodpowiedniej chwili tam, gdzie nie powinna. Od ostatnich trzech tygodni, przyjaciel starał się mu pomóc, próbował poprawić mu humor na sto różnych sposobów. Jednak John odruchem woli bronił się przed jego wsparciem, gdyż przy przyjacielu czuł się, jak szaleniec. Nie był w stanie wytłumaczyć sobie, dlaczego coś w wyrazie oczu, w grymasie w jakim zaciskał usta, w ruchach tego białego chłopaka o hebanowych włosach przez cały czas przypominało mu Elizabeth. Próbował wyprzeć to uczucie ze świadomości, jednak to nie przynosiło żadnego skutku.
- Niedługo usłyszę jej głos, zamiast szumu wiatru, Daka – westchnął, widząc w oczach przyjaciela troskę. Ten sam wyraz miały oczy Elizabeth, tamtego kwietniowego wieczoru, gdy widział ją po raz ostatni. Nie czuł się z tym dobrze.
- Co powiedziałeś? – upewnił się Daka, siadając naprzeciw Johna.
- Nic – westchnął John. – Myślałem.
- Co czytasz? – Daka nachylił się nad przyjacielem, by zobaczyć grzbiet książki.
- To, co zwykle – John przerzucił stronę, unikając wzroku przyjaciela.
- Chyba nie… - westchnął Daka. – „Poezje”, Walta Whitmana** - przesylabizował tytuł. – Ty rzadko nasz ochotę na wiersze.
- Taaa… - John uniósł głowę. Powiódł wzrokiem po liściach drzew.
- Czasem, gdy kogoś kocham, ogarnia mnie gniew na myśl, że moja
miłość może być nie odwzajemniona,
Lecz teraz myślę, że nie ma miłości nie odwzajemnionej, zapłata jest
pewna, tak czy inaczej*** - wyrecytował.
- Nadal chodzi o tę białą dziewczynę? – zapytał Daka, przewracając oczami.
- Ona ma imię. Nazywa się Elizabeth Cartwright – warknął John. – Mówiłem ci.
- A ja mówiłem, że skądś znam to nazwisko. Jestem tego pewien. Teraz jeszcze bardziej – oczy Daki przybrały śmiertelnie poważny wyraz.
- Pytałeś Bia’**** tak, jak obiecałeś? – John posłał przelotne spojrzenie na torbę suszonej wołowiny, leżącą we wnętrzu tipi.
- Pytałem. Spojrzała na mnie takim dziwnym wzrokiem, że aż się przestraszyłem. I pytała, czy to na pewno nie chodzi o mnie. Słyszałem w nocy, jak płakała. Chyba mam inne sprawy na głowie, niż twoja niespełniona miłość, John – Daka spuścił wzrok z rezygnacją.
- Rozumiem. Chcesz? – John nachylił się do wnętrza tipi, wydobywając stamtąd torbę z suszoną wołowiną. Daka niechętnie wziął jeden kawałek. – Nie widziałeś jej. Jest piękna. Ma czarne włosy. Prawie takie, jak twoje, tylko drobniej skręcone – John wskazał palcem na głowę Daki. Na ten gest, chłopak zarumienił się i wbił wzrok w swą falistą grzywkę. Piekielnie falistą, jeden z głównych elementów, które dzieliły go od Szoszonów. – I ma niebieskie oczy, jak moja matka. Przypominają mi te górskie kwiaty… - westchnął John. – Daka, co ja mam zrobić? – jęknął błagalnie.
- Najlepiej zanurz się z głową w potoku – mruknął Dala, w przerwie między chrupnięciami. – To powinno cię otrzeźwić, wiesz? Jeżeli chciałeś jej zaimponować umiejętnościami strzeleckimi, nie musiałeś zabijać zwierząt akurat z jej ziemi. No i przy pierwszym spotkaniu informować, że jesteś Indianinem… to chyba rozumiesz? – Daka wbił w przyjaciela stalowe spojrzenie. – Dla niej zawsze będziesz dzikusem.
- Ona i tak by się dowiedziała. Z tą twarzą nie uniknąłbym tego – westchnął John. – Nic na to nie poradzę. Nawet, żyjąc w mieście. Muszę wrócić nad tę wodę. Znajdę ją – John podniósł się powoli, zabierając ze sobą sakwę i tomik poezji.
- John, ty dalej swoje! – warknął Daka.
- Nie… tak będzie dla nas łatwiej, Daka… nie mów już na mnie John. To nie zdaje egzaminu – mruknął John, mocując sakwę do siodła swego konia. – Jestem Red Buffalo… Czerwony Byk.
- Bizon, John… - skorygował Daka. – Zdecyduj się… najpierw każesz mi coś robić a potem zabraniasz… chyba naprawdę oszalałeś…
- Chyba tak – odparł John beznamiętnie, chowając książkę do sakwy. – Jadę sukać Elizabeth Cartwright… powiedz o tym swojej Bia’ – uśmiechnął się John, wsiadając na konia. – Niech pomodli się do chrześcijańskiego Boga, żeby nie zabił mnie jej ojciec.
- Jak chcesz... – Daka podniósł się z miejsca, zabierając ze sobą torbę z suszoną wołowiną. – Poproszę ją.
- W porządku… jak tam ona cię nazwala – John zamyślił się na chwilę, szukając w myślach imienia, jakim matka ochrzciła Dakę. – Ach! Adamie Juniorze – zachichotał. – Trzy tygodnie, jako Adam, w ramach rewanżu?
- Przestań. Nie mam nic wspólnego z białymi – prychnął Daka.
Jak chcesz... – John wzruszył ramionami. – Ja mam za to nadzieję mieć z nimi coś wspólnego.
- Idę po linę – mruknął Daka, kierując się w stronę obozowiska.
- Do widzenia – John spiął konia i odjechał kłusem w stronę drogi. Wciąż miał w głowie zdrobnienie „Lizbeth”. Jego marzeniem było, by ona go kochała. To było daleko, ale czuł, że musi rzucić sobie wyzwanie.
- „Zapłata jest pewna tak, czy inaczej” – powtórzył, zaciskając dłonie na łęku siodła. Miał cichą nadzieję, że zdoła dokonać niemożliwego…
* Makatka – niewielka tkanina dekoracyjna, służąca do zawieszania na ścianach, bądź rozkładania na meblach. Makatki mogą być: dziergane, wyszywane, wykonywane techniką patchworku, a także malowane.Są często do wzorzyste i wielokolorowe, ale także ubogie, wyszywane pojedynczą nicią na jednobarwnym tle. Przeważnie wzory wykonuje się na specjalnie do tego celu przystosowanej tkaninie bawełnianej lub w przypadku dziergania – wełnianej. Łatwiejszą metodą jest użycie kanwy – tkaniny o regularnym splocie.Makatki, w zależności od tego co przedstawiają, mogą spełniać odmienne funkcje (np: makatka religijna w odróżnieniu od makatki ludowej, czy też standardowo ozdobnej).Mogą być w formie obrazów, podkładek, obrusów, serwetek, chusteczek, poszewek, itp. (za Wikipedia.org)
** Poeta amerykański, żyjący w latach 1819-1892. Uznawany jest przez wielu za najwybitniejszego amerykańskiego poetę, zwany "ojcem wiersza wolnego".
*** Polski przekład wiersza "Czasem, gdy kogoś kocham" ww. autora.
**** W języku Szoszonów "Matka".
*************************************************************
To tyle Podbudował mnie ten fragment... no i starałam się, pisząc go, by John był bardziej sympatyczny, niż dotąd No a Liz miała bardziej "cartwrightowe" przygody Uwaga! W tym fragmencie jest haczyk - proszę dopowiedzieć sobie, ile się chce
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 22:25, 22 Maj 2015 Temat postu: Sosny |
|
|
Liz się niepotrzebnie martwi ,miłość sama przychodzi i odchodzi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 15:12, 23 Maj 2015 Temat postu: |
|
|
Oczywiście Ale ona czuje ciężar, jaki na nią kładą oczekiwania mieszkańców miasta... jest Cartwrightem w końcu... trochę przesadza, ale to przez Johna
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 9:07, 24 Maj 2015 Temat postu: |
|
|
John wychodzi sympatycznie. Fragment przyjemny, fajnie opisujesz relacje młodych osób.... tak prawdziwie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 1:13, 26 Maj 2015 Temat postu: |
|
|
John to bardzo ciekawa postać ... no i nie wiadomo, co będzie z Liz ... ta niepewność .... Bena i Sally chyba czeka niejedno nieporozumienie ... maja przed sobą sporo czasu na ... no właśnie ... co z nimi będzie?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Wto 1:13, 26 Maj 2015, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 11:55, 26 Maj 2015 Temat postu: |
|
|
Raczej to co powinno Oświadczyny i tak dalej... ale on na razie boi się ją odwiedzać
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Śro 14:53, 03 Cze 2015 Temat postu: |
|
|
Zarówno Elizabeth jak i John mają ciekawych przyjaciół Ludzi o mocnym, zdecydowanym charakterze, trzeźwo myślących... którzy potrafią powiedzieć co myślą
Bardzo miły fragment, świetnie oddane są relacje międzyludzkie, postacie są zróżnicowane i bardzo barwne
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :) Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 20:03, 20 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Hej! Rany, nie było mnie tutaj wieki... Być może, ten fragment nie wnosi niczego istotnego do całości, ale powstał i liczę na wyrozumiałość Tak, jak było - "podspodnie" Joe są w szufladzie komody, gdzie schowała je Alice, Joe w tym czasie jest w drodze do domu, w towarzystwie synka, który zdążył zaprosić Sama na popołudnie... Mała Sophie jest z przyjaciółką w miasteczku Mam nadzieję, że choć trochę poprawi humor tym, które cierpią katusze...
***************************************************************
Powoli dochodziła osiemnasta, jednak czerwcowe słońce nadal świeciło wysoko na niebie. Alice, rozwieszająca pranie na podwórku, dostrzegła przekraczających strumień syna i męża. Uśmiechnęła się w duchu, widząc, jak chłopiec radośnie podskakuje. Oceniła z odległości, że Joe także jest tego bliski. Już na pół mili słychać było ich śmiech. Prowadzili swoje konie za uzdy i rozmawiali… zdałoby się o wszystkim i o niczym. A tak naprawdę, Joe kończył opowieść o jego porannej przygodzie. Gdy chłopcy wydostali się z potoku, Jessie odezwał się nieśmiało:
- Nelly dowiedziała się, że wziąłem pieniądze za ten pocałunek. Nakrzyczała na Patty i powiedziała, że ojciec zabroni jej spotykać się z chłopcami przed dwudziestym rokiem życia. A ze mną i tak się nie ożeni. Ucieszyłem się… Ale też byłem zły, bo miałem nadzieję, że ta sprawa z pieniędzmi już nie wypłynie. Gartner tak ładnie wszystko wyliczył…
- Wyliczył? – zapytał Joe zaskoczony. Był pewien, że jeszcze wiele rzeczy go w Samie zaskoczy.
- Wyliczył, jak pieniążki urosły przez dwa i pół dnia. Jego wujek był bankierem w Iowa i Gartner często oglądał go przy pracy. Powiedział, że jeśli każdego ranka i każdego wieczoru do moich trzydziestu centów doda się cztery, miałem prawo do pięćdziesięciu. Mówił, że kiedy wujek pożyczał pieniądze z banku, zawsze naliczał jakiś procent. Wyjaśnił mi kiedyś, że jeśli taki ktoś oddaje te pieniążki powoli… to się nazywa „rata”… po roku będzie musiał oddać dużo więcej, niż wziął. Inaczej bank by nie funkcjonował. Wujek nauczył Gartnera liczyć, kiedy Gartner miał cztery latka. A ciocia, żona tego wujka, nauczyła go pisać, jak miał trzy. Jego tata o tym nie wie – krzyczałby. Dobrze, że ty nie będziesz krzyczeć, jeśli ci powiem, że mnie trochę uczył. Ale nie do końca wszystko zrozumiałem – Jessie kopnął kamyk leżący na jego drodze. Popatrzył na ojca. Ku swemu ogromnemu zdziwieniu, dostrzegł na twarzy Joe ślady szoku. Mężczyzna wyczuł wzrok syna i odwrócił do niego twarz, usiłując się uśmiechnąć. Wyobraził sobie czteroletnie dziecko wykonujące skomplikowane działania na procentach. Przeszedł go dreszcz, gdy pomyślał, że być może Sam jest genialny. Oczywiście wiedział, że nie może powiedzieć tego głośno przy Jessie’m. I, czy chciał tego, czy nie, nadal miał świetny humor. Poza tym, już od dłuższego czasu odczuwał przedziwny chłód, ogarniający dolne partie jego ciała. Czuł się tam też wyjątkowo swobodnie. A, ponieważ te doznania były szczególnie przyjemne, nie zastanawiał się zbytnio nad ich pochodzeniem. Najważniejsze było to, że przegonił intruzów bez rozlewu krwi a teraz był tak szczęśliwy, jakby miał eksplodować. Nic nie mogło tego zaburzyć. Nawet kolejna tajemnica Gartnerów. Nawet perspektywa kolejnej rozmowy na ich temat z żoną i kolejnego snucia domysłów, gdy Jessie i Sophie będą już w łóżkach.
- Jeśli Little Sophie nauczy go grać w pokera, będziemy mieli po naszej stronie kogoś, kto nigdy się nie pomyli… - westchnął Jessie.
W tej chwili, Joe poczuł na plecach lodowaty dreszcz. Powoli odwrócił się do syna a przed jego oczami zamajaczył obraz Johna, a w zasadzie jego zwłok, które odnalazł na podłodze w salonie, pewnego tragicznego dnia.
- Sophie gra w pokera? – zapytał powoli, starając się zachować spokój.
- Willy Clarice ją nauczył – odparł Jessie spokojnie. – I mówił, że świetnie sobie radzi. Sophie powiedziała mu, że nasz wujek też umiał grać w pokera i…
- Jessie – westchnął Joe, zaciskając powieki. – Twój wujek był hazardzistą. On nie grał w karty dla zabawy. Przegrywał duże pieniądze i nie potrafił przestać. To było tak samo złe, jak to, że Craig Walter pije tak dużo whisky. Nigdy… nigdy więcej nikomu o tym nie opowiadaj, dobrze?
Jessie patrzył na ojca w skupieniu a wyraz jego oczu pokazywał, że intensywnie zastanawia się nad jego słowami. Po chwili odkrywczo pokiwał główką.
- To wtedy, ci panowie chcieli zabić mamę? I wtedy uratowali ją państwo Scott? – zapytał powoli.
- Tak synku – Joe uśmiechnął się do niego łagodnie. Przed jego oczami pojawiły się dwie okrągłe, dobre twarze. – I oni nazywali się Sophie i Jessie.
- Wiem – zachichotał Jessie z dumą. – A tamci ludzie to byli przestępcy. Nie warto o nich mówić.
- Masz rację – Joe skinął głową.
- Chłopcy! Drugie śniadanie jest na kuchence! – usłyszeli chwilę później. Obaj dostrzegli Alice, trzymającą w dłoniach jedną z sukienek Sophie.
- Pa? – upewnił się Jessie. W oczach Joe pojawił się błysk.
- Zgadza się!- zawołał. – Kto będzie pierwszy w domu?!
Więc Joe i Jessie pomknęli biegiem w kierunku Żółtego Domku…
Tymczasem, Mała Sophie, wraz ze swą drobniutką przyjaciółką dotarły do jednej z nowych części miasta.
- Stój! – nakazała Sophie. Kilka metrów od nich znajdował się pomalowany na niebiesko dom, otoczony bujną roślinnością. Za śnieżnobiałym płotem rozciągał się nierówny szereg jabłonek, których gałęzie opadały na dach domu. Od strony bramy wejściowej z kolei, rozciągała się niemal plantacja róż, we wszystkich odcieniach świata. Sophie, która dysponowała kobiecym wyczuciem piękna, od zawsze oceniała ten dom jako prześliczny i wspaniale utrzymany. Z tym, że za tym płotem nie była mile widziana. Za tym płotem znajdował się nie piękny dom, ale dom śmiertelnego wroga.
- Nie ma jej? – zapytała Leslie ostrożnie.
- Raczej nie – mruknęła Sophie, oceniając, iż wszystkie okna domu są zamknięte na zasuwy. – Wydaje mi się, że dzisiaj kościół baptystów organizuje piknik dobroczynny.
- Mama i tata o tym mówili – potwierdziła Leslie.
- O ile Charlotte Redferd i cele dobroczynne nie wykluczają się nawzajem… - prychnęła Mała Sophie. – Zresztą, pani Courtney mówiła, że pastor Bellow od baptystów wygłasza głupie kazania.
Leslie uniosła główkę zaskoczona.
- Nie wiedziałam, że pani Courtney jest baptystką…
- Bo nie jest – westchnęła Mała Sophie. – Słyszałam, jak tata mówił mamie, że poszła tam tylko, żeby robić potem plotki. Myślę, że to jest możliwe. Ale ja nigdy nie poszłabym do kościoła baptystów. Nie, dopóki Charlotte Redferd tam chodzi.
- No… chyba masz rację – pisnęła Leslie nieśmiało.
- Oczywiście! – wykrzyknęła Sophie. – Ale… nie ma się czemu dziwić… po kimś, kto pochodzi z Massachusetts… - dodała znacząco.
- Z Massachusetts? – zdziwiła się Leslie. – Skąd o tym wiesz?
- Tak powiedziała pani Courtney – wyjaśniła Sophie. – Wiedziałam, że Charlotte Redferd musi być Jankeską. Najwredniejszą ze wszystkich.
- A… a Jankeska to coś złego? – zapytała nieśmiało Leslie.
- Oczywiście! – wykrzyknęła Sophie, tonem osoby, która informuje o czymś oczywistym. – Ale Pa mówił kiedyś, że twoi rodzice pochodzą z Caroliny Południowej, więc ciebie to nie dotyczy. Moja babcia, babcia Marie była z Louisiany. Jej przodkowie pochodzili z Francji a pradziadek slużył u pirata Jeana Laffite’a, na jego statku. Został powieszony, jak miał 82 lata – w oczach Sophie pojawił się błysk dumy.
Tymczasem, policzki Leslie oblał szkarłatny rumieniec.
- Oj – pisnęła, niepewnym głosikiem. Mała Sophie objęła ją ramieniem i uśmiechnęła pocieszająco.
- Ale, obie jesteśmy z Południa – oświadczyła promiennie. – Charlotte Redferd jest naszym wrogiem. To nie jest nic złego mieć wrogów. Każdy jakiegoś ma.
- Little Sophie! Zobacz! – wykrzyknęła w pewnej chwili Leslie, wskazując na wiszącą na sznurze w ogrodzie, sukienkę w wielkie, turkusowe kwiaty. – M-masz jakiś pomysł? – zapytała nieśmiało.
Sophie uważnie przyjrzała się ubraniu. Natychmiast przed jej oczami zamajaczyła scena, kiedy Charlotte rozlała sok na jej piękną, żółtą sukienkę z perełkami i koronką wokół rękawków i dekoltu. Od razu zrozumiała, co Leslie miała na myśli. Zemsta nie jest dobrą rzeczą. Ale, tym razem chciała się zemścić. Powoli jej wzrok opadł na miejsce, gdzie kończyła się sukienka a zaczynał niewielki stolik. Leżały na nim błyszczące, krawieckie nożyce…
- Mam pomysł! – zawołała Sophie tryumfalnie.
*************************************************************
Uwagi mile widziane
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Domi dnia Nie 20:09, 20 Mar 2016, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 20:07, 20 Mar 2016 Temat postu: Sosny |
|
|
Kogoś mi te dziewczynki przypominają ,jakby je widziała w jakimś serialu ten motyw ze zniszczeniem sukienki ,ale nie pamiętam gdzie..
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|