|
www.bonanza.pl Forum miłośników serialu Bonanza
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 8:35, 25 Lut 2014 Temat postu: Ćwiczenie -marzec |
|
|
Połączyć Bonanzę z innym westernem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 14:20, 25 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Czy tym westernem może być książka o tematyce westernowej?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 14:33, 25 Lut 2014 Temat postu: Ćwiczenie -marzec |
|
|
Nie widzę ,żadnego problemu .
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 12:00, 01 Mar 2014 Temat postu: Ćwiczenie -marzec |
|
|
Ile razy mam mówić ,że nie obrabowałem tego banku -Hoss Cartwright siedział w areszcie w miasteczku Rio Bravo ,gdzie przyjechał by by sprzedać krowy niejakiemu dackiemu Simonowi .
Tymczasem okazało się ,że nikt tutaj nie słyszał o takim nazwisku a dzień wcześniej obrabowano miejscowy bank . Napastnik był zamaskowany ale miał podobną do Hossa posturę.
-Nazywam się Hoss Cartwright -powiedział zniecierpliwiony Hoss siadając na więziennej pryczy. Może pan zatelegrafować do Wirginia City i dowie się ,pan ,że mój ojciec to Ben Cartwright ,właściciel Ponderosy ,największego rancza w Nevadzie.
-Colorado -zwrócił się szeryf John T do swojego młodego zastępcy ,idź ,wyślij telegram.
Młody chłopak wyszedł a John T.zamyślił się. Właściwie wierzył grubasowi ,miał sympatyczną i łagodną twarz ale pozory często mylą.
Zastanawiał się wobec tego ,kto dokonał tego napadu. Jakby nie miał dość problemów .
John T został szeryfem ,właściwie z lenistwa ,gdy znudziło mu się włóczenie po święcie i niepewny żywot rewolwerowca . Teraz jednak miał wątpliwości czy ta posada ,kiepsko płatna była rzeczywiście tak spokojna i ciepła .
John T jak tarapaty jak mawiała jego żona ,był przystojnym ,postawnym mężczyzną z bardzo twardą ,surową urodą bez śladu zniewieściałości. Szorstki i małomówny do Frances ,odnosił się łagodniej niż jakiejkolwiek innej osoby na świecie. Długo trwało zanim przyznał się do swych uczuć wobec niej ale kiedy to w końcu nastąpiło ,znalazł w tej dziewczynie ,kiedyś poszukiwanej listem gończym ,prawdziwego przyjaciela i oparcie.
Drugim takim oparciem był Stammy ,kulawy ,maruda o złotym sercu. Z Colorado i Dukiem były ciągle jakieś problemy .
Colorado dużo już umiał ,dobrze strzelał i wyglądał z gwiazdą ale ciągle był jeszcze dzieciakiem.
Duk zaś znowu pogrążył się w pijaństwie. Teraz pewnie siedział w saloonie albo leżał pod stołem ,lub śpiewał dziewkom jakieś głupie piosenki .
John T,nie mylił się ,że Duk był w saloonie ,gdzie na pianinie grał jakiś podrzędny grajek.
Wisiało tam wielkie lustro w złotej ramię i na ścianie obrazy z nieskromnymi kobietami ,szkice nastrojowe ,całe szczęście ,że naturą martwą jednak były.
Mężczyźni pili albo grali w karty ,zawsze ktoś tam kogoś pobił ,przewrócił ,okaleczył a wulgarne wyrazy latały w powietrzu jak muchy .
-Zaśpiewaj coś Duk -poprosiła Cindy ,bo wszyscy wiedzieli ,że wtedy gdy mężczyzna nie jest zalany w trupa ,ma piękny melodyjny głos ,którego słuchało się z przyjemnością.
Mówią o mnie w mieście: "Co z niego za typ?
Wciąż chodzi pijany, pewno nie wie co to wstyd
Brudny, niedomytek, w stajni ciągle śpi!
Czego szuka w naszym mieście?
Idź do diabła" - mówią ludzie pełni cnót
Chciałem kiedyś zmądrzeć, po ich stronie być,
Spać w czystej pościeli, świeże mleko pić
Naprawdę chciałem zmądrzeć i po ich stronie być
Pomyślałem więc o żonie, aby stać się jednym z nich
Stać się jednym z nich, stać się jednym z nich...
Już miałem na oku hacjendę, wspaniałą mówię wam,
Lecz nie chciała tam zamieszkać żadna z pięknych dam
Wszystkie śmiały się wołając, wołając za mną wciąż:
"Bardzo ładny Frak masz Billy,
Ale kiepski byłby z Ciebie mąż, kiepski byłby z Ciebie mąż"
Kiepski byłby mąż .
Whisky moja żono, jednak Tyś najlepszą z dam
Już mnie nie opuścisz, nie, nie będę sam
Mówią whisky to nie wszystko, można bez niej żyć
Lecz nie wiedzą o tym,
Że najgorzej w życiu to,
To samotnym być, to samotnym być
O nie!
Lecz nie wiedzą o tym,że
Najgorzej to,
To samotnym być
Nie, o nie!
Nie chcę już samotnym być, nie!
O nie!!!
nie chcę już, nie chcę już samotnym być,nie!
nie chcę już, nie chcę już samotnym być, nie!
nie!
Dżem Whisky
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez zorina13 dnia Sob 12:52, 01 Mar 2014, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 13:26, 03 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
....do szeryfa Coffee trochę im nie po drodze. Szeryf z lenistwa żonaty z kobietą z listów gończych-dobrana para nie ma co , dobrali się jak w korcu maku... niezłe
Widzę, że odrobiłaś zadanie domowe jako jedyna, a zegar tyka....
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mada
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 18:04, 03 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
Lubię "Rio Bravo". Dean Martin świetnie śpiewał, więc nie dziwię się, Zorino, że wykorzystałaś fragment z piosenką.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Camila
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 15 Sie 2013
Posty: 4515
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 20:30, 04 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
Ben Cartwright niespodziewanie otrzymał list od swojego znajomego Johna Simpsona Chisuma, który już od kilku lat nie dawał znaku życia.
Przez długi czas Ben zastanawiał się nad owym listem i chęcią pojechania do niego, ale była jedna rzecz, która go w tym momencie powstrzymywała to była jego nie dawno złamana noga.
Z tych powracających w przeszłość myśli wyrwało krótkie pytanie stojącego nad nim Adama.
Ben jednak na nie nie odpowiedział tylko podał mu czytany przez siebie list. Adam przez moment wodził wzrokiem po nim.
- To bardzo poważna sprawa- w końcu się odzywając- ale powiesz mi kto to właściwie jest dla ciebie.
- To mój dawny przyjaciel ze szkoły i chciałbym mu pomóc, ale nie mam jak chyba, że ty pojedziesz do Lincoln.
Adam po chwili namysłu zdecydował, że zabierze ze sobą Willa.
Jednak za nim zdążyli gdziekolwiek się ruszyć pojawił się Joe, który również z nimi pojechał.
Do miasta było już coraz bliżej kiedy o pół mili przed sobą toczącą się między taborem wozów a konnymi jeźdźcami wymianę strzałów.
Przez ułamek sekundy się jeszcze temu przyglądali po czym galopem ruszyli w ich stronę ściągając również na siebie ogień.
Bandyci opornie zaczęli się wycofywać, chociaż kilku już leżało powykręcanych na ziemi, a niektórzy ciągnięci za swoimi końmi.
Jeden z takich pędzących koni spłoszył Sporta, który stając dęba prawie, że zrzucił okręcając się na tylnych nogach ze swego grzbietu strzelającego Adama.
Kiedy sytuacja była już w normie zbliżył się do nich młody mężczyzna przedstawiając się jako Billy Kid i zapraszając już do dalszej wspólnej drogi do miasta.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 20:35, 04 Mar 2014 Temat postu: Ćwiczenie -marzec |
|
|
Billy Kid ,legenda Dzikiego Zachodu.
Kiedy druga cześć Kamilko ?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 13:36, 05 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
Wybrałam powieść Owena Wistera „Wirgińczyk: Jeździec z Równin” przetłumaczoną przez Janinę Sujkowską. Książka napisana dawno temu, w 1902 roku, ale wciąż świetnie się ją czyta, ciekawa, westernowa i do tego bonanzowa. Najdobitniej świadczy o tym opis głównego bohatera:
„Leniwie oparty o ścianę, stał wysmukły młody olbrzym, piękniejszy niż na obrazach, w szerokim miękkim kapeluszu zepchniętym z czoła, w luźno związanej ciemnoczerwonej chuście na szyi, z wielkim palcem zatkniętym niedbale za ukośnie obciągnięty pas z ładownicą” (Tłumaczenie Janina Sujkowska)
Do tego był brunetem, kogoś mi przypomina. Z Bonanzy zresztą. To z pewnością jakiś krewny ze strony matki, Elizabeth pochodzącej z szacownej rodziny Stoddartów.
***
Cartwrightowie mieli gościa. Krewny Adama, ze strony matki. Właściwie kuzyn, dość daleki. Łączył ich wspólny pradziadek (ich dziadkowie byli rodzonymi braćmi) i … rodzinne podobieństwo. Wirgińczyk, bo tak go nazywano, gdyż ta linia rodziny Stoddartów osiadła w Wirginii, przeniósł się na Dziki Zachód i pracował jako kowboj na ranczo sędziego Henry’ego. Jak się okazało przyjaciela Bena z młodości.
Chciał poznać rodzinę, kuzyna Adama i jego braci. Ciekaw też był, jak wygląda praca na ranczo w Ponderosie. Sporo większym od tego, na którym pracował do tej pory. Na razie wszystko mu się podobało. Ujęła go atmosfera domu Cartwrightów, pełna rodzinnego, domowego ciepła. Podziwiał dom w Ponderosie – przytulny, funkcjonalny i wygodny. Z Adamem sporo rozmawiał, mieli wiele wspólnych zainteresowań, ale chyba najlepiej dogadywał się z Joe. Polubił tego najmniejszego, wesołego kuzyna. Był od Joe starszy o dwa lata. Hoss również był sympatyczny, wzbudzający zaufanie dobroduszny olbrzym, ale … Joe, to Joe.
Wirgińczyk był zakochany w prześlicznej nauczycielce pochodzącej z Vermontu – pannie Mary Wood i zastanawiał się nad ich wspólną przyszłością. Nie był jednak pewien, czy jest już dostatecznie dojrzałym facetem, by stać się statecznym mężem, a nieco później i ojcem. Czy nadaje się na głowę rodziny, czy będzie pasował do dziewczyny z dobrego domu, pięknej, wykształconej, rozsądnej? Usiłował porozmawiać na ten temat z kuzynem Adamem, ale ten kategorycznie odmówił udzielania porad w sprawach sercowych i matrymonialnych. Wtórowały mu chichoty Joe i Hossa i ich pomruki napomykające Abigail i jakieś inne kobiece imiona.
Joe potem mu wyjaśnił, że Adam czasem czuje się niczym łowna zwierzyna, którą pragnie upolować większość niezamężnych pań z Wirginia City i okolic.
-to drażliwy temat, jeśli chodzi o mojego najstarszego brata – zachichotał Joe.
-dlaczego? Przecież powinien podobać się kobietom. Jest przystojny, kulturalny – zdziwił się Wirgińczyk – w odpowiednim wieku – dodał
-on sam nie wie, czego szuka – podsumował brata Joe – przyznam się, że go nie rozumiem, panny ładne, z dobrych domów, chętne … a on nic, chodzi, odwiedza, jeździ na pikniki, ale się nie oświadcza? – zdziwił się romantyczny i wyjątkowo kochliwy braciszek
-a ty? – zapytał Wirgińczyk – o ile to nie tajemnica – zastrzegł się taktownie
-a ja? Owszem. Oświadczałem się. Kilka razy … może kilkanaście, ale … nic z tego nie wychodziło. Jakoś tak się układało – zastanowił się nad swoim pechem Joe – może i dobrze. Mogę nadal szukać, a to jest bardzo przyjemne – uśmiechnął się z zadowoleniem.
-a dużo panien tutaj macie? – zapytał Wirgińczyk
-trochę jest … i to ładnych. Sam zobaczysz – obiecał Joe – w środę będzie przyjęcie z tańcami u Bidwellów. Pójdziesz z nami, wszyscy są ciekawi, jak wyglądasz.
-ale ja mam dziewczynę – zastrzegł się gość.
-i bardzo dobrze – pochwalił go Joe – ale potańczyć przecież możesz. I ludzi z naszych stron też poznasz. Może kiedyś kupisz tutaj od kogoś ranczo?
Środa. Przyjęcie z tańcami w domu Bidwellów. Dużym, przestronnym, trochę tylko mniejszym od tego w Ponderosie. Jane Bidwell jest doskonałą panią domu. O wszystkim i o wszystkich pomyślała. Zaangażowała a świetnych muzyków. Kazała tak poprzestawiać meble, żeby było sporo miejsca na tańce, ustawiła z boku kanapy, żeby zmęczeni tancerze i starsze osoby mogły wygodnie odpocząć. Stoły z jedzeniem stały z boku i można było podchodzić i brać sobie coś do zjedzenia w przerwie między tańcami. Pomyślała nawet o matkach mających maleńkie dzieci i zorganizowała miejsce, po drugiej stronie domu, tak, aby maleństwom nie przeszkadzała muzyka. Spokojnie leżały na szerokich łóżkach, zabezpieczone przed ewentualnym upadkiem i pilnowane przez kolejne opiekunki, po to, aby ich mamy mogły choć na chwilę zapomnieć o swoich obowiązkach i rozerwać się w towarzystwie, nie mając wyrzutów sumienia, że zostawiły dziecko bez opieki. Synowie Bena prawie bez przerwy tańczyli. Hoss z żalem zerkał na obficie zastawione półmiski, ale nie wypadało mu się obżerać na oczach tylu panien. Szczególnym zainteresowaniem cieszył się Wirgińczyk. Przystojny, młody, jak się dowiedziano kawaler … do tego kuzyn Cartwrightów. Jane Bidwell była nim zachwycona. Chętnie odpowiadała na wszystkie pytanie dotyczące warunków życia w Newadzie. Zaproponowała nawet oprowadzenie go po domu, żeby zobaczył - jak tu mieszkają ranczerzy. Ci zamożniejsi oczywiście - podkreśliła skromnie - może nie jest tak bogato, jak w domu jego kuzyna, ale … - tu zawiesiła głos – w urządzaniu tych wnętrz brały udział kobiece ręce! Pokazała Wirgińczykowi, Hossowi i Joe pokoje sypialne, bawialnię (jak określiła ten pokój pani domu), kuchnię (podkreślając nowoczesne wyposażenie i funkcjonalność) wreszcie trafili do pokoju ze śpiącymi maluchami.
-śpią jak aniołeczki – wyszeptała pani Jane Bidwell. Z zawiniątek, czepeczków i czapeczek wyglądały okrągłe buźki. Pucołowate, posapujące przez sen. Uroczy widok. Towarzystwo na paluszkach wycofało się z pokoju, żeby ich nie obudzić.
-milutkie dzieciaczki – szepnął Wirgińczyk – ale jak panie je rozróżniacie? One wszystkie wyglądają jednakowo?! – stwierdził
-jak to jak rozróżniamy? – zdziwiła się pani Jane – matka zawsze rozpozna swoje dziecko – odparła tonem nie znoszącym sprzeciwu. Nie sprzeciwili się. Wirgińczyk zerknął na Joe. W oczach brata kuzyna dostrzegł tę samą iskrę, jaka błysnęła w jego umyśle!
-taak! Matka zawsze pozna swoje dziecko … zawsze – powoli wycedził Joe
-pozna – mruknął Wirgińczyk – Joe, czy ty myślisz o tym samym co ja? – zapytał
Joe szatańsko uśmiechnął się. Spojrzeli na Hossa
-Joe! Pa będzie zły. Joe! Co masz zamiar zrobić? Widzę, że coś knujesz … ja w tym nie chcę brać udziału … Hoss bronił się jak mógł. Nadaremnie.
-Hoss. Gdzie jest Adam? – zapytał Joe
-po co ci Adam – zdziwił się Hoss
-no wiesz, dzieci pilnuje ta dziewczyna z sąsiedztwa, Jadzia … powiedz Adamowi, że chciała go o coś zapytać i czeka w ogrodzie – wyjaśnił Hossowi jego zadanie Joe.
-ale ona przecież nic nie mówiła – zdziwił się Hoss – Joe, co ty kombinujesz?
-nie mówiła, ale … powiedziały mi to jej oczy – Joe był nieustępliwy – co z ciebie za brat, jeśli nie chcesz szczęścia Adama? Zobaczysz, jak się ucieszy – obiecał
-Joe … pójdę, ale jeśli coś … to … - zabrakło argumentów Hossowi. Para bystrzaków zawróciła do dziecięcego pokoju.
- Jadziu, mój brat Adam chciał z tobą porozmawiać. Jeśli mogłabyś wyjść choć na moment do ogrodu … - zawiesił glos Joe
-Adam? Naprawdę – zarumieniła się Jadzia – ale teraz nie mogę, dzieci …
-my popilnujemy – obiecał Joe – na nas można polegać – uśmiechnął się uwodzicielsko, choć Jadzia i tak na niego nie zwracała uwagi.
-no dobrze, jeśli to coś ważnego, to wyskoczę. Na 5 minut – obiecała i popędziła w stronę wyjścia. Joe i Wirgińczyk porozumiewawczo spojrzeli na siebie.
-mamy tylko 5 minut? – pytająco stwierdził Wirgińczyk
-o ile znam mojego brata, to … nieco więcej – uśmiechnął się Joe – bierzmy się do roboty. Ty zacznij od tamtej strony … ja od tej.
Kiedy zarumieniona Jadzia wróciła do pokoju, wszystko było w porządku. Koło łóżek grzecznie leżących dzieci krzątało się dwóch dorosłych facetów i zabawiało maleństwa grzechotkami, lalkami i śpiewem. Jadzia podziękowała im za opiekę i odesłała na salę, prosząc, by przysłali jej kogoś do pomocy, bo maluchy trzeba będzie niedługo nakarmić. Dobrana para z radością się ulotniła.
Koniec przyjęcia. Wszyscy uważają je za wyjątkowo udane. Goście świetnie się bawili. Jedzenie było wyborne a i towarzystwo też interesujące. Cartwrightowie wracali do domu. Ben powtarzał ploteczki, Joe i Wirgińczyk wymieniali tajemnicze spojrzenia, Hoss milczał i marszczył czoło przewidując kłopoty. Miał złe przeczucia, wszak znał Joe od … niemowlęcia, a Adam? Adam też milczał i uśmiechał się … z zadowoleniem.
Większość gości już powróciło do domów . Było sporo po północy. Rozebrali z wierzchniej odzieży i położyli śpiące dzieci. Niektóre trochę marudziły, ale po włożeniu do kołyski i kilku bujnięciach zasypiały. U Lewisów dziecko jednak nadal marudziło. Pani Lewis stwierdziła, że pewnie ma mokro. Trzeba zmienić pieluszkę. Ściągnęła dziecku pajacyka, rozwinęła materiał i … krzyk żony wyrwał usypiającego pana Lewisa z łóżka
-skarbie! Co się stało? –zapytał. Pani Lewis nie mogła złapać tchu. Oddychała spazmatycznie, łapała się za serce i pokazywała na ułożone do przewinięcia dziecko – o! o! – jęczała
-co o! – przecież to nasza Mary – zdziwił się pan Lewis
-to, to ma siusiaka! –wydusiła z siebie pani Lewis
-siusiaka? Nasza córka! – pan Lewis nie należał do najbystrzejszych facetów.
-to NIE JEST NASZA CÓRKA – wrzasnęła pani Lewis
-ale –zdziwił się powtórnie pan Lewis – przecież to pajacyk naszej córki. Sam z tobą kupowałem – podkreślił
-pajacyk córki, a w pajacyku jakiś chłopak – jęknęła pani Lewis – Oskarze! Zrób coś! – zażądała
-ale co? – zapytał pan Lewis.
-rusz się! -wrzasnęła – jeśli to nie nasza córka, to mamy czyjegoś syna, a nasza córka jest u kogoś innego! Szukaj jej!
-teraz? Po nocy? – wyraził pewne niezadowolenie pan Lewis, ale prędko je ukrył na widok furii bijącej z oblicza małżonki.
Podobne sceny odbyły się w ośmiu innych domach. Jeźdźcy popędzani przez niecierpliwe i zatroskane małżonki pędzili od rancza, do rancza. Do niektórych domów kilkakrotnie. Indiańscy zwiadowcy donieśli o wzmożonych ruchach wśród białych osadników wodzowi Galopującemu Rumakowi. Wódz zastanowił się i zalecił dalszą obserwację, przy jednoczesnym niepodejmowaniu działań wojennych.
-poczekamy na atak Bladych Twarzy – postanowił – ale zachowamy czujność – podkreślił. Wyślę posłów do szeryfa Wirginia City. To dobry człowiek. Załagodzi konflikt. Nie trzeba będzie wykopywać topora wojennego.
Do godziny jedenastej następnego dnia wszystkie dzieci były już we własnych domach.
Ben bardzo się zdziwił, kiedy panie z Kółka Parafialnego nie odpowiedziały na jego ukłon. Ten sam despekt spotkał go ze strony członków Komitetu Szkolnego.
-o co tu chodzi? – zastanowił się. Naprzeciwko szedł Roy Coffee.
-no ten chyba nie splunie na mój widok – pomyślał Ben.
-Roy, przyjacielu – zawołał
-cicho, bo jak nas razem zobaczą, to mam przegrane wybory na szeryfa – szepnął Roy – szybko, do mojego biura. Złapał zdezorientowanego Bena i wepchnął go do biura szeryfa. Opowiedział Benowi o przyczynie takiej niechęci do Cartwrightów. O tym, że rozwścieczone panie dopadły jego, Roya na ulicy i żądały aresztowania niecnych synów Bena Cartwrighta! Sprowadzenia sędziego … nawet sugerowały powieszenie na miejscu … bez sędziego – części jego rodziny! On Roy musiał je uspokajać, obiecywać, że stosownie zostaną ukarani …
-ale za co? – ryknął Ben
-za co? – to Joe ci nie powiedział, jaki dowcip zrobili? – zdziwił się Roy i … opowiedział Benowi. I o dowcipie, i o skutkach, i o poselstwie Indian.
Ben wrócił do Ponderosy. Wściekły. Wszedł do domu. Synowie od razu poznali, że coś się stało. Joe i Wirgińczyk domyślali się, że dowcip udał się nadspodziewanie dobrze … a nawet być może zbyt dobrze … Hoss przeczuwał, a Adam domyślał się, ze coś się stało, ale … nie wiedział co i prawdę mówiąc nie bardzo go to obchodziło.
-Josephie Francisie! – zaryczał Ben – czy ty kiedyś zmądrzejesz? – zapytał retorycznie – jak można było zrobić taki …. taki … tu zabrakło Benowi słów
-co on znów zrobił? – zaciekawił się Adam
-co? Co?!- powtórnie zaryczał Ben – już ty wiesz co? Sam mu w tym pomogłeś – dodał miażdżąc swego pierworodnego wzrokiem
-ja?!!! – zdziwił się Adam – w czym?!!!
-a kto wywołał tę dziewczynę do ogrodu? – ironicznie zapytał Ben – może ja?
-nie, pa, to ja wywołałem. Powiedziałem, że Adam chce jej coś powiedzieć – przyznał się bohatersko Joe
-a ja wywołałem Adama – Hoss nie był gorszy
-no tak, cała trójka udanych synów i … tu Benowi utknął glos w gardle, bo jakoś głupio było krzyczeć na gościa. Wirgińczyk jednak był człowiekiem zdolnym zarówno do figli, jak i przyznania się do błędu i przeprosin.
-wujku, to też moja wina. Kiedy zobaczyliśmy te dzieci. Takie jednakowe. I pani Bidwell powiedziała, że matka zawsze pozna swoje dziecko, to … przebraliśmy je i pozamienialiśmy miejscami. Maluchy się nawet nie obudziły.
-a matki rzeczywiście w domu poznały, że to nie ich dzieci – podkreślił Joe – to jednak prawda.
-bez problemu, zwłaszcza, że przy przewijaniu pani Lewis zamiast córki w pieluchach zobaczyła … że ma chłopczyka – mruknął Ben. Joe parsknął śmiechem. Za wcześnie.
-tydzień czyszczenia stajni! Ty, Hoss i … gość też – dodał – i zakaz wyjazdów do Wirginia City. Zresztą i tak ludzie plują na nasz widok. Może za dwa miesiące zapomną. Adam, ty porządkujesz stodołę.
-jak my w niedzielę pokażemy się w kościele - zapytał Ben. Nie usłyszał odpowiedzi.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Śro 13:51, 05 Mar 2014, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zorina13
Administrator
Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z San Eskobar Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 13:43, 05 Mar 2014 Temat postu: Ćwiczenie -marzec |
|
|
Ta zamiana dzieci przypomina mi motyw z jakieś książki czy serialu ale nie pamiętam jakiego.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 13:54, 05 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
Tematem było nawiązanie Bonanzy do innego westernu. W powieści "Wirgińczyk: Jeździec z Równin" jest scena zamiany niemowląt.
Pomyślałam, że taki dowcip jest idealnie w stylu Joe i ... powiązałam ... a, że powieściowy Wirgińczyk byl z wyglądu podobny do Adama, to w fanfiku zostal jego kuzynem
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 14:37, 05 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
Camila bardzo fajne opisy, i ciekawie się zaczęło. Czekam na kontynuację, bo chyba jest?
Ewelina zastanawiałam się po co opisujesz tak dokładnie ten pokój z dziećmi, do momentu aż się wyjaśniło I jak oni teraz pokażą się w kościele Ach ta Jadzia, co ona robi, że Adaś taki zadowolony
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 14:41, 05 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
Jadzia? po prostu się stara ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 15:15, 05 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
Za mało, za mało, albo Adaś taki niezdecydowany. ożenisz ich kiedyś?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mada
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 18:23, 05 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
„Adam czasem czuje się niczym łowna zwierzyna, którą pragnie upolować większość niezamężnych pań z Wirginia City i okolic”.
Dobre!
„Oświadczałem się. Kilka razy … może kilkanaście, ale … nic z tego nie wychodziło. Jakoś tak się układało – zastanowił się nad swoim pechem Joe – może i dobrze. Mogę nadal szukać, a to jest bardzo przyjemne – uśmiechnął się z zadowoleniem”.
Też dobre!
„Indiańscy zwiadowcy donieśli o wzmożonych ruchach wśród białych osadników wodzowi Galopującemu Rumakowi. Wódz zastanowił się i zalecił dalszą obserwację, przy jednoczesnym niepodejmowaniu działań wojennych”.
A to najlepsze.
Czuję się zachęcona do przeczytania książki. Muszę sprawdzić, czy jest w bibliotece miejskiej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|