|
www.bonanza.pl Forum miłośników serialu Bonanza
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 20:37, 05 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Ewelina napisał: | Urwałeś w bardzo emocjonującym momencie, czy muszkieterowie dadzą sobie radę z napastnikami? Znając konwencję powieści płaszcza i szpady, pewnie jakoś sobie poradzą, chociaż, różnie to bywało...co dalej? |
Starałem się właśnie w takim momencie przerwać, żeby było bardziej emocjonująco i ciekawie Mam nadzieję, że swój cel osiągnąłem. Wkrótce dowiecie się, co było dalej, zapewniam was
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 20:45, 05 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
To czekamy na ciąg dalszy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
AMG
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 20:54, 05 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Ewelina napisał: | Urwałeś w bardzo emocjonującym momencie |
Tego to się jakoś szybko człowiek uczy...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
carmen
Gwiazda szeryfa
Dołączył: 27 Lis 2012
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 20:55, 05 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
kronikarz56 napisał: | Febre wraz ze swoimi ludźmi czaił się za drzewem w lesie. |
Wszyscy za jednym drzewem?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 20:58, 05 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Rozdział XV
Raul walczy w obronie królowej i spotyka widmo
Muszkieterowie popędzali konie, lecz ścigający ich napastnicy zbliżali się do nich z zawrotną szybkością. Mieli oni nie tylko przewagę liczebną, ale również bardziej wypoczęte konie, zaś tych atutów nie posiadali nasi dzielni rycerze. Wiedzieli, że jeśli jeszcze trochę potrwa ten pościg, wówczas biedne zwierzęta padną. Przyjaciele zrozumieli jedno. Nie ma wyboru! Muszą stanąć do walki i zwyciężyć lub zginąć w obronie królowej.
Jej Królewska Mość doskonale orientowała się w sytuacji. Wyjęła ze skrzyni dwa pistolety. Jeden wręczyła swej pokojówce, drugi chciała zatrzymać dla siebie. Odezwała się w niej bojowa polska krew i postanowiła, że nie podda się bez walki.
- Niech no tylko któryś z nich zbliży się do mnie! – zawołała tak głośno, by muszkieterowie jadący obok jej karocy mogli ją usłyszeć – Niech tylko podejdą na odległość strzału, a wypalę im prosto w twarz!
- Ależ Wasza Królewska Mość! – wykrzyknął przerażony Trechevile słysząc słowa władczyni – To przecież niemożliwe! Nie wolno narażać się Waszej Królewskiej Mości! Co Król by na to powiedział, jakby nasza królowa została zraniona? Co Francja pomyślałaby o nas, królewskich muszkieterach, gdybyśmy na to pozwolili? Okrylibyśmy się hańbą na wieki!
Królowa zawahała się słysząc jego słowa. Z ust kapitana królewskich muszkieterów płynęła sama mądrość oraz doświadczenie życiowe. Trudno było nie posłuchać jego argumentów.
- No cóż… Na całe szczęście Laura dość dobrze strzela – powiedziała królowa nieco załamanym tonem – Masz rację, Trechevile. Cóż.... Mój mąż byłby bardzo smutny i wściekły, gdyby mnie zraniono lub…
Tu Maria Leszczyńska urwała bojąc się dokończyć zdanie. Orientowała się, że zagrożenie było bardzo duże. Ścigający być może nie tylko chcieli ich obrabować ale i zabić. Jej pokojówka, również jak i królowa pochodząca z Polski najpierw obejrzała, potem przygotowała do oddania strzału dwa pistolety.
Muszkieterowie również szykowali się do walki, nie przestając jednak nadal uciekać.
- Mają przewagę liczebną! – zawołał Francois.
- To nie liczebność daje zwycięstwo – mruknął Trechevile, jak zwykle potrafiący zimno i trzeźwo ocenić sytuację.
- Chyba nie, ale na pewno pomaga – powiedział Raul sceptycznym tonem.
- Święte słowa – dodał Fryderyk.
- Dosyć gadania, szykujcie szpady i pukawki – zakończył sprawę Trechevile.
- Ale ich jest co najmniej dwunastu, co daje kombinację trzech na jednego! – zawołał Francois, który był dobry z matematyki.
- Pomyłka – rzekł Trechevile, a następnie wymierzywszy pistolet w ścigających i łotrów wypalił i strącił jednego z napastników z konia.
- Teraz jest co najmniej jedenastu – powiedział ze stoickim spokojem, jakby nic się nie stało.
- Marna pociecha – rzekł Raul.
- Nie gadajcie, tylko walczcie! – krzyknął kapitan zdenerwowany gadaniną, jaka miała właśnie miejsce.
- Racja! – zawołał Francois i zastrzelił następnego zbója.
- Hej, ja też tak potrafię – dodał Fryderyk, któremu również udzielił się bojowy duch i poszedł w ślady przyjaciół.
- I ja też – rzekł Raul, po czym zabił następnego zbója.
- Jest ich teraz tylko ośmiu – zawołał Trechevile – Mamy większe szanse. Tylko dwóch na jednego.
- Racja – zawołał Raul.
Po czym muszkieterowie pognali dalej przed siebie. Pędzili jak szaleni, ale przeciwnicy zaczęli ich doganiać. Byli coraz bliżej. Jeśli ktoś miał pomysł, to był już najwyższy czas, by go wykorzystać.
- Słuchajcie, mam plan! – krzyknął Trechevile starając się przekrzyczeć huk pistoletów, z których strzelali do nich zbóje – Musimy się rozdzielić! Ja i Fryderyk odeprzemy atak, a wy dwaj zostaniecie przy karecie i będziecie jej bronić! Jeśli polegniemy, wy jedźcie dalej!
- Nie zostawimy cię, stryjku! – okrzyknął Raul, akurat w chwili, kiedy kula odstrzeliła mu pióro z kapelusza.
- Musicie, Raul! – odpowiedział kapitan tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Nie zrobimy tego! – poparł go Francois.
- To jest rozkaz! I lepiej go wykonajcie!
Groźna mina kapitana przekonała porucznika i sierżanta, by się nie sprzeciwiali. Tak więc drużyna się rozdzieliła. Raul i Francois zostali przy karecie, zaś Trechevile w towarzystwie Fryderyka doskoczyli do zbójów. Jednocześnie wyjęli nabite jeszcze dwa pistolety i wypalili z nich. Z koni spadli kolejni przeciwnicy. Następnie w ruch poszły szpady. Dwaj muszkieterowie wskoczyli w sam środek oddziału i uderzyli we wrogów bez litości. Nie obchodziło ich, czy umrą. Wszystko jedno, życie ich nie było teraz nic dla nich warte. Ważne było dla nich wykonanie zadania. Czuli na sobie spojrzenia króla i wszystkich Paryżan, co dodawało im sił do dalszej walki. Cięli i kłuli swoimi rapierami ze wszystkich sil jakie im pozostały. Rzucali się w wir walki byle się bić, byle osłabić przeciwników, dać szansę ucieczki dwójce muszkieterów osłaniających królową. „Jeszcze jednego, i jeszcze kolejnego”, kołatało im się w głowie. Walczyli niczym dwa lwy osaczone przez myśliwych. Byli groźnymi przeciwnikami. Jednak napastników było wielu, choć kilku z nich ubyło i sporo zostało zranionych. Trechevile zleciał z konia pchnięty ostrzem w ramie, natomiast Fryderyk upadł na ziemię z przebitym bokiem. Żyli jeszcze, czuli jednak zbliżającą się śmierć. Byli na nią gotowi. Napastnicy chcieli ich dobić, lecz gdy doskoczyli do nich ze szpadami, zatrzymał ich głos dowódcy.
- Zostawić ich, niech się wykrwawią. Nie o nich nam chodzi. Gońmy karetę, nie mogli daleko odjechać.
Ruszyli więc dalej, pozostawiając rannych własnemu losowi. Kiedy zniknęli za zakrętem Trechevile, cały czas trzymając się za zranione ramię wstał i pomógł się podnieść Fryderykowi.
- W porządku, chłopcze? – zapytał.
- Tak – odpowiedział Fryderyk trzymając się za żebra – Trafili mnie tylko lekko w bok, nic mi nie jest.
- To dobrze. Musimy ich ścigać, Raul i Francois mogą potrzebować naszej pomocy.
- No to w drogę.
Wskoczyli więc na konie i pomimo tego, że byli ranni i osłabienie upływem krwi ruszyli na pomoc przyjaciołom.
Tymczasem oddział Febre’a doganiał już karetę. Raul i Francois popędzali swe konie jak tylko mogli, ale niewiele to dało. Łotry te były coraz bliżej. Padły kolejne strzały. Muszkieterowie odpowiedzieli ogniem. Strącili z konia jednego z napastników. Niestety, padł również koń Raula. Lecz Charmentall nie poddawał się. Gdy zbliżył się do niego jeden z łotrów chwycił go za rękę, strącił z konia i zabił, po czym wskoczył na zdobytego w tego wierzchowca i dogonił karetę. Tam zaś walka trwała w najlepsze. Francois odpierał ataki aż dwóch przeciwników na raz, jeden napastnik szarpał się z stangretem, który zadawał mu ciosy batem, innego postrzeliła pokojówka królowej, Laura.
Z boku przed dwoma przeciwnikami szamotał się Francois, jednak z pomocą dojechał do niego Raul. Wypalił z pistoletu i strącił z konia jednego z napastników. Z drugim baron de Morce już sobie sam świetnie poradził.
Napastnicy nadal nie wycofywali się. Jeden z nich wskoczył na dach karety i próbował wejść do środka. Raul jednak skoczył za nim. Obaj przeciwnicy chwycili za szpady i rozpoczęli zacięty pojedynek tym trudniejszy, że musieli jednocześnie utrzymać równowagę, aby nie zlecieć z dachu królewskiej karocy. Gwardzista nacierał groźnie, jednak Charmentall z łatwością odpierał jego ataki. Nagle ni stąd ni zowąd upadł plackiem na dach karety. Zbój złośliwie się zaśmiał i już szykował się do zadania ciosu, gdy zwisająca gałąź drzewa, obok którego przejeżdżali, uderzyła go w potylicę. Oszołomiony upadł na dach karety, gdzie Raul przebił mu szpadą pierś. Następnie strąciwszy jego martwe ciało, przeskoczył na konia i spostrzegłszy w oddali siedzącego na koniu dowódcę ruszył na niego.
- Broń się, łotrze! – krzyknął do niego.
Dowódca napastników wyrwał szpadę i natarł na Raula. Rozpoczęła się zacięta walka. Obaj byli świetnymi szermierzami. Zbój nacierał, Charmentall jednak pamiętając o instrukcjach Trechevile’a skupił się na odpieraniu ataków przeciwnika. Z takim łotrem nie było to jednak tak łatwo. Wydawało się, że zna on wszystkie możliwe fortele szermiercze, więc Raul musiał się mieć na baczności. W końcu chłopak postanowił wykorzystać sztuczkę, której nauczył się w dzieciństwie. Udając, że spada z siodła uchylił się na bok i ciął napastnika przez żebra. Łotr złapał się za ranę i znów natarł, teraz jednak chłopak przeciął mu popręg w siodle i przeciwnik zleciał na ziemię. Raul zaś zeskoczył za nim ze sztyletem w ręku. Rozpoczęła się ostra szamotanina. W końcu jednak Charmentall znalazł się na górze. Przycisnął przeciwnika kolanami do ziemi, chwycił sztylet i wymierzył cios. Nagle dostrzegł bliznę na jego policzku. Zauważył również włosy zasłaniające ucho. Odsłonił je i wówczas dostrzegł, że jego przeciwnik nie ma połowy ucha.
- To niemożliwe – wydyszał zdumiony – To ty!
Napastnik jednak korzystając z nieuwagi młodzieńca zadał mu cios nogami w plecy i strącił go z siebie. Następnie wskoczył na konia i rzucił się do ucieczki.
- Stój, łotrze! Stój, bo strzelam! – krzyknął Raul i wypalił z pistoletu.
Kula strąciła napastnikowi kapelusz z głowy, jemu samemu nie robiąc wielkiej szkody. Raul patrzył ze wściekłością na uciekającego człowieka w czerni.
- Dopadnę cię jeszcze, łajdaku! Dopadnę cię i zabiję! Odnalazłem cię po dwudziestu latach, więc odnajdę cię ponownie! Choćby miało mi to zająć kolejne lata! Nie umkniesz mi!
Wpatrywał się w jego niknącą za drzewami postać i wyszeptał już sam do siebie:
- Odnajdę cię. Odnajdę.
Widząc ucieczkę swego dowódcy, pozostali trzej gwardziści udający zbójów rzucili się do ucieczki. Po chwili nie było po nich śladu.
- Uciekli! – wołał radośnie Francois – Nasza Viktoria!
Raul nie słuchał go jednak. Oczami jeszcze wypatrywał zarysu postaci człowieka w czerni, którym właśnie mu umknął.
- Co ci jest, Raul? – zapytał Francois z troską.
Chłopak nie odpowiedział mu jednak, ale dalej patrzył w stronę, w której zniknął właśnie człowiek w czerni.
Po chwili podjechali konno Trechevile i Fryderyk. Francois opowiedział im krótko, co się wydarzyło. Raul zaś, kiedy zobaczył kapitana, podbiegł do niego i zawołał:
- Stryjku! Stryjku Andre! To był on! Widziałem go! To był on! On dowodził tymi ludźmi!
- Ale kto? – zapytał zdumiony Trechevile – O kim ty mówisz, mój chłopcze? Kto dowodził tymi ludzi?
- Co za on? – dodał równie zdziwiony Fryderyk.
- On! Człowiek w czerni! Morderca mego ojca!
Trechevile był tym faktem co najmniej zdumiony.
- Jesteś pewien? – zapytał.
- Absolutnie! To był na pewno on! Widziałem jego bliznę z tamtych czasów! Do tego nie miał połowy ucha! Nie ma żadnej wątpliwości! To jest ten łotr!
- Niech to diabli! – zawołał Trechevile, kopiąc ze złości ziemię – Mieliśmy już go w garści i znów nam się wymknął. Jak to możliwe?!
- Może później się nad tym zastanowimy – zaproponował Fryderyk – Bo wydaje mi się, że królowa chciałaby kontynuować podróż. Lepiej jedźmy już do celu naszej wyprawy.
- Racja. Porozmawiamy o tym później – rzekł kapitan – Teraz wszystkim nam przyda się medyk i wypoczynek. W drogę!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 2:15, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 21:09, 05 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Mam nadzieję że Raul tego łotra szybko dopadnie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 22:20, 05 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
No to trochę się bili... zobaczymy, co dalej...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 22:23, 05 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Rozdział XVI
Minister Colgen nie jest zachwycony z raportu, jaki otrzymał, za to król jest nim bardzo uradowany
Po kolejnym pracowitym dniu Jego Wielmożność pan minister Colgen udał się do swoich apartamentów, by tam oddać się zasłużonemu odpoczynkowi. Był z siebie bardzo zadowolony. Udało mu się namówić króla na ciekawą inwestycję, z której mogą być jedynie zyski, a jeśli zyski, to oczywiście olbrzymie. Oczywiście on, jako wierny i zaufany dworzanin, dostanie swój procent. Jakże by inaczej. W końcu to dzięki niemu ta transakcja została zawarta, więc należy mu się duża część.
Pan minister miał jeszcze inny powód do dumy. Otóż mija już drugi dzień od wyjazdu królowej, a tymczasem nie ma o niej żadnej wiadomości. A jak mawiali starożytni: brak wiadomości to dobra wiadomość. W tym wypadku również się ona sprawdzała. Maria Leszczyńska powinna już wrócić, a tymczasem nadal jej nie ma. Co oznacza, że jego plan się powiódł i Febre wykonał zadanie. W tej chwili dla Colgena nie było nic przyjemniejszego niż świadomość, że jego plan się powiódł. Można by powiedzieć, że ich intryga zaczyna się rozwijać tak, jak powinna. Czyli wszystko w porządku. Przy odrobinie szczęścia król do końca nie domyśli się niczego. I to właśnie chodzi.
Colgen postanowił jeszcze przed udaniem się na spoczynek przejrzeć wszystkie papiery dotyczące jego prywatnych spraw majątkowych. Poszedł więc do swego gabinetu. Tam zaś zasiadł przed biurkiem i zajął się swoimi sprawami. Mimo cechującej go prawdziwej skrupulatności trudno było mu skupić się na swojej pracy. Był bowiem bardzo uradowany. Królowej nie ma, on ma wpływ na króla, wszystko się układa po jego myśli. Nic nie było w stanie zepsuć humoru. No, prawie nic.
Do pokoju wszedł służący i zapowiedział jakiegoś tajemniczego jegomościa, który prosi o pozwolenie widzenia się z panem ministrem.
- A jak on wygląda? – zapytał Colgen.
- Jest ubrany na czarno i raczej nie budzi zaufania – wyjaśnił lokaj, wzdragając się ze strachu na samo wspomnienie wyglądu tego pana.
- Wpuść go – powiedział Colgen, domyślając się, o kogo chodzi.
Lokaj wyszedł i do pokoju wszedł Febre.
- Co ty tu robisz, bałwanie? – zapytał wściekły minister, szczelnie zamykając drzwi – Przecież ci mówiłem, żebyś nie ważył się tu przychodzić!
- Pan minister nie zachwycony moją obecnością? – zakpił sobie Febre.
- Dziwisz się? – mruknął Colgen – Taka gęba jak twoja, to może się człowiekowi przyśnić w nocy. Chcesz mnie przyprawić o koszmary?
- Wcale nie miałem takiego zamiaru – Febre uśmiechnął się złośliwie.
- Dobrze, już dobrze. Lepiej powiedz, po jakie licho żeś tu przyszedł. Wiesz, że twoja obecność tutaj jest bardzo ryzykowna. Nie cieszysz się popularnością wśród Francuzów.
- Schlebia mi pan.
- Nie kpij sobie. Mów więc, czego chcesz?
- Złożyć ci raport, panie.
- Jaki raport?
- Z naszej ostatniej wyprawy kryptonim „Królowa”.
- A, to co innego – twarz ministra rozjaśniła się – Ale musiałeś fatygować się tutaj osobiście? Nie wystarczyło, że przekazałbyś wieść przez jednego z naszych ludzi?
- Wolałem zrobić to osobiście.
- A zatem mów i nie pomiń żadnego szczegółu. Jak więc się sprawy mają? Królowa gnije w naszych lochach? Nie będzie stanowić więcej problemów?
Febre zawahał się. Nie miał pojęcia, w jaki sposób powiedzieć pryncypałowi o swojej porażce. Wiedział jednak, że to nieuniknione i należy powiedzieć ministrowi prawdę.
- No, czego milczysz, gamoniu? Zadałem ci pytanie!
- Milczę, ponieważ trudno mi na nie odpowiedzieć.
- Dlaczego? Przecież nasz plan się powiódł. Królowa jest uwięziona, tak?
- No, cóż… A mogę w to zdanie wcisnąć jedno słowo więcej?
- Nie jest?! – krzyknął Colgen, ale szybko się opanował, pamiętając, że nie powinien krzyczeć, gdyż mogłoby to ściągnąć niepotrzebnych gapiów – Jak to, nie jest? Co to ma znaczyć?
- To co mówię, nie jest.
- Jak do tego doszło?
- Muszkieterowie.
Colgen spojrzał na niego jak na chorego umysłowo.
- Co „muszkieterowie”?
- Muszkieterowie ją eskortowali.
- Ale ilu? Dwudziestu, trzydziestu? Mówże wreszcie!
- Czterech.
Colgen myślał, że się zaraz udławi ze złości.
- Czterech? Popraw mnie, Febre, bo wydaje mi się, że się przesłyszałem. Ty powiedziałeś, czterech?
- Tak, panie.
- A ilu was było?
- Dwunastu.
- Ilu wróciło?
- Jeden, nie licząc mnie.
Minister był wściekły. Zaczął wściekły chodzić po pokoju i wygrażać.
- Czterech muszkieterów. Czterech. Dwunastu moich ludzi nie umiało dać sobie radę z czterema nawiedzonymi żołnierzykami. Śmiechu warte. Czegoś takiego jeszcze nie było.
- Jeszcze ci, panie, nie powiedziałem, kim oni byli.
Colgen spojrzał na niego z kpiną.
- Więc w takim razie powiedz mi, kim oni byli?
- Pańskimi znajomymi.
- To znaczy? Co to za jedni, bo wiesz, ja mam wielu znajomych. Wymień mi ich nazwiska, jeśli łaska.
- Charmentall, de Morce, de Saudier i Trechevile.
Colgen aż ze zdumienia usiadł na fotelu.
- Oni? Nie, to niemożliwe.
- A jednak.
- I to oni wam dali łupnia?
- Tak.
Minister zaczął się zastanawiać. Charmentall, jego wybawca, człowiek, do którego poczuł sympatię i miał zamiar wkręcić go do swoich oddziałów. Ten sam, który uratował go przed bandytami. Ten miły młodzieniec teraz wszedł mu w drogę? Nie, to nie do wiary.
- Spodziewam się, że podczas walki go zabiłeś – mówił dalej Colgen pogrążony wciąż w swoich myślach.
- Nie, mój panie.
- Jak to?
- Jestem zmuszony przypomnieć ci, mój panie, że oznajmiłeś, iż zakazałeś nam zabicia go.
- Owszem, ale tylko do czasu, aż nie zacznie się on mieszać do nie swoich spraw. A walka z moimi ludźmi należy niewątpliwie do mieszania się.
- Niewątpliwie, to prawda. Więc co, mam iść i naprawić mój błąd?
- Nie, jeszcze nie. Widzę, że chłopak jest odważny. A co jak co, ale bardzo sobie cenię odwagę. Szkoda by było go zabić. Niech jeszcze trochę pożyje. Na razie. Potem, gdy nadejdzie stosowna chwila, damy mu do wyboru: albo walka za naszą sprawę, albo szafot.
- Jak go znam, to wybierze to drugie.
- Wówczas zostawię go do twojej dyspozycji. Ale na razie lepiej nic nie rób bez mojego rozkazu. On przecież nie wie jeszcze o tym, że ten napad to moja sprawka. Ta niewiedza go ratuje.
- Obawiam się, że ta niewiedza nie jest taki wielka, jakby pan myślał.
- Jak to?
- Charmentall rozpoznał mnie.
- Rozpoznał?
- Tak. Walczył ze mną i rozpoznał mnie. Był tym bardzo zdumiony. I tylko temu zdumieniu zawdzięczam swoje życie.
- No patrz. Ale jak on mógł cię poznać po dwudziestu latach?
- Po tym.
To mówiąc Febre odsłonił włosy, ukazując odcięty kawałek ucha.
- Czy to…
- Tak, to jego robota. To on zostawił mi tę pamiątkę wtedy i po niej mnie teraz poznał. Obawiam się, że może węszyć i szukać mnie. A wówczas stanie się dla nas niebezpieczny.
- Racja. Trzeba będzie coś dla niego wymyślić. Pomyślę jeszcze nad tym. A ty na razie wracaj do siebie, tylko tak, by cię nie widzieli. A przy okazji, wezwij do mnie Grusnera, stoi w holu.
Febre opuścił pokój ministra i po chwili wszedł do niego sekretarz.
- Ja, Herr Colgen? – zapytał.
- Sytuacja wymyka się spod kontroli. Musimy przyspieszyć nasz plan. Odczekamy trzy dni, a potem zrealizujemy nasz projekt. Wówczas ty udasz się do kancelarii królewskiej i… wiesz, co masz zrobić.
- Wiem, mój panie – odparł Niemiec łamaną francuszczyzną.
- To dobrze. To bardzo dobrze.
***
W tym samym czasie, kiedy minister wysłuchiwał raportu Febre’a, król słuchał opowieści o napadzie na karocę. Królowa znakomicie go relacjonowała.
- A nie mówiłem, ci moja droga, że nie powinnaś jechać – mówił Ludwik XV bardzo całą historią przejęty.
- Ależ mój drogi, przecież nic mi się nie stało – tłumaczyła się swemu meżowi Maria Leszczyńska.
- Ale mogło się stać. Zastanawiałaś się, co ja bym wtedy zrobił? Jakbym się wtedy czuł?
- Na pewno umiał byś się pocieszyć, mój panie – zaśmiała się lekko królowa Francji.
- Jakże to?
- Cóż, mój mężu. Na dworze jest mnóstwo kobiet, o wiele piękniejszych ode mnie, które z pewnością chętnie podjęłyby się misji pocieszenia króla jegomości – stwierdziła z lekką goryczą królowa.
Ludwik XV zarumienił się lekko słysząc jej słowa.
- Kochana moja… Wiesz przecież, że nie zasłużyłem na takie słowa.
- Nie wątpię, panie mój. Dzisiaj jeszcze nie zasłużyłeś. Ale co będzie jutro? Czy w zwyczaju wielkich królów (do których ty się przecież zaliczasz) nie leży właśnie takie podejście do sprawy uczuciowej?
- Możliwe, czasem tak bywa … Jednak ja cię kocham, pani. I nie powinnaś wątpić w moje uczucie.
- Ależ ja wcale nie wątpię. Jednak po prostu próbuję dostrzec prawdę.
- Prawda często zależy od punktu widzenia. Czy pamiętasz może nazwiska tych bohaterskich muszkieterów, którzy cię ocalili?
- Oczywiście, mój panie. Specjalnie dla ciebie je zapamiętałam.
- Więc mów, co to za ludzie?
Król zawsze interesował się sprawami dotyczącymi jego muszkieterów. Ciekawy był więc, którzy z nich okazali się tak odważni, wierni i lojalni wobec tego, a raczej wobec kogo – osoby dla niego najdroższej..
- Jeden z nich to kapitan muszkieterów, Trechevile.
- Trechevile. Słyszałem o nim. Dzielny człowiek. Kto jeszcze?
- Porucznik Charmentall.
- Młody oficer. Ciekawe. Widziałem go parę razy. Taki młody i taki odważny. Następni.
- Sierżant de Morce, młody baron.
- Nie znam go, ale muszę poznać. Ktoś jeszcze?
- No i Fryderyk de Saudier.
- De Saudier? Wydaje mi się, że słyszałem gdzieś to nazwisko.
- Owszem, jedna z moich przyjaciółek się tak nazywa.
- Ach tak, rzeczywiście. Teraz sobie przypominam.
- Ten chłopak to bratanek jej zmarłego męża.
- No patrzcie. Muszę koniecznie zobaczyć tę dzielną czwórkę. Gdzie oni są?
- W pokoju obok. Kazałam im czekać.
- Więc niech wejdą.
Królowa nakazała więc wprowadzić czterech panów.
Po chwili weszli oni do sali i ukłonili się głęboko.
- Jesteśmy wam wdzięczni, panowie, za ocalenie naszej królewskiej małżonki – rzekł król uroczystym tonem – Bardzo wdzięczni. Chcielibyśmy okazać, jak bardzo jesteśmy zadowoleni z waszej postawy. Czy macie jakieś prośby? Postaramy się je spełnić.
Muszkieterowie znów się ukłonili, w końcu przemówił Trechevile.
- Najjaśniejszy panie, już sama możliwość widzenia Waszej Wysokości to dla nas najlepsza nagroda.
- To prawda – dodał Raul – Dla nas to jest najwyższa nagroda. Pochwała z ust naszego króla oraz królowej.
Francois spojrzał się na niego tak samo jak wtedy, gdy Charmentall nie chciał przyjąć nagrodę od Colgena.
- Jesteśmy wzruszeni. Ale nie jest naszym życzeniem pozostawienie waszego czynu bez nagrody. Nalegam, byście ją przyjęli.
- Jeśli takie jest życzenie Waszej Wysokości – rzekł Trechevile kłaniając się usłużnie.
- Owszem takie jest moje życzenie – powiedział z uśmiechem na twarzy Ludwik XV – Otóż, moja małżonko, co ofiarujemy tym panom?
Maria Leszczyńska pomyślała i rzekła:
- Pan de Saudier nie ma jeszcze stopnia wojskowego.
- W takim razie czynimy go sierżantem.
Król natychmiast podszedł do stołu i wypisał odpowiednią nominację, którą następnie wręczył Fryderykowi. Chłopak nisko ukłonił się władcy i wzruszony z trudem wymruczał podziękowania.
- Panie de Morce, jesteś pan sierżantem. Jesteś z tego stopnia zadowolony, jak mniemam. Cóż jednak byś powiedział, gdybym uczynił cię namiestnikiem?
Francois ukłonił się lekko.
- Czułbym się zaszczycony, mój panie.
- A zatem czuj się zaszczycony... namiestniku.
Król podszedł do stołu i wypisał kolejną nominację, którą wręczył Francois. Ten zaś kłaniał się kilkakrotnie władcy dziękując za jego łaskę.
- Teraz pan Charmentall – Ludwik XV zwrócił swe oczy na Raula – Jakie są twoje marzenia?
- Mam jedno, służyć Francji i Królowi, choć to jest to samo. Chciałbym jeszcze, jeśli Bóg pozwoli, odkryć prawdę o śmierci moich rodziców.
- Jak to? Ktoś ci umarł, panie Charmetall?
- Moi rodzice. Zginęli podstępnie zamordowani przez człowieka w czerni. Chciałbym, by oni wrócili lub żebym mógł dopaść łotra, który ich zabił. Tego Wasza Królewska Mość, z całym szacunkiem, raczej nie może zrobić, więc nie proszę o nic.
- W takim wypadku – rzekła królowa – Racz przyjąć to ode mnie, jak od swej matki.
To mówiąc zdjęła z szyi medalik z Matką Boską i zawiesiła mu na szyi.
- Niech cię chroni, kawalerze i wspomoże w walce ze złem oraz w odnalezieniu łotra, którego ścigasz.
Następnie podała mu rękę, którą on ucałował.
- A ty, mój kapitanie, wybacz, że zostawiam cię na końcu, ale też musisz otrzymać nagrodę – powiedział uroczyście Ludwik XV.
- Moją nagrodą jest zaszczyt służenia ci, panie – odparł jak zwykle skromny Trechevile.
- Ale na pewno masz jakieś marzenie – dopytywał się dalej król.
- Owszem, panie mój. Ale raczej wątpię, bym został marszałkiem Francji albo przynajmniej pułkownikiem i księciem.
- Tak od razu to na pewno nie – zaśmiał się król.
- Więc sam widzisz, Najjaśniejszy Panie.
- Mam jednak nadzieję, że zamiast tego przyjmiesz żołd dwukrotnie większy, niż otrzymywałeś dotychczas?
Trechevile ukłonił się i gorąco podziękował królowi.
- Możecie odejść, panowie.
Muszkieterowie wyszli, kłaniając się nadal z całą uniżonością.
- Co za dzień – powiedział Francois, kiedy tylko wyszli.
- Właśnie – rzekł Raul wciąż wzruszony darem, jaki otrzymał od królowej – Niezwykły.
- Nareszcie mam stopień wojskowy – cieszył się jak dziecko Fryderyk.
- A ja większy żołd – dodał Trechevile.
- No właśnie. Niezwykła hojność naszego władcy, nie uważacie? – powiedział Francois.
- Owszem – potwierdził kapitan.
- A propos, to o co chodzi z tym mordercą twoich rodziców, Raul? – zapytał de Morce.
- Właśnie – rzekł świeżo mianowany sierżant – Tyle się już znamy, a jeszcze nam nie opowiedziałeś tej historii.
Raul poczuł się smutny na wspomnienie swoich rodziców. Mimo wszystko uznał, że przyjaciele jego zasługują na poznanie prawdy.
- O, to bardzo smutna opowieść – wyjaśnił.
- Ale chętnie jej posłuchamy – rzekł z zapałem Francois.
- A jakże – dodał Fryderyk – Jeśli się na kimś mścisz, chętnie byśmy się dowiedzieli na kim. Może ci pomożemy.
- Przecież nazwa „człowiek w czerni” i tak nic wam nie mówi.
- No nie – potwierdził zawiedzionym głosem de Morce – Ale jednak trochę pomaga. Opowiedz wszystko, proszę.
- Opowiedz, chłopcze – dołączył do próśb swoich podwładnych Trechevile – Ja co prawda znam tę historię, to też ją posłucham.
Raul wreszcie zmiękł.
- No dobrze, ale chodźmy do mojego pokoju w oberży “Pod Złamaną Szpadą”. Tam będzie mi wygodnie opowiadać.
- No i pić wino – dodał Francois.
- A pewnie – zaśmiał się Raul odzyskując częściowo humor.
- A więc panowie – powiedział Trechevile – Jeden na wszystkich to źle brzmi. Takiej jak nasza grupa nie starczy jedna butelka wina. Lecz wszyscy na jednego.... O! To już brzmi zdecydowanie lepiej. Co sądzicie o tym?
Jego przyjaciele sądzili oczywiście, że przysłowie to w sam raz odpowiada ich pragnieniom. I udali się, aby natychmiast móc je zrealizować.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 2:17, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 22:41, 05 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Bardzo dobre opowiadanie jak zwykle zresztą.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 22:42, 05 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Na brak akcji nie można narzekać. I Królowa na szczęście ocalona
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 23:09, 05 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Rozdział XVII
Wspomnienia pana Charmentall
Ojciec i syn przed domem ćwiczyli szermierkę. Uzbrojeni w tępe szpady służące do ćwiczeń szermierki zadawali sobie nawzajem pchnięcia. Oczywiście nie robili sobie przy tym krzywdy. Chłopak, zaledwie sześcioletni, świetnie już władał szpadą, oczywiście jak na swój wiek. Chętnie też poszerzał swoją wiedzę w tej dziedzinie. Mógł ćwiczyć godzinami. Bowiem każdy kolejny pojedynek z ojcem pomagał mu doskonalić swoje umiejętności.
- Brawo, synu, jeszcze raz, bardzo dobrze. Świetnie, tak trzymaj – tak oto ojciec chwalił swojego syna.
Chłopak radośnie przyjmował pochwały i tym chętniej odpierał ciosy a sam nawet starał się je zadawać. Na końcu „pojedynku” udało mu się i przyłożył ostrze swej szpady do piersi ojca.
- Świetnie, synu – powiedział pan Charmentall – Coraz lepiej walczysz. Niedługo ci już nie dorównam, chłopie.
- Gaston! Raul! Obiad!
To z ganku ich małej wiejskiej posiadłości wołała męża i syna pani Charmentall.
Charmentallowie ruszyli spokojnie w stronę domu.
- Ojcze, czy ja też będę kiedyś muszkieterem? – zapytał Raul.
- Oczywiście, że tak, synu – odpowiedział pan Gaston – Musisz tylko dużo ćwiczyć i nie przestawać. I koniecznie musisz mieć swój kodeks honorowy.
- Kodeks honorowy?
- Tak, synu. Każdy muszkieter ma swój kodeks honorowy, którego się trzyma.
- I co mu ten kodeks nakazuje?
- No cóż – pomyślał ojciec nim udzielił odpowiedzi – Przede wszystkim wierną służbę królowi.
- Tak. I co jeszcze?
- Walkę z niesprawiedliwością i złem tego świata. Dbanie o bliskich, pomagania słabszym, wierność przyjaciołom, a także opiekę nad damami.
- Damami? A po co muszkieterowi dama?
Ojciec słysząc pytanie syna wybuchnął śmiechem.
- Widzisz, synu. Jakby muszkieterowie nie mieli swoich dam, to nie mieli by też synów, którzy by po nich dziedziczyli. Ale pamiętaj, mój chłopcze. Dama to nie tylko żona czy ukochana. To także matka, córka, kuzynka…
- Albo siostra – odezwał się nagle piskliwy głosik.
Na ganku, tuż przy mamie, stała mała czteroletnia dziewczynka, panienka Izabella Charmentall.
- Albo siostra – dokończył wesołym tonem ojciec.
- Czyli ja też jestem taką damą? – zapytała mała.
Ojciec i syn zaśmiali się.
- No, na razie jeszcze jesteś małą damą – wyjaśnił jej ojciec, biorąc ją na ręce i całując jej policzek – Ale kiedyś…
- Jak będę duża, to też będą o mnie walczyć rycerze? – spytała z nadzieją w głosie mała Izabella.
- Oczywiście.
- A braciszek też będzie o mnie walczył? – spojrzała na Raula.
Raul zaśmiał się. Nie przyszło mu nigdy do głowy, by kiedykolwiek walczyć o swoją siostrzyczkę. Ponieważ jednak bardzo ją kochał i nie chciał jej robić przykrości, odpowiedział:
- Będę walczył z każdym, kto cię skrzywdzi. Aż do utraty sił.
- Na pewno je utracisz, jak nie będziesz jadł – odezwała się matka, zastawiając stół przed domem i dodając – Zjemy wszyscy na świeżym powietrzu, dobrze?
- Świetnie – odpowiedzieli wszyscy.
Cała rodzina usiadła przy stole.
- Nie zaczekamy na Trechevile’a ? – zapytał pan Charmentall.
- Jak go znam, przyjedzie dopiero wieczorem. Chyba nie każesz dzieciom umierać z głodu do tego czasu?
- Nie, skądże. Jednakże, to mój przyjaciel.
- Wiem o tym. I zawsze jest tutaj mile widziany.
Wtem usłyszano tętent końskich kopyt.
- O, to pewnie Andre – powiedział pan Charmentall.
- Ale chyba z kolegami, bo słyszę kilka koni – dodała pani Charmentall wytężając słuch.
- Nie szkodzi – Gaston nie tracił dobrego humoru – Im nas więcej, tym weselej.
Po chwili tajemniczy jeźdźcy wjechali na podwórko. Nie był to jednak pan Trechevile ani nikt z muszkieterów. Byli to ludzie o niezbyt sympatycznych wyglądach. Ich przywódca wyglądał złowrogo. Ubrany na czarno, o kruczoczarnych włosach i twarzy, na której malowała się nienawiść.
- Witam panów i zapraszam na skromny posiłek – rzekł uprzejmym tonem Gaston Charmentall wskazując ręką stół zastawiony do obiadu.
- Dziękuję, ale niestety nie mogę. Przywiodła mnie tutaj służba. Wykonuję rozkazy mojego pana, wielmożnego ministra Colgena – odpowiedział przywódca jeźdźców.
- Słucham więc.
- Pan Gaston Charmentall? – zapytał jeden z ludzi.
- Tak. To ja.
- Oficer królewskich muszkieterów w stanie spoczynku?
- Tak, dlaczego pan pyta?
- Bo chcę się upewnić, czy to o pana nam chodzi.
- Więc już się upewniliście. I cóż z tego? Na Boga, mówcie wreszcie, w czym rzecz!
Człowiek, który zadawał pytania wyjął zza pazuchy jakieś pismo, rozwinął je i zaczął je czytać.
Pan Gaston Charmentall, były porucznik muszkieterów, jest oskarżony o uchylanie się od płacenia podatków już od ponad pięciu lat, co podlega aresztowaniu i konfiskacie dóbr materialnych. Ponadto istnieje podejrzenie o notoryczne łamanie zakazu pojedynkowania się, co jest również poważnym oskarżeniem, zważywszy na fakt, iż jest to wyraźne ignorowanie zarządzeń króla, miłościwie nam panującego Ludwika XIV.
Ponieważ jednak, ze względu na dawne zasługi pana Charmentall, Jego Królewska Wysokość daruje mu one pojedynki, dodając do tego okoliczności łagodzące, spowodowane tym, że w ich wyniku nikt nie zginął, a także nie były one wywoływane przez niego. Jednakże pan Gaston musi zapłacić zaległy podatek w wysokości 10 000 liwrów, z zastrzeżeniem, że jeśli tego nie zrobi, wszystko co posiada zostanie przejęte przez skarb państwa.
Podpisano:
Jean Pierre Colgen
Minister
Charmentallowie patrzyli przerażeni na tajemniczych jeźdźców. Nie mogli w to wszystko uwierzyć. Przecież płacili podatki. Urzędnicy z całą pewnością je otrzymywali, a jeżeli nie przekazywali ich władcy, to oni – Charmentallowie nie mogą za to odpowiadać! Gaston próbował wyjaśnić to dowódcy jeźdźców dowódcy jeźdźców, jednak ten odparł, że urzędnik, któremu „niby” to płacili pieniądze, nigdy ich nie otrzymał. Więc niech lepiej teraz zapłacą, gdyż mogą mieć kłopoty. Pan Gaston próbował tłumaczyć, że nie ma przy sobie aż takiej sumy. Jego wyjaśnienie wywołało śmiech wśród niespodziewanych „gości”.
- Świetna bajeczka, panie Charmentall – odparł dowódca – Ale chyba nie sądzi pan, że w nią uwierzymy.
- To nie bajeczka! To jest prawda!
- Z pańskiego punktu widzenia. My mamy inny. Przypuszczam, że pan po prostu kłamie.
- Mój ojciec nie kłamie! – krzyknął Raul.
- Mówi, że zapłacił podatek a nie może tego udowodnić. Więc kłamie! A ponieważ kłamie, to jest kłamcą – rzekł dowódca jeźdźców do Raula bardzo groźnym tonem.
Pan Gaston był oburzony.
- Natychmiast wynoś się z mojego domu – krzyknął do przywódcy jeźdźców.
- Zrobię to, ale najpierw zapłać podatek.
- Już ci mówiłem, płaciłem królowi uczciwie. Więcej już nie mogę. Mam resztki pieniędzy. Jeśli zapłacę, grozi nam głód.
- To straszne, ale nie wiele mnie to obchodzi. Płać albo wylądujesz w Bastylii, zaś twoje dobra zostaną skonfiskowane.
- Ty mi grozisz Bastylią?! Ty śmiesz mi grozić konfiskatą dóbr? Mnie?!
- Tobie, panie Charmentall. I nie krzycz na mnie, bo nic ci to nie pomoże. Powiedziałem ci. Płać albo wylądujesz w Bastylii. A wiesz, jak tam traktuje się złodziei.
- Nie jestem złodziejem, tylko dłużnikiem.
- To jedno i to samo. A propos, gdzie jest Trechevile?
Gaston Charmentall doskonale wiedział, że jeśli tajemniczy dowódca jeźdźców pyta o jego najlepszego przyjaciela, to nie wróży to nic dobrego. Udawał więc, że nie wie, o kogo mu chodzi.
- Trechevile? Jaki Trechevile? Nie wiem o kim mówisz.
- Dobrze wiesz! Służyliście razem w jednej kompanii, byliście przyjaciółmi, a ty mi śmiesz teraz mówić, że nie wiesz, o kim mówię?
- Nie ma go tu – warknął pan Charmentall.
- Czyżby? Mówiono mi co innego.
- Przesłyszałeś się.
- No proszę – zakpił sobie dowódca zsiadając z konia – Nie dość, że złodziej i kłamca, to jeszcze bezczelny.
I chwycił za szpadę. Pan Gaston nie pozostał mu dłużny i chwycił za swoją. Lecz nie tę służącą do ćwiczeń, lecz tę prawdziwą, którą przed lekcją z synem odłożył na stół. Rozpoczął się pojedynek. Obaj przeciwnicy zaciekle się atakowali. Raul patrzył na walkę z przerażeniem, Izabella piszczała, zaś pani Charmentall widząc, jak jeden z jeźdźców mierzy do jej męża z pistoletu, rzuciła się z krzykiem, by go zasłonić. Padł strzał. Kula trafiła kobietę prosto w serce.
Pan Charmentall spojrzał na to ze zgrozą i przerażeniem. Bardzo kochał żonę. Dowódca wykorzystał tę okazję, by przebić go szpadą. Rozległ się krzyk Izabelli, która przerażona tuliła się do brata.
Dowódca zbliżył się do umierającego i rzekł:
- Ona nie miała zginąć. Jej nie chciałem zabijać. To nie moja wina.
Śmiertelnie ranny Charmentall spojrzał na niego i wyszeptał:
- Bądź przeklęty, nędzniku.
I skonał.
Dowódca odsunął wzrok od trupa i rozmyślał przez chwilę, po czym rzekł:
- Musimy chłopcy jakoś zrekompensować sobie tę stratę. Bierzcie tę małą.
Dziewczynka jeszcze bardziej przytuliła się do brata. Niestety nic to nie dało. Jeźdźcy siłą ją wydarli bratu. Dowódca wsadził ją na swojego konia.
- Braciszku! Ratuj! – krzyknęła rozpaczliwie mała Izabella.
Raul szybkim krokiem podbiegł do dowódcy i zaczął go szarpać.
- Odczep się od niej, zostaw moją siostrę! – krzyknął.
Człowiek w czerni go odepchnął od siebie.
- Precz, szczeniaku, albo skończysz jak twój tatuś – warknął.
Raul jednak podbiegł do niego ponownie, złapał go za nogi i powalił na ziemię, po czym nim człowiek w czerni zdążył zareagować chłopiec wyrwał mu zza pasa sztylet i uderzył nim na oślep. Cios był na tyle mocny i skuteczny, że przeciął policzek napastnika i odrąbał zarazem kawałek jego ucha. Człowiek w czerni ryknął z bólu i zepchnął chłopca z siebie. Mały Charmentall patrzył na niego ze mściwością w oczach.
- Naznaczyłem cię, łotrze! – krzyknął – Naznaczyłem cię. I zapamiętam. Zapamiętam i dopadnę. Nigdzie się przede mną nie ukryjesz, bo ślad na twojej twarzy będzie dla mnie znakiem rozpoznawczym. I gdy nadejdzie czas dopadnę cię. Dopadnę cię i zabiję!
Rozwścieczony jego słowami człowiek w czerni kopnął go i wbił swoją szpadę w brzuch chłopczyka.
- No i co teraz, szczeniaku? – zawołał ze mściwą satysfakcją – Jak mnie chcesz teraz dopaść? Martwy?
- Raul!!! – krzyczała Izabella.
- Jedziemy – zawołał dowódca do swoich ludzi i odjechali.
Zatrzymali się przed bramą. Dowódca zbliżył się do człowieka, który zabił panią Charmentall.
- Powiedz mi jedno, chłopie. Czemu zabiłeś tę kobietę? Przecież nie taki był rozkaz – zapytał.
- Sama podlazła mi pod kulę. Ja jej nie chciałem trafić. Celowałem w tego durnia – tłumaczył się podwładny.
- A czy ja ci kazałem to robić?! – ryknął wściekły dowódca – Sam bym sobie z nim poradził.
- Wiem o tym, mój panie. Ale chciałem tylko się zasłużyć.
- No i się zasłużyłeś – rzekł dowódca.
I nim by się ktoś spostrzegł, wyjął on pistolet i wypalił swemu podwładnemu prosto w twarz.
- Zasłużyłeś na kulkę w łeb – zawołał – I na taką nagrodę zasłuży sobie każdy z was, jeśli także samo będzie ignorował moje polecenia.
***
Trechevile zjawił się dopiero wieczorem. Zastał już tylko pobojowisko. Przeraził się, gdy je zobaczył.
- Co tu się stało? – zapytał sam siebie – To straszne.
Podchodził po kolei do każdego ciała i sprawdził je. Nikt nie przeżył. Zginęła cała rodzina. Cała? Niekoniecznie... Wśród trupów nie było ciała Izabelli. Gdzie ona jest? Dlaczego jej tu nie ma? To wszystko było bardzo dziwne.
Nagle Trechevile spostrzegł leżącego na ziemi małego Raula. Zobaczył, że on jeszcze oddycha. Rana, którą mu zadał człowiek w czerni, nie była groźna dla życia. Muszkieter podniósł chłopca z ziemi i przytulił go do piersi. Zapłakany i z krwawiącym sercem tulił dziecko do siebie powtarzając:
- Nie martw się chłopcze, jestem przy tobie. Jestem przy tobie i zawsze będę.
- Mój ojciec.... moja mama... – szeptał Raul – Oni nie żyją.... nie żyją... A Bella.... Ona.... porwali ją.... porwali....
- Ciiii.... Rozumiem, mój biedaku. Ale nie bój się. Twoi rodzice nie żyją. Ale ty żyjesz. I będziesz jeszcze długo żył. Na tyle długo, by ich pomścić.
- Odnajdę go! Odnajdę człowieka w czerni! Naznaczyłem go nim uciekł! Poznam go choćby i w piekle! Odnajdę go i zabiję.
Trechevile podniósł się i jeszcze mocniej go przytulił.
- Nie bój się, Raul. Nie bój się. Teraz ja się tobą zajmę.
***
Trechevile zaopiekował się chłopcem i zajął się jego wychowaniem. Był dla niego niczym rodzony ojciec, opiekował się, szkolił, uczył jak zostać muszkieterem i zarazem szlachetnym człowiekiem. Nie pozwolił , by chłopiec myślał jedynie l o zemścić. Wprawdzie Raul pamiętał o wydarzeniach, które zniszczyły mu rodzinę, ale pragnienie zemsty nie stało się jego obsesją. Dzięki Trechevilowi chłopak stał się szlachetnym człowiekiem. Jemu także zawdzięczał swoją mądrość i rozwagę, które to cechy ma do dziś.
Teraz zaś, ponieważ już znamy tę historię, pozwoli czytelnik, że wrócimy do teraźniejszości i udamy się za panem Trechevile w pewne bardzo ponure miejsce.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 2:18, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 5 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 8:00, 06 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Teraz wiemy w jaki sposób ojciec Raula zginął.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City
Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 21:47, 07 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Rozdział XVIII
Kapitan i łotr
Jak już wspominaliśmy w poprzednim rozdziale kapitan muszkieterów Andre Trechevile udał się właśnie w pewne bardzo ponure miejsce, które nie budzi zaufania u ludzi uczciwych. Dla łotrów natomiast jest rajem. Jeśli dodamy, że była to deszczowa noc, to zdołamy na pewno odtworzyć prawdziwie groźną atmosferę. Wielu ludzi woli o tej porze siedzieć spokojnie w domu, ale nie nasz kapitan. Jednakże nie posądzajcie go to, że był jakimś nocnym markiem. Bynajmniej. Tylko, że czasami człowiek czuje potrzebę wędrowania w ciemnościach i odwiedzenia jakiegoś miejsca. Zwłaszcza jeżeli ma w tym miejscu do załatwienia jakąś ważną dla siebie sprawę. A Trechevile miał właśnie taką sprawę do załatwienia. Udajmy się zatem za nim i pozwólmy mu ją załatwić.
Oto on. Wchodzi do karczmy, podchodzi do lady i zamawia butelkę wina. Nalewa wino do szklanki i pyta karczmarza:
- Jest może Versner?
- Jest – odpowieda karczmarz.
- A gdzie jest?
- A gdzie ma być? W swoim pokoju, wino żłopie.
- Zakładam, że za swoje.
- A gdzie tam! Bierze na kredyt i to już dwa miesiące. Bardzo mnie to denerwuje.
- Czynsz, jak się domyślam, również na kredyt?
- A jakże. Oczywiście. Dwa miesiące nie płaci. I codziennie słyszę to samo: „Drogi panie, dostaniesz pan swoje pieniądze, ale jutro”. Ja panie tego jutra mam już dosyć. To „jutro” bokiem mi wychodzi. Wywaliłbym go na zbity pysk, ale mam zbyt miękkie serce. Poza tym rozśmiesza mi klientów, dzięki czemu oni częściej tu przychodzą.
„Czyli gość jest spłukany. A więc dobrze. W takim wypadku będzie potrzebował pieniędzy i przyjmie wszystkie moje warunki”, pomyślał sobie Trechevile, głośno zaś rzekł:
- Poproszę jeszcze jedną butelkę wina. Na wynos.
Kiedy zaś ją otrzymał wziął ja i poszedł na górę do pokoju, gdzie mieszkał pan Jules Versner.
Mądry czytelnik na pewno się zapyta, kim był ten pan? Otóż odpowiedź jest prosta: złodziejaszek, włamywacz, płatny informator itp. Krótko mówiąc, przedstawiciel wolnego zawodu. Parał się różnymi zajęciami, byle starczyło na jedzenie i picie. Ale ponieważ rzadko kiedy starczyło, więc musiał podwoić swoje wysiłki i ograniczyć przyjemności, takie jak wino, kobiety i śpiew. Toteż od kilku miesięcy już nie śpiewał. Nie zmniejszyło to zbytnio jednak jego wydatków, ograniczył więc również kobiety. Ale wina już nie potrafił.
Trechevile wiedział o tym bardzo dobrze, miał również kilka tajemniczych, nie do końca znanych nam dowodów jego niecnych machinacji, ale trzymał je w tajemnicy. Nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy takie informacje mogą się przydać, do małego szantażu. Szantaż bowiem, użyty w uczciwym celu, może być narzędziem dobra. Poza tym cel uświęca środki, jak mawiał pewnie wielki człowiek, którego nazwiska tutaj nie wspomnimy z tej prostej przyczyny, że go nie znamy.
Trechevile myślał podobnie. Nie lubił szantażu i jeżeli już go używał, to robił to tylko w sytuacjach wyjątkowych. Nie sprawiało mu to przyjemności. Po prostu czasem musiał go stosować. Wyznawał bowiem zasadę, że warto mieć kogoś takiego, o kim się wie coś, czego ten ktoś nie chciałby ujawnić. Ten fakt można wykorzystać do własnych, dobrych oczywiście, celów. Taka prosta, wygodna mądrość życiowa.
Kapitan otworzył drzwi i wszedł do środka. W małym pokoiku na łóżku, siedział mężczyzna, mający ok. pięćdziesięciu lat. Na twarzy kilka zmarszczek, brązowe włosy, osiwiałe nieco od nadmiernego użalania się nad sobą oraz rozmaitych zmartwień. Oczy, niegdyś niebieskie, teraz szare. Twarz zdobił wydatny, zakrzywiony lekko nos.
- Jules, wstawaj! Mam sprawę – zawołał Trechevile.
- Hej, co to ma być?! Cóż to za maniery, prostaku?! Nie umiesz pukać?! Ja zawsze pukam, chyba, że się włamuję! - ryknął Versner głosem, który wyraźnie wskazywał, że nie jest już do końca trzeźwy.
Wydawało mu się, że wszedł karczmarz lub ktoś inny, ale spostrzegłszy Trechevile’a zaczął się śmiać i zawołał:
- Andre! To ty, mój stary druhu?! Mój drogi Andre! Cóż cię do mnie sprowadza?! - wołał, ściskając go mocno.
- A cóż by innego, jak nie interes? – odpowiedział pytaniem Trechevile.
- W takim razie czym chata bogata. Siadaj i opowiadaj.
Versner wskazał kapitanowi stolik i dwa krzesła.
Usiedli więc razem.
- Wybacz mi moje niegrzeczne zachowanie. Myślałem, że to znowu ten drań, oberżysta. Naciska mnie ciągle i żąda pieniędzy. Ponoć zalegam mu z czynszem.
- A za ile mu zalegasz? – zapytał kapitan.
- Ponoć za miesiąc.
- Doprawdy? – zakpił sobie Trechevile – A ja słyszałem, że ponoć za dwa.
Versner zmieszał się lekko.
- Cóż, wersji jest kilka. Ale do rzeczy. Zakładam, że nie przyszedłeś tu z sentymentu do mej skromnej osoby.
- I dobrze zakładasz.
- Mów więc Andre, jaki masz do mnie interes?
- Poważny – rzekł Trechevile.
- No, to ja rozumiem – zaśmiał się Versner – Ale jak bardzo poważny?
- Bardzo poważny.
- Domyślam się. Jednakże wiesz przecież, że poważne interesy wymagają wyłożenia poważnego towaru na stół. Postaw więc butelkę, to wtedy pogadamy.
Trechevile spojrzał się wymownie na stół, gdzie stała opróżniona do połowy butelka.
- Nie sądzę, żeby ona ci coś pomogła – powiedział – Więc, jak się domyślasz, potrzebuję informacji…
- Wszystko w swoim czasie, mój drogi, ale najpierw postaw butelkę.
- A co? Przewróciła się? – zakpił sobie Trechevile.
Versner zaśmiał się.
- Ach, ty zawsze miałeś poczucie humoru, chłopie. Ale na serio, postaw butelkę. Chyba mi nie skąpisz, co?
- Skądże. Ani mi to nie przyszło do głowy.
To mówiąc kapitan wyjął zza pazuchy butelkę wina i dwie szklanki.
- No, to już lepiej do mnie przemawia. Trzeba było tak od razu – zaśmiał się Versner.
Popili troszkę, a potem przeszli do interesów. Kapitan zapytał o to, co go interesowało, ale Jules podrapał się po głowie i rzekł:
- A może byś tak dał jeszcze jedną butelkę, żeby mi się bardziej rozjaśniło w głowie.
- Co ci się niby ma rozjaśniać? Na pewno nie rozum, bo już go tam dawno nie ma.
- Jak to?
- Tak to. Skazałeś go na śmierć głodową, to uciekł. Ale dość tego gadania o niczym. Wytęż mózgownicę, o ile ją jeszcze posiadasz. Co wiesz o pewnym człowieku ubranym na czarno?
- Zależy o jakiego człowieka ci chodzi. Bo bardzo wielu ludzi ubiera się na czarno.
Trechevile opisał poszukiwanego gościa. Wysoki, czarne włosy, oczy zielone, czarne wąsiki, a także długa szrama na policzku i brak połowy prawego ucha. Kiedy doszedł do tego szczegółu, Versner przerażony wyszeptał:
- Febre.
- Co powiedziałeś?
- Nie, nic.
- Mnie nie oszukasz. Mów, kim on jest, ten człowiek w czerni? Dla kogo pracuje, czym się zajmuje, gdzie chodzi, czy ma jakąś kochankę? Mów wszystko!
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Ty go nie znasz. Gdyby się dowiedział, że ktoś udzielił ci informacji o nim, ta osoba na drugi dzień leżałaby na dnie Sekwany. Nie mam zamiaru umierać w tak młodym wieku.
- Młodym wieku – zakpił sobie kapitan – Młody wiek to miałeś jako dziecko. A teraz jesteś stary dziadyga. Gadaj zaraz, bo się zdenerwuję!
Jules Versner lekko się oburzył.
- Nie widzę powodów, dla jakich miałbym się bać twoich gróźb – powiedział dumnie.
- Czyżby? Jednakże ja widzę.
- O, a to jakie?
- Proste.
- Proste to są szpady, a nie powody.
Trechevile trzasnął ręką w stół.
- Posłuchaj, gnido. Handlujesz kradzionymi starożytnymi wazami, wiem o tym.
- Co ty mi tu…
- Nie przerywaj! Handlujesz bronią, która nie przeszła przez cło, o tym też wiem. A że nie wspomnę o tych kilku włamaniach i fałszywych wekslach. Wiem o tobie praktycznie wszystko. A tym samym mam na ciebie takiego haka, że wystarczy, iż kiwnę palcem, a wylądujesz w Bastylii, zanim się obejrzysz! A być może Jego Królewska Mość, zgodnie z najnowszą modą, ześle cię na galery. Więc jeśli nie chcesz do końca życia zasuwać wiosłem na starej łajbie po Morzu Śródziemnym, to lepiej ze mną współpracuj!
Jules Versner zadrżał trochę o własną skórę. Ostatecznie wolał już śmierć w rzece od „kariery” galernika. Dlatego też, mimo lekkiego wahania się, zaczął opowiadać.
- No więc, słuchaj. Ten człowiek w czerni nazywa się Febre. A przynajmniej sam się tak nazwał. Bo jego prawdziwe nazwisko brzmi ponoć inaczej. Podobno jest szlachcicem, synem jakiegoś bogacza. Dzieckiem, ma się rozumieć, z nieprawego łoża. Jego matka została opuszczona przez swojego kochanka, a jego ojca. Urodziła dziecko w klasztorze. Tam umarła przy porodzie. On zaś, kiedy tylko dorósł i dowiedział się, kto jest jego rodzicielem, natychmiast poszedł go poprosić o uznanie go za syna.
- Zakładam, że nie uznano go.
- I dobrze zakładasz, bo istotnie nie uznano go. Więcej ci powiem. Ojciec wyśmiał go i przepędził. Chłopak zaś wściekły zapowiedział mu zemstę. Korzystając z tego, że jego ojciec brał ślub, podstępem wdarł się na ceremonię i tam go zabił. Przyszło mu to tym łatwiej, że pan młody był tak pijany, że ledwie trzymał się na nogach. Chłopak zastrzelił go z zimną krwią. Zabił potem jego żonę i jej ojca. Mając trzy zabójstwa na sumieniu nie mógł już mieszkać w tej okolicy, w której te oto zbrodnie popełnił. Uciekł więc w głąb kraju i szukał zajęcia. Wyuczył się szermierki i przybrawszy nazwisko Febre ruszył w świat. Wynajmował się do różnych zadań.
- Jakich?
- Jeszcze się pytasz? Zabijanie na zlecenie. Załatwił ponoć ok. trzydzieści osób, zawsze szlachetnie urodzonych. Przykładowo taki hrabia de Garen. Jego żonę zadźgano nożem w łóżku. A on szybko po jej śmierci powtórnie się ożenił, jak się można domyślać, bogato. Nikt jednak nie wie, że to Febre zabił mu żonę, na jego zresztą polecenie. Albo szlachcic Hannibal Leseart. Miał zeznawać w sądzie przeciwko jakiemuś mordercy. Zginął zastrzelony tuż przed salą sądową. Żandarmerii nigdy nie udało się ustalić tożsamości mordercy.
- A był nim Febre?
- No pewnie. Zastrzelił go z okna sąsiedniej kamienicy. A nasza policja co prawda doszła do tego, ale nigdy nie odkryła, kto pociągnął za spust. Pełno było jeszcze podobnych ofiar, chociażby twój znajomy, Gaston Charmentall.
- O tej zbrodni to akurat doskonale wiem.
- To dobrze. No więc ostatnio Febre zniknął z pola widzenia. Nie wiem dokładnie, gdzie jest, ale prawdopodobnie znalazł sobie bogatego patrona, który go wynajmuje do różnych zadań i w zamian zapewnia mu ochronę.
- A któż to może być?
- Nie mam pojęcia. A bo to mało jest arystokratów, którzy chcąc chronić swoją działalność, wynajmują najemnych zbirów, by ci wykonywali za nich brudną robotę? Nie mam zielonego pojęcia, kim jest ten drań.
- To lepiej pomyśl – naciskał Trechevile.
- Nie wiem. Coś mi się kojarzy, ale pamięć mam zaćmioną.
- A może to ci ją rozjaśni? – zapytał zirytowany Trechevile wyjmując pistolet i mierząc nim w Versnera.
Jules przeraził się nie na żarty. Zrozumiał, że Andre to przeciwnik, którego nie można zbyć byle czym i który nie cofnie się przed niczym, byleby tylko wycisnąć z niego informacje.
- Ach, rzeczywiście, przypomniałem sobie – zawołał klepiąc się w czoło i udając, że dopiero teraz sobie przypomniał – To jest polityk.
Rozejrzał się, czy nikt nie widzi i szepnął do kapitana:
- Ponoć minister. Ważna figura. Podobno nawet spokrewniony z samym królem.
- No, to jest już coś konkretnego – rzekł Trechevile, ale pistoletu nie schował – A nie wiesz przypadkiem, jak on się nazywa? Ten minister?
- Nie.
Kapitan ustawił pistolet do strzału i szykował się do naciśnięcia cyngla.
Jules Versner był spocony jak mysz.
- Człowieku, na miłość boską! Przysięgam ci, że nie wiem! Nie znam jego nazwiska! Naprawdę! Przecież bym cię nie okłamał!
- No, nie jestem pewien, czy byś mnie nie okłamał – zakpił sobie Trechevile – Kłamanie idzie ci przecież jak z nut.
- Naprawdę nie wiem! – krzyczał Versner ze łzami w oczach.
Andre przyjrzał mu się dokładnie. Stwierdził, że ten człowiek mówił prawdę. Naprawdę był przerażony i nic więcej nie wiedział. Trzeba było więc mu dać spokój, a także wynagrodzić za informacje.
- No dobrze – rzekł kapitan muszkieterów chowając pistolet i rzucając na stół sakiewkę – Tu masz za wiadomości. Niewątpliwie mi się one przydadzą. Do zobaczenia następnym razem, bo myślę, że się jeszcze spotkamy.
- Ja także – rzekł Versner, przeliczając pieniądze.
Trechevile zbierał się do odejścia, kiedy nagle zatrzymał go głos Jules.
- Pytałeś mnie, Andre, czy ten łajdak ma jakąś paniusię na boku.
- Tak. I co? Ma?
- Owszem, ma. Nazywa się hrabina Paulina de Willer. Widziano ich razem kilkakrotnie. Najczęściej u niej.
- Paulina de Willer? – zastanowił się kapitan – Słyszałem o niej. A ty skąd to wiesz?
- Jej służba ma długi język, zwłaszcza po kilku szklankach – zaśmiał się Versner, nie przestając liczyć pieniądze – Ale nie to jest najlepsze.
- A co jest najlepsze?
- Mianowicie to, iż mówią o tej paniusi, że wcale nie nazywa się de Willer.
- Nie?
- A no nie. Ponoć to tylko nazwisko jednego z jej narzeczonych, który zginął w pojedynku. I to w pojedynku sprowokowanym przez nią.
- A jak ta pani nazywa się naprawdę? – zapytał zaciekawiony kapitan.
Wiadomości od Versnera wyraźnie go zaintrygowały.
- Reces.
Trechevile wyglądał tak, jakby zaraz miał zemdleć.
- Co ci jest? – zapytał Jules, który spostrzegł jego bladość.
- Nie, nic – odpowiedział Andre i dodał – Jak mówiłeś, ona się nazywa?
- Reces.
- To niemożliwe – wydyszał zdumiony kapitan.
- Mówię ci to, co słyszałem. Nie zakładam, że to prawda. To mogą być tylko plotki. Nie wiem.
- Nie powiesz mi chyba, że ona także pracuje dla tego całego ministra, którego nazwiska nie znamy?
- Owszem, niektórzy mówią, że ona i Febre pracują dla tego samego człowieka.
- A jaką pracę ona wykonuje? Może... guwernantki?
Versner zastanowił się trochę.
- Guwernantki, powiadasz? Owszem, to możliwe. Służba mówiła o panience, którą ona się opiekuje. To córka jakieś ważnej persony. Nie wiem jednak jakiej, nie padły żadne znane nazwiska. Przykro mi, Andre, że tak mało ci pomogłem.
- Przeciwnie, pomogłeś mi jak nigdy dotąd. Teraz wszystko zaczyna się układać w logiczną całość.
I wyszedł rzucając Versnerowi kolejną sakiewkę, którą on oczywiście przyjął.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 2:19, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
AMG
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 21:58, 07 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
O, dużo już wiemy! A już miałam się upominać o kolejną część
kronikarz56 napisał: | Mądry czytelnik na pewno się zapyta, kim był ten pan? Otóż odpowiedź jest prosta: złodziejaszek, włamywacz, płatny informator itp. Krótko mówiąc, przedstawiciel wolnego zawodu. Parał się różnymi zajęciami, byle starczyło do pierwszego. Ale ponieważ do pierwszego rzadko kiedy starczyło, więc musiał podwoić swoje wysiłki i ograniczyć przyjemności, takie jak wino, kobiety i śpiew. Toteż od kilku miesięcy już nie śpiewał. Nie ograniczyło to jednak jego miesięcznych wydatków, ograniczył więc również kobiety. Ale wina już nie potrafił. |
Jest dużo fajnych fragmentów, ale ten najlepszy. Przedstawiciel wolnego zawodu...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 22:29, 07 Mar 2013 Temat postu: |
|
|
Nasz uczciwy kapitan posługuje się niezbyt uczciwą ale skuteczną metodą w pozyskiwaniu informacji.
Bardzo dobre ale co dalej ?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|